3
- To my nie idziemy teraz do Georgiego? Już nic nie rozumiem, Billyyyy. - Znudzony Stanley ciągnął się za Billem idąc w stronę jednego z osiedli.
- M-m-mówię ci po raz setny Stan, ż-że nawet nie mieliśmy iść do G-georgiego tylko do R-richiego. Spałeś ty w-w ogóle dzisiaj? - ciemnowłosy zatrzymał się czekając na swojego chłopaka.
- Są ciekawsze rzeczy do robienia niż spanie, kochanie. - Loczek uśmiechnął się.
- Błagam, n-nie mów mi że z-znów to robiłeś. Ja j-już ci nie wystarczam? - zaśmiał się Denbrough.
- Szukamy dużego miętowego domu z czarnym dachem, czy to nie ten czasem? - Stanley przerwał tę jakże cudowną rozmowę.
- A j-jakby inaczej, wchodzimy. - chłopcy ruszyli ku budynkowi.
Wchodząc przez furtkę dostrzegli śliczne podwórko ozdobione kolorowymi kwiatami pielęgnowanymi przez Maggie - matkę Toziera. Robiła to zazwyczaj rano po wyjściu męża do pracy, potem zajmowała się domem.
Trawnik tutaj był zawsze idealnie wystrzyżony a kamyczki w ścieżce równo poukładane. Skoro Eddie był perfekcjonistą, to to byłby dla niego raj.
Jedyne co tu zakłócało harmonię to chłopak, który właśnie wyszedł z domu, po tym jak zobaczył w oknie chłopców. Jego czarne włosy były roztrzepane na wszystkie strony, ubrany był w dresy i koszulkę na krótki rękaw. Okulary zamiast na nosie znajdowały się na czubku głowy. Ideał ideałów po prostu.
- S-siemasz Rich. - Bill machnął ręką chłopakowi.
- Hej? - Tozier cały czas był zdziwiony obecnością tutaj kolegi.
- U-um chcielibyśmy p-p-pogadać.
- Jasne, jasne. Eee wchodźcie.
Chwilę później Stan i Bill zostali sami w salonie podczas gdy Richie udał się w podskokach do kuchni. Przecież trzeba ładnie obsłużyć gości, nie?
- To nie ten Richie, prawda? Powiedz, że to nie ten. - Spanikowany Stanley powtarzał szeptem.
- S-słuchaj, ja wiem j-jak to brzmi ale on nie jest t-taki jak ci kiedyś m-mówiłem...
- Bill słuchaj mnie uważnie, jeśli on mi coś dosypie do tej kawy to przysięgam zabiję cię o ile sam przeżyję.
I tak Stanley całe 40 minut miał wrażenie, że posiada zawroty głowy i biegunkę, Jego chłopak raz na jakiś czas trzepnął go po głowie ale nic to nie dawało. Po przegadaniu, przyszedł czas na najważniejsze pytanie.
- R-rchie? Chcesz w-wpaść dzisiaj d-d-do mnie? G-georgie czeka na mnie i S-stana a myślę, ż-że ktoś do towarzystwa b-by się jeszcze przydał...
- Oh, w sumie czemu nie.
- W t-takim razie Stan już pójdzie b-bo musi iść na z-zakupy.
- Jakie za- A tak już idę, masz rację, tak. To pa Richie hehe. Paaa. - Po chłopaku nie było po chwili ani śladu.
***
Blondyn kręcił się po środku jednego z chodników w parku. Eddie wciąż nie odbierał a Billowi nie zostało dużo czasu do powrotu. Ma jeszcze 15 minut. W końcu usłyszał głos w słuchawce:
- Eddie Kaspbrak, słucham?
- Hej Eddie, tu Stanley.
- Stan? Hej, po co dzwonisz?
- Chciałbyś teraz do nas wpaść? Georgie chętnie spędziłby czas z kimś jeszcze.
—————————————————————-
Jestem leń PRZEOKROPNY więc stwierdziłam że druga część to będzie kolejny rozdział bo nie napisałam wystarczająco a zaraz mija tydzień od ostatniego
Średnio sprawdzane także no
Miłej pory dnia o której to czytacie
Idźcie z Arabami
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro