Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. "I ty niby nie jesteś podekscytowana?"

    Będąc już w swojej sypialni, dziewczyna włożyła słuchawki do uszu i włączyła muzykę. Na całe szczęście ktoś stworzył składankę utworów idealną na zimowe smutki. Spędziła tak całą noc, czując się zbyt zmęczona, aby cokolwiek zrobić.

    Spoglądała co jakiś czas za okno, śledząc schowany za chmurami, potem znikający księżyc, a następnie wstające pomału słońce. To miał być dla niej sygnał, że powinna zasnąć. Odrzuciła na bok telefon oraz słuchawki i skuliła się pod kołdrą, wciąż czując niepokojący chłód, który wcale nie brał się z panującej w posiadłości temperatury.

    Choć ponoć nie miał już kontroli nad jej emocjami, myśli Maureen wciąż wracały do niego, gdy kolejny raz obudziła się z coraz bardziej przerażającego koszmaru. Zastanawiała się, ile bezsennych nocy będzie koniecznych, aby wróciła do wampira z płaczem, błagając o pomoc. Tak bardzo nie chciała tego robić, ale nie marzyła o niczym innym, jak o spokojnych kilku godzinach snu.

    Odpowiedź poznała już za dwie noce, gdy po kolejnym zupełnie nieprzespanym dniu nie potrafiła nawet skupić się na zdaniach, które czytała. Nie ważne, jak bardzo godziło to w jej dumę, postanowiła, że gdy tylko słońce wstanie, przełknie swój wciąż bardzo silny gniew i pójdzie do niego chociaż się zapytać.

    Dla wampira te dwie noce były również najgorszymi, które pamiętał w całym swoim paskudnie długim życiu. Nie potrafił skupić się na żadnym z zadań, za które postanowił się zabrać, a normalnie kojące światło księżyca zdawało się drażnić go jeszcze mocniej niż to należące do znienawidzonego przez niego słońca.

    Maureen nie opuściła przez ten czas ani razu swojej sypialni. Podchodziła tylko do drzwi, aby zabrać spod nich pozostawione tam przez kogoś posiłki. Niesamowicie zdziwił się więc, gdy usłyszał ciche i nieśmiałe, lecz bardzo wyraźnie ludzkie, kroki, zmierzające w stronę jego pokoju.

    Dziewczyna nie pukała, zdając sobie sprawę z tego, że ją słyszał. Otworzyła nieśmiało drzwi i odszukała wzrokiem łoże, na którym już odpoczywał. Wampir zapalił świecę, która stała na stoliku nocnym, by Maureen mogła swobodnie zamknąć za sobą wejście i wciąż cokolwiek widzieć.

    — Czy nie będziesz w stanie mi już pomóc zasnąć, skoro nie potrafisz już mną manipulować? — zapytała.

    — Będę — odparł, a radość, która go przepełniła, słysząc to pytanie, wydawała mu się aż nieprzyzwoita. — Jesteś nieświadoma, gdy już zaśniesz.

    — Świetnie — burknęła, co dało mu do zrozumienia, że nie powinien jeszcze skakać z radości.

    — Czy to znaczy, że nie zamierzasz stąd uciekać? — zapytał, gdy dziewczyna wsunęła się niechętnie pod kołdrę.

    — Jesteś przydatny. — Wzruszyła ramionami, odwracając się do niego plecami. — Nie ciesz się — dodała, wyczuwając jakby jego zapał.

    — Przepraszam, że się na mnie zawiodłaś — wyszeptał, nim zasnęła. — Wiem, że wydawało ci się, że mnie kochasz.

    Dziewczyna nie odpowiedziała, choć wiedział po jej wstrzymanym na dłuższą chwilę oddechu, że usłyszała go i zastanawiała się nad sensem jego słów.

    — A ty co dokładnie miałeś na myśli, mówiąc, że nie chodzi tylko o moją krew?

    — Nie powinienem tego mówić — przyznał. Wciąż nie potrafił zrozumieć, czemu pozwolił sobie wtedy na chwilę aż zbytniej szczerości. — Nic nigdy jeszcze nie wyszło dobrego dla człowieka, w którym zakochał się jakiś wampir. Z jakiegoś dziwnego powodu, te historie kończą się zawsze śmiercią danego człowieka.

    — Boisz się? — Odwróciła się znów do niego.

    Nie podobało mu się to pytanie. Jego zdaniem to dlatego, że było nieprawdziwe, ale wiedział, że gdyby księżyc mógł wyrazić swoją opinię w tej kwestii, powiedziałby, że to ze względu na to, iż dziewczyna trafiła w samo sedno.

    — Jestem za stary, żeby się bać. — Prychnął, nie pozwalając sobie na ani odrobinę więcej wrażliwości.

    — Właśnie! — Dziewczyna zerwała się gwałtownie i usiadła. — Czemu nie zapytałam o to wcześniej? Ile masz lat? — Spojrzała na niego wyczekująco.

    — Uznajmy, że dowiedzenie się tego będzie motywacją, żebyś została ze mną na dłużej. — Uśmiechnął się chytrze, a następnie roześmiał, obserwując, jak Maureen opada na poduszki z naburmuszoną, dziecinną miną, za którą tak bardzo stęsknił się przez te ostatnie dwa dni.

***

    Victor skończył czytać wszystkie informacje i odłożył kartkę papieru. Spojrzał na kalendarz. Dwunastego stycznia było już za tydzień. Oznaczało to, że będzie musiał pomału zacząć przygotowywać się do kolejnej podróży. Nie mógł jednak zapomnieć, aby tym razem uwzględnić w niej również Maureen. Nie zamierzał już nigdy zostawić jej samej.

    Dziewczyna wciąż mu nie wybaczyła. Trudno, aby to zrobiła, minęło zaledwie kilka dni od jego powrotu, a dziwnie jasno świecący księżyc przypominał mu, że przecież nie wiedziała jeszcze o większości rzeczy, które zrobił, aby ją zdobyć. Z jednej strony miał ochotę uśmiechać się na samą myśl o niej, a z drugiej czuł niedające mu spokoju wyrzuty sumienia.

    Ta, o której myślał, zbliżała się właśnie do jego gabinetu, dając o sobie znać tak charakterystycznymi dla siebie, nieśmiałymi krokami. Otworzyła drzwi i chwilę rozglądała się po pomieszczeniu, nim zlokalizowała świecące w świetle księżyca oczy.

    Wampir wstał i podszedł do niej. Zignorował całkiem protesty z jej strony i uniósł dziewczynę, by zanieść ją na stojący w rogu gabinetu fotel.

    — Potrafię sama chodzić — burknęła, gdy opadła już na wygodne siedzenie. — Traktujesz mnie, jakbym była kaleką.

    — Wy ludzie nie macie wiele do zaoferowania, nieważne jak sprawne jest wasze ciało. — Prychnął, siadając za swoim biurkiem. W pełni zniknął już ten błagający o wybaczenie, niemal bezbronny mężczyzna. Wciąż czuł skruchę, nadal pragnął, aby mu przebaczyła, ale odezwała się jego duma i teraz uważał swoje wcześniejsze zachowanie za żałosne.

    — Przeszkadzam? — spytała, próbując dostrzec cokolwiek na biurku, przy którym pracował. Światło księżyca pozwoliło jej zauważyć, że było niemal zupełnie puste, z kilkoma jedynie kartkami i kopertami. — Co robiłeś?

    — Przeglądałem korespondencję — wyjaśnił, zapalając dla niej świecę. — Wiem, że dla ciebie to pewnie zbyt staromodne, ale my, Wyższe, preferujemy posługiwać się listami.

    — Domyślam się, że to trudne pozbyć się starych nawyków. — Prychnęła lekceważąco, unosząc w dłoń zalakowaną woskiem kopertę.

    — O czym chciałaś porozmawiać? — przeszedł do rzeczy. Widział, że dziewczyna nie czuła się zbyt pewnie z rozmową, którą zaraz będą prowadzili.

    — O mojej krwi.

    — Masz więc moją pełną uwagę. — Uśmiechnął się chytrze.

    — Przed wyjazdem mówiłeś, że po powrocie będzie twoja pora karmienia, jednak do tej pory mnie nie ugryzłeś — zauważyła. — Dlaczego?

    — Chciałabyś? — Uniósł brew.

    — Wiesz, że nie o to chodzi.

    Jej zirytowane wywrócenie oczami dało mu jasno do zrozumienia, że nie powinien żartować. Uśmiechał się jeszcze przez chwilę, nim sformułował zgrabną odpowiedź.

    — Pierwszą zasadą gryzienia kogoś jest dbanie o jego komfort, powinnaś to wiedzieć — wyjaśnił z beztroskim wzruszeniem ramionami. — Nie chcę, aby oddawanie mi krwi było czymś traumatycznym. Poczekam, ile uznam za stosowne.

    — Twoja szlachetność mnie zadziwia, mój panie.

    Victor prychnął, słysząc jej żartobliwy ton. Normalnie przyzwyczaił się już dawno do innych nazywających go w ten sposób, ale z nią było inaczej. Nigdy nawet nie kazał jej zacząć tego robić, bo gdy wypowiadała jego imię, coś przyjemnie łechtało go w brzuch.

    — Wyjeżdżamy — oznajmił, nie chcąc dopuszczać do siebie takich rozmyślań.

    — My? — Teraz to jej brew poszybowała w górę. — Więc teraz chcesz wywieźć mnie gdzieś daleko...

    — Myślisz, że zostawię cię samą? Żebyś teraz już naprawdę mi uciekła?

    — To twoja wina, że próbowałam. — Uniosła ręce w obronnym geście.

    — Wiem — musiał przyznać. — Nie popełnię zatem drugi raz tego samego błędu.

    — Czemu musisz jechać? — zmieniła temat.

    — Dostałem zaproszenie. — Uniósł zapisany ozdobnym pismem kawałek papieru. — Jeden z moich braci wyprawia wielki bal. — Ton, z jakim to wypowiedział, jasno dał dziewczynie do zrozumienia, że Victor nie był z tego faktu zachwycony. — Jest chyba jedynym z tak starych wampirów Wyższych, jak ja, którzy w dalszym ciągu organizują dla siebie przyjęcia urodzinowe. — Pokręcił głową, uśmiechając się pobłażliwie. — Każdy z nas przestał się przejmować tym, że minął nam kolejny rok życia gdzieś po dwustu, może trzystu latach.

    — Więc masz więcej niż trzysta lat? — podłapała.

    — Dalej się nad tym zastanawiasz? — Zaśmiał się, gdy w odpowiedzi dostał zaciętą minę dziewczyny. — Gdy na samym początku nie chciałem ci o tym powiedzieć, robiłem to dla żartów i nie przypuszczałem, że to będzie tak interesująca kwestia.

    — Czy to nienormalne, że chciałabym wiedzieć o moim oprawcy jak najwięcej?

    — Liczysz, że pomoże ci to mnie zabić? — zapytał, mając nadzieję, że zbije ją tym z tropu.

    Nic takiego się jednak nie stało. Maureen skrzyżowała ręce na piersiach i przytaknęła, spoglądając mu prosto w oczy.

    — Już wiem jak, zrobienie tego to tylko kwestia czasu.

    Victor roześmiał się na głos. Dziewczynie nie spodobało się, że zamiast czuć urazę, potrafiła myśleć jedynie, jak melodyczny miał śmiech.

    — A dokąd jedziemy? — znów porzuciła poprzedni wątek.

    — Stany Zjednoczone.

    Dziewczyna wytrzeszczyła oczy, słysząc tę odpowiedź.

    — Cudownie, więc zamierzasz mnie wywieźć na drugi koniec świata, bym na pewno od ciebie nie uciekła — pozbierała się szybko, starając się całą sobą pokazać mu swoje niezadowolenie.

    — Będą tam przedstawiciele Rady, z którymi jeszcze niedawno tak bardzo pragnęłaś rozmawiać — zapewnił, mówiąc przesadnie uwodzicielsko i posłał jej lekceważący uśmiech.

    — Bardzo śmieszne.

    — Pakuj się, króliczku — rozkazał, wstając z miejsca, jakby sam zamierzał właśnie to również uczynić.

    — Mówiłam ci już, żebyś mnie tak nie nazywał — mruknęła, również podnosząc się ze swojego siedzenia.

    — Mówiłem ci już, że nie zamierzam przestać.

    — Czy tak według Victora Augusta wygląda błaganie kogoś o przebaczenie? — zapytała.

    Wampir przeszedł kilka kroków w jej kierunku. Gdy stali mniej niż metr od siebie, widać było, jak ogromna jest różnica wzrostu między nimi. Choć starała się wyglądać groźnie, wciąż uparcie zakrywając klatkę piersiową skrzyżowanymi rękami, niewiele mogła zdziałać, gdy świecące oczy Victora przyglądały jej się dokładnie. Ledwo widziała jego twarz w słabo oświetlonym gabinecie, ale wiedziała, że się uśmiechał. Nie odwróciła spojrzenia, choć on wyraźnie chciał do tego doprowadzić. Zdawała sobie sprawę z niedorzeczności zaistniałej sytuacji, właśnie toczyła swego rodzaju walkę z kimś, z kim zupełnie nie mogła się w żaden sposób mierzyć.

    Victor zakończył ich dziecinny pojedynek, gdy prychnął i rozczochrał jej włosy.

    — Pakuj się, króliczku.

***

    Maureen nigdy nie latała samolotem, nie opuściła kraju, a jedyne wycieczki, które pamiętała, to te organizowane przez sierociniec, czyli nudne wyjścia do muzeum w mieście oddalonym najwyżej dwie godziny od tego, w którym akurat mieszkała. Dla wampira przekomiczne było więc oglądanie, jak próbowała zachować swoją zdenerwowaną minę, którą okazywała mu nieustannie od jakiegoś czasu, podczas gdy jej wewnętrzne dziecko podekscytowane było na każdą najmniejszą rzecz na całym lotnisku.

    Siedzieli w wyznaczonej dla pasażerów biznesowej klasy loży, czekając na swój lot, popijając kawę. Dziewczyna starała się jednocześnie wyglądać poważnie i podziwiać startujące i lądujące za szybą samoloty.

    — Gdybyś mogła wybrać się gdziekolwiek na świecie, dokąd byś poleciała? — zapytał wampir, uśmiechając się do niej.

    — Chcesz mnie przekupić drogimi wakacjami? — Wlepiła wzrok w napój, udając, że nic innego jej wcale nie interesowało.

    — Patrząc na twoje obecne podekscytowanie, dochodzę do wniosku, że to dobry pomysł.

    — Wcale nie jestem podekscytowana — zaprzeczyła, ale postanowiła nie brnąć w tę stronę, widząc pobłażliwe spojrzenie wampira. — O! Wiem, gdzie powinniśmy pojechać. — Uniosła palec w górę, a jej twarz wyglądała, jakby dostała olśnienia.

    Wampir był momentami pod wrażeniem jej zdolności aktorskich. Nie sądził, że będzie umiała go tak perfekcyjnie wyśmiewać.

    — Gdzie jest najwięcej słońca? Sahara? Tam by ci się spodobało. — Uśmiechnęła się słodko. — O! Albo mam jeszcze lepszy pomysł! Pojedźmy na biegun, gdy trwa dzień polarny.

    — Pytam poważnie — mruknął. — Dokąd chciałabyś pojechać?

    Usłyszeli, jak przez głośniki zostaje nadany komunikat. Maureen spojrzała na bilet, który trzymała w swoim paszporcie, i stwierdziła, że numer na nim się zgadza. Spojrzała na wampira. Migoczące w jej oczach ogniki świadczyły o mieszance podekscytowania i zdenerwowania, które odczuwała. Kąciki jej ust uniosły się mimowolnie.

    — I ty niby nie jesteś podekscytowana?

    Zgromiła wampira spojrzeniem, ale nie protestowała, gdy zaczął ją prowadzić w kierunku odpowiedniej bramki.

(1967 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro