Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Instynkt



Arena pierwsza, trzysta osiemdziesiąt siedem lat wcześniej.

           Szedł powoli, przyglądając się przygarbionym plecom młodszego syna Rumanati. 

          Dzieciak był zły, bo Had-sut'te kazał mu zostawić trofeum z zabitego stworzenia. Polecenie wykonał, jednak Łowca wyczuwał buntowniczy charakter młodzieńca i domyślał się, że w głowie dzieciaka kłębią się teraz myśli niespokojne i pełne strachu o własną przyszłość. Zapewne miał świadomość, że taki czyn, oszustwo, nie może zostać zlekceważony, bo nie można budować zaufania i autorytetu, jakimi cieszyli się Łowcy, na kłamstwie. 

Had-sut'te zastanawiał się, dlaczego matka chłopca nie powiedziała mu po prostu prawdy i jak to możliwe, że nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że podczas uroczystości wyboru na arenie było o jednego kadeta więcej, niż powinno być. 

          To pewnie przez tę jego marną posturę, pomyślał Łowca, jest chudy, lekki, nie rzuca się w oczy i porusza się cicho.

          – Przyśpiesz trochę – ponaglił dzieciaka. – Ale nie trać czujności, powrót wcale nie oznacza, że jesteś już bezpieczny. Kroczymy ścieżką wydeptaną przez te istoty, jeśli będziemy mieć szczęście zamiast nas zaatakują twojego brata.

          Dzieciak odwrócił się gwałtownie, chciał coś powiedzieć, lecz zrezygnował.

          – Idź, nie ociągaj się. Jeśli żaden z nich nie wróci, a nie sądzę żeby tak miało się stać, to znaczy, że się nie nadawali.

          – Tak jak ja? – odburknął młodzieniec.

          Had-sut'te szturchnął go lekko w ramię.

          – Idź – powiedział.

***

          Deszcz wciąż siarczyście zacinał, a silne podmuchy wiatru kołysały długimi liśćmi traw. Nocne niebo było czarne, co jakiś czas przecinało je białe, oślepiające wyładowanie elektryczne. Gołym okiem nie dało się dostrzec ciężkich od wody chmur, ale yautjański Łowca podziwiał je zza polaryzacyjnych przesłon swojej maski. Wybrał spektrum, które najbardziej odpowiadało jego preferencjom. Czerwono-pomarańczowe obłoki pędziły po nieboskłonie, kłębiąc się i mieszając ze sobą. Pomarańczowe krople deszczu opadały na ziemię, ścigając się z oślepiającymi błyskawicami. Gdy tylko światło wyładowania rodziło się w chmurze, filtry przesłon reagowały prawie natychmiast, zmniejszając przepuszczalności promieniowania i chroniąc tym samym oczy patrzącego.

Potęga natury fascynowała Had-sut'te, przy niej czuł się mały i nic nie znaczący, a jednak był jej częścią, był częścią koła zamachowego życia, zabijał, by dać miejsce nowemu pokoleniu. 

          Czekał, ostatni z kadetów spóźniał się i Łowca podejrzewał, że młodzian mógł mieć kłopoty. Spojrzał na trójwymiarową holomapę wyświetlającą się nad naramiennym komputerem. Co jakiś czas pojawiała się na niej mała kropka wskazująca położenie zaginionego myśliwego. Silna burza zakłócała przepływ sygnału pomiędzy niewielkim satelitą, którego pozostawili na orbicie, a odbiornikiem w statku.

          – Nie pójdziesz po niego? – spytał młodszy syn Rumanati, który pomimo zakazu opuścił okręt i, owinąwszy się peleryną, stał w rzęsistym deszczu, obserwując Had-sut'te i otaczający ich teren.

          – Koba? Tak? – odpowiedział Łowca, nie odrywając wzroku od holomapy.

          – Kodo – poprawił go chłopak.

          – Kodo... – powtórzył powoli Had-sut'te, przeciągając głoski w imieniu chłopaka. – Kodo – powtórzył nieświadomie, myśląc o losie spóźniającego się łowcy. – Kazałem ci siedzieć na okręcie i czyścić moją broń.

          – I czego niby ma mnie to nauczyć? 

          Had-sut'te odwrócił się szybko, złapał smarkacza za pelerynę pod szyją i podniósł na wysokość własnych oczu. 

          – Posłuszeństwa – wycedził – i może jeszcze budowy broni, podstawowej wiedzy, której ci, smarku, brakuje. Obawiałem się, że będę miał problemy z twoim bratem, ale widzę, że byłem w błędzie. 

          Kodo wierzgnął nogami, zaczynał się już dusić. W tym momencie ze statku wyszedł jego starszy brat i stanął jak zamurowany, nie wiedział, co powinien zrobić, chciał pomóc bratu, ale obawiał się doświadczonego Łowcy. 

Had-sut'te puścił smarkacza, ponownie uruchomił holomapę i spojrzał w kierunku, w którym znajdował się zaginiony podopieczny. 

          – Zabierz brata na okręt – powiedział, nie patrząc na młodzieńców. – Ja pójdę sprawdzić, co z tamtym. 

          – Idę z tobą – wysapał Kodo, kasłając raz po raz.

          Had-sut'te nie zwrócił na niego uwagi, poszedł niezwłocznie, już i tak za długo zwlekał. 

         – Okrywasz nas hańbą, nie powinno cię tu być – starszy brat skarcił Kodo, gdy tylko był pewny, że Łowca już ich nie usłyszy. – Mówiłem matce, że powinna cię zamknąć.

          – Szetram'de, ja tylko chcę...

          – Nie, ty nie wiesz, czego chcesz. Jesteś tylko rozkapryszonym dzieckiem, które nie myśli o konsekwencjach.

          – Mów do mnie Kodo.

          – Słucham?!

          – Prawdziwego imienia nie mogę używać.

          – Kpisz sobie? Kodo? Jak członek najniższego klanu? 

          – Szetram'de, proszę. Ja wiem, że właśnie to jest moim przeznaczeniem.

Starszy brat zadudnił z niezadowoleniem.

– Przeznaczenie? A cóż ty możesz o tym wiedzieć? Hej! Gdzie ty się wybierasz? Nie możesz za nim iść, kazał ci zostać na statku!

          Kodo nie słuchał brata, nigdy nikogo nie słuchał. Miał buntowniczy charakter, jak mawiała matka, po ojcu. Poznała go, gdy pojazd, którym podróżowała, uległ awarii, gdzieś w północnych lasach. Pomógł jej wówczas i chociaż przerażały ją jego rewolucyjne i wolnomyślicielskie poglądy, to było w nim coś, co ją uwiodło. Odwiedzała go później przez jakiś czas, i chociaż mężczyzna ten wciąż mieszkał w tym samym miejscu, to Kodo nigdy go nie poznał. Wiedział tylko, że ojciec należał kiedyś do Krwawych, bo ich znak ukrywał pod skórzaną opaską, którą ponoć nosił na czole. Matka niewiele o nim mówiła, a gdy już go wspominała, to tylko po to, by uzmysłowić Kodo, jak marnie może skończyć, jeśli nie będzie jej słuchał. Rzecz jasna nie robiło to na Kodo wrażenia, przeciwnie, sprawiało, że jeszcze bardziej chciał poznać rodzica. Raz był nawet bliski zrealizowania swoich marzeń, uciekł z domu, długo szedł przez las i wtedy właśnie odkrył, że czuje się tam jak ryba w wodzie, to było miejsce dla niego. Poruszał się instynktownie, co prawda nie odnalazł ojca, a ekipa ratunkowa znalazła go po trzech dniach, ale Kodo już wiedział, wiedział, kim chce w życiu być – Łowcą. Było w tym coś nieopisanego, coś ponad cielesnego, coś, co pchało go przed siebie, w nieznane... 

          Tak jak teraz, gdy śledził Had-sut'te. Podążanie za nim nie było wcale trudne, rosły Łowca mógł się ukryć jedynie pod kamuflażem, którego nie włączył, najwyraźniej nie obawiał się, że zostanie dostrzeżony. Minął rozległą trawiastą dolinę i szerokim łukiem obszedł grupę pionowych skał, które wyrastały z ziemi niczym stalagmity. Kodo dziwił się czemu Had-sut'te nadkłada drogi, skoro o wiele prościej i szybciej byłoby pójść prosto. Postanowił skrócić sobie trasę i zaczekać na Łowcę między skałami. Tam wiatr z pewnością nie dął tak mocno. Młodszy syn Rumanati odbił w lewo i zagłębił się w wysoką trawę.

          Had-sut'te podchodził ostrożnie do grupy skał od zawietrznej. Z każdym krokiem fetor niesiony przez podmuchy narastał i Łowca w końcu zdecydował się uruchomić kamuflaż. Nadajnik wskazywał, że zaginiony powinien znajdować się gdzieś tu, pośród tych dziwnych głazów. Had-sut'te poruszał się powoli, fetor był coraz silniejszy, a porozrzucane tu i ówdzie kości świadczyły, że znalazł się w gnieździe. Czujnie wypatrywał osobników, które strzegły bezpieczeństwa całego stada, a te bez wątpienia znajdowało się w centrum skalnej twierdzy. 

           Dziwny, urywany kwik po lewej wzbudził zainteresowanie Łowcy, wychynął nieznacznie zza głazu, stado kotłowało się najwyraźniej przy posiłku. Umazane neonowo zieloną krwią psie pyski dobitnie świadczyły o tym, czym pożywiały się istoty. Had-sut'te przeskanował szybko kłębowisko ciał i ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że Yautjańczyk wciąż żyje. 

          To zawsze był ciężki wybór, pomóc, okryć hańbą i ocalić życie? Czy pozwolić umrzeć z honorem? Tym razem wyboru dokonano za niego. Nagle rozległo się ostrzegawcze ćwierkanie. Kilkanaście zakrwawionych pysków skierowało się w stronę, z której dochodziło nawoływanie. Kolejne ćwierkanie, zakończone przeciągłym wyciem poderwało stado do biegu. Had-sut'te błyskawicznie wspiął się na najbliższą skałę i z góry przeczesał wzrokiem teren. Skaner i natychmiastowa analiza danych wykonana przez komputer podpowiedziały mu, co wywołało popłoch w stadzie.

Z wiatrem, przez trawiastą dolinę przedzierał się Kodo. Jego zapach, choć jeszcze słaby, niósł się z podmuchami wprost do nozdrzy krwiożerczych istot. Had-sut'te spojrzał jeszcze raz na rannego młodzieńca. Nie musiał wybierać, coś pchało go naprzód do dzieciaka, który nieświadomy własnej głupoty i niewiedzy narażał się właśnie na niebezpieczeństwo. 

Instynkt nakazał Had-sut'te bronić dziecko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro