2
- I-ile można na c-ciebie czekać? T-tak długo zajęło ci w-wzięcie kartki czy z-znów gapiłeś się n-na wiewiórki? - Bill stał pod ścianą naprzeciw wejścia do klasy.
- Ja nie brałem żadnej kartki, zostałem na chwilę dopytać się o tą, eeee...pracę domową. - Eddie uśmiechnął się niezręcznie.
- P-pomijając fakt, że w-wystaje ona z twojej k-kieszeni a żadnej p-pracy domowej nie było t-to możemy już iść. - Chłopak ruszył w kierunku wyjścia ze szkoły. Chemia była ich ostatnią lekcją.
- Ale Bill, zaczekaj! Halo!
- N-no ruchy, r-ruchy. - po chwili obydwoje szli obok siebie długim korytarzem.
- Gdzie ty tak pędzisz? Zwolnij trochę. Chyba, że uciekasz przed tą świniowatą to biegnę z tobą.
Bill słysząc to spojrzał na siebie. Za nimi dumnie podążała Greta Bowie. Do najpiękniejszych nie należała ale za to była jedną z najbardziej „szanowanych" osób w szkole. Jej ojciec był dyrektorem, w takim razie kto śmiałby postawić się dziewczynie? Nikt. Mogła robić co chce, jej zachowanie porównywano do grona największych łobuzów szkolnych, z którymi się kolegowała.
Teraz stanęła przy chłopcach ze swoimi dwoma, równie ślicznymi koleżankami.
- Widzę, że gały wam wylatują na mój widok śmierdziele. Myłeś się dzisiaj Billy? Tego to nawet nie pytam bo robi to pewnie ze 3 razy dziennie. - Mlasnęła przeżuwając gumę i wskazała na Eddiego.
- I-idziemy, już. - Szepnął Denbrough i wziął za rękę przyjaciela idąc szybkim krokiem do drzwi.
- Nadal czuję twój smród pieprzona jąkało. - Głos Grety rozległ się na cały korytarz.
***
- T-to jest Stanley. U-uris, myślę że g-go kojarzysz. - Trójka chłopców stała pod drzewem w parku blisko szkoły.
- Jasne, choć od tej gorszej strony. Słyszałem o tym jak bardzo Bowers daje ci w kość...Tak czy siak miło mi cię poznać Stanley.
- Mów mi Stan. Mi też miło Eddie. - Chłopak o włosach jak makaron podał rękę brunetowi.
- P-poznałem się ze S-stanem w wakacje, z-zaczęliśmy się p-przyjaźnić. Nic c-ci nie mówiłem, nie c-chciałem zawracać ci g-głowy kiedy byłeś u tej s-swojej ciotki. P-przez ostatnie k-kilka miesięcy nie b-było go w mieście a-ale przyjechał tydzień t-temu. - Bill aż promieniał opowiadając o tej znajomości.
- Mogłeś napisać Bill ale już trudno. A, i miałeś mi przedstawić z kim zamierzasz iść do tego ekstra show, Stan idzie do tej osoby z nami czy jak? - Kaspbrak przeleciał wzrokiem po twarzach chłopców.
- Właśnie poznałeś tą osobę. - Na twarzy blondyna z nich zagościł uśmiech.
- Jak to? Ty jesteś tą osobą Stanley?
- Dokładnie. - Blondyn uśmiechnął się.
- I co chcecie się lizać przy wszystkich jak jacyś geje? No co się tak patrzycie? - Zdezorientowany Eddie popatrzył na uroczą, śmiejącą się dwójkę.
Po chwili chłopak odskoczył do tyłu jak poparzony. Zobaczył coś czego w życiu by się nie spodziewał. Jego przyjaciel właśnie przelotnie cmoknął chłopaka obok.
- Chwila moment Bill, co tu się właśnie stało. - Eddie złapał się za głowę.
- S-stanley to m-mój chłopak. - William oblał się rumieńcem.
- Od kiedy? W ogóle od kiedy jesteś gejem? - W głowie chłopaka powstał spory mętlik.
- J-jestem Bi Eddie. A p-poza tym od k-kiedy TY nim jesteś? - uśmiechnął się.
- Ja, kim? - wskazał na siebie palcem.
- Tak t-ty. Od k-kiedy jesteś g-gejem?
- Od nigdy drogi przyjacielu. - Eddie uśmiechnął się zwycięsko.
- On tak na serio czy sobie obydwoje jaja robicie? - Stan spojrzał na swojego chłopaka.
- W-widać, że nie umie k-kłamać. P-prawda? A t-teraz wybacz, my m-musimy iść. Obiecałem G-georgiemu spacer, Stanley mi p-potowarzyszy. - dwójka chłopców oddaliła się od drzewa trzymając się za ręce.
Eddie sięgnął po swój inhalator. Cierpił na astmę, no może nie do końca. Uważał tak bo wmówiła mu to matka, o czym sam już dawno wiedział. Przyjmował jednak lek z nadzieją, że choć trochę pomoże mu w tych najgorszych sytuacjach. I w takiej właśnie się znalazł. Jedna dawka. Druga. Już prawie trzecia ale przecież nie można przesadzić.
Po tym co powiedział Bill w chłopaku pojawiło się dziwne uczucie. Nie umiał opisać jakie.
Ale czy nie poczuł się podobnie, kiedy jego kuzynka wyznała jego rodzicom, że nie brał leków przez tydzień? Albo kiedy matka odkryła kota sąsiadki, którego przetrzymywał podczas nieobecność dziewczynki? Te wszystkie rzeczy były w pewnym sensie jego małym sekretem. Wychodzi na to, że coś było nie tak.
I świadomość z tym związana była skrywana długo, gdzieś głęboko w chłopcu. Ale zawsze istniała. Teraz pojawiła się na nowo.
—————————————————————
Te rozdziały będą takie krótkie
Cóż
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro