Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Kontener



Gdzieś w kosmosie, bliżej nieokreślona przeszłość

           Głodny, poobijany i wyczerpany młody Dziad dotarł w końcu do miejsca, w którym dokonywano rozładunku dostarczonego na planetę złomu. Okrutnie doświadczony poprzedniego dnia wiedział już, że musi unikać miejsc znajdujących się w pełnym słońcu. Szedł od cienia do cienia, lub ukrywał się pod samodzielnie zbudowanym daszkiem, którego konstrukcja była może niezbyt przemyślna, spełniała jednak swoją rolę. Idąc, dostrzegł kilka autonomicznych maszyn, które sortowały zgromadzony złom. Pomyślał, że gdyby miał swój komputer, mógłby się podpiąć do jednej z nich i za jej pośrednictwem włamać się do centralnego komputera huty, a wtedy, być może, przy jego pomocy udałoby mu się nawet przejąć kontrolę nad przylatującą tu z orbity barką, a wówczas... Na pewno udałoby mu się w jakiś sposób wrócić na matczyną planetę i odnaleźć tych, którzy skazali go na tak haniebną egzystencję. Tchórze! Bez czci i honoru! Marne robaki!

           Zacisnął pięści i, ukrywszy się w cieniu, obserwował przyloty, rozładunek i odloty. Wiedział, że pojazdy te były zdalnie sterowane i przybyły z Yautjalu podłączone do znacznie od nich większego transportowca. Na miejsce rozładunku naprowadzał je promień emitowany z huty w kierunku orbity, na której pozostawał transportowiec – wystarczyło dostać się do barki.

          Dziad przyglądał się nadlatującym pojazdom, w myślach liczył mijający czas od momentu otwarcia dolnych burt, aż do chwili, gdy z wnętrza wypadł ostatni kawałek złomu. Musiał ułożyć plan ucieczki i wszystko mogło być istotne. 

          Ostatnia barka odleciała do bliżej nieokreślonego miejsca za horyzontem, a młody Dziad pozostał z dziwnym poczuciem, że stracił szansę na opuszczenie tego miejsca. Pomyślał o rodzinie, o czekającej na niego matce, przypomniał sobie smutną twarz kobiety, gdy zwracał maskę jej poległego w chwale syna. Zrozumiał, że musi zrobić wszystko, by wrócić. Wtedy dostrzegł niewielki kontener na szczycie hałdy. Był nowy, lśnił w słońcu i zupełnie nie pasował do otaczającego go złomu. Dziad poszedł go zobaczyć, intuicja podpowiadała mu, że przedmiot ten nie znalazł się tu przypadkowo. Mężczyzna wspinał się, trzymając w zdrowej ręce daszek, ale im bliżej był szczytu, tym niepokój w duszy narastał. W końcu był tak blisko, że dostrzegł namalowany na pudle znak, odrzucił daszek i prawie na czworakach przebył ostatni, dzielący go od przedmiotu dystans. Słońce paliło Dziada w plecy, więc tylko złapał za uchwyt kontenera i pociągnął go za sobą w dół, po drodze odnajdując porzucony daszek. Ukrył się w cieniu. Płożył dłonie na pudełku i przez chwilę przyglądał się kontrastującej ze stalą skórze. Nawet nie wiedział, kiedy zdarł z knykci naskórek, do niewielkich ran przywarł pył, zasklepiając je twardą, brudną skorupą. W końcu uchylił wieko, wewnątrz znalazł urządzenie do uzdatniania wody, bukłak, kilkadziesiąt porcji pasteryzowanej papki w tubkach, którą zwykli żywić się Łowcy podczas wypraw oraz płaszcz. Wyjął to wszystko w nadziei, że na dnie znajdzie coś więcej, coś, co wytłumaczy mu, dlaczego znalazł się w tym miejscu? Dlaczego zdradzono go i porzucono jak śmiecia na wysypisku?

          Niczego nie znalazł.

          Był więc śmieciem. Odpadem systemu. Drzazgą, którą należało usunąć. Wściekły cisnął kontenerkiem i, klnąc, ruszył ku jednej z autonomicznych maszyn. Po drodze podniósł ciężką, żelazną belkę, wściekłość dodała mu sił, z rozpędu zdzielił robota przekrzywiając kamerę na jego przysadzistym, kanciastym korpusie. 

          Robot odwrócił się i zastygł w bezruchu, w jego procesach myślowych nastąpiło zwarcie. Wszystkie posiadane informacje mówiły mu, że żadna biologiczna istota nie może stać przed nim, jednak obraz z kamery i skany wskazywały co innego. Sprzeczne ze sobą dane stworzyły nierozwiązywalny w tej chwili konflikt. Maszyna przesłała informacje oraz zapytanie do centralnego komputera w hucie, który rozpoczął przeszukiwanie biblioteki zdarzeń zgłaszanych awarii przez wszystkie maszyny. Nie znalazłszy rozwiązania, zdalnie wyłączył robota, doszukując się poważniejszych uszkodzeń w jego obwodach, które z pewnością uniemożliwiłyby maszynie poprawne wykonywanie poleceń. 

          Dziad zorientował się w sytuacji dopiero po chwili, gdy zdążył już rozwalić panel, odsłaniając elektroniczne podzespoły. Mimo wszystko nie podawał się, przeglądał płytki, czipy i mechaniczne podzespoły w poszukiwaniu manualnego kontrolera. Wierzył, że będzie w stanie włączyć maszynę ręcznie. Czuł bolesne ukłucia promieni zachodzącego już słońca, wiedział, że jeszcze chwila i schodowa się za horyzontem, a wówczas zrobi się zbyt zimno, by mógł pracować w spokoju. Pomyślał, że powinien sięgnąć głębiej, pod kolejny panel osłaniający ogniwa energetyczne. Potrzebował narzędzi, nie mógł bezmyślnie rozwalić go, jak zrobił to z poprzednim, gdyż istniało duże prawdopodobieństwo uszkodzenia podzespołów wewnątrz. Zrezygnowany wrócił do miejsca, w którym zostawił prowiant. Wziął parę łyków wody, dotarło wówczas do niego, jaki był spragniony i głodny. Wycisnął do ust jedną tubę z papką. Wciąż nie rozumiał, czemu zapłacił tak wysoką cenę za prawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro