8. Butelka
Stacja przeładunkowa na księżycu, Yautjal, teraźniejszość
– Zwolnij, do jasnej cholery, bo się rozwalimy! – skrzeczał jej nad głową Arknak.
Omanati odwróciła ciąg silników i starzec runął na podłogę między fotelami pilotów tuż u jej stóp.
– Ja tu jestem pilotem – odparła, podchodząc gładko do lądowania.
Arknak pozbierał się z podłogi.
– Na drugi raz podchodź trochę wolniej. Xenia nie nawykła do takich szarpnięć – skwitował, wycierając dłonie w szerokie nogawki dziwacznych spodni. – A teraz dopilnujcie załadunku, a ja idę się zdrzemnąć, obudźcie mnie przed startem.
Omanati spojrzała na Miękkiego, w jego oczach dostrzegła naganę.
– No co? Sam się prosił.
– To, że jest stary i upierdliwy, nie znaczy, że nie należy mu się szacunek.
– Wiem, ale to silniejsze ode mnie.
– Po prostu źle zaczęliście.
– A tobie nie przeszkadza, że nazywają cię Miękki?
– Nie, bo jestem miękki, nie mam ani stalowych mięśni, ani żelaznego charakteru – odparł młody mężczyzna, uśmiechając się.
Omanati odwzajemniała uśmiech i zapytała – A jak naprawdę się nazywasz?
– Pyode*.
Zmarszczyła brwi, to nie było śmieszne.
***
Wyszli na zewnątrz w skafandrach próżniowych. Załadunek w warunkach zmniejszonej grawitacji wcale nie był łatwiejszy niż na Yzuyjalu, a kontenery przystosowane do nowoczesnych transporterów z ledwością zmieściły się w ładowni starej barki. Omanati, ze złością przyglądała się mijającym ich olbrzymom, których wydajność była znacznie większa. Nie dość, że mogły przewieźć więcej, to jeszcze robiły to znacznie szybciej niż oni.
– Niezły widok. – Głos Miękkiego wydobywający się z komunikatora wbudowanego w hełm przerwał jej rozważania o niesprawiedliwości losu.
– Co powiedziałeś?
– Że mamy stąd niezły widok na Yautjal.
Spojrzała, faktycznie, zielona planeta wyglądała pięknie. Omanati pomyślała, że dopiero co żegnała się z nią i oswajała się z myślą, że prędko tam nie wróci, a już za chwilę jej stopy ponownie dotknąć miały rodzinnej planety. Spojrzała w dokumentację, obecny transport miał trafić do fabryk w stolicy prefektury, z której pochodziła. Wracała do domu, to nie mógł być zbieg okoliczności.
***
Minęli górne warstwy atmosfery i wyłonili się z chmur. Omanati co chwilę odpływała myślami, wyobrażając sobie, że po wylądowaniu, na płycie lotniska przywita ją któryś z członków rodziny i każe jej wracać do domu. Miękki kilkakrotnie musiał ratować sytuację, bo rozkojarzona dziewczyna omal nie doprowadziła do zderzenia z innymi pojazdami. Na lotnisku Omanati przeprosiła go i szybko opuściła barkę. Była gotowa do konfrontacji, chciała wyjaśnić temu, kogo wysłała matka, że nie zamierza wracać. Obeszła terminal i rozejrzała się po płycie lotniska, ale nigdzie nie znalazła wysłannika. Aż nie chciało jej się wierzyć, że jej powrót na Yautjal był przypadkowy. Wróciła na barkę. Miękki tymczasem zdążył wydać ładunek i dopełnić formalności.
– Nie ma dla nas towaru, musimy tu trochę zostać – wyjaśnił, gdy wróciła.
– Ucieknie nam okno? Tą starą łajbą nie przebijemy się na księżyc bez asysty.
– Dlatego zostajemy tu do jutra – wyklarował Arknak, po czym splunął żółtą flegmą na chodnik i ruszył przed siebie.
– Gdzie idziecie? – zapytała dziewczyna, widząc wahanie na twarzy Miękkiego.
– W takie jedno miejsce – odparł Yautjańczyk przesuwając się w kierunku, w którym udał się stary mechanik.
– O nie. Idziecie się łajdaczyć!
– Co? Nie, w życiu. Ja nigdy... nie.
– Dobrze, nie tłumacz się. Rozumiem, że dla kobiety nie ma miejsca w waszej małej drużynie rozpustników. Idź, może po tym nie będziesz już miękki – rzuciła na odchodne i, nie czekając na odpowiedź, ukryła się we wnętrzu barki.
Po dwóch godzinach stwierdziła, że mogła iść z nimi, może takie zachowanie nie przystawało dzieciom z dobrych rodów, ale przynajmniej coś by się działo. Tu jedyną rzeczą, która się wydarzyła, było nadejście rozkazu przestawienia barki na pas techniczny, żeby nie przeszkadzała większym transporterom. Omanati wykonała polecenie i, usadowiwszy się wygodnie, przeglądała dziennik przeprowadzonych napraw. O dziwo, stara łajba z manualnym sterowaniem nie uległa nigdy poważniejszej awarii, poza jedną, a najczęstszymi naprawami były wymiany uszkodzonych paneli poszycia.
– Ciekawe, co zrobi Arknak, jak trzeba będzie dokonać jakichś napraw? Zginiemy w tej cholernej puszce bez części zamiennych – powiedziała sama do siebie.
Nagle rozległo się energiczne łomotanie po kadłubie. Dziewczyna odłożyła dziennik napraw i, nasłuchując, przeszła na tył barki. Łomotanie przybrało na sile. Omanati uruchomiła zewnętrzne kamery, wzdłuż barki poruszał się jakiś osobnik i walił pięścią w kadłub. Bojowo nastawiona dziewczyna złapała ogromny klucz, leżący na podłodze, i ruszyła do wyjścia. Wiedziała, że osobnik też zmierza w tamtym kierunku. Otworzyła właz dokładnie w chwili, w której i on się tam znalazł. Stojąc znacznie wyżej od niego, z wielkim kluczem zarzuconym na ramię i butną miną dostrzegła jego zaskoczone spojrzenie lustrujące ją od stóp, poprzez całą postać, chwilę zatrzymujące się na biuście, po to by zakończyć podróż na twarzy, a następnie przenieść się na wielki klucz, który ostentacyjnie opuściła, uderzając nim o podłogę.
– Tak? – pierwsza przerwała niezręczną ciszę.
Mężczyzna otrząsnął się z szoku, najwyraźniej nie spodziewał się zastać tu kogoś innego niż stary mechanik.
– Zastałem Arknaka? – zapytał, niepewnie spoglądając na klucz, który Omanati trzymała teraz oburącz. Jego zaskoczona mina rozbawiła dziewczynę.
– A kto pyta?
„Strzał w dziesiątkę" pomyślała.
Po tym pytaniu mina mężczyzny była jeszcze bardziej głupia.
– Ja pytam –przemówił. – To jest czy nie?
– Może... – odparła. Ku własnemu zaskoczeniu odkryła, że bawi ją ta gra słowna.
– To przekaż mu, proszę, to. – Wyciągnął spod płaszcza sporą butelkę, zapewne z alkoholem. Na etykiecie Omanati dostrzegła litery, których nie potrafiła odczytać. – I powiedz, że to od Had-sut'te.
Myśli Omanati w jednej chwili przemierzyły czas i przestrzeń. Had-sut'te? Powinna znać to imię? Chyba już gdzieś je słyszała, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie.
– Sam mu to daj – wypaliła, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
Zwolniła blokadę i rampa prowadząca do włazu rozwinęła się przed mężczyzną. Wszedł na nie i ruszył do środka, znał układ barki, bo od razu udał się do kajuty Arknaka, ale gdy zauważył, że Yautjańczyka tam nie ma, stanął w drzwiach i nie wszedł dalej.
– Możesz mu to położyć na łóżku – wyjaśniła. Zerknął na nią zaskoczony. – Starego nie ma, poszedł się łajdaczyć.
– Łajdaczyć? – powtórzył, chyba zaszokowało go, że użyła takiego słowa. – Liczyłem raczej na... – nie dokończył, butelka w jego dłoni rozpraszała przechodzące przez nią światło.
– Ach, rozumiem. Chciałeś wypić z nim, to co tam masz – wskazała na trzymany trunek.
Had-sut'te przytaknął: – Tak, liczyłem na towarzystwo.
Dziewczyna przesunęła się na bok i wskazała kluczem messę: – Tam możemy ją wypić, tu śmierdzi. Arknak chyba nigdy się nie kąpie.
Łowca nie ruszył się z miejsca, spoglądał na nią wyblakłym, bystrym spojrzeniem, jakby oceniał zagrożenie. Omanati ciężko było ukryć, że bawi ją cała sytuacja.
– No dalej, idź – ponagliła go.
Po chwili wahania wykonał polecenie. Poszła za nim. W messie, wydobyła dwa kubki i, postawiwszy je na stole, usiadła na jednej z dwóch prostych ławek. „A teraz możesz paść mi do stóp" pomyślała, uśmiechając się w duchu. Łowca postawił butelkę na stole i zdjął płaszcz.
– Szykujesz się do picia czy do walki? – zapytała dziewczyna na widok zbroi.
Had-sut'te zmierzył wzrokiem samego siebie, nigdy nie zastanawiał się nad tym, co powinien ubrać, a zbroja była wyznacznikiem statusu, który chyba nie był już tak prestiżowy jak kiedyś. Usiadł, odkręcił butelkę, nalał do obu kubków, jeden postawił przed młodą kobietą, a drugi wziął sobie.
– To zależy – odparł. Tym razem to ona spojrzała niepewnie. – Od tego jak się sytuacja rozwinie – dokończył, z satysfakcją obserwując, jak znika uśmiech z jej twarzy. Był mężczyzną w średnim wieku, żył od wielu lat, a młody wygląd zawdzięczał częstym hibernacjom, widział zmiany w yautjańskim społeczeństwie, o których ona mogła tylko słyszeć i już wielokrotnie grał w te kobiece, słowne gierki, choć musiał przyznać, że bezpośredniość młodej Yautjanki była zaskoczeniem. – No. – Podniósł kubek. – Lej naraz do gardła i nie zastanawiaj się ani nad smakiem, ani zapachem.
Omanati zrobiła, jak jej powiedział, zakrztusiła się i, nie mogąc wciągnąć powietrza, kasłała przez moment, a łzy leciały jej z oczu.
– Mocne – wydusiła w końcu.
Had-sut'te pokiwał głową: – Mocne – potwierdził. – Ale kopie dopiero po chwili.
Nie zrozumiała, co miał na myśli. Gdy chwilę później przełykała kolejną porcję przeźroczystego płynu, wiedziała już, z czym wiąże się jego spożywanie, spostrzegła też, że z każdą chwilą Had-sut'te podoba jej się coraz bardziej.
– Wiem kim jesteś – wypaliła w końcu, nie mogąc dłużej utrzymać języka za zębami.
– Naprawdę? – zapytał. – Ty też wydajesz mi się znajoma, ale raczej się nie spotkaliśmy.
– Raczej nie, zapamiętał byś, wierz mi.
Łowca roześmiał się, zbijając ją tym zupełnie z tropu.
– Zaiste – potwierdził – ten klucz utkwi na zawsze w mej pamięci.
Omanati powiodła wzrokiem do przedmiotu, o którym mówił Łowca i też się roześmiała.
– Przepraszam, nie miałam zamiaru go użyć.
– A wyglądało inaczej. W pierwszej chwili pomyślałem, że pomyliłem barki.
– To raczej nie możliwe – śmiała się dziewczyna.
– Tak, nikt już nie lata takim gruchotem – odparł Łowca, również się śmiejąc. Rozlał ostatnią porcję alkoholu, dzieląc ją na równe części. Po kobiecie widział, że miała już dość i był wdzięczny opatrzności, że upajający płyn się skończył. Podejrzewał, że gdyby nie to, piłaby dalej na równi z nim, zbyt dumna i butna by przyznać, że już nie może.
– To jak tu trafiłaś? – zapytał, szczerze zainteresowany tym tematem.
– Z przydziału – odparła.
– A ty, jak poznałeś Arknaka?
Had-sut'te wypił, to co miał w kubku, i na wspomnienie zajścia sprzed wielu lat zaczął się śmiać: – On – powiedział, nie mogąc się uspokoić. – Staranował mój statek w roju parkingowym.
– Co?! Przecież barkom nie wolno tam latać!
– Wiem – śmiał się ciągle Had-sut'te – i on też to wie. Rozwalił mi wtedy jeden z silników. Koszty były ogromne.
Nawet na Omanati perspektywa spłaty takiego zadłużenia zrobiła wrażenie, a on nie przestawał się śmiać.
– Ale jak on to spłacił? – zapytała, również się śmiejąc, nastrój Łowcy udzielił się i jej, chociaż nie widziała w tym nic zabawnego.
– Nijak – odpowiedział mężczyzna, ocierając łzę z oka. – Musiałem zlikwidować depozyt w Banku Centralnym i sfinansować nowy silnik, a najlepsze w tym wszystkim było to, że silniki te były prototypami w fazie testów, które mi powierzono. Technicy przewidzieli wszystko, poza starym, ślepym na jedno oko mechanikiem, który uczył się pilotażu.
– Wiedziałam! – wykrzyknęła Omanati. Had-sut'te spojrzał na nią zaskoczony tym wybuchem. – Jest beznadziejnym pilotem, to widać po stanie poszycia i po dzienniku napraw. Dlatego przydzielono mnie do niego i dlatego, że dowódca stacji orbitalnej nie wie, co zrobić ze swoim starym ojcem.
– Wiesz, on jest nieszkodliwy.
Kobieta wyciągnęła rękę przed siebie i celując palcem wskazującym w Łowcę, powiedziała: – Wiem, gdzie jest tego więcej. – Po czym chwiejnym krokiem opuściła messę. Wróciła po chwili, niosąc drugą butelkę, usiadła obok Had-sud'te na tej samej ławie, odpieczętowała i chciała napełnić kubki, ale Łowca odwrócił je do góry dnami.
– Myślę, że nam już wystarczy – wyjaśnił.
Omanati utkwiła w nim zamroczone spojrzenie. – Faktycznie, zaczynasz mi się podobać, więc z całą pewnością powinnam przestać już pić – odparła, łapiąc go za napierśnik pod szyją i ciągnąc w swoją stronę. – A ty... powinieneś już iść.
Had-sud'te potwierdził to skinieniem głowy.
– Odprowadzę cię – dodała kobieta. – Przyda mi się spacer.
Wyszli na zewnątrz, mżyło, więc Omanati wzięła przeciwdeszczowy płaszcz z kapturem. Zamknęła właz i zabezpieczyła go kodem, tak na wszelki wypadek. Łowca czekał cierpliwie, bo aż cztery razy musiała go wpisywać, zanim udało jej się poprawnie wprowadzić kombinację cyfr. – Cholera – zaklęła – palce mi się plączą – dodała, spoglądając na mężczyznę, który naciągnąwszy głęboki kaptur, przyglądał się jej nieudolnym poczynaniom. – Ale numer – wypaliła łamiącym się głosem. – Czytałam o tych materiałach, ale nigdy żadnego nie widziałam – dodała, łapiąc za poły płaszcza swojego towarzysza i wsuwając pod niego dłoń, która natychmiast zniknęła.
– Absorbuje światło, zamiast je odbijać – wyjaśnił mężczyzna.
Omanati zrobiła minę, jakby to oświadczenie ją uraziło.
– Wiem – odparła. Faktem było, że interesowała się wyposażeniem, które projektowano na wyłączność Łowców. – Tooo – powiedziała przeciągając słowo – prowadź.
Poszli powoli wzdłuż zaparkowanych pojazdów, świtało, ale o tej godzinie miasto tętniło jeszcze życiem i do miejsca, w którym się znajdowali, docierały odgłosy niezasypiającej nocą metropolii. Omanati nie wiedziała, czy to zimna mżawka, czy może działanie alkoholu było takie krótkie, ale wcześniejsza wesołość przeminęła i szli teraz obok siebie w zupełnej ciszy. Gdy dotarli do bramy, której ona nie mogła przekroczyć, Hat-sut'te pożegnał się w staroświecki sposób, oddając kobiecie pokłon, czym wprawił ją w rozbawienie, które za wszelką cenę próbowała przed nim ukryć. Nie wiedząc, jak powinna się zachować, dygnęła i szybko się oddaliła. Wracając, myślała o tym, że nie ma już takich mężczyzn, że czasy się zmieniły i sama kasta Łowców przechodzi obecnie zmiany, które dla takich, jak Hat-sut'te, mogą być bardzo trudne. Stare rytuały, wiarę i wartości podporządkowano gromadzeniu dóbr i zdobywaniu nowych miejsc do zasiedlenia dla rozrastającej się populacji, a łowy stały się rozrywką dla bogatych. Czego przykładem był jej brat. Rozważając te i inne aspekty życia Yautjańczyków, Omanati omal nie weszła pod przewożony właśnie transport kontenerów. W ostatniej chwili odskoczyła na bok przed zautomatyzowanym pociągiem załadowanym równo ułożonymi sześcianami, na jednym z niewielkich pudełek dostrzegła znajomy znak. A może wydawało jej się, że go dostrzegła? Nie była pewna. Pociąg przejechał szybko, a ona wciąż była lekko zamroczona alkoholem.
--------------------------------------------------------------------------------------
Ilustrację wykonała genialna i utalentowana Khoraa. Polecam jej artbook, znajdziecie tak znacznie więcej grafik z "jajem" i Predziaków - przystojniaków.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro