Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Nieporozumienie



Yautjal, 400 lat wcześniej

          –  Zatem... nie poleci nikt! – oświadczyła Rumanati i nie czekając na odpowiedź Had-sut'te, opuściła arenę.

           To już nie było nieporozumienie, ale wielki skandal. Rumanati na oczach kadetów obraziła Łowcę. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy, a niniejsza deklaracja kobiety wzbudziła wrzenie w całym dystrykcie. Głowa największego klanu zerwała umowę z Łowcą, to się jeszcze nigdy nie zdarzyło! Członkowie starszyzny jak z pęcherzem biegali od Rumanati do Had-sud'te, usiłując załagodzić sytuację – kobieta nie chciała ich jednak słuchać, a Łowca milczał.

          – Rumanati, zdajesz sobie sprawę, że on odleci bez względu na to, czy na pokładzie będą nasi synowie czy nie?

         Stała pośrodku kręgu utworzonego przez członków Starszyzny i z dumnie uniesioną głową wpatrywała się gdzieś w przestrzeń przed nią.

          – Ten mężczyzna mnie obraził – odpowiedziała z kamiennym wyrazem twarzy.

          – Co? Obnażył? – zapytał starzec, który przejął rządy w klanie po śmierci żony i był już trochę głuchy.

         Rumanati zrobiła dziwną minę i ofuknęła starca.

         – Obraził, nie obnażył – wytłumaczyła jedna z kobiet, która zawsze towarzyszyła staruszkowi, bo ten często zapominał, o czym była mowa na wiecach Starszyzny.

          – A, to tłumaczyłoby, czemu jesteś zła, Rumanati – kontynuował staruszek. – Twoje wdzięki go nie ujęły?

          Twarz Rumanati aż pozieleniała, obdarzyła staruszka wściekłym spojrzeniem i przypuściła atak.

         – Wszyscy poszaleliście? Miałabym oferować siebie... jemu? – powiedziała z pogardą. – Temu, temu... Łowcy, który jest tak dobry, że nie przywiózł żadnego Krwawego z wyprawy?

          – Z tego dystryktu – wtrącił się staruszek, który, o dziwo, tym razem dosłyszał każde słowo.

          – Oczy wam bielmem zaszły? Znajdziemy lepszego, a ten niech wraca, skąd przybył.

          Po tych słowach zapanował ogólny rwetes. Każdy próbował wyłożyć swoje racje i przekonać do nich pozostałych. W końcu Starszyzna podzieliła się na dwa obozy, z czego jedni byli za tym, że wszyscy muszą udać się do Łowcy, najlepiej ruszyć na niego całą osadą, bo pod takim naporem z pewnością się ugnie. Drudzy uważali, że przepraszać powinna tyko Rumanati, gdyż to ona przyczyniła się do obecnego kryzysu. Przepychankom słownym nie było końca, aż nareszcie z chaosu wydobyło się jedno pytanie:

          – Rumanati, byłaś na jego okręcie?! 

          Wszyscy zamilkli i z uwagą spojrzeli na kobietę, która do tej pory przyglądała im się, stojąc z boku. Była wysoka, przysadzista niczym maszyna bojowa, miała niski głos i siwiejące już włosy, które kontrastowały z czarną, jak smoła, skórą. 

          Rumanati dobrze ją znała i szanowała.

          – Gdybyś tam była – kontynuowała kobieta. – Nie rzucałbyś takich oskarżeń w jego stronę. Naprawdę chcesz, żeby lata przygotowań poszły na marne? Może dla ciebie to nie był wielki koszt, ale niektórzy z nas poświęcili wszystko, co mieli. – Spojrzała na stojącą z boku kobietę i jej męża, nie należeli do Starszyzny, pracowali ciężko i los chciał, że to właśnie ich dziecko znalazło się w gronie wybranych.

          Rumanati milczała, znała sytuację tych dwojga, wiedziała, jak wielkim wysiłkiem było dla nich opłacenie nauki i zgromadzenie ekwipunku, nawet tak marnego jak ten, w który wyposażyli syna. Burknęła coś niezrozumiale i odprawiała wszystkich, twierdząc, że nie zamierza się upokarzać. 

           Jednak jeszcze tego samego dnia, po zmroku, ukryta przed niepożądanym wzrokiem przechodniów w połach długiego płaszcza z głębokim kapturem udała się za osadę na trawiaste łąki, gdzie parkował kosmiczny pojazd Łowcy. Rumanati wiedziała, że Had-sud'te opuścił już przydzielone mu lokum i szykował się do odlotu. Cieszyło ją to nawet, ponieważ zaoszczędziło jej niezręcznych pytań. 

          Przemykała pomiędzy budynkami, unikając kontaktu z przygodnie napotkanymi mieszkańcami i modląc się w duchu, by nikt jej nie rozpoznał. Za ostatnim zabudowaniem zwolniła trochę, im bliżej była okrętu, tym jej pewność siebie malała. Wiedziała jednak, że nie mogą zaprzepaścić tej szansy. 

          Już z oddali dostrzegła ciemny zarys kolosa, rozedrgane powietrze niosło ze sobą cichy, wibrujący pomruk. Im była bliżej, tym więcej dostrzegała szczegółów: sterczące z kadłuba anteny i czujniki sond, obłe krawędzie beczkowatych silników oraz dysz manewrowych, misterność połączeń paneli zderzeniowych i liczne wgłębienia na ich powierzchni. Obeszła okręt dookoła, podziwiając kunszt jego budowniczych. Maszyna robiła wrażenie nowoczesnej i drogiej. Gdy zbliżała się do włazu, stęknęły mechanizmy i wrota otworzyły się, wpuszczając ją do środka. Wiedziała, że nie zrobiły same. Przeszła przez pierwszą gródz, potem przez drugą, w której minęła skafandry próżniowe – skojarzyły się jej z pustą skorupą. Potem znalazła się w długim, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Jak okiem sięgnąć wypełniały je liczne trofea, a było ich tak wiele, że Rumanati poczuła się przytłoczona. Pośród stosów czaszek, skór, kłów i pazurów dostrzegła też przedmioty, które z pewnością nie były działem yautjańskich rzemieślników. Had-sut'te najwyraźniej lubił zbierać to, co wpadło mu w ręce. W większości przypadków była to piękna i kunsztownie wykonana biżuteria oraz niewielkie figurki przedstawiające różne zwierzęta. Kobieta dostrzegła też miejsce, w którym Łowca zgromadził broń, a pomiędzy nią, na podwyższeniu w przeźroczystym słoju zanurzona w płynie konserwującym pływała odcięta głowa. Chude oblicze znaczyły liczne blizny po skaryfikacji oraz zmarszczki i tatuaże, zęby spiłowane na ostro szczerzyły się z popękanych ust, a zaszłe bielmem oczy przeszywały niewidzącym spojrzeniem*. Rumanati chwilę przyglądała się twarzy martwej istoty, a potem wyciągnęła dłoń, by pogładzić broń o rękojeści wyłożonej macicą perłową.

           – Większość z nich broni się czymś więcej niż tylko pazurami i kłami.

           Cofnęła dłoń, tłumiąc w sobie chęć dotknięcia połyskliwej i gładkiej powierzchni rewolweru. Nie słyszała, jak do niej podchodzi, a teraz był tuż za nią.

          – Ja... – powiedziała, odwracając się szybko, gotowa w każdej chwili odeprzeć niespodziewany atak. 

          Had-sut'te stał przednią bez maski, nagolenników i napierśnika, bez naramienników i bez mentalnej zbroi, którą przywdziewał, by ukryć się przed światem. Stał z lekkim uśmiechem na twarzy, rękami skrzyżowanymi na piersiach i spojrzeniem utkwionym w obliczu wiedźmy z Oomanu**.

          – To rewolwer sześciostrzałowy – powiedział, zdejmując broń ze stojaka. – Można z niego wystrzelić tylko sześć razy, potem trzeba przeładować. – Otworzył komorę magazynka, pokazując jej wnętrze. – Ci, którzy jej używają, nie pudłują, nie mogą sobie na to pozwolić. – Podał jej broń, rewolwer był ciężki i zimny. – Pochodzi z planety Ooman, to szlachetne narzędzie mistrzów strzelectwa.

          Oddała mu rewolwer, odwiesił go na miejsce i zapatrzył się w wypolerowaną stal.

          – Przyszłam bo...

          – To, na przykład, pochodzi z układu planetarnego w Mgławicy Żagla. Widać ją na naszym niebie. Mieszkańcy tego układu zasiedlają już trzy planety, to bardzo ciekawe. Planety krążą wokół gwiazdy i wokół jednego wspólnego księżyca, którego masa generuje silną grawitację spajającą i stabilizującą cały układ.

           – Had-sut'te, ja chciałam...

          – Jego mieszkańcy nie posiadają na tyle zaawansowanej technologi, by podróżować daleko, ale potrafią wykonać lot na księżyc, a z niego na dowolną planetę w tym układzie. Wszystkie trzy planety znajdują się w strefie...

          – Had-sut'te, przestań, proszę.

          – Którą potocznie nazywamy strefą życia. Mieszkańcy tych niewielkich, żyznych planet są bardzo do nas podobni, choć znacznie mniejsi.

          – Had-sut'te! 

          – Tak? 

          – Twoja rana. – Wskazała czoło Łowcy. – Krwawi.

          Had-sut'te przycisnął dłoń do skóry, tamując niewielki krwotok.

          – Świerzą ranę powinieneś opatrzyć.

 – Nie jest świeża, po prostu się nie goi. To przez antykoagulanty – dorzucił, idąc w głąb statku. 

         Rumanati podążyła za nim.

           Nikt z osady nie wiedział, co takiego się stało, ani czemu Łowca zmienił zdanie. Mieszkańcom wystarczyło to, że ogłosił, iż zabiera wszystkich, których wybrał oraz, zgodnie z życzeniem Rumanati, jej najstarszego syna. Ruch w miasteczku nastał jak w ulu, młodzieńcy uwijali się, uzupełniając zapasy i robiąc wszystko to, co kazał im Łowca.

          Dni, choć były długie, mijały szybko i już po tygodniu od swojej nocnej wizyty u Had-sut'te, Rumanati, osłaniając oczy ręką przed rażącym ją światłem bijącym z silników, spoglądała na oddalający się statek. Wraz z nim uleciał z niej cały animusz, którym wcześniej promieniowała i jeszcze długo nie mogła dojść do siebie.


---------------------------------

*) Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się, jak Had-sut'te zdobył głowę wiedźmy, zapraszam do siódmej części Dekalogu. Link znajdziecie w opisie mojego profilu.

**) Ooman - w języku Yautja oznacza człowieka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro