Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38. "Przysięgnij mi jedną rzecz"

    Wampir stanął pod drzwiami sypialni Maureen. Nasłuchiwał przez chwilę, by w końcu stwierdzić, że spała, uśpiona środkami Michaela. Uchylił delikatnie wejście do pomieszczenia. Przecisnął się przez nie bezszelestnie i spojrzał na dziewczynę. Choć odpoczywała, jej ciało wciąż pozostawało napięte, czoło zmarszczone, a płuca nabierały wiele płytkich oddechów, wyraźnie się męcząc.

    Mężczyzna usiadł na łóżku, uważając, aby zachować od niej odpowiednią odległość. Przyglądał się jej wygiętej od bólu twarzy i myślał o wszystkim. Od Michaela dowiedział się, że nie wyraziła wprost zgody na przemianę. Spodziewał się, że tak będzie. Mimo to nie mógł się powstrzymać przed żalem, który czuł. To nowość, że tak otwarcie akceptował swoje wszystkie uczucia. Dziewczyna uświadomiła mu jednak, że zbyt długo żył, komfortowo okłamując samego siebie.

    — Victor? — zapytała cichutko, budząc się. Wampir natychmiast wyostrzył swoje do tej pory nieobecne i rozmyte spojrzenie i skupił całą swoją uwagę na niej.

    Gdy Maureen go zobaczyła, z całą pewnością stwierdziła w myślach, że nigdy nie pamiętała go w tak strasznym stanie. Wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego, niż w trakcie walki z setką wampirów półkrwi, a także gdy zaraz po niej spotkali się na tę krótką chwilę. Nawet w bladym świetle świeczek zauważyła, że przypominał zaledwie cień samego siebie sprzed kilku dni.

    — Boisz się? — odparł pytaniem wampir.

    — Ciebie? — Zastanowiła się. — Nie jestem pewna...

    Choć wizja bestii wciąż widniała przed jej oczami, Victor był teraz tak ludzki, że tamta forma wydawała się być tylko wspomnieniem, niefortunnym wypadkiem, o którym wcale nie musieli rozmawiać.

    — Wiesz — zaczęła z odrobiną cwanego uśmiechu na ustach — ten wilk był całkiem fajny.

    Wampir prychnął, a ona spojrzała na niego zadowolona, wiedząc, że osiągnęła swój cel.

    — Tylko czemu wyglądał, jakby był martwy? — zapytała, próbując powstrzymać obrzydzenie, które czuła na to wspomnienie.

    — My, wampiry, w rzeczywistości jesteśmy tylko gloryfikowanymi zombie. — Wzruszył ramionami Wyższy.

    — O, proszę! — Przybrała zaskoczony wyraz twarzy. — Czyżby pan Victor August zrobił właśnie trafne odniesienie do popkultury?

    — Uczę się specjalnie dla ciebie, człowieczku.

    Teraz to ona zachichotała. Zaraz potem jej serce zakłuło jednak odrobinkę. Spuściła wzrok, orientując się, że ta beztroska rozmowa z wampirem będzie pewnie ostatnią, którą odbędą. Spróbowała przybrać znów choć odrobinę uśmiechu, ale nie udało się to.

    — Chciałaś o coś zapytać — przypomniał, odnosząc się do ich wcześniejszej rozmowy.

    Zastanawiała się chwilę. Czy właściwie był sens, aby o cokolwiek pytała? Wampir spoglądał na nią uważnie. Bardzo chciał być cierpliwy, ale w końcu nie wytrzymał i zebrał w sobie całe siły, które pozostały, by wypowiedzieć to jedno zdanie:

    — Błagam, pozwól mi się uratować.

    Jego głos brzmiał tak żałośnie, że myśli o jakichkolwiek pytaniach uciekły z głowy Maureen. Niestety żadne kolejne do niej nie zawitały, pozostawiając po sobie zupełną zabałaganioną pustkę. Siedziała po prostu, wgapiając się w niego bezmyślnie, aż w końcu dokonała pewnego odkrycia.

    — Płaczesz? — spytała, czy raczej stwierdziła, obserwując uważnie, jak zaszklone zrobiły się jego oczy.

    — A co innego mi zostało? — Zaśmiał się żałośnie. — Za każdym razem, gdy próbuję kogoś obdarzyć jakimkolwiek uczuciem, kończy się to tragicznie. Wiesz, ile razy można mieć złamane serce, gdy żyje się wiecznie? Cholernie dużo. Chciałbym powiedzieć, że po dwóch tysiącach lat przyzwyczajasz się do tego, ale nie... Po prostu uczysz się, jak lepiej okłamywać samego siebie. — Nabrał głęboko powietrza w płuca. Mówienie o takich rzeczach również nie stało się łatwiejsze po tylu latach. — Potrafię przynosić tylko cierpienie osobom, na których mi zależy. To, że jesteś w takiej sytuacji, jest przecież tylko i wyłącznie moją winą. Czuję się okropnie, wiedząc, że najprawdopodobniej nie będę mógł nic na to poradzić. Błagam, pozwól mi chociaż spróbować.

    Maureen podniosła się, sycząc przy tym z bólu. Gestykulowała wampirowi, aby się do niej zbliżył, by uchwycić zdrową ręką jego dłoń i przyłożyć ją sobie do policzka. Milczała jeszcze przez chwilę, ale po jakimś czasie wampir mógł dostrzec zadowolony uśmieszek formujący się na jej ustach. Spojrzał na nią pytająco.

    — Już wiem, ile masz lat — stwierdziła, ukazując zęby w chytrym uśmiechu.

    Wampir prychnął z niedowierzaniem już po raz kolejny w ciągu tej rozmowy. Zachodził w głowę, czy ta dziewczyna naprawdę nigdy nie była poważna.

    — Tylko tyle wyniosłaś z mojej wypowiedzi? — Uniósł brew, nie wiedząc, czy powinien być smutny, czy może zadowolony.

    — Pozostałe rzeczy były zbyt przygnębiające, aby o nich myśleć.

    — Tak, króliczku — westchnął, porzucając poważne tematy — wiesz już, ile mam lat. Dokładnie dwa tysiące siedemdziesiąt pięć.

    — Jesteś pewien, że chcesz spędzić wieczność ze mną? — zapytała, starając się bardzo nie pokazać, że prawdziwy wiek Victora zrobił na niej niemałe wrażenie. — Jeśli zatrzymam się w tym stanie, cały czas będę niedojrzałą dziewczynką, która unika niewygodnych rozmów, bo nigdy nie nauczyła się, jak je odbywać.

    — No proszę — prychnął — ty nie umiesz rozmawiać o trudnych rzeczach, a ja uparcie przekonuję samego siebie, że ich nie ma. Czeka nas cudowna przyszłość. — Posłał jej uśmiech, za którym kryła się wiadoma tylko jemu intencja.

    — Lubię cię takiego — stwierdziła dziewczyna po chwili.

    — Jakiego?

    — Sarkastycznego.

    Uśmiechnął się do niej triumfalnie. On również lubił taki być, więc wcale mu to upodobanie dziewczyny nie przeszkadzało.

    — Ale jednak muszę zapytać o te trudne rzeczy... — szepnęła, smutniejąc w jednej chwili.

    — Wiem. — Jego dobry humor również momentalnie wyparował.

    — Czy zamierzałeś mi kiedykolwiek powiedzieć o Keirze i Sarze? — zadała pytanie, na które całe ciało wampira spięło się bardzo widocznie.

    — Nie — odparł krótko.

    — Dlaczego w ogóle to zrobiłeś?

    — Byłem samolubny, a ty nie zgodziłabyś się bez tego — wyjaśniał. Trudno było dziewczynie wyczuć jakiekolwiek emocje z jego głosu. — Jak już wiesz, mam tysiące lat doświadczenia w tej kwestii. Wypełniałem po prostu kolejne punkty z listy „Jak zdobyć problematyczną żywicielkę?".

    Mruknęła potwierdzająco i pokiwała głową. Wiedziała, że odpowiedź będzie brzmieć właśnie tak. Nie potrafiła sobie samej odpowiedzieć, co tak właściwie chciała osiągnąć tym pytaniem. Czy poczuła się lepiej, słysząc z jego ust przyznanie się do winy?

    — Jesteś na mnie zła?

    — Tak — przyznała bez wahania. — Chociaż moje uczucia są nieco bardziej skomplikowane niż czysty gniew. W gruncie rzeczy nie mam pojęcia, co myśleć. Musisz dać mi chwilę czasu.

    — Wiesz, że nie masz go zbyt wiele, prawda? — szepnął. — Nie chcę cię pospieszać, rozumiem, że to skomplikowana decyzja, ale...

    — Muszę się sprężać — dokończyła za niego, doskonale zdając sobie z tego sprawę.

    — Dokładnie.

    — Problem polega na tym, że ja bardzo chciałabym żyć, ale to życie ma być na zawsze związane z tobą — zdobyła się na szczerość. — A ja nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Jeszcze niedawno zgodziłabym się bez wahania, bo byłam szaleńczo zakochana w mężczyźnie, którym myślałam, że jesteś, ale teraz... — Uśmiechnęła się smutno. — Nie wiem. Po prostu nie wiem i to doprowadza mnie do szału.

    — Niech twoja przemiana będzie dla nas nowym początkiem — zaproponował.

    — Co masz na myśli?

    — Zostawimy za sobą wszystkie kłamstwa i niedopowiedzenia. — Pochwycił jej zdrową dłoń. — Zaczniemy na równi, jak partnerzy, a nie pan i żywicielka.

    — Myślisz, że przemiana to magicznie zagwarantuje? — Zmarszczyła brwi, spoglądając uważnie w jego oczy.

    — Nie, ale zadziała jako ładny symbol, a nad szczegółami popracujemy. — Uśmiechnął się, starając się wyglądać beztrosko. — Mamy na to wieczność.

    — Przysięgnij mi jedną rzecz. — Westchnęła, wyswobadzając swoją dłoń. — Zabijesz mnie, jeśli kiedykolwiek cię o to poproszę.

    — Czy to znaczy, że się zgadzasz? — zapytał ożywionym głosem.

    — Przysięgnij.

    — Przysięgam — odpowiedział bez chwili zawahania się.

    — W takim razie rób, co musisz.

    Wampir spoglądał na nią przez chwilę, jakby upewniając się, czy nie żartuje. Spędził ostatnie kilka godzin, marząc o tym momencie, a gdy wreszcie nadszedł, nie potrafił się nawet poruszyć. Teraz to on był bezbronnym króliczkiem, a ta dziewczyna miała w swoich dłoniach całą władzę nad sytuacją.

    Spojrzał przez okno, by uzyskać odrobinę pomocy od księżyca. Choć wiedział doskonale, że ten wcale mu nie odpowie, było wciąż coś kojącego w patrzeniu na jego spokojną tarczę. Victor wyciągnął zza paska mały sztylet, który przygotował specjalnie na tę okazję. Starannie przejechał nim wzdłuż swojej ręki, robiąc dość sporych rozmiarów ranę.

    Dziewczyna spojrzała na powolnie wypływającą z niej krew. Miała bardzo ciemnobordowy, niemal czarny, odcień. Fobia dziewczyny postanowiła się odezwać i ciarki przeszły ją, gdy pierwsza kropla krwi wampira spadła na drewnianą podłogę. Chwyciła jego dłoń, wiedząc, że jeśli teraz tego nie zrobi, zemdleje. Mimo to wciąż zawahała się przez chwilę. Od tego momentu nie było już odwrotu. Złamią razem prawo, będą musieli się ukrywać, na wieczność zależni od siebie nawzajem.

    Zacisnęła powieki i zbliżyła ranę do swoich warg. Zapach krwi niemal od razu wywołał odruch wymiotny, ale musiała wytrzymać. Cierpliwie czekała, aż ciecz napełni jej usta. Łykała kilka razy, po każdym kaszląc i plując na boki. Victor przekonywał ją jednak, by piła więcej. Jad był w jej ciele już kilkanaście godzin, potrzebowała końskiej dawki krwi, aby zadziałała.

    W końcu opadła na poduszki. Był to największy wysiłek, jaki kiedykolwiek pamiętała. Jej własny mózg cały czas walczył z nią, próbując przekonać, że powinna wszystko jak najszybciej zwrócić. Położyła dłoń na spoconym czole i nieobecnym wzrokiem spojrzała na wampira. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, choć jego oczy zdradzały zmartwienie. Starł strużki krwi z kącików ust dziewczyny i przykrył ją dokładnie kołdrą.

    — Zaśnij, Maureen — wyszeptał.

    Wcale nie zamierzała się opierać temu poleceniu. Powieki szybko zaczęły się wydawać zbyt ciężkie, żeby pozostawić je otwarte. Zasnęła, nie wiedząc, kiedy i czy w ogóle się obudzi.

(1575 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro