Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jak się pogodziliście

Bucky - Minął już około miesiąc od Twojego pobytu w Polsce. Dalej nie byłaś w stanie patrzeć na Bucka, ale postanowiłaś wrócić do NY. W końcu masz tam mieszkanie, prace, przyjaciół i wspomnienia. Kupiłaś bilety i za dwa dni miałaś odlot. Spędziłaś ostatnie 48 godzin z rodziną i pożegnałaś swoją ojczyznę.

Do: Steveee🇺🇸💪
- Zaraz lądujemy. 😍

Od: Steveee🇺🇸💪
- Super, mega się cieszę że wreszcie wracasz. Przyjadę po ciebie z Natashą. 😁

20 minut później, byłaś już na ziemi. Odebrałaś walizkę i pokierowałaś się do wyjścia. Zauważyłaś tam Steva, Natashe i Bucka. Przewróciłaś oczami i wkurzona zawróciłaś, nie ważne gdzie miałaś pójść, po prostu chciałaś być z dala od Barnesa. Oddalając się coraz to bardziej, poczułaś na swoich biodrach czyjeś ręce. Odwróciłaś się i zobaczyłaś bruneta, z bardzo smutną miną i lekkimi łzami w oczach. Patrzył się na ciebie tymi oczami szczeniaczka, a ty dałaś mu z liścia w twarz i pobiegłaś do wyjścia. Wsiadłaś do pierwszej lepszej taksówki i odjechałaś do domu. Byłaś wściekła na Steva że nie powiedział Ci o tym, że przyjeżdża jeszcze z Buckym. Poprosiłaś taksówkarza żeby zawiózł Cię do Stark Tower, lecz po zawróceniu w nie tą uliczkę, wiedziałaś że coś jest nie tak. Spojrzałaś się w lusterko naprzeciwko ciebie,

- Co tu się kuźwa dzieje? - Zapytałaś zdezorientowana.

- Zobaczysz.. Teraz lepiej zapnij pasy maleńka. - Odpowiedział, a po chwili zorientowałaś się że to głos Tonego.

- Tony? Oszala... - Przerwałaś, gdy ten nagle zawrócił.

- Pasy. - Zwrócił się do ciebie.

- Jasne.. - Odpowiedziałaś bez zaprzeczania.

Po 10 minutach okropnej jazdy ze Starkiem, wysiadłaś z auta, z mocnymi odruchami wymiotnymi. Nie znałaś tej części Nowego Yorku. Byłaś lekko zdenerwowana, bo nie wiedziałaś co tu jest grane. Zwróciłaś wzrok w stronę taksówki, która moment po tym odjechała. Pokazałaś środkowego palca Anthonemu i rozejrzałaś się dookoła. Przy sobie miałaś tylko torebkę z telefonem, kluczami do mieszkania, dokumentami i portfelem. Postanowiłaś pójść przed siebie, aczkolwiek po chwili dostrzegłaś bruneta, z metalową ręka, garniturem i kwiatami, który zbliżał się do ciebie. Naprawdę wkurwiona wyrzuciłaś mu kwiaty z ręki i podeptałaś, po czym spojrzałaś się na niego piorunującym wzrokiem i spoliczkowałaś.

- Posrało Cię, ty cholerny dupku?! Wiesz jak bardzo mnie zraniłeś mnie po tych słowach, a ty oczekujesz że Ci wybaczę?! - Wykrzyczałaś.

- Nie.. Nie musisz mi wybaczać, chce Cię przeprosić. Tak naprawdę dzięki Tobie, wiem co oznacza miłość. Jesteś jedyną osobą, która mnie nie odrzuciła i od tamtej pory Cię pokochałem. Powiedziałem to, bo.. - Opowiadał, ale tu mu przerwałaś.

- Bo?!

- Bo nie mogłem uwierzyć że taka wyjątkowa dziewczyna, zwraca na mnie uwagę, a co ważniejsze, po prostu coś do mnie czuje. Nie potrafiłem ogarnąć w sobie tej emocji. Ale teraz już napewno wiem. Kocham Cię [T.I].

- Bucky.. Ja.. Ja nie wierze w to co mówisz.. Ja też Cię kocham, ale.. - Mówiłaś ze łzami w oczach, ale Buck złączył wasze usta, w trakcie twojej wypowiedzi. Odwzajemniłaś pocałunek i mocno wtuliłaś się w bruneta. Pojechaliście do Twojego mieszkania, gdzie Barnes namiętnie i długo walczył o twoje wybaczenie..( ͡° ͜ʖ ͡°)

Bruce - Do szpitala trafiłaś już ponad miesiąc czasu temu. Okazało się, że Hulk złamał ci cztery żebra, które niemalże uszkodziły ci płuca. Doktorzy założyli ci gips na klatkę piersiową i musiałaś cały czas leżeć na łóżku szpitalnym. Jednak lekarze zapowiadali zdjęcie opatrunku akurat na dziś. Nie mogłaś się już doczekać, bo już nie wytrzymywałaś ciągłego leżenia w łóżku.

Od uwolnienia się od gipsu dzieliło cię kilka minut. Rozmawiałaś z pielęgniarką, czekając na doktora. Nagle zauważyłaś idącą postać w okienku swojego pokoju, a po chwili wszedł do niego Bruce. Pielęgniarka, widząc jak na siebie patrzycie, pośpiesznie wyszła.

- Cześć, kochanie - przywitał się mężczyzna, próbując cię przytulić, lecz ty zdołałaś lekko się od niego odsunąć, nim to zrobił - Wybacz, że nie mogłem odwiedzić cię wcześniej, ale...

- Jej! - powiedziałaś sarkastycznie - Znowu w laboratorium!

- Błąd - rzekł Bruce, po czym wyszedł z pokoju i wrócił z wielkim obrazem, przedstawiającym ciebie - Tadam!

- Wow, Bruce... Piękny... - zachwyciłaś się - Sam go namalowałeś?

- Steve mi trochę pomagał - przyznał się skromnie - [T.I], przyjmiesz przeprosiny? - zapytał, wreczając ci swoje dzieło .

- Przyjęłabym nawet bez obrazu - powiedziałaś. Niedługo potem Bruce podszedł do ciebie i cię pocałował. Akurat w tym momencie przyszedł doktor.

- Ej, gołąbeczki, całowanko zostawcie na potem. Panna [T.I] na zdjęcie gipsu, tak?

- Mhm - odpowiedziałaś zarumieniona.

Po jakimś czasie mogłaś już opuścić szpital, a gdy to zrobiłaś, udałaś się z Bruce'em na spacer.

Peter - Siedziałaś u przyjaciółki. Byłaś sama, bo [I/T/P] poszła do spożywczaka, a widząc twój nastrój nie chciała wyciągać cię z mieszkania. Przez cały dzień siedziałaś na kanapie i wpatrywałaś się tępo w ścianę. Jadłaś tylko wtedy, gdy przyjaciółka na siłę wpychała ci jakąś bułkę do ust i prawie nic nie mówiłaś.

Z otępienia wyrwał cię dzwonek do drzwi, lecz nie otworzyłaś. Czekałaś, aż ten ktoś sobie pójdzie i będziesz mogła nic nie robić w spokoju. Siedziałaś już dobre pięć minut, ciągle wsłuchując się w dzwonienie. Zaczynałaś się niecierpliwić, więc poczekałaś jeszcze chwilę i poszłaś zobaczyć, kto tak bardzo chciałby wejść. Gdy uchyliłaś drzwi, nikogo nie zobaczyłaś. Pomyślałaś, że to jakieś głupie dzieci chciały zrobić ci kawał. Westchnęłaś i wróciłaś na kanapę.

Ledwie usiadłaś i usłyszałaś głośne stukanie w szybę. Szybko odwróciłaś głowę w stronę okna, lecz nic dziwnego nie zauważyłaś. Trochę zaniepokoił cię fakt, że znajdujesz się na szóstym piętrze. Idąc do sąsiedniego pokoju próbowałaś wytłumaczyć sobie stukanie tym, że może jakiś dzięcioł pomylił okno z drzewem.

Weszłaś do pomieszczenia, w którym było ciemno jak cholera. Gdy przedarłaś się przez labirynt ciuchów, poduszek i kocy dotarłaś do okna i odsłoniłaś przyciemniane zasłony. Widok był taki sam jak zwykle - szare wieżowce i niebo tego samego koloru. Ulżyło ci, lecz została ci jeszcze kuchnia. Znowu umiejętnie pokonałaś domowy tor przeszkód i dotarłaś do jadalni. Już powoli zbliżałaś się do okna. Właśnie sięgałaś ręką, by podnieść zasłony, lecz w tym samym czasie znowu rozległo się stukanie. Odruchowo szybko cofnęłaś dłoń, po czym na dobre odsłoniłaś okno. Gdy to zrobiłaś, ujrzałaś stojącego na parapecie Parkera ubranego w kostium Spidermana. Nie wiele myśląc, od razu otworzyłaś okno na oścież i pozwoliłaś wpaść Pajęczakowi do środka. Patrzyłaś nie niego, zastanawiając się, czy nic sobie nie zrobił, lecz po chwili przypomniałaś sobie, że aktualnie jesteście skłóceni.

- Cześć - przywitałaś się oschle - Pogrzało cię do reszty, żeby tutaj przychodzić?

- Może i tak... - powiedział zdejmując maskę - Chciałem powiedzieć, że zachowywałem się jak kompletny idiota...

- Zgadzam się, możesz już iść - mówiąc to, obróciłaś się i wróciłaś do salonu.

- [T/I], czekaj!

- Jesteśmy w jednym mieszkaniu, gamoniu, wystarczy, że tu podejdziesz - burknęłaś.

Chłopak zrobił to, co powiedziałaś i błagał cię o wybaczenie. Przez pierwsze dwie minuty byłaś nieugięta i go olewałaś, lecz później coraz bardziej chciałaś się z nim pogodzić. Wreszcie nie wytrzymałaś.

- Peter, skończ już. Nie chcę tego dalej słuchać.

- Czyli mam sobie iść? - spytał ze smutkiem w oczach.

- Jeśli chcesz to tak, ale zanim pójdziesz, chciałam ci powiedzieć, że ci wybaczam.

Steve - Minęły już 2 miesiące od twojej kłótni ze Stevem, a ty wciąż byłaś na niego wściekła. Bardzo zraniły cię jego słowa i nie wiedziałaś czy możesz mu to wybaczyć. Przez ten czas mieszkałaś u swoich rodziców, którzy bardzo Cię wspierali.

- Mamo wychodzę!

- Jasne, a gdzie idziesz?

- Przejść się do parku.

- Dobrze tylko ubierz czapkę.

Zaśmiałaś się pod nosem i wyszłaś. Park był 15 minut drogi od twojego domu, więc nie miałaś daleko. Usiadłaś na ławce, zamknęłaś oczy i wciągnęłaś nosem świeże powietrze. Wszystko było idealne. Mogłaś odpocząć i cieszyć się chwilą. Lecz niestety nie na długo.

- Cześć [T.I] co ty tutaj robisz? - zapytał jakiś damski i złośliwy głos. Od razu domyśliłaś się kto to.

- Yyy siedzę Sharon? - powiedziałaś z zażenowaniem.

- Jak tam ze Stevem? Słyszałam, że się pokłóciliście. Musiałam go pocieszać po tym jak zostawiłaś go samego w domu. Poszliśmy do mnie i...

- Odpuść sobie okej?! - krzyknęłaś wściekła.

- Nie moja wina, że nie potrafisz zająć się własnym facetem! On zasługuje tylko na mnie! - powiedziała wyraźnie niezadowolona i poszła sobie w zupełnie nieznaną tobie stronę.

Skuliłaś się na ławce i zaczęłaś myśleć o tym co powiedziała ci blondynka.
,,A jeśli ona ma rację?" ,,A co jeśli on woli Sharon?" ,,Co jeżeli do siebie nie pasujemy?" ,,Czy kiedykolwiek się jeszcze spotkamy?".
To było dla ciebie za dużo. Schowałaś swoją twarz w dłoniach i się rozpłakałaś. Nie mogłaś znieść tych wszystkich emocji, które tak bardzo Cię dobijały. Dlaczego to wszystko tak bolało.

Siedziałaś tak dobre 15 min, gdy nagle poczułaś na swoim ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Spojrzałaś na jej właściciela, którym okazał się być Steve.

- Co ty tu robisz?! - wręcz wrzasnęłaś, bo byłaś tak wściekła na blondyna.

- Yyy.....makijaż ci się rozmazał? - powiedział nie pewnie jakby nie wiedział od czego zacząć i zrobił minę zgniłego buraka.

- Serio?! I to jedyne co chcesz mi teraz powiedzieć?!

- Nie, oczywiście, że nie. Ja chciałem.....przeprosić - podrapał się po karku.

- Steve - powiedziałaś już trochę bardziej spokojna - ja.....nie wiem co powiedzieć.....wiesz, że bardzo mnie zraniłeś. Nie wiem czy jestem w stanie Ci wybaczyć. Rozumiem, że kochałeś Peggy i szanuje to, ale nie możesz wyżywać się na mnie psychicznie jak na worku treningowym - po twoim policzku spłynęła łza.

- Błagam cię wybacz mi. Miałem gorszy dzień i po prostu musiałem to z siebie wyrzucić. Nie mogę sobie poradzić z tym, że Peggy już tu nie ma. Jest mi tak strasznie przykro i...

Nie mogłaś już znieść tego napięcia między wami. Podeszłaś do niego i złączyłaś wasze usta w namiętnym pocałunku. Oznaczało to, że mu wybaczyłaś.

Loki- Minęło pół roku, odkąd ostatni raz widziałaś Lokiego. Przez ten czas, kiedy nie było go przy tobie, płakałaś. Probowalaś też o nim zapomnieć, ale się nie udawało. Siedziałaś w domu, przykryta kocem, pijąc gorące kakao i oglądając jakieś kreskówki w telewizji. Nagle ktoś zapukał, wstałaś i podeszłaś do drzwi, po czym je otworzyłaś. Stał tam Loki, ubrany bardzo elegancko i trzymał w ręku jakiś prezent.

- Cześć [T.I]! - uśmiechnął się, lecz ty nie zwróciłaś na to uwagi.

- Po co tu przyszedłeś? - warknęłaś.

- Chciałem cię przeprosić! Popełniłem błąd!

- Spieprzaj stąd! Nienawidzę cię! - zamknęłaś mu drzwi przed nosem i wkurzona wyszłaś na balkon, trochę się uspokoić.

Patrzyłaś w górę, na piękne gwiazdy, które błyszczały i księżyc, który mocno świecił ci w oczy. Poczułaś się lepiej, ale znowu pojawił się bóg. Stał obok ciebie i błagał na kolanach, abyś mu wybaczyła. Ty zaś, weszłaś do środka i zamknęłaś drzwi, zasłaniając okna firanką, aby ten nie zaglądał.

Chwilę pukał w drzwi, ale potem ucichł. Byłaś ciekawa czy sobie poszedł, więc delikatnie odsunęłaś zasłonę. Siedział tam, przed drzwiami. Lekko się zaśmiałaś, postanowiłaś, że zrobisz mu mały test.

- Jak wytrzyma jeszcze 3 godziny, to go w puszczęi porozmawiamy i to będzie oznaczać, że naprawdę jest mu przykro - powiedziałaś do siebie.

Włączyłaś komputer i zaczęłaś przeglądać internet. Cały czas zastanawiałaś się czy on zostanie, aż tyle czy może sobie pójdzie. Po 3 godzinach, wyszłaś na balkon. Bóg kłamstw i psot nadal tam siedział.

- Nieźle.....myślałam, że tyle godzin nie wytrzymasz - zaśmiałaś się pod nosem.

- Dla ciebie mogę tak cały czas

- Chodź, wejdź już....

Loki wszedł do środka i zajął miejsce na kanapie. Ty usiadlaś obok niego.

- No to mów co chciałeś....

- [T.I]! Kocham ciebie, tak mocno i przepraszam cię, że tak ci powiedziałem. Zachowałem się egoistyczne.......okropnie. Tak strasznie mi głupio! Zraniłem cię......kiedy wyszłem od ciebie, to od razu poczułem i ogarnąłem jaki ja głupi byłem, że tak ci powiedziałem - ukleknął przed tobą - Przepraszam cię, moja królowo! Kocham ciebie! Oszalałem na twoim punkcie! Jesteś cudowna! Błagam, błagam wybacz mi!

- Lokiś......ciężko mi było......przez ten cały czas. Mogłabym ci wybaczyć, ale.......przysięgij, że nigdy mi już więcej tak nie zrobisz!

- Przysięgam! Nigdy cię więcej nie zranię! Obiecuję! - podszedł do ciebie i cię przytulił, a ty się mocno w niego w tuliłaś. Poczułaś się lepiej, cieszyłaś się, że wrócił i że się ogarnął.

- Tak w ogóle to mam coś dla ciebie - podał ci prezent, a ty go otworzyłaś.
Był to naszyjnik z dwoma, złotymi sercami. Na nich było napisane ,,Kocham Cię,,.

- O jejku! Jaki śliczny. Dziękuję! - Loki zawiesił ci go i pocałował w czoło.

Wade- Mijały 2 miesiące od kłótni z Deadpool'em. Wyszłaś z domu, aby trochę powspominać czasy kiedy chodziliście ze sobą. Była północ i byłaś sama, ale mało cię to obchodziło. Chodziłaś po mieście i przypominały ci się piękne czasy z Wade'em. Nagle ktoś zasłonił ci usta i wciągnął do jakiegoś, ciemnego budynku. Posadzili na krześle i związali. Zapaliło się światło, słabo ale coś było widać. Podeszło do ciebie trzech wysokich mężczyzn. Nie widziałaś ich twarzy, mieli zasłonięte.

- Kim jesteście! - krzyknęłaś.

- Kimś - zaśmiali się.

- Aha....? To nawet śmieszne nie było.....żal. Nie jesteście w ogóle śmieszni - powiedziałaś, ale bardzo im się to nie spodobało i dostałaś mocno z liścia. Po policzku spłynęła ci łza - T..tooo co chcecie ze mną zrobić? - dodałaś, przełykając ślinę.

- Heh.....dużo - jeden wyjął nóż i przyłożył ci do gardła. Już myślałaś, że po tobie, ale twoim oczom ukazał się Wade z kataną w ręku, który odciął jednemu głowę. Kiedy skończył ze wszystkimi, podszedł do ciebie i rozwiązał. Ty nawet jak byłaś wkurzona na niego za tą kłótnie, rzuciłaś mu się na szyję i mocno przytuliłaś.

- Tak bardzo cię przepraszam! Po kilku dniach, po naszej kłótni zrozumiałem, że nie okłamałaś mnie i to ten koleś cię pocałował - mówił przytulając cię - Tak bardzo chciałem się spotkać, więc dzwoniłem i pisałem, ale nie odpowiadałaś.

Spojrzałaś mu w oczy i powiedziałaś;

- Nie odpisywałam, bo źle się czułam i było mi ciężko, zrozum.

- Spokojnie, wszytsko rozumiem - dotknął twojego policzka i się uśmiechnął.

- Chodźmy do domu, po drodze jeszcze porozmawiamy.

- Spoko!

Wyszliście i ruszyliście w stronę domu. Po drodze Wade obiecywał, że więcej nie zrobi już tak i będzie ci ufał. Że nigdy cię nie opuści i zawsze będziecie razem. Po 5 minutach byliście już w domu.

- To wybaczysz mi - spojrzał ci głęboko w oczy.

- Po długim wysłuchiwaniu, wybaczam ci - uśmiechnęłaś się, a on namiętnie cię pocałował.

- No dobra to co teraz - powiedziałaś.

- No wiesz....dawno się nie widzieliśmy i dawno mi nie stawał.

- No tak - zaśmiałaś się i rzuciłaś się na mężczyznę, rozbierając go.

- Ale jesteś gorąca! - uśmiechnął się łobuzersko i zaczął się do ciebie dobierać.

Wanda- Przez cały miesiąc płakałaś, miałaś już dosyć życia, ponieważ to co się stało, nie mogłaś przyjąć do wiadomości. Pobiegłaś na samą górę wieżowca i weszłaś na dach. Zobaczyłaś tam dziewczynę siedząca na krawędzi budynku, patrzącą się w niebo. Również podeszłaś do krawędzi i spojrzałaś w dół. Strasznie wysoko.

Dziewczyna siedząca obok ciebie, obróciła się do ciebie i zaczęła płakać. Była to Wanda.

- Boże [T.I]! - powiedziała płacząc - Myślałam, że już cię nie spotkam więcej!

- Ja też! - również się popłakałaś.

- Dlaczego w ogóle tu przyszłaś?

- Miałam dość tego, że odeszłaś. Chcia....ł....łam skoczyć.

- O boże! Tak bardzo przepraszam! Przeze mnie mogłaś zginąć! - wytarła rękoma łzy - Przepraszam, że byłam taka! Taka głupia!

- Wando, nie jesteś głupia

- Jestem! Prawie przeze mnie zginęłaś! Nie wybaczyłabym sobie, gdyby to się stało - przysunęła się bliżej i wtuliła.

- Kiedy stanęłam nad przepaścią i spojrzałam w dół, powstrzymałam się. Pomyślałam o tobie. A czemu ty tu przyszłaś?

- Ponieważ, przez ten cały praktycznie miesiąc przychodziłam tu na dach i patrzyłam się w gwiazdy, mówiąc sobie jaka to zła jestem i jaka ze mnie dziewczyna. Nie umiałam przyjść albo napisać do ciebie, bo się bałam, że mi nie wybaczysz - spojrzała się na mnie, ciągle płacząc.

- Oczywiście, że bym wybaczyła! I nie jesteś okropna, tylko cudowna. Najlepsza osoba w moim życiu to ty - uśmiechnęłaś się szeroko.

- O jejku, już się bałam, że nie chcesz mnie znać i mnie nienawidzisz. Tak bardzo mi głupio. Byłam zazdrosna i niesłuchałam cię. Tak bardzo przepraszam, wybaczysz mi za to wszystko - spojrzała na ciebie błagalnie, a ty ją pocałowałaś.

- Oczywiście, że ci wybaczam kruszynko moja

Wróciłyście do domu i zaczełyście plotkować. Po godzinie zrobiłyście sobie herbatki i wlączyłyście film romantyczny, przytulając się przy tym.

Od wybaczenia Wandzie, postanowiłście, nie chodzić więcej na dach, bo nie chcecie wracać do przeszłości.

Thor - Po twojej kłótni z Thorem wręcz nie rozstawałaś się z lodami i pilotem. Nie widziałaś go już od roku. Pomyślałaś, że znowu poleciał do tego swojego Asgardu. Postanowiłaś o nim nie myśleć i zanużyłaś się w twojej ulubionej książce. Minęło pół godziny gdy nagle usłyszałaś pukanie do drzwi. Poszłaś otworzyć i zobaczyłaś w nich Thora.

- Co ty tu robisz?

- [T.I.] ja....chciałem cię przeprosić. To co powiedziałem nie jest prawdą. Te wszystkie sprawy w Asgardzie tak bardzo mnie przytłoczyły. Wybacz mi.

- Czemu cie tak długo nie było? Znowu tam poleciałeś prawda?

- Nie kochanie......ja....no.....jakby Ci to powiedzieć.

- Co byłeś u Starka?

- Nie, nie....ja....

- No powiedz to wreszcie.

- No ja...nocowałem na ulicy....

- Słucham?!?!?! Przez rok?!?! No właściwie to by wyjaśniało dlaczego tak od ciebie jedzie. Ale po co?

- Ja Cię obserwowałem. Znaczy.....wiedziałem, że jak znowu polecę do Asgardu to będziesz zła.

- Ale przez rok?!

- Dostałem pracę - uśmiechnął się jak najszerzej mógł.

- Boże święty gdzie?!

- Od 6 miesięcy zawodowo sprzedaje kurniki i karmniki dla ptaków. - powiedział to z poważną i dumną miną.

- Słucham? - wybuchłaś śmiechem - przez rok sprzedawałeś kurniki i spałeś na ulicy zamiast przyjść do mnie po prostu i porozmawiać?

- Właściwie to spałem w kurniku, bo mój pracodawca powiedział, że wyglądam gorzej niż osiedlowy menel i pozwolił mi tam nocować. Do dziś nie wiem co to znaczy.

- Boże jaki ty jesteś głupi - powiedziałaś nie mogąc przestać się śmiać - ale i tak cię kocham - podeszłaś do niego i go pocałowałaś, co on oczywiście odwzajemnił. Juz chyba wszyscy wiemy jak to się skończyło.

Tony - Był piękny, słoneczny dzień. Wiedziałaś, że nic nie może ci go zepsuć, jednak myliłaś się. Poszłaś do piekarni po świeże bułki. Stanęłaś w kolejce i czekałaś. W końcu po 15 minutach wyszłaś z piekarni, a przed nią zobaczyłaś czarne, sportowe auto z przyciemnianymi szybami. Od razu domyśliłaś się czyje ono jest. Postanowiłaś, że totalnie zlejesz swojego faceta i poszłaś dalej.

- [T.I.] czekaj! Czekaj!

- Czego chcesz Tony? - zapytałaś oschle.

- Ja no nie wiem.... po prostu tak jakoś chciałem cię zobaczyć.

- Tak?! To fajnie, ale ja cie tutaj widzieć nie chce! - krzyknęłaś i poszłaś dalej.

- Kochanie błagam cię wybacz mi.

- Słucham?! Dlaczego ja tak nic nie znacząca istota miałabym ci coś wybaczać?! Przecież bez ciebie jestem nikim! A skoro tak uważasz to znajdź sobie inną, która będzie ciebie godna!

- [T.I.] proszę wybacz mi. Zachowałem się wtedy jak totalny dupek. Przepraszam.

- O widzę, że wielki pan Stark przyznał się do błędu. Szkoda, że trochę za późno!

- No wiem przepraszam. To nieprawda, to co powiedziałem. Naprawdę! Jesteś najpiękniejszą i najwspanialszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem.

- Tony jak byś się czuł gdyby ktoś powiedział ci coś takiego? Nie wiem co w ciebie wstąpiło. Ja po prostu...

Nie zdążyłaś już nic powiedzieć, bo Stark zamknął twoje usta gorącym pocałunkiem. Już się na niego nie gniewałaś.

Natasha - Obudziłaś się rano, przeziębiona i zmarznięta. Ta noc nie należała do najcieplejszych, a ty zmieszałaś tak alkohole, że nie pomyślałaś, żeby wrócić domu. Cała lodowata, rozmazana i z naprawdę mocnym kacem, czołgałaś się po zimnym betonie w parku. Kiedyś wreszcie straciłaś ostatnie siły, rozłożyłaś się całkowicie na środku chodnika. Przed Tobą stanął zmartwiony Steve i Clint, którzy jeszcze nigdy nie widzieli Cię w takim stanie. Rogers odrazu wziął Cię na ręce, bo domyślił się ze nie będziesz mogła ustać na nogach. Razem z Clintem, zanieśli Cię do Stark Tower, gdzie Wanda zrobiła Ci gorącą czekoladę, Buck przykrył kilkoma kocykami, Tony włączył ogrzewanie, a Bruce wymyślał leki, żebyś odrazu wróciła do zdrowia. Kiedy wreszcie wypiłaś napój, Cap usiadł obok Ciebie i spojrzał dosyć poważnie. To samo uczynił Barton.

- [T.I]... Natasha jest w szpitalu. - Zapanowała niezręczna cisza.

- Jak to? Przecież wielka agentka Romanoff, nie może się oberwać podczas żadnej misji, przecież to jest Pani doskonała, więc jak to możliwe że taka chodząca doskonałość, leży teraz w szpitalu? - Odpowiedziałaś z podłością.

- Przez kłótnie z Tobą, cały czas nie mogła się skupić i w końcu dostała w głowę, przez co.. - Przerwał Steve. - Leży teraz w śpiączce. Nie wiadomo kiedy się wybudzi.

- I czy w ogóle się wybudzi.. - Dodał szeptem Clint, ale usłyszałaś to doskonale. Cała złość na Nat, nagle ustąpiła.

- Co? Przecież musi się wybudzić. Ma dla kogo.. Powiedzcie, że to doskonały żart, w który się wkręciłam. Błagam. - Wymamrotałaś z łzami w oczach.

- Tak mi przykro.. - Odrzekł Rogers. - To nie żart, jak chcesz to możemy tam pojechać.

- Nie chce! Albo w zasadzie.. Muszę ja zobaczyć.

20 minut później, byliście w szpitalu, gdzie leżała Natasha. Nie mogłaś wierzyć, że przez Twoje samolubne zachowanie, Twoja miłość jest tutaj. Dobre dziesięć minut stałaś przed drzwiami i patrzyłaś na nią. Wreszcie postanowiłaś wejść tam i się z nią przywitać. Pocałowałaś ją w czoło, usiadłaś na taborecie, koło jej łóżka i gdyby nigdy nic, zaczęłaś opowiadać o wczorajszym wieczorze.
  Robiłaś tak przez najbliższy tydzień, z dokładnymi informacjami, na temat twojego poprzedniego dnia.

- Kochanie, dziś mija tydzień, odkąd leżysz tutaj i cierpliwie mnie słuchasz. Chociaż tutaj, masz czas na wysłuchanie mnie. Nawet jeśli mi nie odpowiadasz, to cieszę się że masz dla mnie pieprzone pół godziny. Jestem tylko smutna, że nie wyrażasz uczuć, choć rzadko robisz to tez podczas bycia "żywą".  Mimo to, kocham cię i wróć do mnie, proszę.. - Powiedziałaś, a w twoich oczach zakręciła się łza.

- [T.I], musimy już iść. - Usłyszałaś głos Clinta, który bacznie się Tobie przypatrywał. Kiwnęłaś głową w jego stronę i obróciłaś się plecami do rudowłosej. Właśnie kierowałaś się do wyjścia.

- Przepraszam skarbeńku.. - Zatrzymał Cię raptem damski głos.

- NATASHA! - Wykrzyczałaś szczęśliwa i pobiegłaś znów do jej łóżka. - Kochanie, tęskniłam..

- Wiem, chciałam Cię przeprosić. Przez cały ten tydzień, słyszałam co do mnie mówiłaś. Jestem okropna, bo nie mam dla ciebie czasu. Mimo to, naprawdę chce żebyś wiedziała, że Cię kocham i obiecuje, że już nie będę Cię tak zaniedbywała. Wybaczysz mi? - Zabrzmiał jej delikatny głos.

- Wariatko moja, pewnie że Ci wybaczę. - Odpowiedziałaś i mocno ją przytuliłaś.

Clint - Postanowiłaś że przejdziesz się do Natashy, żeby się wygadać. Była ona nie tylko twoją dobrą przyjaciółka, ale była dla ciebie jak siostra. Kiedy wreszcie dotarłaś do jej uroczego mieszkanka, ta odrazu otworzyła Ci drzwi, tak jakby się ciebie spodziewała, choć nie zapowiadałaś wizyty. Miałaś rozmazany tusz, więc Nat odrazu wiedziała że coś się stało. Przytuliła się do ciebie mocno i pozwoliła wypłakać. Wreszcie weszłyście do jej mieszkania, gdzie czekała kawa i ciastka. Usiadłaś na fotelu i zdruzgotana, zaczęłaś płakać jeszcze bardziej, niż poprzednio.

- [T.I]... Wiem że to jest trudne, ale postaraj się zachować zimną krew.

- Ale Natasha, ja chciałam mu powiedzieć w innych okolicznościach, do cholery. Wszystko się skomplikowało, on już nie jest taki jak kiedyś. Teraz pije, pije i pije. Oprócz tego jeszcze ratuje świat i się naraża. Jak mam być spokojna?! Przecież zostało jeszcze 3 miesiące, a on do tego czasu nie zauważył że przytyłam, intryguje mnie to, bo mam brzuch jak piłkę. Ciekawe czemu tego nie widział? A no tak, bo traktuje nasz dom jak hotel, do którego przychodzi i odsypia swoje imprezy, misje czy cokolwiek innego, nawet nie myśli ze w tym pieprzonym hotelu, jest osoba, która za każdym razem czeka na niego. - Odpowiedziałaś i już całkowicie zalałaś się łzami.

- Kochana.. Proszę, pomogę Ci.. tylko nie płacz. Clint mi mówił, że Cię kocha i nie chce Cię stracić, ale że ty też się zmieniłaś. - Zapewniała rudowłosa.

- Ja.. Ja się zmieniłam, nie dla siebie. Staram się wydorośleć dla dziecka, które będzie potrzebowało kogoś o zdrowych zmysłach. W sumie.. To chyba przez nie, jestem taka drętwa. Może ono powinno nie żyć? Może to właśnie ono sprawia, że odsuwam się od Clinta. Tak, to zdecydowanie jego wina. Powinnam je usunąć jak najszybciej. - Powiedziałaś, a Natasha spojrzała się na ciebie z przerażeniem.

- [T.I] nie rób tego.. Proszę.. - W jej oczach było widać łzę.

- Boże.. Co ja mówię. Cała ta sytuacja, mąci mi w głowie. Jak mogłam o tym pomyśleć? Przepraszam, to ja jestem winna.. - Przerwałaś niezręczną ciszę. - Dzięki że mogłam się wygadać. Narazie.

- [T.I], odprowadzić Cię? - Spytała zatroskana.

- Nie, dam radę.

Wyszłaś jeszcze bardziej zagubiona i przygnębiona, nawet nie zauważyłaś auta, które jechało w twoją stronę. Poczułaś tylko ból i zobaczyłaś ciemność przed oczami.

Przy łóżku siedział Clint, który płakał i mocno ściskał twoją dłoń. Tuż obok stała Nat, która starała się pocieszać Bartona, ale sama była cholernie smutna. Byłaś nieprzytomna, a stan Twój i twojego dziecka, był bardzo poważny. Lekarze dawali małe szanse na przeżycie dziecku, które jest w sali, w inkubatorze. Brunet obwiniał się, za to że tutaj leżysz. Przepraszał Cię, krzyczał i ryczał na zmianę. Wszelakie leki uspakajające nie działały, a Romanoff nie dawała już rady sama. Mężczyzna pocałował się w policzek, na który napłynęły jego łzy. Niespodziewanie ocuciłaś się i spojrzałaś w oczy Twojego ukochanego.

- [T.I]! Kochanie, żyjesz! Przepraszam, że byłem takim egoistycznym dupkiem, że zachowywałem się w ten sposób. Gdyby nie ja, nie byłoby Cię tutaj. Nie oczekuje, że odrazu mi wybaczysz, bo naraziłem Twoje życie. Ale wiedz, że naprawdę się zmienię i postaram się być lepszym chłopakiem, oraz ojcem. Kocham Cię i nigdy nie chciałem Cię stracić.. - Powiedział i przytulił się mocno.

- Słońce, też nie chciałam Cię stracić. Kocham Cię nad życie i nie wyobrażam sobie żyć bez ciebie.  - Odpowiedziałaś i odwzajemniłaś uścisk. - Powiedz szczerze.. Nasze dziecko żyje?

- Tak, ale ma małe szanse na przeżycie. Możemy się tylko modlić, żeby wszystko było okej. Jeszcze  raz mocno przepraszam. - Wymamrotał smutny.


5 miesięcy później

Charlotte to silna dziewczynka, która mimo tego że jest wcześniakiem, przeżyła i ma się dobrze. Jest duża i w 100% przypomina ojca. Pogodziłaś się z Clintem i każdego dnia, dobrze wam się żyło. Barton postanowił się zmienić i mu w tym pomagałaś, widząc że dobrze mu idzie.


Pietro - Przez następne dwa tygodnie myślałaś tylko o twojej kłótni z Pietrem. Nie mogłaś przez nią spać, byłaś szorstka dla innych i mniej kontaktowałaś się ze światem. Z domu wychodziłaśpi tylko do pracy i czasami ma zakupy.

Jednym z tych wyjść był wypad do galerii, do której zabrały cię koleżanki, żebyś się odprężyła. Jednak ty niezbyt chciałaś tam być, więc przy pierwszej lepszej okazji im niezauważalnie czmychnęłaś. Wyszłaś z butiku i postanowiłaś pospacerować po galerii.

Szłaś wolno, a głowę miałaś spuszczoną w dół. Po piętnastu minutach opuściłaś centrum handlowe i wlekłaś się w kierunku domu.

Gdy po około godzinie nie było cię na miejscu, zaczęłaś się lekko niepokoić. Znajdowałaś się w kompletnie obcym ci miejscu, a zaczynało się ściemniać. Zadzwoniłaś do koleżanek, lecz nie odbierały. Pomyślałaś, że pewnie są w kinie, gdyż miałyście je w planach na ten wieczór.

Zawróciłaś. Postanowiłaś jakimś cudem trafić znowu pod galerię lub w jakiekolwiek inne miejsce, z którego wiedziałaś jak trafić do domu. Niestety, z racji tego, że słońce już dawno zaszło i było ciemno jak w dupie, zgubiłaś się kompletnie. Wtedy miałaś już wywalone na wszystko i ponownie szłaś wolno w cholerę, a twarz zwróciłaś w dół.

Po jakimś czasie błądzenia, przez przypadek na kogoś wpadłaś.

- Przepraszam - powiedziałaś oschle, nawet nie podnosząc wzroku. Miałaś zamiar iść dalej, lecz poczułaś, że coś cię od tego powstrzymuje. Była to silna łapa mężczyzny.

- Ała, puść mnie! - krzyknęłaś. Odwróciłaś głowę i zobaczyłaś, że facet jest ubrany na czarno i ma kominiarkę. Następnie zobaczyłaś, jak jego pięść niebezpiecznie szybko zbliża się do twojej twarzy. Potem straciłaś przytomność.

Obudziłaś się na miękkim łóżku  przykryta ciepłym kocem. Było ci bardzo miło, nie licząc dotkliwego bólu głowy. Po paru sekundach leżenia, wreszcie otworzyłaś oczy. Spostrzegłaś, że znajdujesz się w znajomym ci pokoju. Wstałaś z łóżka i trzymając się za głowę wyszłaś z pokoj. Za drzwiami zobaczyłaś Pietra, niosącego kubek z parującą cieczą. Po zapachu rozpoznałaś, że to twoja ulubiona kawa. Chwilę patrzyłaś chłopakowi w oczy, po czym rzuciłaś się mu na szyję.

- Przepraszam cię - powiedziałaś - Za to wszystko.

- Nie przepraszaj, każdy ma prawo do spotykania się z przyjaciółmi - odrzekł, wylewając z kubka trochę napoju - A teraz idź się połóż, nieźle oberwałaś.

Potem pocałowałaś Pietra, który wziął cię na ręce i zaniósł do salonu, gdzie razem rozmawialiście, a później zasnęliście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro