Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34. "Prawdziwy potwór"

    Dla wampirzycy troje ochroniarzy, których Victor zostawił z Maureen, nie stanowiło absolutnie żadnego wyzwania. Dwaj Niżsi z powierzonym zadaniem patrolowania okolicy ledwo zdążyli ją zauważyć, a już nie mieli głów. Adelheid zawsze sądziła, że ludzie zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, co tracili, gdy w miarę rozwoju cywilizacji pozbyli się mieczy. Dla niej broń ta wciąż pozostawała najlepszą do pozbywania się szkodników. Cudowna rodowa pamiątka, która wcześniej znajdowała się w rękach jej ojca.

    Hektor zdążył poinformować Victora o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Oczywiście dla Wyższego nie była to nowa informacja, doskonale już zdawał sobie z tego sprawę i teraz biegł jak szalony w wampirzym tempie, by zdążyć.

    Rozpoczął się wyścig. Maureen błyskawicznie pojęła, że mogła jedynie siedzieć i się mu przyglądać. Znalazła się w środku walk wampirów, które przerastały ją pod każdym względem. Nie protestowała, gdy Hektor uniósł ją z łóżka i wybiegł z nią z hotelowego pokoju, pozostawiając wszystko za sobą. Zacisnęła powieki, starając się nie myśleć o prędkości, z jaką się poruszał.

    Domyśliła się, że było niedobrze, gdy niosący ją Wyższy zatrzymał się gwałtownie w środku lasu, który właśnie przemierzali. Prędko odłożył dziewczynę na zimną ziemię i zaczął się uważnie rozglądać.

    Atak nadszedł z jego prawej. Maureen zauważyła tylko błysk rudych włosów, które wyróżniały się na tle burego zimowego lasu, nawet gdy oświetlał je jedynie blask księżyca. Walka wampirów toczyła się zupełnie poza nią. Ich ruchy, tak szybkie i precyzyjne, umykały całkiem jej ludzkiemu oku.

    Zauważyła jednak, jak Adelheid przybiła swoim mieczem ciało Hektora do pobliskiego drzewa, przeszywając przy tym jego serce. Dziewczyna pisnęła, widząc to. To go nie zabiło, wiedziała o tym, ale mimo wszystko zasłoniła twarz dłońmi, nie potrafiąc na to patrzeć.

    Gdy wampirzyca pociągnęła gwałtownie za jej rękę, musiała to jednak zrobić. Wyższy nie miał już w sobie miecza, ale za to próbował zbliżyć się do nich, rzucając się na niewidzialną ścianę. Victor miał rację, mówiąc, że kobieta stawiała różne bariery.

    — Pójdziesz ze mną, słonko — oznajmiła złowrogo, podrywając Maureen z ziemi.

    Hektor syknął, obnażając przy tym kły, jakby ostatni raz chciał ostrzec Adelheid. Ta posłała mu tylko pełne politowania spojrzenie. Choć teoretycznie znacznie bardziej zaawansowane, dziewczyna nie mogła pozbyć się wrażenia, że wampiry były również znacząco dziksze niż ludzie.

    Uświadomiła sobie, że teraz właśnie trafiła w ręce takiego dzikiego potwora. Potwora, który miał wobec niej bardzo złe plany.

***

    Victor doskonale wiedział, że nie zdąży przed wampirzycą. Po drodze zdołał myśleć tylko o tym, aby skontaktować się z jak największą ilością osób. Mógł potrzebować pomocy. Nie miał pojęcia, co zaplanowała Adelheid. Podejrzewał jednak, że nie będzie to nic dobrego.

    W miejscu, w którym znalazł zamkniętego w barierę Hektora, co potwierdziło jego wcześniejsze przypuszczenia co do mocy kobiety, znalazł także list. „Jeśli chcesz ją jeszcze raz zobaczyć, bądź grzeczny i przyjdź sam" — napisała, a poniżej znalazł się adres.

    To jeden z tych rzadkich momentów, w których Victor nie narzekał na współczesną technologię. Wpisał miejsce w aplikację z mapami. Wampirzyca prowadziła go do starego, opuszczonego stadionu, który nie był wcale daleko od punktu, w którym się obecnie znajdowali. Nie mógł zmarnować ani chwili. Wysłał jedynie współrzędne do wszystkich osób, z którymi się wcześniej kontaktował.

    Nakazał Hektorowi nie iść za sobą. To byłoby zbyt oczywiście wyczuwalne, gdyby dwa Wyższe podróżowały tam razem. Wtedy Adelheid mogłaby w swoim szaleństwie skrzywdzić Maureen, a tego najbardziej w świecie nie chciał. Spojrzał na księżyc po wskazówki. W końcu przyświecał zarówno jemu jak i wampirzycy. Co mogła planować? Nie wiedział, lub nie chciał się podzielić.

    — Poczekaj, aż ktoś, kto ma mi pomóc, się zbliży — polecił Wyższemu. — Wtedy przybądźcie wspólnie. Adelheid będzie już zbyt zajęta mną, aby się tym przejąć.

    — A jak ci się coś do tego czasu stanie, panie? — dopytał zmartwiony podwładny.

    — Wtedy będziecie się martwić na miejscu. Ja muszę zadbać o dziewczynkę, którą zupełnie nieświadomie w to zamieszałem. — Posłał Hektorowi tak zdeterminowane spojrzenie, że tamten mógł skinąć tylko posłusznie głową i życzyć mu powodzenia.

***

    Stadion wyglądał, jakby kiedyś grała na nim jakaś pomniejsza drużyna. Znajdował się dość blisko małego i bardzo spokojnego miasteczka. Ewidentnie ktoś musiał coś znaleźć lepszego, a może klub się rozwiązał, bo to miejsce zostało dość dawno całkiem opuszczone. Po pokrytych przeróżnymi napisami ścianach, wszechobecnych pustych puszkach i wypalonych papierosach mógł się łatwo domyślić, że teraz służyło jako miejscówka spotkań młodzieży.

    On dotrzymał swojej części umowy, był sam. Ze środka dochodziło jednak wiele zapachów. Czuł Adelheid, czuł Maureen, na szczęście jeszcze żywą, ale oprócz tego wyczuwał coś, czego nie potrafił dokładnie określić. Paskudne zapachy zlewały się w niespójną całość, choć musiały pochodzić z wielu źródeł.

    Wszedł na boisko przez główne wejście — nie było sensu się skradać, gdy wszyscy zdawali sobie sprawę z jego nadejścia. Jak tylko znalazł się w zasięgu wzroku osób znajdujących się w środku, Adelheid odpaliła lampę, którą jakimś cudem udało jej się przywrócić do użytku. Błysk światła oślepił go chwilowo. Przykrył oczy dłonią, by stworzyć odrobinę cienia. Dopiero wtedy dał radę się przyjrzeć źródłom zapachów.

    Trybuny były zapełnione po brzegi. Siedziały na nim osoby w różnym wieku i o różnych wyglądach. Zmarszczył brwi, próbując dostrzec cokolwiek, co mogło je ze sobą łączyć. W końcu, gdy jego oczy całkiem zaakceptowały chłodne światło migoczącej lampy, dotarło do niego, że tęczówki każdej z osób wyglądały na zalane krwią. Wampiry półkrwi.

    Zwrócił się w kierunku Adelheid z czystą furią w oczach. Stworzyła armię. Nie, nie armię. Stworzyła oddział wypełniony samym mięsem armatnim. Te wampiry nie były przecież w stanie stanowić żadnego prawdziwego zagrożenia dla Wyższego. Ale czy na pewno? Próbował je szybko przeliczyć w myślach. Dwadzieścia, czterdzieści, sześćdziesiąt... sto? Równa setka? Spojrzał na księżyc. Czy był w stanie sam przeciwstawić się setce dopiero co przemienionych i wygłodniałych młodych?

    Rozumiał już, co było celem Adelheid. Śmierć jednego z władców powinna być wystarczająca, aby rozpętać kolejną wojnę. Zapewne fakt, że to właśnie Victor został wybrany, aby zginąć jako pierwszy, musiał się wyjątkowo podobać wampirzycy. W bardzo niesubtelny sposób wyrażała to, uśmiechając się do niego chytrze.

    To wtedy zauważył Maureen. Siedziała na samym szczycie trybun, związana i bezbronna. Dodatkowo Adelheid nie odstępowała jej na krok. Dziewczyna nawet nie ukrywała swojego przerażenia. Jej oczy przeszklone i zakrwawione były od płaczu, a czoło pokryło się potem świadczącym o wielkim wysiłku.

    — Moje kochane dzieci! — zwróciła się do wampirów półkrwi Adelheid. — To tego mężczyznę macie zabić w zamian za wolność i nieograniczony dostęp do krwi, które wam gwarantuję. — Wskazała na Victora dłonią. — A ty, Victorze, nawet nie myśl, aby tu podbiec i spróbować ją uwolnić. Chroni nas bariera, która pozbawi ją życia, gdy ją przekroczysz.

    Victor cierpliwie oczekiwał ataku. Wampiry półkrwi nie mogły mieć pojęcia, na co się pisały, gdy zaczęły pospiesznie zbiegać po trybunach. Nie otrzymały od swojej stwórczyni żadnych wskazówek, więc atakowały chaotycznie, bez planu, nie mając żadnego pojęcia, co tak naprawdę trzeba zrobić, aby zabić Wyższego. Czuły jednak wzrost swojej siły i to dodawało im zgubnej pewności siebie.

    Podczas przemiany zyskały kły i pazury, których właśnie zamierzały przeciw niemu użyć. Uporczywie atakowały każdą część jego ciała, a on metodycznie odpierał ich ataki. Nie mogły się równać z setkami lat doświadczenia, które miał na karku. Wampiry półkrwi ginęły tak jak Niższe. Precyzyjnie atakował więc ich serca, największy słaby punkt, jednym zwinnym ruchem oddzielając je od reszty ciała.

    Adelheid była cierpliwa. Obserwowała spokojnie, jak z każdą minutą męczył się coraz bardziej. Nie interesowało jej, ile osób przy tym poświęci. Oni mieli go tylko zmęczyć, by łatwiej było kobiecie zadać ostateczny cios, który zniszczy na zawsze Victora Augusta.

    Miała ochotę go torturować. Zobaczyć, jak cierpiał. Pragnęła, by w końcu permanentnie pozbawić go tego wkurzającego poczucia wyższości, aby już nigdy więcej nie odpowiedział jej w ten sarkastyczny sposób. Tak, jeden z najważniejszych członków Rady, który był jednocześnie jej osobistym wrogiem, to perfekcyjne połączenie w oczach wampirzycy.

    Pochyliła się bardziej nad Maureen, która ledwo utrzymywała się przy przytomności, będąc zmuszona przez wampirzycę, aby spoglądać na widoki na boisku. Adelheid chwyciła jej lewą rękę i wygięła w łokciu do tego stopnia, że usłyszała chrupnięcie. Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie z bólu. To spotkało się z salwą śmiechu wampirzycy. Victor oderwał się na chwilę od walki i spojrzał w tamtym kierunku. Blada, wycieńczona, przerażona, właśnie taka była Maureen.

    Wiedział, że musi to załatwić jak najprędzej. Zdawał sobie z tego sprawę już wcześniej, ale głos w jego głowie podpowiadał mu, że jeśli doprowadzi do przemiany, dziewczyna nigdy już na niego nie spojrzy. Potrafił jednak stwierdzić, z małą pomocą jasno świecącego księżyca, że to nie to powinno być teraz priorytetem.

    Poczuł, jak ktoś przebił mu dłonią brzuch na wylot. Odkaszlnął krwią. Oczywiście, że taki cios go nie zabił, ale rozzłościł do granic możliwości. Nie ważne, jak bardzo nie chciał tego robić, nie dostrzegał szansy, aby poradzić sobie z nimi wszystkimi w swojej ludzkiej postaci.

    Uwolnił się i odskoczył tak daleko, jak był w stanie. Wampiry półkrwi nie były tak błyskawiczne jak on. To dało mu odpowiednią ilość czasu, aby pozwolić temu gniewu całkiem przejąć kontrolę. Normalnie uśpiona wampirza krew zagotowała się w jego żyłach, uwalniając najbardziej pierwotne instynkty. Stworzenia Adelheid stanęły jak wryte, nie rozumiejąc, co się działo.

    Victor upadł na kolana, czując okropny ból. Jego ciało rozrastało się, zmieniało formę. Jego skóra prędko zmieniła kolor na znacznie ciemniejszy, a następnie pokryła się grubym futrem. Dłonie i nogi przybrały kształt potwornych łap z ostrymi jak brzytwa pazurami. Ostre już wampirze kły urosły do jeszcze większych rozmiarów, a pozostałe zęby się wyostrzyły.

    Wydał z siebie długie wycie, oficjalnie ogłaszając przemianę za skończoną. Przypominał wilka, ale już na pierwszy rzut oka przewyższał swoim rozmiarem jakikolwiek znany ludziom gatunek. Maureen z przerażeniem zauważyła również, że wyglądał, jakby od kilku dni był martwy. Jego ciało wydawało się rozkładać, w kilku miejscach odsłaniając mięso, a nawet kości.

    Szalona i niepohamowana siła, jaką zapewniała ta postać, była dla dziewczyny nie do pojęcia. Obserwowała, jak z łatwością zaczął chwytać przeciwników w swoje żelazne szczęki, przygniatać ogromnym cielskiem i zadawać im śmierć perfekcyjnie przystosowanymi do tego pazurami.

    Próbowała odwrócić wzrok. To niemożliwe, aby ta bestia była tą samą osobą, która wczoraj wyznawała, jak jej śmierć nie byłaby dla niej obojętna. To niemożliwe, próbowała zapewniać samą siebie.

    Adelheid chwyciła ją za brodę. To miała być ta najciekawsza część. Nie mogła po prostu pozwolić dziewczynie ignorować tego, co się działo. Nikt nie powinien mieć pozytywnego wspomnienia Augusta, gdy ten już skona.

    — Spójrz na niego teraz — syknęła z niemałą satysfakcją. — To mężczyzna, w którym się zakochałaś. Czyż nie jesteś żałosna? Prawdziwy potwór, w którego głowie panuje tylko żądza krwi i władzy. Jak mogłaś uwierzyć, że będziesz inna? — śmiała się dziewczynie w twarz. — No pochwal mi się, dalej go kochasz?

(1752 słowa)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro