Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Pierwsza krew


Przestrzeń międzygwiezdna, czterysta lat wcześniej

          Had-sut'te po raz kolejny studiował plan wyprawy i stopień trudności, który wzrastał wraz z każdą kolejna planetą. Starszyzna zaaprobowała jego propozycję, jednak on miał pewne wątpliwości. Rzecz jasna nie do planu, bo ten był dobry, ale do tego, czy nadal powinien się tym zajmować. Po ostatniej wyprawie, podczas której zginęli prawie wszyscy młodzi, czuł się zmęczony, wypalony. Często łapał się na tym, że nie słucha, co mówią do niego podopieczni i przytakuje im tylko dlatego, żeby dali mu spokój. To nie wróżyło nic dobrego dla młodych, którzy po wyprawie zasilić mieli szeregi Młodej Krwi. Had-sut'te czuł się stary jak Wszechświat, który go otaczał i chociaż biologicznie był wciąż stosunkowo młody, to ilość doświadczeń czyniła zeń starca pragnącego błogiej ciszy i spokoju, którą niosła śmierć.

          Może tym razem to jego imię wypowiedzą podczas rytuału odejścia?

          Powiadomienie o zakończeniu procesów hibernacyjnych pojawiło się na ekranie kokpitu i naramiennym komputerze jednocześnie. Młodzi spali, obudzą się dopiero, gdy statek zakończywszy długi proces hamowania i znajdzie się w pobliżu wybranej planety. Ale na razie czekało ich wyłącznie systematyczne i stałe zwiększanie prędkości.

          Had-sut'te czekał z własną hibernacją, aż do ostatniej chwili, gdy przeciążenie wywołane prędkością nie mogło być już równoważone sztuczną grawitacją. Po okręcie nie dało się wtedy poruszać. Kładł się wówczas jako ostatni, wstawał jako pierwszy.

   ***        

           Znowu studiował ten sam plan, miał wrażenie, że nigdy nie zasnął, a przecież przemierzyli niewyobrażalną odległość, by znaleźć się w tym układzie. Czuł się podle, jak wielokrotnie formatowany i nadpisywany dysk w jego własnym komputerze. Zaczerpnął głęboki oddech i wypuścił powietrze z niskim pomrukiem. Młodzieńcy będą spać jeszcze przez jakiś czas, to da mu chwilę na dojście do siebie. Z trudem podniósł się z fotela i, kuśtykając, przeszedł na tyły statku. Tu stanął pośród własnych trofeów i licznej broni, zamknął oczy, skupił się na sobie. Z  każdą hibernacją potrzebował coraz więcej czasu, by wrócić do pełnej sprawności. Znowu wziął głęboki oddech, potem kolejny i kolejny. Starał się jak najbardziej natlenić organizm, potem powoli zaczął wykonywać okrężne ruch rękami a w końcu i nogami. Postronny obserwator mógłby pomyśleć, że to dziwny taniec, jednak gesty te miały za zadanie koordynację umysłu z ciałem. Z każdym wykonanym ćwiczeniem ruchy Łowcy stawały się coraz płynniejsze i szybsze, rozgrzane mięśnie bez najmniejszego oporu wykonywały każdą myśl, a ciosy były coraz mocniejsze. Had-sut'te czuł powracającą do ciała energię i siłę, teraz będzie gotów, by stanąć twarzą w twarz z własnym przeznaczeniem.

          Komputer zasygnalizował, że pierwszy z uśpionych adeptów wybudził się ze snu. Had-sut'te poszedł na pokład, na którym znajdowały się kapsuły podopiecznych. Wysoki syn Rumanati siedział już ze spuszczonymi na podłogę nogami i próbował okiełznać zawroty głowy. Gdy zobaczył wchodzącego do pomieszczenia Łowcę poderwał się z miejsca i zatoczył jak pijany. Had-sut'te złapał go i usadził na miejscu.

          – Gdzie ci tak spieszno, chłopcze? – zapytał, choć wcale nie był ciekaw odpowiedzi.

          – Nie wypada, żebym przy tobie siedział, mistrzu – odparł młodzieniec, wpatrując się we własne stopy, jakby samo spojrzenie na Łowcę rangi Had-sut'te miało być szczytem impertynencji.

          – Nie mów tak do mnie, nie jestem twoim nauczycielem.

          – To jak się mam zwracać?

          – Normalnie, Had-sut'te, tak się nazywam.

          – Nie, nie mogę.

          – Czemuż to nie możesz?

          – Matka kazała we wszystkim cię słuchać, mistrzu, i w niczym nie uchybić, żeby wstydu rodzinie nie przynieść i... – zerknął na kapsułę, w której wciąż spał młodszy potomek Rumanati.

          – I?

          – Nic, mistrzu. Po prostu chcę być godzien.

Had-sut'te westchnął.

          – Pomóż reszcie, jak się obudzą, potem macie czas dla siebie, zaczniemy za dziesięć godzin, wówczas winniście być już w formie. 


            Weszli w atmosferę witani sztormowym wiatrem i językami błyskawic ślizgającymi się po poszyciu. Ulewny deszcz zacinał z taką siłą, że było go słychać nawet wewnątrz statku pod grubymi panelami zderzeniowymi. Młodzi Yautjańczycy siedzieli sztywno w swoich fotelach, czekając, aż okręt osiądzie na twardej, stabilnej ziemi. Pomimo tego, że trzęsło i wibrowało wszystko wokół, żaden z nich nie okazywał strachu. Spoglądali na siebie z ukosa, dopatrując się w twarzach towarzyszy choć śladu lęku.

          Wreszcie statek osiadł i mogli opuścić zajmowane miejsca, mimo że z żadnych ust nie wydobyło się westchnienie ulgi, widać było, że wszyscy zadowoleni są z w miarę gładkiego lądowania. Na odprawie Had-sut'te przedstawił im listę potencjalnych celów, nie wolno im było zabić niczego spoza niej, chyba że w samoobronie.

          – Czas na naukę się skończył, teraz musicie wykorzystać wszystko to, co przekazał wam wasz mistrz. Ja mogę doradzić wam tylko jedno, pamiętajcie, gdy będziecie w opałach, gdy będzie źle, gdy stracicie cały ekwipunek, jedną broń wciąż będziecie mieć przy sobie... – Uniósł palec i wskazał własne czoło. – Rozum. Używajcie go, to wasza najpotężniejsza broń.

          Milczeli, spoglądając jeden na drugiego, nie rozumieli, jak rozum ma być ich najpotężniejszą bronią? To kłóciło się ze wszystkim czego ich uczono. Stary mistrz zawsze podkreślał, że najlepsza broń to taka, która zabija szybko. Że tylko wyćwiczone mięśnie, sprawne ciało i zaostrzona stal jest wstanie pokonać wroga. A teraz słyszą od kogoś takiego jak Had-sut'te, że nie liczy się nic co mają? 

          Opuścili okręt, na zewnątrz od razu uderzył w nich sztormowy wiatr.

          – Oszalał – powiedział jeden z nich. Jedyny, który miał odwagę wyrazić głośno to, o czym myśleli wszyscy. – Zginiemy przez niego, zobaczycie. Zaraz się okaże, że będziemy wyruszać na polowanie bez broni.

          Nikt nie skomentował, ponuro spoglądali na trawiastą równinę otaczającą ich ze wszystkich stron. Bali się, teraz naprawdę się bali.


          Had-sut'te poszedł za najmłodszym. Gdyby pogoda była dobra, do śledzenia użyłby drona, jednak burzowy wiatr był zbyt silny, by niewielkie silniki zdołały mu się przeciwstawić. Dzieciak trochę go niepokoił, był niski, szczupły, a jego skóra nie nabrała jeszcze intensywnej barwy, co świadczyło, że okres dojrzewania wciąż był przed nim. Smarkacz szedł przodem, torując sobie drogę włócznią niczym kosą, nie skradał się, nie nasłuchiwał, po prostu szedł naprzód. Doświadczony Łowca zaczynał wątpić w słuszność swojego wyboru. Chłopak nawet nie zauważył, że jest śledzony.

          Nagle młodszy syn Rumanati zatrzymał się, pochylił, a potem wskoczył w wysoką trawę, która zakryła go całkowicie. Had-sut'te przystanął i uważnie zlustrował miejsce, w którym zniknął podopieczny, ale dostrzegł tylko kołyszące się na wietrze długie, wąskie liście. Włączył skanowanie, zmieniał spektra, lecz nigdzie nie dostrzegł młodzika.

          Coś nagle wskoczyło mu na plecy, oplotło szyję i pierś i, rycząc głośno, zaczęło go dusić. Łowca zamachnął się nad głową podwójnymi ostrzami, ale przeciął tylko powietrze. Stworzenie, z każdym wydechem, ściskało mocniej. Had-sut'te wbił pazury w oplatające go ramię, istota zawyła i kłapnęła paszczą. Łowca wiedział, że jej mocne szczęki może nie są w stanie przebić pancerza, ale na pewno przegryzą rdzeń, jeśli bestia dobierze się do jego karku. Opadł na plecy, przygniatając stwora. 

          Był zły na siebie za to, że skupiwszy się na śledzeniu młodzika, dał się podejść i zaatakować. 

          Istota poluzowała splot, Łowca przekręcił się na bok, podniósł do klęczek i wbił ostrza wprost w rozwartą paszczę.

           – Uważaj! – krzyknął młodszy syn Rumanati, wyłaniając się nagle z wysokiej trawy i ciskając dyskiem w coś, co znajdowało się za Had-sut'te. Łowca, klęcząc, w ostatniej chwili ponownie opadł na plecy. Dysk przeleciał nisko nad nim i poszybował w dal, ledwie muskając kolejne atakujące z wyskoku stworzenie. 

          Ranna istota upadła obok Had-sut'te, szybko podniosła się i, kłapiąc paszczą, przypuściła atak na leżącego Łowcę. Had-sut'te wymierzył jej kopniaka, odrzucając ją w trawiasty gąszcz. 

          Rzucony dysk powrócił, przeleciał nad nimi i oddalił się. 

          Stwór wyskoczył wprost na dzieciaka. Młodzieniec cofnął się, potknął i upadł na plecy, jednak nie wypuścił włóczni z rąk. Rozjuszona istota gnana instynktem i chęcią zdobycia posiłku, nie dostrzegła w porę ostrza sterczącego w jej stronę, z impetem nadziała się na grot, aż długie drzewce włóczni pojawiło się po drugiej stronie jej ciała. 

          Dzieciak wykaraskał się spod zwłok.

          Dysk ponownie przeleciał nad głowami Myśliwych.

          – Złapiesz go, czy ma sobie tak latać, aż wytraci impet?

          Młodzik kiwnął głową i wyciągnął dłoń ku górze w chwili, gdy dysk ponownie zbliżał się do nich. Had-sut'te, widząc dziwaczną postawę młodzieńca, odepchnął go, błyskawicznie zacisnął palce w pięść i natychmiast je rozprostował, dysk schował długie ostrza we wnętrzu korpusu i pozwolił przejąć się wprawnej dłoni. Łowca zerknął z ukosa na leżącego u jego stóp chłopaka, gdyby twarzy Łowcy nie osłaniała maska, młodzieniec dostrzegłby coś, czego widzieć z pewnością by nie chciał. Had-sut'te zaczekał, aż się podniesie i oddał mu dysk. Jego wątpliwości narastały.

          – Przeszkodziłeś mi – wypalił nagle dzieciak, mocując dysk przy pasie. Pomimo maski miał cienki, wręcz dziecięcy głos. – Dałbym sobie radę, a tak mam tylko jedno trofeum...

          – Które ci się nie należy.

          – Zabiłem go! – krzyknął z przejęciem, wskazując przeszyte włócznią stworzenie.

          – Przez przypadek.

          – Bo się wtrąciłeś!

          – Słucham?!

          – Łazisz tak głośno, że zwabiłeś je na siebie i nawet moje próby zwrócenia ich uwagi na mnie nie przyniosły skutku. Jesteś wielki, ciężki i skradanie się nie jest twoją mocną stroną, ziemia aż drży pod twoimi stopami.

Had-sut'te w życiu nie spotkał się z taką impertynencją, w milczeniu spojrzał na swoje wielkie buciory i szczupłe, bose stopy młodzieńca.

           – Też kiedyś taki będziesz – skwitował przytyk do swojego wzrostu.

          – Wątpię – burknął dzieciak i zajął się zabitą zwierzyną.

          – Powiedziałem, że ci się nie należy, zostaw to zwierzę i wracaj na okręt. – Rozkaz był jasny, a ton Myśliwego nie pozostawiał złudzeń co do jego intencji.

          – Ale przecież po to tu przylecieliśmy... – głos dzieciaka załamał się.

          – Powiedz, jak działa mechanizm dysku?

Pytanie zaskoczyło młodzieńca, wpatrywał się w zamaskowaną twarz i bełkotał: – Trzeba... rzucić i... on sam otwiera ostrza..., a jak leci, to wiruje i...

          – I odciąłby ci dłoń, bo nie masz pojęcia, jak go złapać. Prawda? W ogóle nie powinno cię tu być. Zbieraj swoje rzeczy i wracamy.

          – Nie możesz mi tego zrobić!

          – Dosyć! Powiedziałem, że wracamy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro