Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Ostatnia podróż

     – Szet-ram'de – powiedział staruszek, utwierdzając jedynie Omanati w słuszności jej domysłów. Zacisnęła dłonie na kompresie, wyrzymając z niego wodę. Wiedziała, że przeszłości nie zmieni, ale mimo to wściekała się i było jej wstyd, że tyle osób poświęcono, by jej pokolenie mogło się pławić w luksusie.

Matka, ciotki, i Paya jeden wie, kto jeszcze o tym wiedział? Wszyscy byli współwinni tej okropnej zbrodni.  Bo była okropna. Jakim trzeba być zwyrodnialcem, żeby porzucić kogoś w takim miejscu? Omanati miała nadzieję, że sprawiedliwość Wielkiego Paya dosięgła wszystkich zamieszanych w ten proceder, jeśli nie w tym to w kolejnym  życiu.

Szet zadrżał. Położyła więc kompres na jego czole i już się więcej nie odezwała. Nie chciała go męczyć, już i tak nie wyglądał najlepiej.

Trzeciego dnia zdała sobie sprawę, że może zostać tu sama, zdana jedynie na własne umiejętności i zapasy, które przez wszystkie te lata zgromadził Szet-ram'de. Nie wiedziała, ile ich było i na jak długo wystarczą?

Wizja samotności i śmierci głodowej coraz częściej ją nawiedzała. Myślała o tym, jakie procesy zachodzą wtedy w organizmie i już teraz czuła się, jakby jej ciało zjadało się od środka. Gdy wyciągnęła dłonie przed siebie, drżały i nie mogła tego powstrzymać. Gdy wykonywała nawet niewielki wysiłek, brakowało jej tchu, musiała wówczas przystanąć, pochylić się i przeczekać, by nie stracić przytomności. Była w kiepskim stanie i wiedziała o tym.

Czwartego dnia Szet-ram'de umarł, jego świszczący oddech ustał i wewnątrz pieca zapanowała przeraźliwa cisza.

Omanati siedziała na swym posłaniu i wpatrywała się w niego, nie miała odwagi by podejść i sprawdzić, ale wiedziała, że starzec był martwy.

Myśli kłębiły się w jej głowie, żołądek ściskał nieznany dotąd ból.

Co jeśli skończy jak on? Szalona? Samotna? Nie. Nie jak on. On nie był sam, w ostatnich chwilach miał towarzystwo, kogoś, kto podał mu choć tę parę kropli wody. Ale ona? Ona jest tu sama. Nie ma nikogo, kto wspomógłby ją w trudnych chwilach. Nikogo. Jest sama. Zupełnie sama.

Łzy napłynęły do oczu, szloch wypełnił gardło. Ale było już za późno, zbyt późno by żałować tego, czego się nie zrobiło i tego, czego zmienić już nie można było.

Położyła się na posłaniu i leżała tak, czekając, sama nie wiedziała na co? Może na śmierć lub cud? Któreś z tych dwóch w końcu nadejdzie.

Leżała tak długo, aż zaczęły ją boleć plecy. Odwracanie się na bok nic nie dawało. Musiała wstać i żyć lub popełnić samobójstwo, ale na to nie miała odwagi, jeszcze nie teraz.

Z trudem wywlekła ciało Szeta z pieca i zaciągnęła je tak daleko, jak zdołała. Narzuciła na nie skrawki złomu i tak zostawiła. Wiedziała, że powinna odprawić rytuały, ale nie czuła się na siłach. Było jeszcze tyle do zrobienia, musiała przecież przejrzeć wszystkie kontenerki i sprawdzić, ile ma zapasów.

Wróciła do pieca i zabrała się za przeglądanie pudeł, to co znalazła, układała w stosy. Posortowawszy pozostały prowiant, podzieliła go na porcje. Liczyła na to, że będzie tego znacznie więcej, ale prawda była taka, że Szet nie musiał oszczędzać. Prowiant przybywał do niego zawsze z kolejną dostawą. Choć przecież on nie mógł być pewny, że będzie tak zawsze. Może miał miejsce, w którym chował nadwyżki? Może gdzieś w pobliżu pieca? Albo tam, gdzie z barek zsypywano złom? Nie chciała w tej chwili myśleć o nieuniknionym, każda szansa na przetrwanie, a nawet jej cień, dawała nadzieję.

Nadzieja. Ile czasu musi minąć, by żywa, myśląca istota porzuciła ją? Dni, tygodnie, miesiące, lata? A może nie porzuca jej nigdy? Może nadzieja tli się zawsze gdzieś nie dnie umysłu i czeka na okazję, by zapłonąć i zmusić ciało do działania. 

Omanati wiedziała już, że nadzieja gaśnie wraz ze zmniejszającą się liczbą zapasów. Oszczędzała, jak mogła, doprowadzając swoje ciało do ascetycznego stanu, ale koniec był coraz bliżej. Nie wiedziała, ile czasu dokładnie minęło, ale musiało to być około pięciu lat. 

Barki wciąż przylatywały, by pozbyć się swojego ładunku, ale żadna z nich nigdy nie obniżyła swojego pułapu na tyle, by można było do niej wskoczyć, nie udało się to Szetowi, więc nie uda się i jej. Podparła się mocniej na lasce, która należała kiedyś do Dziada i obserwowała dziwny, nierówny lot barki. Transporter zamiast lecieć prosto do celu, wykonywał manewr zwany opadanie liściem, przechylał się raz na prawo raz na lewo, rysując w chłodnym jeszcze powietrzu zygzak z pary. To nie było normalne i Omanati zaczęła się zastanawiać, jaka awaria mogła spowodować takie opadanie barki? Podeszła bliżej do miejsca, w którym wykonywane były zrzuty, choć miała obawy, że uszkodzony pojazd, może stanowić zagrożenie. Ale barka nie wylądowała, finalnie wyprostowała swój lot i opadła łagodnie nad hałdę złomu, by pozbyć się zawartości ładowni. Potem jej silniki manewrowe po jednej stronie kadłuba uniosły się, powodując przechył pojazdu i obrót wokół własnej osi. Dziób barki skierował się w stronę Omanati i pojazd zamarł, jakby komputer pokładowy zawiesił się w swoich procesach obliczeniowych. 

Omanati poczuła, że włosy jeżą jej się na głowie, to było upiorne. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy barki nie zostały wyposażone w system zdalnej obrony? Być może zdarzały się procedery rabunku, jeśli ładunek stanowiły wyjątkowo rzadkie i cenne metale. 

Nagle barka drgnęła, powoli, by nie stracić jej z czujników, okrążyła ją, wzbijając tumany rdzawego kurzu. 

Omanati nawet nie drgnęła, choć czuła narastający niepokój. Obawiała się, że ruch może wywołać reakcję ze strony maszyny.

Barka zawisła przed nią w odległości kilku metrów, z przechylonym w dół dziobem wyglądała jak wielki stwór przyglądający się nic nie znaczącemu robactwu. Nastała chwila stagnacji, kobieta na dole i maszyna na górze nie poruszały się, badając się wzajemnie. Chwila ta, w odczuciu Omanati, zaczęła absurdalnie się przeciągać. Bo ile można tak stać i czekać? 

W końcu barka wyprostowała dziób, tak by był równolegle do horyzontu i zaczęła powoli opadać. Gdy jej płozy dotknęły gruntu, kobieta poczuła ulgę. Maszyna raczej nie wylądowałby, gdyby jej protokół podjął decyzję o eliminacji zagrożenia, które mogła stanowić Yautjanka. Właz do wnętrza barki rozszczelnił się i ze środka wyszedł mężczyzna. Omanati oceniła, że mógł być w jej wieku. Wzrok kobiety prześliznął się z twarzy pilota na jego luźny, staromodny kombinezon, który na wysokości krocza był ewidentnie mokry. 

Pilot pochwycił jej wzrok i potarł mokry materiał dłonią, jakby to miało sprawić, że szybciej wyschnie. 

– Oblałem się wodą, jak cię zobaczyłem – wyjaśnił. 

Omanati uśmiechnęła się w duchu, było jej obojętne, czym oblał się pilot, a pierwsze skojarzenie i tak utkwiło jej w głowie. Na to wyobrażenie roześmiała się w głos, zbijając tym mężczyznę jeszcze bardziej z tropu.

– Poważnie mówię. To woda – utrzymywał pilot, choć dobrze wiedział, jak to musi wyglądać.

Histeryczny śmiech kobiety zamienił się w szloch, a potem w płacz. Nogi się pod nią ugięły i upadła na ziemię pokrytą kawałkami drobnego złomu. Mężczyzna doskoczył do niej i, objąwszy ją w pasie, pomógł wstać. Nawet przez kosmiczny kombinezon, który okrywał jej ciało, czuł, jak bardzo jest chuda. 

– Skąd się tu wzięłaś? – zapytał, lecz widząc, że w tej chwili nie jest w stanie mu odpowiedzieć, pociągnął ją w stronę barki. Nie opierała się, ale szła z trudem, jakby zużyła już cały posiadany zapas energii. Posadził ją w fotelu drugiego pilota i zapiął pasy. – Czy jest tam ktoś jeszcze? – spytał, poprawiając naciąg. 

Omanati zaprzeczyła ruchem głowy, tak dawno się nie odzywała, że miała wrażenie, iż dźwięk już nigdy nie zdoła wydobyć się z jej gardła. 

– Jesteś pewna? – Nie dawał za wygraną.

Potwierdziła skinieniem, choć miała ochotę palnąć go i krzyknąć mu prosto w twarz: leć wreszcie i zabierz mnie stąd!   

Usiadł za sterami, a po chwili ciąg silników się zwiększył i barka oderwała się od podłoża. Omanati wyjrzała przez boczne okienko, grunt pod spodem oddalał się coraz szybciej. Widząc powiększającą się panoramę złomowiska, kobieta rozpłakała się ponownie. Była uratowana, już nigdy więcej tutaj nie wróci. Już nigdy więcej nigdzie nie poleci. Płakała, nie kryjąc łez, wiedziała, że pilot się jej przygląda, ale nie obchodziło ją, jak szpetnie i żałośnie teraz wygląda. Miała gdzieś to, co o niej myśli. 


     Głośny trel niósł się zza okna i nie pozwalał jej spać. Omanati wiedziała, że jest pora godowa i zwierzęta zrobią wszystko, by zwabić partnera. Dlatego właśnie z drzewa rosnącego w ogrodzie rodzinnej posiadłości na prowincji dochodziły wciąż nawoływania. Głupie zwierzaki myślały tylko o jednym. 

Przeciągnęła się i wstała, nie było sensu leżeć dłużej, bezczynność zaczynała ją dobijać, minęło kilka miesięcy odkąd wróciła na Yautjal i zdążyła już dojść do siebie. Przygoda z Hutą 5 kosztowała ją utratę zdrowia i kilku lat życia. Te dwie razem sprawiały, że Omanati wyglądała na starszą niż była, jej skóra i włosy straciły dawny koloryt, nabrały za to bardziej rdzawego odcienia, jakby przystosowując się do warunków na złomowisku. Kobieta wciąż była szczupła i odczuwała skutki wyniszczenia organizmu, dlatego jej życie obecnie ograniczało się do niewielkiego wysiłku związanego ze spacerem do ogrodu i drobnymi pracami domowymi. 

Odkąd władzę w klanie przejęła Daramati, jej matka przeniosła się do domu babki Rumanati. W porównaniu z miejską rezydencją ten budynek wydawał się mały i pozbawiony luksusów. Nie przeszkadzało to Omanati, od czasu, gdy musiała zamieszkać w starym piecu hutniczym, już nic jej nie przeszkadzało i niewielkie były jej wymagania. Oczywiście nie wybaczyła matce tego, że uczestniczyła w procederze zapoczątkowanym przez babkę, ale pogodziła się z nią. Bo czy miałoby sens ponowne rozgrzebywanie tej sprawy? Niczego nie mogła już zmienić, a życie toczyło się dalej. 

Tak przynajmniej twierdził Pyode, który zrezygnował z dalekich lotów i pracował teraz w lokalnych liniach transportowych. Po wszystkim, co ją spotkało, zaczęła inaczej go postrzegać i nawet pozwoliła mu na oficjalne zaloty. Z uśmiechem na ustach przyglądała się, jak próbował przekonać do siebie jej matkę, jakby to z nią chciał się żenić, a nie z Omanati. 

Zdawało się, że życie młodej kobiety zatoczyło krąg i zaczęło w końcu zmierzać we właściwym kierunku: dom, rodzina, narzeczony – wszystko tak, jak powinno być.

Wyciągnęła komputer, który dostała od narzeczonego przyjaciółki i zalogowała się na tajne forum ruchu przeciwko polowaniom. Ilość użytkowników od ostatniego logowania zwiększyła się o kilka tysięcy. Użytkownik "Paya" informował, że dziś wieczorem na wszystkich kanałach informacyjnych zamiast standardowych wiadomości ukaże się nagranie z polowania. Zachęcał, by pozostali użytkownicy zgromadzili wtedy jak największą liczbę członków rodziny i ostrzegał, że nagranie jest drastyczne. Omanati zapamiętała godzinę, a potem sprawdziła, ile wyświetleń ma spisana przez nią historia Dziada i ile podobnych historii opisywali użytkownicy forum. Przez ostatnie miesiące zauważyła wzrost zainteresowania i poparcia dla ich sprawy. Ku zaskoczeniu założycieli forum, użytkowników o loginie "Łowca" było coraz więcej. Społeczeństwo musiało się zmienić, a żeby to zrobić, musiało się zmienić jego myślenie. Kult śmierci nie przynosił niczego dobrego.

Opuściła forum, z listy aplikacji wybrała Latarnię, czekała chwilę, aż komputer zaszyfruje połączenie, a później na monitorze ukazała się twarz Hat-sud'te. Serce zabiło jej szybciej i zaschło w ustach.

– Masz coś dla mnie? – zapytała, usiłując zignorować stan, który wywoływał jego widok. Mężczyzna uśmiechnął się krzywo i skinął głową. Chwilę później Omanati odebrała zaszyfrowaną wiadomość, która zawierała dowody na to, że Rytuał Przejścia jej brata został ustawiony. Ktoś zapłacił za to, żeby chłopak zginął i ona wiedziała kto, potrzebowała tylko dowodów. 

Wyraz twarzy Hat-sud'te zmienił się.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – zapytał, a tembr jego głosu, choć zmieniony przez głośnik komputera, powodował przyjemną wibrację wewnątrz ciała. – Jeśli to ujawnisz, nadepniesz na odcisk wielu osobom.

– Nie martw się, poradzę sobie. 

Łowca westchnął, wiedział, jak niebezpieczna jest gra, w którą zamierzała grać Omanati, a to co spotkało Szet-ram'de, było zaledwie igraszką w porównaniu z tym, co mogli jej zgotować ci, którzy rozdawali w niej karty. 

– Dziękuję – powiedziała Omanati. Jego spojrzenie przeszywało ją na wskroś.

– Będę czekał tam, gdzie się umówiliśmy – przypomniał jej.  

Potwierdziła skinieniem i rozłączyła się. Ona i ruch przeciw polowaniom będą potrzebowali jeszcze wielu dowodów na to, jak zła jest to tradycja. 

– Omanati! Pyode przyszedł! – zawołała matka z dołu. Nie chciało jej się wspinać po schodach, więc po prostu stawała u ich stóp, zadzierała głowę do góry i darła się na cały głos. 

Młoda kobieta schowała komputer, przebrała się szybko, ogarnęła poranną toaletę i zeszła na dół. W niewielkim saloniku czekał na nią Pyode, nie czekając aż się odezwie, złapała go za rękę i wyprowadziła do ogrodu, tu zatrzymała się, odwróciła i, zarzuciwszy mu ręce na ramiona, przytuliła go. 

Zaskoczony Pyode spiął się na początku, ale po chwili rozluźnił się i też ją objął. Stali tak przez chwilę. On ciesząc się z jej bliskości, ona próbując wytłumić w sobie uczucia, które wzbudzał w niej Hat-sud'te i mając nadzieję, że kiedyś poczuje to do Pyode. Może kiedy wróci z Huty 5 z ciałem Szet-ram'de? Może wtedy?

*** KONIEC ***

Jak wskazuje powyższy napis to już koniec tej historii, choć wszyscy dobrze wiemy, że w tym miejscu wcale ona się nie kończy. Wieczny Łowca miał kiedyś na pasku wyszukiwarki motto, które sama sobie wymyśliłam i którym staram się kierować:

Dobra opowieść nie ma początku ani końca, jest tylko moment, w którym zaczynam ją opowiadać i chwila, w której przestaję.

Historię naszych bohaterów kończę opowiadać w tej chwili, ale wcale nie twierdzę, że kiedyś do niej nie wrócę. Jest jeszcze tyle do opowiedzenia. Omanati podjęła walkę o zmianę świata, w którym żyje. Pyode myśli, że pochwycił szczęście w ramiona, a Hat-sud'te wciąż szuka wybawiania w śmierci. To, czy im się uda, pozostaje na razie tajemnicą.

Dziękuję wszystkim za czytanie, komentowanie i gwiazdkowanie :D

A teraz mam pytanie, chcecie, żeby Wieczny Łowca ruszył z kopyta i doczekał się finału? Czy poczytalibyście coś innego? Mam w zanadrzu komedię o tematyce opentańczej. Ale ostrzegam, to wypust wysoce poryty, pisany dla zabawy. 

To trzymajcie się ciepło. Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro