III.2.
17. Sprawa dla detektywa.
Wiktor Szuter nie musiał długo czekać na nowego klienta. Przyjechał punktualnie. Przez okno zauważył mężczyznę wysiadającego z drogiego SUV-a i ucieszył się, że znowu będzie miał ciekawe zajęcie. Wiktor lubił śledzić kobiety. Zwłaszcza niewierne żony. Ale ta nowa opcja też wyglądała interesująco. – Matka porzuciła dziecko. Do czego to dochodzi?
Patryk spojrzał na kartkę, na której był dokładny adres. Podszedł do domofonu i zadzwonił pod odpowiedni numer.
– Słucham? – Usłyszał męski głos.
– Ja do pana Szutera. Patryk Pilarczyk – przedstawił się.
Odpowiedział mu dźwięk otwieranego zamka, więc pociągnął drzwi do siebie i wszedł do odrapanej klatki schodowej. Już miał zawrócić, kiedy pomyślał, że skoro Bogdan polecił tego gościa, to musi być dobry.
Wszedł po schodach na trzecie piętro i zapukał do eleganckich drzwi, które zupełnie nie pasowały do obskurnej kamienicy. Otworzył mu... niski i absolutnie nie rzucający się w oczy facet w okularach. – Przez telefon brzmiał groźniej – pomyślał Patryk, który przewyższał detektywa o głowę, ale zachował spostrzeżenie dla siebie.
– Dzień dobry. Byliśmy umówieni na dwunastą – przypomniał.
– Pamiętam – odpowiedział facecik krótko. – Zapraszam.
Detektyw zamknął za nimi drzwi na piętnaście spustów. Serio. Patryk nigdy w życiu nie widział tylu zamków i zabezpieczeń na jednych – i tak pancernych – drzwiach.
– Co pana sprowadza, panie Pilarczyk? – spytał.
– Od początku?
– Najlepiej.
– Czternastego lutego wieczorem przyszła do mnie młoda kobieta, Marika Staszak, i przyniosła mi dwudniowe dziecko, twierdząc, że jest moje. Zostawiła mi synka, jego książeczkę zdrowia, notarialnie potwierdzone oświadczenie, że jestem ojcem dziecka. Do tego pokazała mi zdjęcia z imprezy, na której się razem bawiliśmy w maju zeszłego roku. Obiecała, że wróci za dwa tygodnie, ale nie wróciła. Upewniłem się, że syn jest mój, robiąc nieoficjalny test DNA. W międzyczasie zgłosiła się do mnie matka Mariki, Ilona Staszak, która stwierdziła, że nie wie, gdzie podziewa się jej córka, ale chciałaby zająć się wnukiem, licząc na pięćset plus i alimenty.
– Czego pan ode mnie oczekuje?
– Dwóch spraw – odpowiedział Patryk pewnie. – Chciałbym, żeby znalazł pan matkę dziecka, bo nie mam z nią żadnego kontaktu. A druga sprawa, to ta babcia. Nie podoba mi się, choć nie wiem czemu. Proszę spróbować dowiedzieć się czegoś o niej, bo kiedy wystąpię o wyłączną opiekę nad synem, nie chciałabym, żeby zaczęła mi mieszać.
– W porządku. Zacznę szukanie od matki, bo jestem pewien, że ona będzie wiedziała najlepiej jak skontaktować się z jej córką albo będzie znała kogoś, kto to będzie wiedział. Proszę być dobrej myśli. W dzisiejszych czasach ludzie nie zapadają się pod ziemię, nawet wyjeżdżając z kraju.
– I to właśnie chciałem usłyszeć.
– Moja gaża wynosi pięć tysięcy złotych płatne z góry i drugie tyle, jeśli odnajdę matkę pańskiego syna. Gdyby była konieczność wyjazdu za granicę, to dojdą jeszcze koszty podróży, ale powiadomię pana wcześniej.
– Nie będzie trzeba. Chcę tylko się z nią skontaktować, a nie sprowadzać ją siłą do Krakowa.
– W porządku. Proszę wypełnić formularz zgłoszeniowy i zaraz przygotuję umowę.
Patryk wypełnił formularz, podając wszystkie informacje o Marice i jej matce, jakie miał. Potem poprosił o rachunek i obiecał zrobić przelew jeszcze tego dnia. W końcu pożegnał się z dziwnym detektywem i pojechał do przychodni, którą poleciła mu nowa pracownica.
Jeśli do tej pory wydawało mu się, że dziecko sporo go kosztowało, obecne koszty wprawiły go już w osłupienie. Mały nie skończył jeszcze miesiąca, a sprawy związane z nim pochłonęły już prawie dwadzieścia tysięcy złotych. Zaczynam wierzyć w to, że jego mama powiedziała prawdę twierdząc, że wychowanie dziecka, to koszt równy cenie domu.
Przychodnia nie zrobiła na nim dobrego wrażenia. W poczekalni było sporo rodziców z dziećmi. Dzieciaki płakały, kasłały albo prychały. W duchu podziękował sobie za pomysł, żeby nie przychodzić tam z Pawełkiem. Mały mógł się przecież czymś zarazić. Zaraz pomyślał jednak, że będzie musiał się jakoś odkazić przed kontaktem z nim po wizycie w tej wylęgarni chorób.
Recepcjonistka była uprzejma, ale bardzo zajęta. Podała mu do wypełnienia kartę zgłoszeniową i co chwilę odbierała telefony. Patryk musiał korzystać z momentów, kiedy akurat nie rozmawiała przez telefon, żeby zadawać jej pytania odnośnie rubryk do wypełnienia.
Kobieta zrobiła głupią minę, kiedy okazało się, że mały w karcie urodzenia nosił nazwisko matki, która go porzuciła, i że nie ma jeszcze peselu ze względu na skomplikowaną sytuację prawną. Wymamrotała tylko, że pierwszy raz zdarza jej się coś takiego.
Wreszcie wszystko się udało. Pawełek został zapisany do przychodni, Patryk wybrał mu lekarza prowadzącego i umówił się na wizytę patronażową położnej środowiskowej. Podobno to było późno, ale przecież nie wszystko zależało od niego. – Jeszcze trochę i ja będę musiał iść do lekarza – westchnął, wychodząc z przychodni. – Najpewniej do psychiatry. – Miał wrażenie, że znalazł się na skraju wytrzymałości nerwowej. I znikąd nie widział pomocy.
Wracając po synka do swojej mamy, Patryk zatrzymał się na chwilę na rynku. Miał ochotę na kawę i ciastko. Chciał po prostu choć na chwilę odetchnąć i poczuć się dobrze sam ze sobą, zanim znowu wpadnie w wir obowiązków, od których nie ma ucieczki ani odpoczynku.
Magia Café Bar wpasował się idealnie w jego potrzebę. Niby na Rynku, a jednak trochę ukryty. Podszedł do baru, wziął sobie kartę i usiadł z nią przy oknie. Wiedział, że zamówi espresso bez cukru, ale i tak z przyjemnością wpatrywał się w bogaty wybór kaw. Potem przewrócił stronę i przyjrzał się ofercie deserów. Jego wzrok padł na szarlotkę na ciepło z lodami. To był dla niego synonim czegoś wyjątkowego, bo w dzieciństwie mama nie pozwalała mu w zimie jeść lodów. – Ja będę bardziej wyrozumiały dla Pawełka – pomyślał.
Zamówił kawę i deser, nie odpowiadając na promienny uśmiech ładnej młodej kelnerki, która ewidentnie chciała go poderwać, widząc, że przyszedł i siedzi sam. Nie był zainteresowany. Młode ładne kobiety kojarzyły mu się teraz znacznie gorzej niż jeszcze rok temu. Nie wyobrażał sobie powtórki z rozrywki.
Kelnerka odeszła, a Patryk zauważył, że do kawiarni ktoś wszedł. Najpierw usłyszał głos, za którym aż się obejrzał. To była Zosia Małkowska. Niestety, nie sama. Przyszła z jakimś facetem, którego trzymała pod rękę. Świata poza sobą nie widzieli. Z trudem odwrócił wzrok, żeby nie wpatrywać się w Zosię. Teraz już przynajmniej wiedział na pewno, że i tak nie miał szans. Pojawienie się Pawełka niczego nie zmieniło. Ona wybrała kogoś innego. – Bogdan miał rację. To nie jest sprawa dla detektywa.
Szybko wypił kawę, zjadł szarlotkę z lodami, która już nie smakowała mu tak jak powinna i już chciał wychodzić, kiedy Zosia go zauważyła. Uznał za stosowne jednak podejść i się przywitać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro