8
Richie idąc prosto przed siebie podążał ciemnym korytarzem. Wciąż miał na oku mały płomyk.
Słońce niedawno zaczęło zachodzić, więc trudno było dojrzeć cokolwiek innego.
Im bliżej znajdował się celu, tym bardziej słychać było stukanie dwóch par butów o twardy betonowy chodnik. Nagle jedno z nich ustało i zamieniło się w szybkie kroki zbliżające się w stronę Toziera, zanim zdążył się wycofać.
Zauważył też, że przez chwilę ogień poruszył się i w mgnieniu oka zgasł. Musiała to być zapalniczka.
- Czego tu szukasz...Tozier?
Przed Richiem stanął Ben Hanscom ze słodką różową zapalniczką w jednej dłoni. Druga spoczywała w za dużych dżinsach zakrywających mu połowę butów.
- Umm, hej? Co tu robisz Ben, to chyba nie miejsce dla kogoś takiego jak ty?
- Jasne, że nie. Powiedz to Bev.
Richie znał Beverly, rudą dziewczynę z dość specyficznym charakterem. Była od niego młodsza ponad rok ale dość często razem popalali. Dobrze się razem dogadywali.
Ostatnimi czasy zrobiło się wokół niej wielkie halo kiedy wszyscy dowiedzieli się o jej związku. Spotykała się bowiem nie z kim innym a spokojnym, poczciwym Benem.
Jak na zawołanie dało się usłyszeć głos Marsh zniecierpliwionej dłuższą chwilą nieobecności jej chłopaka.
- Benny co ty tam zobaczyłeś, że tak długo cię nie ma? Panu Knee właśnie wypalił się papieros, potrzeba zapalniczki.
I w tym momencie twarz Richiego przybrała zupełnie inny wygląd. Obszedł Bena i podążył w głąb korytarza dostrzegając słabo tlące się resztki papierosów. Wyjął z kieszeni swój telefon i przyświecił nim po twarzach osób kucających pod ścianą budynku. Po oświetleniu ścian zobaczył drzwi na zaplecze apteki, a tuż obok Bev, która popalała z aptekarzem. Chłopak poczuł niesmak na ten widok.
- Siemasz Richie! - Rudowłosa poderwała się na nogi.
- Hej, Beverly. Bardzo entuzjastyczna jesteś.
- Ot co! Właśnie rozmawialiśmy z Panem. Tutaj. O-o-o- Psik! - Dziewczyna głośno kichnęła wypuszczając tlący się kawałek papierosa na ziemię. - Szlag!
- Co ty jarasz? Nie wygląda mi na zwykłe papieroski kochana.
Zanim Bev zdążyła zaprotestować Richie wyjął foliowy woreczek z tylniej kieszeni jej dresów.
- Nie dość, że stary aptekarz to jeszcze jakiś diler. Bev co ty odwalasz!? - Richie szybko zmienił nastawienie i pociągnął koleżankę za nadgarstek. Pomimo licznych protestów, wraz z Benem, podążali tym samym korytarzem do wyjścia z drugiej strony.
Stojąc na chodniku ujrzeli park po przeciwnej stronie ulicy. Tozier odwiedził go już wcześniej podczas poszukiwań Eddiego.
- Puszczaj mnie już, co to miało być? - Beverly zwinnie wyrwała się z uścisku.
- Oszalałaś?! Szlajasz się po jakiś stęchłych dziurach, na dodatek ciągasz ze sobą Bena i jeszcze to gówno! - Chłopak uniósł woreczek, po który szybko sięgnęła Marsh.
- Masz mi to oddać. Natychmiast. - Zmierzyła go surowym wzrokiem.
Biedny Ben patrzył na to wszystko z boku. On tak naprawdę był Bogu ducha winien.
- Dostaniesz to z powrotem za małą przysługę. - Richie schował woreczek tym razem do swojej kieszeni spodni.
- Zatargi ze mną to nie żarty. Oddawaj to palancie!
- Nie tak prędko Bevvy. Układ mamy następujący: Jeśli pomożesz mi w pewnej sprawie, na której zakładam że się znasz, dostaniesz co chcesz. Przez ten czas twój chłopak będzie cię nadzorował.
***
- Zgoda, stoi. Telefon wykonany. Czeka nas sporo pracy Richie.
- Więc do zobaczenia u Billa. Nie spóźnijcie się, punkt 10 rano!
Wracając ciemną nocą do domu, Richie rozmyślał nad tym co właśnie zorganizował.
—————————————————————
Ok dobra nie wierzę
ROZDZIAŁ JEST
ODPALAMY FAJERWERKI
O ile ktoś to jeszcze czyta
W każdym razie dedykacja dla osób z komentarzy, które dzielnie czekają
Następny pewnie we wrześniu albo pod koniec sierpnia no wiecie jak się coś od kwietnia wstawia trza poprawić rEgUlArNoŚć
I ja wiem że taki średni, krótki i w ogóle ale zacznie się dziać
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro