11. Wypadek
Teraźniejszość, orbita yautjalskiego księżyca
Omanati obudziła się z bólem głowy, nigdy wcześniej nie czuła niczego podobnego i ból ten wydawał jej się nie do zniesienia. Opuściła swoją kabinę sypialną i przeszła na mostek.
Miękki siedział za sterami i przeprowadzał diagnostykę, gdy usłyszał, że wchodzi, nawet nie spojrzał w jej stronę.
Kobieta stanęła obok, zerknęła przez przedni wizjer i odchrząknęła.
– Mamy kolejny transport, czekamy tylko na swoją kolej, by móc bezpiecznie podejść do lądowania – wytłumaczył młody mężczyzna, nie odrywając wzroku od monitora.
– Rozumiem – odparła, była wdzięczna, że to Pyode pierwszy się odezwał. Usiadła w fotelu obok.
– Może będzie lepiej, jeśli sam dziś wyląduję. Nie wyglądasz najlepiej – powiedział, zaciskając palce na manetkach.
Omanati fuknęła:
– Nie muszę ci się tłumaczyć i nie oczekuję tego samego od ciebie.
– Nie powiedziałem, że masz się tłumaczyć, ale gdy wróciliśmy, byłaś kompletnie pijana.
– Nie przesadzaj.
– Wypiłaś dwie butelki. Arknak jest wściekły, ponoć dostał je od kogoś ważnego. Łaził po barce i grzebał, ma tu sporo schowków... – Zamilkł nagle.
Do niewielkiej sterowni wszedł właśnie Arknak, mamrocząc coś do siebie, a zobaczywszy młodą kobietę, wycedził przez zęby:
– O, obudziła się nasza perła cywilnej floty. Rozumiem, że pojęcie własności jest ci obce? A może z domu wyniosłaś brzydki nawyk przywłaszczania sobie cudzych rzeczy?
– Niczego sobie nie przywłaszczyłam.
– A te dwie puste butelki? Chcesz mi powiedzieć, że zawartość sama wyparowała? Jak na dziewczynę z dobrego domu masz wyjątkowo lepkie rączki i odporne gardło.
– Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to wypiłam tylko zawartość jednej butelki, drugą wylałam.
– Co? Wylałaś?! Nie, ja chyba źle słyszę.
– Dobrze słyszysz, wylałam, bo była otwarta. Wypiliśmy tylko tę, którą przyniósł twój przyjaciel.
– Had-sut'te tu był?
– Kto? – wtrącił się Miękki.
– Tak, był. Liczył na towarzystwo. Zostawiliście mnie samą, więc wypiliśmy razem to, co przyniósł.
– Igrasz z ogniem, dziewczyno. Mówię ci, igrasz z ogniem. – Pogroził jej palcem i odwrócił się, by wyjść.
– Co masz na myśli? – zapytała Omanati, ale nie uzyskała odpowiedzi.
– Kto to jest Had-sut'te?
* * *
– Powiesz mi w końcu, o kim rozmawialiście z Arknakiem? – Miękki nie dawał za wygraną. Pilnowali właśnie rozładunku ostatniego z przewożonych kontenerów. Towarzysz Omanati całkiem wprawnie wylądował i pilnował teraz, by transporter na gąsienicach nie uszkodził wnętrza barki. Gdy tylko pobrał ostatni załadowany zasobnik, oddalił się. Kobieta ruszyła jego śladem, stawiając stopy w zagłębieniach pozostawionych kolein.
– To Łowca, ze znaków na czole wnioskuję, że wysoko postawiony – odparła, idąc przed siebie.
Pyode poszedł za nią, wiedział, że Arknak sam nie odleci.
Młoda kobieta zatrzymała się, spojrzała na Yautjal, górował na całym dostrzegalnym nieboskłonie.
– Dzięki niemu moja rodzina zajmuje dziś wysoką pozycję, zabrał na łowy jednego z synów mojej prababki i wrócił z licznymi jego trofeami. Aż dziwne, że wciąż żyje.
– Tak, to ich przekleństwo. Żyją, podczas gdy członkowie ich rodzin już dawno umarli. Są chyba trochę zwariowani, nie można być normalnym, gdy się robi to, co oni.
– Tak, ale mimo wszystko wciąż stanowią elitę, chyba sam chciałeś być jednym z nich?
– Co ja?! W życiu. Nie kręci mnie ich robota.
Poszli dalej, co jakiś czas ustępując miejsca gąsienicowym transporterom.
– Mają najlepsze statki i wyposażenie – ponownie podjęła temat. – To właśnie z tego powodu się tu znalazłam. Chciałam latać, przemierzać kosmos, być wolną, a tymczasem utknęłam na starej łajbie z równie starym kapitanem.
– Nie słyszałem, by Łowcy przyjmowali w swoje szeregi kobiety.
– Było kilka.
– No, może. Nie szczególnie interesuje mnie ich historia. Wystarczy mi wiedza, że biorą procenty z każdego planetarnego złoża, które odkryli i które eksploatujemy.
Zatrzymali się przed nowoczesną barką, jej luk bagażowy wypełniony był już po brzegi równo ułożonym ładunkiem. Omanati sprawdziła ciśnienie wewnątrz skafandra i już miała zawrócić, gdy jej uwagę przykuło pudło leżące na samej górze ładunku. Rozpoznała w nim to samo pudło, które widziała poprzedniego wieczoru na lądowisku w prefekturze, z której pochodziła. Nie zastanawiając się weszła na pokład.
– Co robisz? Nie wolno wchodzić do luku bagażowego, zaraz zamkną właz.
Nie słuchała głosu rozsądku płynącego ze słów Miękkiego, nie słuchała nawet własnego sumienia, które w tej chwili mówiło jej, że pakuje się w kłopoty. Podskoczyła, złapała się górnej krawędzi kontenera i zaparła stopę na karbowanej powierzchni boku. Podciągnęła się tak, aż jej pierś znalazła się nad krawędzią.
– Przedziurawisz skafander!
Nie słuchała, chciała koniecznie zobaczyć, co znajduje się w pudle. Dłonie odziane w rękawice ślizgały się po dachu kontenera, a stopy nie odnalazły w karbowanej pionowo powierzchni podparcia na tyle solidnego, by kobieta mogła unieść się wyżej, Omanti poczuła, że zaczyna się zsuwać.
– Pyode! Pomóż mi! – krzyknęła, czując, że zaraz spadnie.
Mężczyzna doskoczył do niej, stanął, oparłszy plecy o kontener, a stopy Omanati podparł swoimi ramionami. Wyprostował się na tyle, na ile zdołał. To wystarczyło, by kobiecie udało się wejść na górę, złapać uchwyt pudła i przeciągnąć je bliżej.
– Szybciej, kobieto, zaraz zamkną wrota! – krzyknął Miękki, widząc, że zapłonęły światła alarmowe.
Omanati otworzyła wieko, czując, jak mocno bije jej serce.
– Jedzenie? Ale... po co? – szepnęła zaskoczona.
– Skończyłaś?
– Nie rozumiem?
– Co mówisz? Nie słyszę cię? Chodź! Musimy iść, już się podnoszą! – Nie czekając na odpowiedź, Miękki oderwał plecy od kontenera i spojrzał do góry. – Chodź wreszcie! – krzyknął ponownie.
Kobieta odstawiła pudło i zaczęła ostrożnie się zsuwać. Nagle zawisła, a obcisły skafander napiął się jeszcze bardziej.
– Cholera, zaczepiłam się.
Tym razem to Miękki musiał podskoczyć, by złapać za pas i pociągnąć kobietę w dół. Spadła na niego przewracając go na plecy. Z rozerwanego skafandra szybko zaczęła uciekać mieszanka gazowa. Podniosła się, przyciskając dłonie do rozdarcia. Pyode chwycił ją pod ramię i pociągnął za sobą do wyjścia. Wypadli na jałową ziemię księżyca, ogromna furta zatrzasnęła się za nimi. Miękki objął Omanati ramieniem i pobiegli tak szybko, jak mogli. Byli spory kawałek od ich własnej barki, gdy czujnik gazowy w skafandrze kobiety zaalarmował o niebezpiecznie niskim stężeniu powietrza. Omanati zaczęła odczuwać zawroty głowy i nogi jej się plątały, a każdy krok był coraz trudniejszy. Miękki przyciskał ją coraz mocniej do siebie, a w końcu wziął na ręce i, zataczając się, poszedł do barki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro