44. "Ile mamy czasu"
Otworzyła gwałtownie oczy i nabrała powietrza w płuca tak łapczywie, jakby przed chwilą tonęła. Dziwne zmęczenie ogarniało całe jej ciało, gdy wyskakiwała z łóżka, orientując się, co działo się ostatnim razem, gdy była przytomna. Rozejrzała się nerwowo dookoła i nie potrafiła sama określić ulgi, jaką poczuła, kiedy zauważyła Victora leżącego na tym łóżku, z którego ona wcześniej wystrzeliła niczym strzała. Wyższy przyglądał jej się w ciszy, kiedy brała kilka głębokich, uspokajających wdechów.
— Co się stało? — zapytała, uświadamiając sobie, że w pewnym momencie uciął jej się film.
— Straciłaś nad sobą panowanie, więc Rada cię „uśpiła" — wyjaśnił, szkicując cudzysłów w powietrzu.
— Skoro straciłam panowanie, dlaczego nadal żyję? — Maureen posłała mu nierozumiejące spojrzenie. — Byłam przekonana, że w takiej sytuacji zostanę zabita, a nie jedynie „uśpiona".
— Naprawdę myślałaś, że będą oczekiwać od dopiero co przemienionego wampira, że nie straci kontroli w obecności atrakcyjnego dla niego człowieka, który dodatkowo krwawi? — zapytał niedowierzającym tonem, unosząc w rozbawieniu jedną brew.
— To dałeś mi do zrozumienia — jęknęła, przeczesując palcami włosy na głowie.
— W takim razie jesteś bardzo kiepska w odczytywaniu moich sygnałów. — Nonszalancko wzruszył ramionami.
— Ty tak poważnie? — zapytała, nie chowając nawet gniewu w swoim głosie. — Będziesz teraz żartował? Ja tak strasznie się martwiłam, a ciebie to bawi? Zamartwiałam się po nic? — unosiła głos z każdym kolejnym pytaniem, które wypowiadała.
— Jesteś wyjątkowo gadatliwa jak na kogoś, kto właśnie się wybudził — próbował ją zbyć, ale patrząc w jej oczy, zauważył, że niemal dosłownie widać w nich pioruny. — Nie po nic. Przynajmniej byłaś bardziej skupiona, niż kiedy byś myślała, że stawka nie jest aż tak wysoka.
— Nienawidzę cię — warknęła. — Czy tak twoim zdaniem wygląda partnerstwo? Co się stało z tymi wszystkimi obietnicami?
— Och, no nie możesz ode mnie oczekiwać, że zmienię się z dnia na dzień. Mieliśmy razem nad tym pracować, pamiętasz? — Uśmiechnął się i chwycił ją za dłonie, by wciągnąć z powrotem do łóżka. — Jesteś dzielna.
— Dalej cię nienawidzę — powiedziała, ale jakby na zaprzeczenie swoich słów wtuliła się w niego czule. Dopiero teraz dotarło do niej znaczenie wszystkich wypowiedzianych przez wampira informacji. Udało jej się. Ponownie westchnęła, aby się uspokoić.
— A ja dalej uwielbiam cię drażnić. — Pogłaskał ją po włosach. Leżeli tak chwilę. Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co dalej, ale z jakiegoś powodu chciała przez moment delektować się tym spokojem, nim będzie musiała się tego dowiedzieć.
— Więc... co teraz? — zapytała, nie wytrzymując w końcu swojej ciekawości.
— Nie odpowiedziałaś mi w końcu, gdzie chciałabyś pojechać, więc nie mogłem wziąć twoich upodobań pod uwagę. Początkowo miałem w głowie Nepal i tamtejsze góry, to też powiedziałem Radzie, ale byli pod takim wrażeniem twojej samokontroli, że uznali aż takie odosobnienie za niekonieczne — wyjaśniał spokojnie. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl spędzenia swojego życia w Himalajach. — W związku z tym uciekamy jeszcze dalej na wschód, do Japonii. Większość terenów górskich jest tam praktycznie niezamieszkałych. To doskonałe miejsce na zaszycie się i treningi z dala od wszystkiego, nim sprawa ucichnie. Gdy już się to stanie, zaczniemy się często przemieszczać i zobaczymy tak wiele świata, jak tylko będziesz miała ochotę.
— Chciałabym zobaczyć wszystko — szepnęła, rozmarzając się. Poprawiła swoją pozycję, by było jej jeszcze wygodniej w ramionach wampira i spojrzała mu w oczy.
— Spokojnie, króliczku, mamy czas — powiedział rozbawionym głosem, widząc jej entuzjazm.
— A ty gdzie byś mnie zabrał? — zapytała, nie chcąc słuchać o czasie, który mają. Wolała od razu przejść do planowania. Bez całego tego stresu, który ostatnio na niej ciążył, mogła uwolnić swoją dziecinno-marzycielską naturę.
— Rzym — odpowiedział bez zastanowienia. — To tam się urodziłem — wyjawił. — Miasto starsze ode mnie, a wciąż takie cudowne, mimo wszystkiego, co widziało...
— Już wiem. — Uśmiechnęła się zadziornie. — Jak będziemy podróżować, chcę zobaczyć wszystko, co jest starsze od ciebie.
— To trochę zajmie. — Prychnął, widząc jej zmrużone oczy. — Wcale nie jestem aż tak stary, jak ci się wydaje.
— Nieprawda — zaprotestowała, odsuwając się od niego. — Jesteś niesamowicie stary! — Spojrzała na chwilę gdzieś w bok, a jej mina wskazywała na to, że dokonała jakiegoś odkrycia. — To dlatego nie chciałeś się tak długo przyznać, ile naprawdę masz lat. Bo jesteś strasznym staruchem.
Wampir uśmiechnął się prześmiewczo. Nie mógł jednak stwierdzić, że powrót dziecinnej Maureen był czymś złym. Pokręcił głową i spojrzał na nią. Uśmiechała się tak szczerze, że nie miał serca powiedzieć jej, że się myli, a wiek jest dla wampira powodem do dumy, a nie wstydu.
— Chciałbym przypomnieć, że mimo wszystkiego, co jest między nami, jako przedstawiciel niższej rady wampirów, jesteś zobowiązana okazywać mi szacunek — oznajmił ostrzegawczo, starając się przybrać swój najbardziej poważny ton.
— Chciałabym szczerze przeprosić, ale jednocześnie przypomnieć panu Victorowi Augustowi, że nie jest już członkiem wielkiej oraz strasznej Rady wampirów, więc poważnie stracił na autorytecie — przedrzeźniała go, posyłając mu wredny uśmieszek.
— Chciałbym przypomnieć pani wampirzycy półkrwi Maureen Velschevskiej, że pomimo utraty pozycji, nad czym, oczywiście, bardzo ubolewam, zachowałem w dalszym ciągu wszystkie swoje wcześniejsze umiejętności oraz doświadczenie. Jednocześnie pragnę doradzić pani wampirzycy, że powinna pozostać grzecznym króliczkiem — nie odpuścił jej, pod koniec warcząc nawet nieco ostrzegawczo.
Maureen zachichotała cicho. Lubiła takie słowne przepychanki z Victorem i cieszyła się, że będzie miała okazję do jeszcze wielu w ciągu swojego życia, a raczej prawie życia po życiu. Znów uświadomiła coś sobie i posłała mu cwany uśmiech, by zapytać przemądrzałym tonem:
— Czy skoro to ja piję teraz twoją krew, teoretycznie to nie ty jesteś króliczkiem w tej sytuacji?
— Być może stanę się nim w momencie, gdy nie będę ci w stanie odmówić dawania krwi. Aktualnie jestem, jakże hojnym, dobrowolnym dawcą — ugasił jej nadzieję Victor. — Nie pochlebiaj sobie, sądząc, że jesteś tu drapieżnikiem, do ofiary mi daleko. Prędzej sprawię, że znów się we mnie zakochasz, nim będziesz w stanie skutecznie mnie zaatakować.
— Mamy czas, prawda? — użyła jego słów przeciw niemu. — Nigdy nic nie wiadomo.
— Oj, króliczku — podkreślił sposób, w jaki ją nazwał — ty nawet nie potrafisz pojąć tego, ile mamy czasu.
(1018 słów)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro