Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. "Spoglądała na najbrzydszą rzecz, jaką kiedykolwiek widziała"

    Przyjęcie urodzinowe Raphaela odbywało się dzień po ich przybyciu, zaraz po zachodzie słońca. Na tę okazję przygotowano specjalnie główną salę balową, bo z jakiegoś nieznanego dla Maureen powodu, w tym zamku była więcej niż jedna. Nie mogła się powstrzymać przed prześmiewczym uśmiechem, który posyłała nieśmiało Victorowi, gdy ten jej o tym wszystkim opowiadał. Taki niepotrzebny przepych wydawał się najbardziej niedorzeczną rzeczą na świecie, a wampira bawiły jej reakcje na kolejne udogodnienia znajdujące się w zamku, o których jej opowiadał.

    Niestety nie mógł wziąć jej ze sobą. Wiedział doskonale, że impreza będzie jedynie dla wampirów i za nic w świecie nie chciał, aby ich wszystkich spotkała. Widząc jej reakcję na brata i jego zachowanie, wolał nie ryzykować, że uzna więcej Wyższych za zdecydowanie zbyt dziwnych. Również ich zwyczaje podczas biesiad mogły ją niepotrzebnie wystraszyć. Wciąż zdawał sobie sprawę z tego, że czekała go długa droga, nim dziewczyna pozbędzie się resztek lęku.

    Wejście do sali balowej znajdowało się na parterze, prowadził do niego krótki i szeroki korytarz, który połączony był bezpośrednio z wielką salą po wejściu. Stojący przy drzwiach Niższy otworzył dla Victora drzwi, kłaniając się przy tym z szacunkiem. Wampir zauważył, że Raphael zatrudniał naprawdę wielu pracowników, by pełnili różne funkcje, które jemu nawet nie przyszłyby do głowy. W pewien sposób uspokoiło go to i utwierdziło w przekonaniu, że Maureen była bezpieczna. Wciąż nie zapomniał o groźbie wypowiedzianej przez wampirzycę i choć miał szczerą nadzieję, że to jedynie plucie jadem odrzuconej kobiety, nie mógł być tego do końca pewien.

    Pomieszczenie robiło wrażenie swoim rozmiarem, a także wszystkim innym. To pierwszy raz, gdy Victor znajdował się w tym zamku, jego brat przeprowadził się tu niedawno, więc rozejrzał się dookoła, nie kryjąc swojego zaciekawienia. Sala była owalna i wysoka na trzy piętra. Część ścian, ta, która zapewniała widok na resztę gór, została przeszklona i pozwalała mu dojrzeć wyglądający spomiędzy nich księżyc.

    Przeżył tego typu przyjęć bardzo wiele i wiedział dokładnie, czego się spodziewać. Zapach krwi uderzył w niego błyskawicznie po zaciągnięciu się tutejszym powietrzem. Ciecz podawana była w gustownych kieliszkach, a je zapełniało się gdzieś w pomieszczeniach pracowników i przechowywało w specjalnych dozownikach, które dbały o odpowiednią temperaturę i brak dostępu powietrza. Oczywiście ciecz ta została pozyskana w humanitarny sposób, a przynajmniej Victor nie spodziewał się niczego innego po swoim bracie. Oprócz krwi dało się wyczuć kawę, jedyną rzecz, która z jakiegoś powodu nie szkodziła wampirzym żołądkom. Wyższe siedziały przy kilku stołach strategicznie rozmieszczonych po całej sali. Goście siedzieli zgodnie ze swoim statusem i przynależnością do rodu.

    Gdy tylko Raphael zauważył Victora idącego niespiesznie przez salę, uniósł kieliszek wypełniony czerwoną cieczą i przemówił:

    — Powitajcie wszyscy mojego brata, który jak zawsze przybywa stylowo spóźniony!

    Sala ucichła. Każda z około dwustu osób znajdujących się wewnątrz wstała i ukłoniła się z szacunkiem na widok wampira. Wyprostowali się kilka sekund później, lecz nie usiedli, nim August zajął swoje miejsce naprzeciw solenizanta. Choć Petros miał nadzieję, że zwróceniem na niego uwagę uda mu się zakłopotać brata, Victor szedł z niewzruszoną miną, kiwając jedynie głową, gdy jego oczy spotkały się z czyimiś.

    Po prawej stronie Wyższego siedział Julius Marcus, najstarszy z trójki braci, z którym nie widział się już prawie rok, więc ich przywitanie było autentycznie serdeczne i wylewne, na tyle, na ile pozwalało na to ciche usposobienie starszego z nich. Znany był ze swojej małomówności i surowości w każdej dziedzinie życia. Konstruował swoje wypowiedzi w taki sposób, by przekazywały jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie. Z wyglądu podobny był niezwykle do Victora, lecz miał wyższą i smuklejszą sylwetkę oraz jasne oczy, jak te należące do Raphaela.

    — Och, musicie mi koniecznie opowiedzieć, co u was — nie marnował czasu Raphael.

    Victor i Julius wiedzieli doskonale, że miał w zanadrzu całą serię pytań, które z pewnością będą zdecydowanie zbyt szczegółowe, aby którykolwiek z nich miał ochotę mu odpowiadać. Choć wszyscy mieli setki lat na karku, Petros wciąż wiernie wypełniał rolę młodszego brata, a szczególnie upodobał sobie irytowanie starszych.

    — Victorze, po raz pierwszy przyjeżdżasz do mnie z żywicielką, co się zmieniło?

    Wampir wywrócił oczami niezadowolony, że rozmowa zeszła tak prędko na nią. Jednocześnie nie potrafił powstrzymać się od delikatnego uśmiechu, gdy przypomniał sobie jej wczorajszy sposób na poprawę humoru. To uniesienie kącików, które trwało zaledwie kilka sekund, nie umknęło uwadze obu braci. Podczas gdy starszy z nich nie zamierzał się odzywać, uważając coś takiego za niewarte marnowania cennych słów, młodszy nie przejmował się zbytnio ważnością obserwacji i zasypał Victora całą lawiną pytań, które miał pod ręką.

    Od odpowiedzi uratował Augusta kelner, który podszedł do nich, pokłonił się, jakimś cudem nie rozlewając zawartości niesionych przez niego kieliszków, i zapytał, czy może zaoferować im odrobinę krwi. Victor odmówił bez chwili zastanowienia, prosząc jedynie o czarną kawę.

    — Czy to dlatego, że nie chcesz pić niczego, co nie jest twoją słodką Maureen? — kontynuował najmłodszy, zaraz po odejściu pracownika. — Boisz się, że będzie zazdrosna, co? No przyznaj. A może sam obiecałeś jej, że nie zabierzesz się za nikogo innego?

    Nim August zdążył coś odpowiedzieć, ku zaskoczeniu wszystkich na ratunek przybył Julius, odzywając się pierwszy raz od kilkunastu minut.

    — Nic tu nie pachnie jak ona.

    — Och, masz rację, bracie. — Raphael westchnął rozmarzony. — Cokolwiek serwujemy, nie może się równać z twoją małą dziewczynką, Victorze. Choć ostatnio staram się żyć zgodnie z przykazaniami, muszę przyznać, że jej pożądam.

    Nikt nie brał nowo nabytej religijności Petrosa na poważnie, łącznie z nim samym. Wampir zmieniał religię wiele razy w ciągu swojego życia. Victor musiał powstrzymywać lekceważące prychnięcie, które pragnęło się wydostać, gdy myślał o niedorzeczności i nielogiczności ludzkich wierzeń. Gdy tylko jednak wyjrzał za szybę, księżyc przypomniał mu, że on również nie zawsze zachowywał się racjonalnie.

    — Czy moglibyśmy przestać rozprawiać nad tym, co będę, a czego nie będę dziś jadł? — mruknął, spoglądając znów w błękitne oczy młodszego.

    — Racja — zgodził się Raphael, a Julius skinął nieznacznie głową.

    Victor odetchnął w duchu z ulgą. Naprawdę nie wiedział, jak odpowiadać na pytania dotyczące dziewczyny, bo sam często je sobie zadawał.

    — Moi drodzy! — Solenizant wstał, zwracając uwagę wszystkich. — Świętujemy dziś moje urodziny! Które, być może niektórzy z was nie wiedzą, a czy to ważne? Ważniejszą datę mamy niebawem, więc chcę oddać jej większość uwagi, bo wiem, że nie spotkamy się już przez długi czas w tak licznym gronie. Już za miesiąc obchodzimy pięćsetną rocznicę założenia Rady Wampirów.

    Na te słowa kilka osób zaczęło bić brawo. Wkrótce dołączyli do nich wszyscy znajdujący się na sali. Victor zmierzył każdego wzrokiem. Gdy dotarł do znajomej rudej kobiety, zauważył gorzki uśmiech na jej ustach. Wcale nie chciała świętować pięćsetlecia jego władzy.

    — Dziękujemy wam — zaczął ponownie Raphael, gdy wampiry znów ucichły — za zaufanie, którym darzycie nas każdego dnia. Proszę, niech ten bal nie będzie przyjęciem dla mnie, a dla was, w ramach podziękowania. Niech hucznie rozpocznie drugą połowę millenium naszej cudownej współpracy. Bawcie się i nie pozwólcie, by jakiekolwiek problemy, z którymi tu przyjechaliście, zakłóciły to, jak przyjemna będzie dzisiejsza noc.

***

    Maureen wcale nie czuła się źle z tym, że nie została zaproszona na bal. Choć znacznie wolałaby, aby Victor nie zostawiał jej samej w nowym miejscu, to było lepsze od siedzenia na sali balowej pełnej Wyższych. Wciąż w głowie miała, jak przedmiotowo traktował ją Raphael, solenizant. Nie mogła uwierzyć, że którykolwiek z tych wampirów wyznawał wartości, których przestrzegania wymagał od innych. Te wszystkie umowy, dbanie o żywicieli, przecież to wszystko nie mogło być niczym więcej niż szopką. Ona zamierzała sprawdzić to na własną rękę.

    Nie musiała szukać długo, aż znalazła kogoś, kto mógł wskazać jej drogę. W zamku znajdowało się dziesiątki osób pracujących dla gospodarza. Jeśli kiedykolwiek sądziła, że nieswojo jej z tym, ile Niższych spotyka codziennie w posiadłości Victora, tutaj odczuwała to wszystko tysiąckrotnie. Ktoś stał przy większości drzwi i pilnował porządku, ktoś wiecznie coś sprzątał czy przekładał, a przede wszystkim, ktoś cały czas uważnie jej się przyglądał.

    Biblioteka brata Victora robiła niesamowite wrażenie. Znajdowała się w jednej z wieży, na które dojść trzeba było, pokonując nieprzyjemnie strome schody. Z tego, co zrozumiała po wskazówkach służącego, to tylko miejsce, w którym książki były przechowywane. Czytelnia znajdowała się gdzieś indziej w zamku, ale można w niej było znaleźć jedynie ulubione książki gospodarza, a te nie interesowały Maureen.

    Chwilę jej zajęło, nim zorientowała się, w jaki sposób poukładane jest wszystko na regałach. Niewinnie skierowała się w stronę beletrystyki, a konkretniej kryminałów, i wybrała dwa tytuły, które jej się spodobały. Nikt nie powinien się przyczepić, że zamierzała je przeczytać. Później udała się jednak ku książkom historycznym. Liczyła na to, że znajdzie książkę, która zawiera w sobie ciekawiące ją informacje, a nie znajduje się na liście Victora, by teoretycznie nie złamać jego zasad.

    Nie musiała szukać długo, nim ostrożnie chwyciła opasłą księgę i usiadła na ziemi, chcąc zagłębić się w nią w ciszy biblioteki. Nie wiedziała, od czego zacząć, więc wyszukała interesujący ją dział w spisie treści i otwarła go.

    „Wielki konflikt pokoleń" — czytała — „to nazwa nadana serii wewnętrznych sporów między dwoma grupami Wyższych, przedstawiających zupełnie inne poglądy na temat gatunku, które miały miejsce od roku 1515 do 1520."

    Sam konflikt nie ciekawił jej, szukała gdzieś jedynie imienia interesującego ją wampira. Wyłapała jednak, że cały konflikt rozchodził się o prawa ludzi i Niższych. Stare pokolenie, jak określała ich księga, uważało, że ci pierwsi to jedynie pożywienie, a drudzy nadają się tylko na niewolników. Maureen przełknęła ślinę, wciąż wyszukując imienia Victora, mając nadzieję, że odnajdzie je po właściwej stronie barykady.

    Wyłapała wzrokiem interesującą ją datę:

    „Do zaostrzenia konfliktu przyczynił się również fakt, że wampiry urodzone przed 100 rokiem p.n.e. uważały swoich młodszych braci za niedoświadczonych i niewykwalifikowanych do podejmowania jakichkolwiek decyzji."

    Zamrugała kilkakrotnie. Nie potrafiła pojąć, jak dla kogokolwiek tysiąc sześćset lat doświadczenia to może być za mało. Nareszcie imię „Victor" wpadło jej w oczy.

    „Ze względu na poniesione wśród starego pokolenia liczne ofiary, Wyższe utożsamiające się z nowym pokoleniem stały się większością i zyskały moc ustanowienia nowej władzy. Zdecydowano, że należy powierzyć ją któremuś z synów Nerona Ramusa — Juliusowi Marcusowi, Victorowi Augustowi lub Raphaelowi Petrosowi. Oni, nie chcąc dopuścić do kolejnych konfliktów o władzę, ustanowili Radę, której członkowie wybierani są głosowaniem upoważnionych do tego Wyższych."

    Dziewczyna poczuła mieszankę ulgi i przerażenia — ulgi, ponieważ okazało się, iż Victor nie był jednym z tych okropnych, przynajmniej w tamtym okresie historii, wampirów, przerażenia, ponieważ dowiedziała się właśnie, że musiał mieć więcej niż pięćset lat.

    Zauważyła, że zrobiło jej się niesamowicie zimno. Nic dziwnego, siedziała w końcu na ziemi we wieży zamku, który na co dzień zamieszkiwały wampiry, więc nie musiał być dobrze ogrzewany. Styczeń na zewnątrz dawał o sobie znać, choć z całą pewnością do dreszczy, które przeleciały właśnie po jej plecach, przyczynił się również strach.

    Wstała i otrzepała z siebie jakikolwiek kurz, który mógł się na nią dostać. Odłożyła książkę na miejsce i upewniła się, że wyglądała dokładnie tak, jak wcześniej, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Wątpiła, aby Victor był zadowolony ze sposobu, w jaki obeszła jego zasady i uchyliła rąbka tajemnicy. Podniosła z ziemi dwa wybrane przez siebie wcześniej kryminały i skierowała się ponownie do apartamentu.

    Gdy tylko przeszła z nieco schowanych schodów na jeden z głównych korytarzy, zauważyła, że coś było bardzo nie w porządku. Nie widziała żadnego Niższego. Nie było ich przy drzwiach, nikt nic nie sprzątał, nikt się jej nie przyglądał. Przystanęła na chwilę i przygryzła wargę. Zawsze pragnęła, aby zniknęli, i nie zorientowała się, że stali się już stałym elementem jej życia, bez którego czuła się bardzo nieswojo.

    Wyjęła z kieszeni swój telefon. Kusiło ją, aby napisać wiadomość do Victora, pytając, czy wszystko w porządku. Spojrzała na godzinę. Było po drugiej w nocy. Jeśli wampiry zamierzały się bawić do wschodu słońca, zostały im jeszcze jakieś cztery godziny. Być może służba zajmowała się po prostu czymś innym? Wciąż znajdowała się w dość oddalonej od wszystkiego części zamku.

    Wzięła głęboki wdech, próbując się uspokoić. Jej niepokój był po prostu wynikiem przesadnej ostrożności. Skupiła się na informacjach, które dziś zyskała. Victor urodził się po setnym roku przed naszą erą, ale przed tysiąc pięćset piętnastym. To okienko wciąż było bardzo szerokie, ale zbliżyło ją bardziej do rozwiązania zagadki.

    Uśmiechnęła się pod nosem. Sama nie wiedziała, czemu ta kwestia stała się dla niej tak interesująca. Była już w tym momencie ich wewnętrznym żartem, a za każdym razem, gdy o tym wspominała, Victor wydawał się rozbawiony. Lubiła wprawiać go w dobry humor.

    W końcu doszła po schodach na właściwe piętro i skręciła w prawo, aby udać się do przydzielonych im komnat.

    Nagle stanęła jak wryta. Usłyszała coś, więc nasłuchiwała przez chwilę. Był to odgłos, który potrafiła określić tylko jako jęki bólu. Spojrzenie, które go wydawało, nie mogło być jednak człowiekiem. Chwyciła za klamkę trzęsącą się dłonią. Wiedziała, że cokolwiek to było, zbliżało się w jej kierunku. Powinna uciekać? Schować się wewnątrz? Jej mózg zatrzymał się, nie potrafiąc podjąć żadnej sensownej decyzji.

    Ze względu na wahanie dziewczyny, stworzenie zdążyło dojść do zakrętu i zatrzymać na niej swoje spojrzenie. Choć dzielił ich dość sporo dystans, a na korytarzu panował typowy dla posiadłości wampirów półmrok, Maureen wciąż mogła spokojnie stwierdzić, że spoglądała na najbrzydszą rzecz, jaką w życiu widziała.

    Stworzenie kiedyś musiało być człowiekiem, mężczyzną. Teraz wyglądało, jakby było po przejściu jakichś paskudnych mutacji lub okropnej choroby. Na całej jego skórze znajdowały się różne wyrostki. Niektóre z nich wyglądały na twarde, zrobione z takiego materiału jak rogi, a inne były bardziej jak pęcherze wypełnione jakiegoś rodzaju płynem.

    Potwór rozejrzał się dookoła. Jego gałki oczne przybrały barwę krwistej czerwieni. Zaczął się zbliżać w stronę dziewczyny. Miał zniekształcone kończyny — za duże, zakończone pazurami dłonie, wykręconą w nienaturalny sposób stopę, a drugą spuchniętą do dwukrotnie większego rozmiaru. Ledwo był w stanie się poruszać i obijał się o ściany, zostawiając za sobą czerwone ślady i przewracając wszystko na swojej drodze.

    Maureen wrzasnęła. Miała szczerą nadzieję, że ktoś z chowających się gdzieś Niższych usłyszy ją i przybędzie uratować. Potwór również wydał z siebie dźwięk. Przepełniony był gniewem i bólem. Przyspieszył na tyle, na ile był w stanie, i zaczął gonić dziewczynę.

    Rzuciła w niego trzymanymi przez siebie kryminałami. Nie ruszyło go to ani trochę. Odwróciła się i zaczęła biec przed siebie. To, że przed nim uciekała, rozzłościło potwora jeszcze bardziej. Pomimo trudności, z jaką się poruszał, sprężył się i wszystko wskazywało na to, że wkrótce ją dogoni.

    Dobiegła właśnie do schodów i zaczęła prędko po nich zbiegać. Próbował zrobić to samo, jednak potknął się na jednym ze stopni i zaczął upadać. Turlając się w dół, wyciągnął szponiastą dłoń i pochwycił nią nogę Maureen.

    Przewróciła się. Pochwyciła świecznik, odwróciła się na tyle, na ile mogła, i zaczęła uderzać trzymającego ją potwora po głowie. Jedno uderzenie, drugie. Bez skutku. Za trzecim długi świecznik wygiął się pod wpływem siły, z jaką walnęła, a jeden z pęcherzy pokrywających głowę potwora pękł. Wylał się z niego śmierdzący płyn. Stworzenie puściło nogę dziewczyny, zakryło twarz dłońmi i wydało z siebie przeraźliwy krzyk.

    Maureen wstała. Teraz i ona nie potrafiła się dobrze poruszać. Potwór zranił dość poważnie jej nogę. W ogromnym pośpiechu zaczęła zbiegać po kolejnych schodach. Zmuszała się, by nie patrzeć na ranę. Znajdowała się już blisko wielkiej sali, do której wchodziło się zaraz po wejściu do zamku. Tam musiał ktoś być. Nie mogła się poddać.

    Nie pomyliła się, zauważyła mężczyznę, który siedział na jednej z kanap. Wołała o pomoc, lecz nie odpowiadał. Podeszła do niego. Cały czas patrząc ze strachem na schody, potrząsnęła jego ramieniem. Nie reagował. Nachyliła się i zauważyła, że w miejscu, gdzie powinno być serce nieszczęśnika, znajdowała się teraz jedynie krwawa dziura.

    Upadła na kolana. Musiała zmobilizować całą swoją siłę, by nie zwymiotować. Nie mogła poruszyć żadną częścią ciała. Kłóciła się z własnym mózgiem, że to naprawdę niewłaściwy moment na mdlenie przez ujrzenie krwi. Dopiero gdy widziała, że tworzy się wokół niej sporych rozmiarów czerwona kałuża, zauważyła, jak wiele krwi straciła. Brała płytkie oddechy. Nie mogła odpuścić. Znów dotarły do niej ciężkie kroki bestii. Zaczęła kląć na samą siebie, próbując zmobilizować się do wstania. Zrobiła to cudem.

    Sala balowa. Przyświecał jej tylko ten cel. Tylko na tym próbowała się skupić, by nie stracić przytomności, która uciekała z każdą kroplą krwi. Jedynym, co ją interesowało, był korytarz łączący się z wielką salą i ogromne drzwi na końcu niego.

    Włócząc nogami i podtrzymując się dłońmi ściany, w końcu dotarła do nich. Bestia deptała jej po piętach, gdy dosłownie zawiesiła się na klamce, bo nie miała już siły stać. Drzwi otworzyły się, a ona osunęła się do sali balowej.

(2717 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro