30. "Wampirze problemy"
Maureen dowiedziała się od wampira, że wybierają się na północ Stanów Zjednoczonych. Nie spodobało jej się to, wyobrażała sobie zawsze to miejsce o tej porze roku jako zupełnie nieprzyjazne dla człowieka. Nie pomyliła się wiele, bo gdy tylko wylądowali na lotnisku, zobaczyła przez przeszklone szyby terminalu śnieg, bardzo dużo śniegu. W Anglii nie utrzymywał się on zbyt długo, więc zobaczenie gdziekolwiek cienkiej warstwy białego puchu, było radosnym wydarzeniem. Tutaj, choć doskonale wiedziała, że przesadza, miała wrażenie, że mogłaby się utopić pod całym tym śniegiem.
Miała szansę oglądać to wszystko z lotu ptaka, bo okazało się, że do posiadłości brata Victora można dostać się jedynie za pomocą helikoptera. Taki obrót sytuacji niezbyt się jej spodobał, mała maszyna wydawała się znacznie mniej pewna niż ogromny samolot, którym właśnie wylądowali. Z niezadowoleniem siedziała obok wampira, próbując uniknąć wtulania się w niego ze strachu. Ten być może cieszyłby się lub był rozbawiony zaistniałą sytuacją, gdyby nie fakt, że był środek dnia i potrafił myśleć jedynie o tym, jak śnieg sprawia, że słońce jest jeszcze bardziej irytujące.
Miejscem docelowym okazał się wielki, kamienny zamek, który cudem był zawieszony na jednym z ośnieżonych szczytów. Wydawał się niemal wtopiony w otaczające go góry. W głowie kłębiło się jej naprawdę wiele pytań co do tego, jak to w ogóle możliwe wybudować coś takiego w takich warunkach. Dziewczyna pozbyła się sporej dawki strachu, obserwując okazałą posiadłość wampira. Była niesamowicie zadowolona, że miała okazję ją podziwiać za dnia. Helikopter lekko opadł na wyznaczone miejsce, a gdy tylko wyszła z niego, spojrzała w górę, próbując pojąć rozmiar budynku. Zaczęła liczyć piętra. Cztery, pięć, sześć, zacięła się, bo skomplikowane dachy i liczne wieżyczki utrudniały jej zadanie.
— Robi wrażenie, prawda? — zapytał wampir, widząc jej zachwyt.
Kiwnęła głową. Poczuła, jak Victor kładzie jej dłoń na plecach i pośpiesza odrobinę. Niechętnie przestała podziwiać zamek z zewnątrz i udała się wraz z nim do środka. Zanim dotarło się do imponujących ogromnych drzwi wejściowych, należało przejść przez równie robiącą wrażenie bramę, a także ogród, który zapewne wyglądałby jeszcze bardziej niesamowicie niż obie te rzeczy, gdyby nie został obecnie przykryty grubą warstwą śniegu.
Po wejściu do środka, gości witała ogromna sala, w której znajdowały się nie tylko schody, a również przejścia do innych części zamku. Choć zawsze narzekała na ogień, którym wampiry oświetlały swoje pomieszczenia, nie mogła zaprzeczyć, że dodawały im niesamowitego klimatu. W tym przypadku nie było inaczej. Dziewczyna nie była nigdy w tego typu miejscu, nawet takim, które dostępne jest dla zwiedzających. Uznała, że najwyższa pora przestać okazywać wszystkim swoje niezadowolenie i skupić się jedynie na tym, gdzie się znalazła. Na twarzy Victora malowała się ulga, że wreszcie schronił się w kamiennych murach z bardzo niewielkimi i sporadycznie występującymi, a także w pełni zasłoniętymi oknami.
Podszedł do nich ubrany w garnitur mężczyzna, który poruszał się bardzo sztywno, w wyćwiczony do perfekcji sposób, a mówił zdecydowanie zbyt oficjalnie jak na gust dziewczyny. Kazał im skierować się w stronę postawionego chyba specjalnie na okazję balu biurka, bo w tej ogromnej sali wydawało się zupełnie nie na miejscu, przy którym jakaś kobieta szukała czegoś na przerażająco długiej liście.
Nie zdążyli jednak do niego dojść, bo usłyszeli głos, który dochodził ze szczytu schodów.
— Victor!
Mężczyzna zwrócił ich uwagę swoim dźwięcznym głosem. Zbiegł po schodach z ramionami rozłożonymi do uścisku, a poruszał się z taką gracją, że przypominało to bardziej fruwanie czy sunięcie, a nie kroki. Wyglądał jak anioł. Takie było przynajmniej pierwsze skojarzenie Maureen, gdy zobaczyła go na żywo. Miał nieco dłuższe i bardzo jasne blond włosy, a towarzyszące niezwykle łagodnym brwiom oczy były barwy tak przepięknie niebieskiej, że mogłoby im pozazdrościć samo niebo. Włożył na siebie idealnie skrojony, biały garnitur, a nosił do tego niesamowitą ilość złotej biżuterii, która na większości osób wyglądałaby niedorzecznie, a jemu wydawała się dodawać luksusu.
Jeśli książka, którą zostawił jej Victor, się nie myliła, nazywał się on Raphael Petros i był jednym z trzech założycieli Rady, a także bratem stojącego obok niej wampira.
Spuściła wzrok, gdy ich spojrzenia się spotkały. Z jakiegoś powodu uznała, że to bardzo nie na miejscu, by ktoś taki jak ona przyglądał się z taką uwagą i zaciekawieniem gospodarzowi tak wspaniałej posiadłości, który roztacza wokół siebie robiącą tak piorunujące wrażenie aurę. Wcale nie potrzebny jej był nos Niższego, aby wyczuć od niego potęgę.
Po bardzo jednostronnie serdecznym przywitaniu z Victorem oraz chwili rozmowy, która skupiała się na jego podróży, zainteresował się stojącą przy nim dziewczyną. Zmierzył ją uważnym spojrzeniem błękitnych oczu i uśmiechnął się z nieodgadnioną intencją.
— Muszę przyznać, Victorze, że jestem pod wrażeniem. Nie wiem, gdzie miałbym nawet zacząć szukać kogoś takiego jak ona.
Wypowiadał również kolejne pochwały, wszystkie z nich skupiały się na wspaniałości gustu wampira. Choć mówił o dziewczynie, nie zwracał się do niej, a zachowywał się, jakby była nowym zwierzątkiem, które jego brat ze sobą przytaszczył. Od razu poczuła się przez to nieswojo.
— Powiedz mi, proszę, czy masz może siostrę? — zapytał, pierwszy raz zwracając się wprost do Maureen.
— Nie — odparła i od razu poczuła, że ta odpowiedź była zbyt gwałtowna i niegrzeczna. Policzki zarumieniły jej się nieznacznie i spuściła wzrok, myśląc, co powinna dopowiedzieć.
— Nie męcz jej — przybył dziewczynie na ratunek Victor. — Jest bardzo nieśmiała, a do tego jeszcze przestraszona po locie helikopterem.
— Och, rozumiem. — Raphael położył dłoń na ramieniu dziewczyny, co miało być chyba pocieszającym gestem, ale poczuła się z tym dotykiem tak nieswojo, że najchętniej odcięłaby dotykającemu ją mężczyźnie rękę. — Moja żywicielka wciąż nie przyzwyczaiła się do tego, nawet po dwóch latach.
Ku jej wielkiemu zadowoleniu gospodarz wezwał kogoś i kazał odprowadzić ją oraz wampira do apartamentu, a może raczej komnat, które zostały im przypisane na czas tego balu. Nie miała nawet ochoty podziwiać przeznaczonych dla nich pomieszczeń, tylko od razu wczołgała się pod kołdrę.
— Nie ruszam się stąd — burknęła, patrząc z wyrzutem na wampira. — Obawiam się, że następnym razem twój kochany braciszek założy mi obrożę i smycz.
— Och, więc nie interesuje cię biblioteka? — Uniósł brew, ściągając z siebie marynarkę.
— Zastanowię się nad ruszeniem się stąd — poprawiła się.
— Musisz nam wybaczyć. Wszystkie Wyższe to dość niecodzienne osobniki. Też byś była, gdybyś żyła tak długo jak my.
— Idziesz spać? — zapytała, nie zamierzając się odnieść do jego wypowiedzi.
— Nie zamierzasz się przebrać?
— Przebiorę się, jak wstanę, mamo.
Wampir uśmiechnął się delikatnie, wciąż był zachwycony tą odrobiną dziecinności, którą nieustannie przejawiała. Położył się obok niej i pozwolił dziewczynie wtulić się w jego tors, by jeszcze bardziej ułatwić jej zasypianie. Gdy zauważył, że odpłynęła już do krainy snów, czuwał przy niej chwilę, by odgonić nadciągające koszmary. Następnie wstał i zgasił większość świec, zostawiając tylko jedną na wypadek, gdyby się obudziła.
Spojrzał na nią po raz ostatni, upewnił się, że spokojnie odpoczywała i ze wciąż widocznym uśmiechem na ustach wyszedł z pokoju.
Apartament, w którym się zatrzymali, składał się z czterech pomieszczeń — sypialni, w której spała teraz w najlepsze Maureen, połączonej z nią garderoby oraz łazienki, a także części dziennej, w której znajdowało się kilka miejsc do siedzenia i biurko. Właśnie do tego ostatniego pokoju wszedł Victor, zamykając za sobą cicho drzwi, uważając, by nie zbudzić dziewczyny.
Zdziwił się, gdy zauważył, że nie był w swoim apartamencie sam. Wampirzyca, która mu towarzyszyła, potrafiła skradać się aż za dobrze jak na jego gust. Siedziała na fotelu, wysoka, smukła, ruda z piorunująco pięknym zielono-piwnym spojrzeniem. Wstała na widok mężczyzny i ukłoniła się z szacunkiem, starając się zachować pozory oddawania należnej mu czci. Zaraz potem wyprostowała się jednak i uśmiechnęła w aż niebezpiecznie pociągający sposób, podeszła do niego i się przytuliła.
— Witaj, Adelheid — przywitał się grzecznie wampir. Można było wyczuć jednak odrobinę niechęci, którą emanował. Kobieta zbyt zajęta była jednak uwodzeniem go, aby to odczuć, a może postanowiła się tym najzwyczajniej w świecie nie przejmować.
Adelheid Herta była Wyższą, która w pamięci Victora zapisała się głównie dlatego, że to ona urodziła dwójkę najmłodszych z szóstki jego dzieci. W przeszłości był może cień szansy, że uformuje się między nimi bliższa relacja, lecz szybko połapał się, jakie są jej prawdziwe zamiary. Ta kobieta żyła w społeczeństwie, w którym sam fakt jej płci utrudniał zyskanie wyższej pozycji. W związku z tym każdego widziała przez pryzmat tego, co mógł jej w tej kwestii zaoferować.
— Tęskniłam za tobą — wyznała słodkim niczym miód, głębokim na kobietę głosem. Victor wiedział, że to wszystko jedynie gra. — Sara powiedziała mi, że nie byłeś zainteresowany moją propozycją.
Usiedli razem na jednej z kanap. Wampirzyca odrzuciła włosy na bok i wyeksponowała tym swoją klasycznie pięknie długą szyję.
— To prawda — przyznał chłodno. Starał się dać jej bardzo mocno do zrozumienia, że nie był zadowolony z jej obecności tutaj. — Zajmuję się teraz innymi rzeczami.
— Jakie rzeczy mogą być ciekawsze ode mnie? — zapytała, zmieniając przy tym barwę głosu na taki nieco inny, wyższy, może w pewien sposób bardziej dziecinny. Nie brzmiało to jednak zabawnie czy uroczo, jak gdy robiła to Maureen.
Victor złapał się na tym, że porównywał te dwie w myślach. Choć pod wieloma względami Adelheid była zapewne lepsza od ludzkiej dziewczyny, nie potrafił wyjaśnić, czemu ta druga figurowała znacznie wyżej w stworzonym na szybko w jego głowie rankingu.
Wampirzycy nie spodobała się ta chwila zamyślenia wampira i brak reakcji z jego strony na jej niesubtelne flirty. Wślizgnęła się zgrabnie na jego kolana, zupełnie tak, jakby ruch ten wyćwiczony miała już do perfekcji. Chwyciła swoimi smukłymi palcami guziki koszuli Victora i zaczęła je powolnie rozpinać.
— Adelheid. — Mężczyzna chwycił ją w talii i powstrzymał zmysłowe ruchy, które wykonywała.
— Dlaczego udajesz, że chcesz mi się oprzeć? — szepnęła mu do ucha. — Zróbmy to tak, jak zawsze. Będę cała twoja.
— Maureen jest tuż za ścianą — rzucił pierwszą wymówką, która przyszła mu do głowy.
— Maureen, Maureen. — Wywróciła oczami. — Odkąd tu przyjechałam, słyszę jedynie o niej. Najpierw Raphael, teraz ty — mruknęła z nieukrywanym niezadowoleniem. — Co wam się wszystkim stało? Ma kocimiętkę we krwi?
Spojrzała Victorowi w oczy, ale po jego zaciśniętej szczęce odgadła, że nie doczeka się odpowiedzi na swoje pytania.
— To jest tylko człowiek, do cholery! — jęknęła. — Możesz wyrzucić ją za drzwi i kazać tam siedzieć, dopóki nie będziesz chciał, aby wróciła i spała znów grzecznie na swoim posłanku. Błagam cię, co się z tobą stało?
— Adelheid — warknął nieco bardziej stanowczo, niż może wypadało. — Wiem, że interesuje cię władza, ale jeśli chcesz takową zyskać, nie wystarczy jedynie sypiać z kim popadnie — syknął, kompletnie zbijając wampirzycę z tropu.
— Victorze, dobrze wiesz, że łączyło nas uczucie!
— Dla ciebie jestem panem Augustem, nie Victorem — uciszył ją, odpowiadając chłodno.
— Victor? — Oboje usłyszeli słaby głos Maureen, który docierał z sypialni.
Dziewczyna obudziła się, słysząc zamieszanie, a teraz zmierzała w stronę drzwi, by uchylić je nieśmiało i spojrzeć zza nich. Wampir nie zdążył strącić ze swoich kolan Adelheid, więc zobaczyła tę dwójkę w bardzo niedwuznacznej sytuacji. Nim dotarł do niej wstyd, w pierwszej chwili poczuła ukłucie zazdrości, które bardzo jej się nie spodobało.
— Przepraszam — szepnęła szybko i zatrzasnęła drzwi, chowając się z powrotem w sypialni.
— Och, więc to tak. — Adelheid prychnęła gorzko. — W twoim życiu jest miejsce na tylko jedną kobietę, dla której będziesz Victorem.
— Powinnaś już wyjść — syknął, nie zamierzając kontynuować tej dziecinnej rozmowy.
— Racja — przyznała zdenerwowana i wstała prędko, chcąc zachować resztki godności. — Mam nadzieję, że zobaczymy się na przyjęciu, panie — zaznaczyła ostatnie słowo i upewniła się, żeby powiedzieć je z największym niesmakiem, na jaki było ją stać.
— Do widzenia, Adelheid — pożegnał się, utrzymując chłodną barwę swego głosu.
— Uważaj, panie — szepnęła jeszcze, gdy znajdowała się już w połowie za drzwiami apartamentu. — Ludzkie życie jest bardzo kruche.
Ostatnie słowa wampirzycy dzwoniły nieprzyjemnie w jego uszach, gdy wchodził do sypialni, by uspokoić Maureen. Wiedział, że Adelheid, choć chciwa i podstępna, nie posunęłaby się do czegoś tak drastycznego jak skrzywdzenie niewinnego człowieka.
— Przepraszam, że przeszkodziłam — kontynuowała swoje przeprosiny dziewczyna, gdy tylko wampir pojawił się w drzwiach sypialni.
— Nie przeszkodziłaś, w sumie to mnie uratowałaś. Można powiedzieć, że się naprzykrzała. — Zaczął się nerwowo bawić guzikiem u mankietu koszuli.
Maureen zauważyła, że to chyba pierwszy raz, gdy widzi jak używa tak ludzkiego odruchu, by rozładować napięcie.
— Czy coś się stało? — szepnęła. Nie wiedziała, jak powinna się zachować. Victor przecież nie należał do wylewnych. — Nie wyglądasz zbyt dobrze.
— Nic, czym powinnaś się martwić. Uznaj to za wampirze problemy — zbył ją zgodnie z przewidywaniami dziewczyny.
— To po prostu dziwne, widzieć cię takiego... Nieswojego.
— Nie martw się, moja cyniczna osoba, którą tak kochasz, powróci lada moment. — Prychnął lekceważąco.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pokręciła głową. Nie rozumiała, dlaczego w ogóle zależało jej na tym, by się otworzył. Powinna wciąż być na niego zła, ale z jakiegoś powodu zobaczenie jego bardziej ludzkiej strony tego nie ułatwiało.
— Wiesz, mi zawsze pomagało, gdy moja przyjaciółka mnie przytulała. To niemalże supermoc na problemy. — Wzruszyła ramionami, lecz spojrzała na niego później zadziornie. — To jak, przytulas?
Wampir nie mógł się powstrzymać, by nie zaśmiać się z niedorzeczności i dziecinności jej propozycji, a później prychnął, orientując się, że nie tylko chciał, ale i zamierzał z niej skorzystać.
(2199 słów)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro