Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Omanati


Yautjal, teraźniejszość 

          Pośpiesznie odmówiła modlitwę, oddając się w opiekę wielkiemu przodkowi, który przyniósł jej rodzinie zaszczyty, a jej samej umożliwił naukę w prestiżowej szkole dla pilotów prowadzonej przez Gildię Łowców. Omanati marzyła o tym od dziecka. 

          Młoda kobieta zapaliła nowe kadzidełko i wetknęła je w misę z piaskiem ustawioną pod stalowym postumentem, na którym znajdowała się maska bojowa jej przodka. Już jako dziecko fascynował ją ten przedmiot, miała wrażenie, że spoza wizjerów spoglądają na nią bystre, wszystko widzące oczy Szetram'de.

          Kaplicę, w której się znajdowała, wzniosła babka jej babki. Budynek był pierwszą rzeczą, którą widzieli goście po przekroczeniu bramy wjazdowej. Na dwunastu kamiennych kolumnach, na których odwzorowano najniebezpieczniejsze kosmiczne istoty, wznosił się czterospadowy dach pokryty skalnymi łupkami. Wewnątrz, oprócz postumentu z maską, znajdowała się okazała kolekcja trofeów z całej galaktyki, które Szetram'de zgromadził dla własnej chwały i dostatku rodziny. Każdy, kto odwiedzał ich domostwo, musiał najpierw przejść przez kaplicę. Z jej ścian spoglądały puste, czarne oczodoły licznych czaszek i przechodzący mieli wrażenie, że zaraz zejdą ze ścian, opuszczą przeznaczone im haki i zaatakują każdego, kto nie ma honoru i czystych intencji. Omanati nie czuła strachu, przeciwnie, to miejsce przyciągało ją jak magnes.

          – Jeszcze chwila i odjadą bez ciebie.

          Młoda kobieta ostatni raz ukłoniła się przodkowi i, odwróciwszy się, spojrzała na tego, kto jak i ona bez lęku wkraczał do tego miejsca. 

          – Będę się za ciebie modliła, bracie – powiedziała do młodzieńca stojącego w wejściu. Jego szczupłe ciało zakute było w ciężką, pełną zbroję, zbyt ciężką by paradować w niej bez potrzeby. Brat Omanati wyruszał właśnie na swoją pierwszą wyprawę, z kolei ona dostała pracę jako pilot w cywilnych jednostkach transportowych. To był dzień, w którym oboje opuścić mieli rodzinny dom. Omanati podeszła do brata i wyciągnęła w jego kierunku dłonie, pochwycił je i trzymał przez chwilę w uścisku.

         – Proś Szetram'de, by miał mnie w swojej opiece.

         – Możesz na mnie liczyć.


          Przed domem na placu zgromadził się spory tłum, rodzina i przyjaciele przyszli pożegnać młodego Łowcę. Omanati nikt nie żegnał, opuszczała mury rodzinnej sadyby jedynie przy wtórze odległych śmiechów i nawoływań. Wiedziała, że rodzina nie była zadowolona z jej wyboru, ale chciała w życiu czegoś więcej, niż wychowywania potomstwa spłodzonego z Yautjańczykiem, którego prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczy. Matka, która przewodziła klanowi, i ciotki, zapewne znalazłyby kogoś ze starego, powszechnie szanowanego rodu. Kogoś z zasobną kieszenią i licznymi koneksjami, kto uczyniłby ich wygodne życie jeszcze wygodniejszym, a intratne interesy z Gildią intratniejszymi. Omanati wyobrażała sobie,  że byłby to stary, doświadczony Łowca, który za parę nocy w objęciach młodej kobiety, umożliwiłby jej rodzinie rozwój interesów w dziedzinach, do których obecnie nie mieli dostępu. 

A co jeśli spodobałby mu się tak bardzo, że zechciałby zrezygnować z pełnionych funkcji i zamieszkać z nią na stałe? Na tę myśl dziewczyna wzdrygnęła się, nie potrafiłaby udawać, nie dłużej, niż to konieczne.

Rozmyślając o tym, co mogło być jej udziałem, gdyby nie była uparta i stanowcza, dotarła do głównej ulicy, na której czekał na nią niewielki pojazd. Miała się nim dostać na główne lądowisko, skąd wahadłowcem odleci na stację orbitalną, przy której parkowała cywilna flota. Tam otrzyma swój przydział i rozpocznie pracę, która da jej radość i przyniesie pożytek wielu yautjańskim koloniom.

           Wahadłowiec wystartował. Nagłe przyśpieszenie wcisnęło pasażerów w fotele, większość z nich przeszła takie same szkolenie jak Omanati, więc nie sprawiało to już na nich wrażenia, jednak niewielka grupa przyszłych mechaników znosiła przeciążenie z nietęgimi minami. Młoda kobieta zerkała z ukosa na mężczyznę siedzącego obok, który zaciskał pięści i spinał się cały, by przezwyciężyć nieprzyjemne skutki dużej prędkości. Lot nie trwał długo i już po chwili znaleźli się poza strefą przyciągania planety. 

W ostatnim roku szkolenia młodzi piloci wielokrotnie odbywali tę podróż po to by, nie tylko w symulatorach, ale i na żywo, szkolić swoje umiejętności. Omanati wyjrzała przez wizjer, zielonkawa atmosfera Yautjalu w jednej chwili ustąpiła czerni kosmosu, jej planeta wyglądała jak ogromny zagubiony szmaragd, kobieta wiedziała, że takich miejsc jest wiele i że wiele z nich odwiedzi. Przeniosła wzrok z bezkresnych lasów i połyskujących między nimi jezior na ciemny kształt unoszący się na orbicie, lot potrwa jeszcze chwilę. Siedzący obok niej mężczyzna chyba zapomniał o tym, że w kosmosie czeka ich stan bezwładności i teraz usilnie próbował złapać uciekające pudełko, które wcześniej trzymał na kolanach. Omanati z rozbawieniem obserwowała jego wysiłki.

          – Nie wolno tego robić – ostrzegła mężczyznę, gdy zauważyła, że ten zamierza odpiąć pasy. – Możemy się wypiąć dopiero po zadokowaniu, złapiesz je później. 

          Jej uwagę znowu przykuł czarny, okrągły kształt, do którego zmierzali. Stacja składała się z trzech okręgów połączonych promieniście, największy znajdował się na zewnątrz, a najmniejszy wewnątrz. Wokół największego okręgu, w pobliżu promieni, umieszczono doki dla wahadłowców, część z nich była już zajęta. Dalej widać było doki naprawcze i produkcyjne  –   ogromne konstrukcie, w których wnętrzu mieściły się nawet największe transportowce, a jeszcze dalej parkowała yautjańska flota cywilna i okręty bojowe Gildii. Ten widok za każdym razem wzbudzał w Omanati dumę ale i pewien rodzaj lęku.

          Dokowanie przebiegło gładko i bez zakłóceń. „Pilot musi mieć wysokie kwalifikacje, pomyślała Omanati, pewnie robił to już wielokrotnie". Odpięła pasy, odepchnęła się lekko i poszybowała za innymi do wyjścia. Wahadłowiec połączono ze stacją wąskim przesmykiem, przez który pasażerowie, pojedynczo przeciskali się do śluzy w stacji. Przez całą drogę kobieta przyglądała się stopom i tyłkowi unoszącego się przed nią mężczyzny i świadomość, że podobny widok ma lecący za nią Yautjańczyk, napawała ją awersją dla takiego sposobu komunikacji. Na szczęście rękaw łączący nie był długi. Po przejściu na drugą stronę Omanati obejrzała się za siebie, mężczyzna, który opuścił rękaw po niej, uśmiechnął się i mrugnął do niej, był całkiem przystojny, ale ona nie przyleciała tu nawiązywać znajomości, ofuknęła go więc i przesunęła się bliżej wyjścia. Rozległ się alarm mówiący o tym, że za chwilę, wyrównane zostanie ciśnienie i przywrócone ciążenie. Po trzecim sygnale Omanati poczuła, że robi się ciężka i opada na podłogę, drzwi do wnętrza stacji otworzyły się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro