Rozdział 27
POV. Jack
Po około 30 minutach wszyscy zebrali się w salonie. Włącznie z patafianami, którzy nie odbierali
- Wyjaśnicie mi do chuja wafla dlaczego żaden z was nie raczył odebrać tego spierdolonego telefonu? - ryknąłem a chłopcy wyprostowali się jak na musztrę
- Nie możemy odbierać na akcjach - wyjaśnił jeden z ekipy
- Nie wiedziałem nie mniej jednak jest źle chłopcy. Ryan razem z Mikey'em zostali porwani... Nie mam pojęcia gdzie są ale musimy ich znaleźć - powiedziałem zmartwiony
- Widzieliśmy jak pakują kogoś do furgonetki.. Nie mamy pewności ale pojechali na drugi koniec miasta - odpowiedział Nick
- O japierdole! Panowie dobra to nie czas na spekulacje. Musimy to srawdzić. Grupa C pilnuje domu a reszta ze mną. Ogarnijcie broń i auta. Wpieprzymy się mu na chatę. Jeśli jest tak jak myślę to wasz szef potrzebuje pomocy - spojrzałem na każdego z osobna a oni pokiwali głową w akcie zgody
Chwilę później stałem z ludźmi Beaumont'a przygotowując się do niezłej jadki.
Założyłem kamizelkę Mikey'a a na to skórzaną kurtkę. Na pasek od spodni włożyłem futerał na broń a na ramiona założyłem amunicję oraz maszynówkę.
Chłopcy zabezpieczeni od stóp do głów patrzą na mnie jak na boga a ja nawet planu nie mam...
- Jak to zrobimy? - zapytał w końcu jeden z nich
- Nie mam pojęcia... - odparłem szczerze - Wątpię by trzymał ich w domu jest to zbyt nie bezpieczne... Ktoś ma jakieś pomysły? - dodałem wyczekując odpowiedzi
- Z tego co nam wiadomo oni mają jeszcze farmę i domek na plaży - powiedział Nick
- To najpierw plaża panowie - wsiedliśmy do terenówek zajebani po uszy bronią następnie ruszając
Droga na plażę zajmuję stąd około godziny, więc przez ten czas rozplanowywałem całe wejście na jego posiadłość.
Jeden nie udany krok i po nas...
Wszystko jest teraz w moich rękach...
Boże jak brunet sobie z tym radzi?
Tyle stresu, myślenia...
Wszystkie za i przeciw...
A ja?
Nie mogę nawet dobrego wejścia ogarnąć...
Dojechaliśmy szybciej niż mi się zdawało nie mniej jednak minęło kilkadziesiąt minut a czas w naszym wypadku jest na wagę złota...
- Co teraz? - po raz kolejny oczekiwali ode mnie rozkazu lecz miałem pustkę w głowie
- Dobra zrobimy tak... Wy - wskazałem na 10 siedzącą przede mną - Sprawdzicie otoczenie w najbliższym metrze wkoło domku. Reszta rozdziela się na 3 ekipy. Wchodzicie od strony tyłu a ja z drugą drzwiami. Ostatnia siedzi przed posiadłością na czatach. Strzelamy w ostateczności... Ktoś może coś wiedzieć - skończyłem na co oni pokiwali głowami
Wypakowaliśmy się z samochodów po czym wdrążyliśmy mój plan w życie. Rozdzieliliśmy się, ruszając każdy w swoją stronę.
Po powiadomieniu iż nikt nie siedzi przy domu od razu podszedłem do drzwi wywalając je z buta. Chłopcy weszli przede mną na w razie co, następnie zatrzymując się w salonie
- Sprawdźcie każdy pokój i piwnicę - rzuciłem a ekipa szybko pobiegła we wskazane miejsca
Rozglądałem się za jakimkolwiek znakiem, że tu byli lecz nic na to nie wskazywało.
Za chwilę na ekranie telewizora pojawiła się wideo wiadomość
- Cóż wyprowadzę was z błędu chłopcy. Ryan'ka tu nie ma - echem po domu rozniósł się śmiech psychopaty - Nie chcę was martwić ale jesteście spóźnieni - po tym komunikacie okna jak i drzwi zastąpiły metalowe ściany uniemożliwiające nam wyjście
- Co jest do kurwy? - ruszyłem do wyjebanych drzwi ale je również zastąpiono ciężkim metalem
- Japierdole - skomentował jeden z chłopaków
No to mamy przejebane
POV. Ryan
- Myślałem, że to twój tata był idiotą ale ty przewyższasz wszystkich Beaumont'ów - komentował moje zachowanie od godziny a ja już pomału nie mogłem tego słuchać
- Zamkniesz w końcu mordę czy mam ci pomóc? - wysyczałem przez zęby tracąc kontrolę nad swoim gniewem
- Co mi zrobisz? Fukniesz na mnie? A może masz laser w oczach o którym nie wiem - roześmiał mi się w twarz prowokując mnie jeszcze bardziej
- Powiedz w końcu do kurwy czego chcesz - ryknąłem mordując go wzrokiem
- Na prawdę myślałeś, że wypuszczę cie po tym wszystkim i nagle będzie spokój? Nie bądź śmieszny Rye - pierdolony, wyłysiały idiota
- O chuj ci chodzi co? - przysięgam zaraz się teleportuję i zajebie mu kopa na ryj
- O prawdę Ryan'ku. O prawdę - uśmiechnął się spoglądając na blondyna
- Jaką prawdę kurwa mać? - mam totalną pustkę w bani a on się w pieprzone podchody bawi
- Jak to jaką? Andy na pewno chciałby wiedzieć co się stało z jego matką prawda? - zapytał Fovv'sa kiedy ja domyśliłem się o co może chodzić
- Andy'ś to nie tak jak myślisz. Nie słuchaj go! Wszystko ci wytłumaczę obiecuję - mam kurwa przejebane
- Nie tak jak myśli? A, że niby to nie prawda iż zabiłeś jego mamę bo celować nie umiałeś? - zakpił ze mnie dobrze wiedząc jak było
- Przez ciebie kurwa! Wszystko to twoja pierdolona wina! - krzyknąłem po czym spojrzałem na Andy'ego ale jedyne co mogłem wyczytać z jego twarzy to ból, zawiedzenie oraz obrzydzenie
Straciłem go...
Kurwa mać...
POV. Andy
Kiedy tylko usłyszałem ten znajomy głos wszystko co miałem w głowie wyleciało...
I tylko jedno pytanie zostało mi w głowie...
Dlaczego?
Czemu nas porwał?
Co chce tym zyskać?
Przecież wszystko było dobrze..
A może to ja nic o tym nie wiem..
Ryan od dobrych kilkudziesięciu minut słucha jakim to jest idiotą a mnie aż boli fakt, że nie mogę nic zrobić...
Jestem w szoku chociaż to w sumie mało powiedziane...
Bee kłoci się z nim lecz za chwilę jego wzrok pada na moją osobę
- O prawdę Ryan'ku. O prawdę - uśmiechnął się w moim kierunku, tym samym przyprawiając mnie o nieprzyjemne dreszcze
- Jaką prawdę kurwa mać? - nie mam zielonego pojęcia o co chodzi ale chyba mi się to nie spodoba
- Jak to jaką? Andy na pewno chciałby wiedzieć co się stało z jego matką prawda? - nie...
On by tego nie zrobił...
- Andy'ś to nie tak jak myślisz. Nie słuchaj go! Wszystko ci wytłumaczę obiecuję - a jednak....
Całe moje życie po raz kolejny załamało się
Nie wierzę już w nic...
Czuję jak łzy spływają mi po twarzy a serce rozpada się na kawałki
- Nie tak jak myśli? A, że niby to nie prawda iż zabiłeś jego mamę bo celować nie umiałeś? - zaczyna mi się robić nie dobrze od tego wszystkiego
- Przez ciebie kurwa! Wszystko to twoja pierdolona wina! - czułem jak brunet wypala we mnie dziurę ale nie byłem w stanie na niego spojrzeć nie po tym wszystkim...
Moja mama...
Najważniejsza osoba w moim życiu nie żyje przez...
Przez równie ważną mi osobę....
Jak on mógł to przede mną ukrywać?
Czemu nic mi nie powiedział?
Patrzę na Mikey'a a on tylko obdarza mnie współczującym spojrzeniem...
Teraz wiem...
Nie powinienem ufać żadnemu z nich...
A najważniejsze nie powinienem zakochiwać się w chłopaku...
- Coś ty taki cichy? - po raz kolejny spojrzał na mnie lecz znienawidziłem go równie mocno co bruneta
Nie mam już nikogo....
Zostałem sam...
- Odpowiadaj jak do ciebie mówię! - wrzasnął lecz nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia
Jestem pusty...
Nie mam nic...
- Andy błagam daj mi wytłumaczyć - słyszę głos Ryan'a ale nie chce go słuchać
Od dziś jest dla mnie nikim
- Dobra nie to nie - zakpił ze mnie wracając do chłopaka - To teraz wybieraj Rye - zaśmiał mu się w twarz wyciągając broń - Twój nie rodzony brat czy miłość twojego życia? - zapytał celując raz we mnie raz w szatyna
- Nie zrobisz tego! To twój syn! - krzyknął płaczliwym głosem
- Ja już nie mam syna. Odkąd okazał się pedalską dziwką. Dał ci się omotać to teraz ma - mimo bólu w sercu poczułem jeszcze większy ucisk
Własny ojciec chce mnie zabić...
Chłopak którego kocham zabił mi matkę....
Czy można mieć bardziej przyjebane życie?
-----------------------------------------------------------
Hej hej hej ❤ Ogólnie rozdział miał pojawić sie jutro ale ze względu na jedna panią jest dzisiaj😂😂😂❤ co powiecie na maraton w najbliższym czasie? ❤🙏 jeśli tak to umowa jest taka ❤ wyświetlenia pod rozdzialem srednio wynoszą ponad 90 oczek wiec jeśli polowa z was wygwiazdkuje rozdziały spokojnie dobijemy do 1000⭐ co jest moim marzeniem ❤ duży spam poprosze pod dzisiejszym rozdziałem kochani❤❤ pokazcie moc PfaL ❤ wierze w was więc do dzieła ❤ kocham mocno ❤ mysliscie ze Randy przetrwa ten kryzys? 😕❤
30⭐+25💭= next❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro