7
- Boże Richie, obgadaliśmy to już 3 razy. Nie zmienię zdania bo to jeden z wymogów, jeśli chcesz się dostać do kolejnego etapu radziłbym się jednak zastosować do moich wskazówek.
- Nie ma mowy Uris, chyba cię pogięło!
Długo trzeba było tłumaczyć Richiemu to i owo. Większość zadań z listy jaką Bill dostał jeszcze tego samego dnia nie sprawiała problemu. Co w końcu trudnego w jakichś pracach plastycznych? Gorzej jednak przedstawiały się zadania, w których jednak potrzeba większych umiejętności. Dopinała się do tego niestety jedna z tych mniej przyswojonych przez obojga z chłopców... Taniec.
- Tak, masz iść na te lekcje. Trzy razy w tygodniu chyba pasuje? W takim razie nie czekam na odpowiedź bo już jesteśmy umówieni. Jakiś jeszcze kurs ci załatwić? Nie wiem, może z całowania?
- Ktoś taki jak ja nie umiałby się całować? Daruj sobie.
- No to raz dwa, wysuwaj stąd. Nie pójdziesz przecież tam sam.
- Eddie wyszedł, nawet nie wiem gdzie jest. Ślepy byłeś?
- Mam to gdzieś, masz dwie godziny. Miałem ci pomóc, to pomagam. Bill jak zawsze wszystko olewa na rzecz Georgie'go...
- Ktoś tu jest zazdrosnyyy. - Podśpiewywał Richie wciąż siedząc w fotelu.
- Mógłbyś oszczędzić mi patrzenia na twoją porażkę życia i grzecznie opuścić ten dom? Jeszcze coś do powiedzenia?
- Nie ty tu mieszkasz Stanny, nie wyprosisz mnie. - Rich uśmiechnął się złośliwie.
Zdesperowany Stanley czekał na przybycie swojego chłopaka, co jakiś czas słuchając docinek na swój temat.
„ Chwilę się pobawimy, ogarnę jedną rzecz i zaraz jestem". - To były ostatnie słowa Billa zanim zniknął na piętrze wraz ze swoim bratem. Co prawda nie poświęcał mu ostatnio wystarczająco dużo czasu ale teraz był naprawdę potrzebny.
Po nudnych 30 minutach oczekiwań blondyn postanowił zajrzeć do pokoju malucha i sprawdzić co tak bardzo wchłonęło tam Billa.
To co zobaczył przyprawiło go o zawał. Na podłodze walała się chyba cała planeta. Pośród porozrzucanych drzew stały wielkie dinozaury, niektórymi bawili się w tym czasie Bill i Georgie. Większość była z klocków lego więc urządzając apokalipsę ziemii zostały one rozsypane na drobny mak po całym pokoju.
- Williamie i George'u Denbrough co to ma znaczyć?
Dwójka chłopców odwróciła głowy w jego kierunku z kwaśnymi minami. Przerywanie zabawy w tym momencie wyglądało na wyrok kary śmierci.
- Bawimy się! - Odpowiedział już z wielkim uśmiechem Georgie.
- To chyba czas skończyć. Czekam na dole od TRZECH GODZIN.
- T-trzech?! Cholera G-georgie muszę już iść. - Bill w pośpiechu odłożył zabawki trzymane w rękach.
Chłopiec patrzył smutno na brata wychodzącego z pokoju. Stanley nie opuścił pokoju i czekał w drzwiach. Kiedy uznał, że Bill się oddalił zwrócił się do Georgiego.
- Sprzątnij to George. Przyjdę tu za około godzinę i ma być tak czysto jak przed zabawą.
- Staaaan, zachowujesz się jak moja mama. - Chłopiec siedział z założonymi rękoma.
- Tylko ją czasem zastępuję, twój brat jest dla ciebie zbyt łagodny.
Uris wyszedł po cichu zamykając drzwi i czym prędzej zbiegł na dół. Przez te pół minuty mógł powstać tam istny harmider.
Nie pomylił się.
Wchodząc do salonu spostrzegł Richiego nadal dumnie siedzącego w fotelu i Billa krzątającego się w kuchni.
- Widzisz c-co zrobiłeś d-durniu? Pochwal się Stanowi. - Denbrough odwrócił się do okularnika i z foliową torebką w ręku zaczął iść w jego kierunku.
- A co właściwie zrobił? - Zmieszany Stanley jeszcze niezbyt ogarnął co się stało. Nie usłyszał nawet dźwięku stłuczonego szkła sprzed sekundy.
Podążając za swoim chłopakiem, jego wzrok trafił na rozbity szklany stolik wraz z kubkami po herbacie. Z wrażenia aż oparł się o ścianę.
- Ciesz się, że to nie mój dom gnojku bo więcej nie postawiłbyś tu stopy. Same kłopoty z tobą.
- Dobra, dobra. Chyba muszę wstąpić po coś na uspokojenie dla ciebie mój drogi.
- Lepiej poszukaj swojej tancereczki. Jeśli ci się uda to zadzwoń. Obgadamy dzisiejszą lekcję.
I tak bez pożegnania Richie wyszedł z domu Billa. Przez następne minuty maszerował wzdłuż ulic Derry rozglądając się za małą posturą Eddiego, która mogła równie dobrze siedzieć w bibliotece jak i stać pod drzewem w parku. Mijając swój dom przyspieszył kroku. Cóż, nie pojawił się na obiedzie więc wolał uniknąć kazań od swojej matki. Będąc już kawałek dalej skręcił pomiędzy budynki po lewej stronie asfaltowej drogi. Przy ścianie jednej z nich dostrzegł mały płomyczek.
***
- Staaaaan! Skończyłem! - Nieoczekiwanie z piętra dobiegł głos małego Denbrough.
- C-co skończył? - zapytał Bill.
- Nieważne. Zaraz wracam. - Stanley uśmiechnął się tylko i podniósł się z fotela, na którym wcześniej siedział Richie.
Kilka minut to zdecydowanie za mało na sprzątnięcie całego pokoju. Podczas krótkiej drogi przebytej na schodach blondyn rozmyślał nad wszystkimi możliwościami jakie tak sprytne dziecko mogłoby wykorzystać.
Uchylił, jak to miał w zwyczaju, powoli drzwi a jego oczom ukazał się idealnie czysty pokój, na środku którego stał nikt inny jak jego właściciel.
- No, no. Postarałeś się Georgie. - Stanley zaczął okrążać pokój chłopca zaglądając a to pod łóżko a to do szafy. Ku swojemu zdziwieniu z niczego nie wysypała się góra klocków lego i dinozaurów. Wszystko było na swoim miejscu.
- Dostanę coś za posprzątanieee? Mama zawsze mi coś daje.
- W takim razie żeby być lepszym niż twoja mama zadam ci proste pytanie: Co chciałbyś w zamian? Sam zdecyduj.
George zamyślił się chwilę. Przez jego małą główkę zaczęły się przelewać pomysły. Pierwszy raz miał taką swobodę.
- Chcę oglądać bajki i zjeść ciasteczka. O! I żelki. I jeszcze colę! I-
- Już starczy bo nam tu zaraz pękniesz. Chodź na dół, dam ci to co chcesz i będziesz mógł w spokoju obejrzeć telewizję.
Stan podniósł chłopca i z małym ciężarem zszedł po schodach. Bill spojrzał tylko na nich i pomyślał jak słodko razem wyglądają.
- Tu są żelki, ciasteczka. Hmm... są tylko bananowe. Cóż i tak ci dam. A gdzie cola?
- Billyyy gdzie cola?
- W sz-szafce nad z-zlewem. Są tylko p-puszki. Stan o-o-otwórz mu bo się pokaleczy!
- Jasne! - Odkrzyknął Uris i podał Georgiemu cały stosik jedzenia wsadzając przy tym już otwartą puszkę coli w drobną dłoń chłopca.
- Dziękuję Stan. - Blondyn został obdarzony malutkim uśmiechem.
Mały Denbrough kierował już swoje kroczki na piętro kiedy przypomniał sobie o najważniejszej rzeczy.
- A gdzie pilot od telewizora?
- J-jest w szufladzie w p-pokoju mamy. Tej p-pierwszej.
- Dzięki!
Teraz już bez zbędnych zwrotów Georgie dostał się na górę. Chwilę potem było słychać trzaski drzwi - jeden po wyjściu z pokoju Sharon a drugi po wejściu do pokoju malucha.
- Mieliśmy pomyśleć nad Richiem. Co ty znowu kombinujesz Stan?
- Nie marudź już. - Blondyn przysunął się bliżej swojego chłopaka.
—————————————————————
Pokręcony taki sobie rozdział ale długi i jest
W KONCU
Dziękuję, że ktoś to w ogóle czyta
Nie powiem kiedy będzie następny bo muszę sporo zmienić w planach
A poza tym i tak znając życie bym się nie wyrobiła a nie będę więcej obiecywać terminów skoro nie jestem pewna
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro