25. "Czy to właśnie tak czuli się ludzie, którzy mieli zwierzaki?"
W piątek wampir wydawał się mieć humor znacznie lepszy niż zazwyczaj. Dla Maureen było to ciekawe. Dwa razy sam zaczął z nią rozmowę, co wydawało się dziwaczne, lecz nie narzekała. Gdy jednak przyszedł do niej po raz trzeci i przerwał czytanie w najlepszym momencie książki, spojrzała na niego z odrobiną irytacji.
— Co się z tobą dzieje? — zapytała, zaznaczając palcem linijkę, na której skończyła.
— Nie mogę być w dobrym humorze? — odparł pytaniem, udając w przedramatyzowany sposób oburzenie.
— Czy jesteś pewien, że to ja jestem z naszej dwójki dziecinna? — mruknęła pod nosem tak cicho, że zwykły człowiek usłyszałby jedynie mamrotanie. Wampir miał jednak zdecydowanie bardziej czuły słuch i spoważniał odrobinę, słysząc jej uwagę.
— Przeprowadzamy się — oznajmił, przechodząc do sedna swojej wizyty.
— Słyszę to już, odkąd tu przyjechałam. Czy tym razem jesteś pewien, że nie będzie znów opóźnień? — dopytała, studząc jeszcze bardziej zapał wampira.
— Nie ufasz mi, że mam pewność w tym, co mówię? — Głos mężczyzny zmienił się odrobinę, teraz nie było w nim przedramatyzowanych emocji, a szczera irytacja.
— Wybacz, nie chciałam psuć twojego dobrego humoru. — Spojrzała na niego przepraszająco. — Więc? Kiedy się wyprowadzamy?
— Jak tylko będziemy gotowi — powiedział krótko, spoglądając na nią. Teraz jego twarz nie zdradzała już żadnych emocji. — Powinnaś spakować się jak najszybciej. Ktoś zaraz przyniesie ci walizki. Jeśli nie chcesz czegoś zabierać, po prostu to tu zostaw.
Zaskoczyła ją odrobinę niecierpliwość, z jaką wypowiadał kolejne słowa. Wampir zawsze wyglądał w jej oczach, jakby nigdzie się nie spieszył. Domyślała się, że ktoś nieśmiertelny nie ma powodu do niecierpliwienia się. Zastanawiała się, czy aż tak zaszły mu za skórę te paskudnie wielkie okna. Spojrzała właśnie przez jedno z nich. Było przed piątą rano i za niedługo powinna kłaść się z nim do snu, ale zrozumiała, że nic z tego nie będzie. Czy wampir naprawdę zamierzał jechać w nowe miejsce już po świcie? To zupełnie nie w jego stylu. Jakkolwiek będzie wyglądać nowa posiadłość, Victor musiał bardzo nie móc się doczekać, aby już się tam znaleźć.
Doczytała do końca akapitu, nie chcąc przerywać w pół zdania. Odłożyła książkę na bok i podeszła do swojej szafy. Odkąd podpisała umowę z wampirem, nazbierało jej się odrobinę, oceniła jeszcze raz zawartość, bardzo dużo nowych ubrań. Westchnęła, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że to okropna strata pieniędzy. Westchnęła ponownie, myśląc, o ile dłużej zajmie jej pakowanie się tym razem.
Zdawała sobie sprawę z tego, że nie było żadnego powodu, aby zabierała swoje stare ubrania do nowej posiadłości Victora. Skoro ktoś tak wymagający, jak Victor, był tak bardzo podekscytowany na myśl o przeprowadzce, spodziewała się, że to miejsce przerośnie jej najśmielsze oczekiwania. Wiedziała doskonale, że nie będzie tam pasować pod względem zachowania, mogła jednak chociaż udawać, przebierając się w drogie sukienki. Zupełnie niczym laleczka. Odkładała więc na bok rozciągnięte bluzy, sprane T-shirty i przetarte na kolanach jeansy. To wszystko wydawało się tam nie pasować.
Gdy tylko skończyła pakowanie, postanowiła ubrać się już jak do wyjścia. Włożyła grube rajstopy i sukienkę, a gdy zawiązywała na pasie wstążkę, która była do niej dołączona, usłyszała pukanie do drzwi i zniecierpliwione pytanie Elliotta, czy była już gotowa. Sługa Victora brzmiał, jakby miał serdecznie dość przeprowadzki. Maureen przypuszczała, że to na jego głowę spadło większość nieprzyjemnych rzeczy z nią związaną. Odpowiedziała, że może już wychodzić, a zaledwie piętnaście minut później stała przed budynkiem i oglądała, jak po nią i Victora podjeżdżał samochód.
Jakby na złość wampirowi, słońce postanowiło tego dnia zaświecić wyjątkowo mocno, nie zwracając uwagi na fakt, że była ósma rano. Promienie odbijały się od białego śniegu pokrywającego okolicę. Twarz mężczyzny wykrzywiona była w grymasie, a okulary przeciwsłoneczne, które włożył, zdawały się wcale nie pomagać. Dziewczyna cały czas była pod wrażeniem jego niechęci, aby zostać w mieszkaniu choć odrobinę dłużej.
Victor znalazł się na swoim miejscu w samochodzie, poruszając się tam w wampirzym tempie i natychmiast odgrodził tył od kierowcy. Dopiero gdy dziewczyna zatrzasnęła swoje drzwi, ściągnął okulary.
— Chyba po raz pierwszy widzę, gdy zachowujesz się bardziej jak popkulturowy wampir, uciekając przed tym słońcem — powiedziała z odrobiną rozbawienia w głosie.
Victor nie odpowiedział, tylko zgromił ją spojrzeniem. Poczuła, że na jeden dzień wystarczy irytowania go i przez chwilę się nie odzywała, tylko starała się dojrzeć cokolwiek przez praktycznie czarne szyby. Wampir musiał kazać je zaciemnić tak bardzo, jak się tylko dało.
— O czym myślisz? — zapytał ją po jakimś czasie, nudząc się ciszą, która między nimi panowała.
— Zastanawiam się, co zaraz zobaczę — wyjaśniła z delikatnie rozmarzonym uśmiechem.
— Miałabyś ochotę napotkać tam coś konkretnego? — kontynuował.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Wiedziała, że w posiadłości wampira będą zapewne pomieszczenia, o których przeznaczeniu nawet nie wiedziała. Po chwili zastanowienia mruknęła jednak:
— Mam nadzieję, że będzie spokojne miejsce do czytania książek.
— Czy to twoja jedyna cecha charakteru? — spytał kąśliwie.
— Co masz na myśli?
— Nie robisz praktycznie nic poza czytaniem książek.
— Dobrze wiedzieć, że wrócił twój dobry humor.
— Nie, mówię teraz poważnie. Wyobraź sobie, jakbyś sama miała być bohaterką książki. To byłaby chyba najnudniejsza książka na świecie.
— Porozmawiajmy lepiej o tobie — chciała zmienić temat — bo oczywiście zakładam, że opowieść o cudownym Victorze Auguście znalazłaby się na szczycie listy bestsellerów.
— Tak by było.
— Gdybyś miał napisać swoją, jakże przewspaniałą oczywiście, autobiografię, w którym roku byś ją rozpoczął?
— Nie.
— Nie?
— Potrzeba znacznie więcej, aby uśpić moją czujność.
Maureen nie miała czasu odeprzeć tego niczym więcej, bo samochód wjechał na zupełnie inny rodzaj podłoża, taki wysypany kamieniami, zamiast asfaltu, którym jechali do tej pory, co zaciekawiło ją. Znów spróbowała dojrzeć cokolwiek przez przyciemnioną szybę, lecz widziała jedynie odrobinę żwiru i drzewa w oddali. Opadła z rezygnacją na siedzenie. Gdy ktoś otworzył przed nią drzwi samochodu, uznała jednak, że to dobrze, iż niczego wcześniej nie widziała. Dzięki temu pierwsze wrażenie, które zrobiło na niej to miejsce, okazało się absolutnie piorunujące.
Na samym początku do jej nozdrzy dotarł zapach lasu zimą. Zaciągnęła się nim, mrużąc jednocześnie oczy, próbując się przyzwyczaić do różnicy w ilości światła. Gdy jej wzrok wyostrzył się, przyjrzała się dokładniej posiadłości. Była zaskakująco, zdaniem Maureen, jasna. Choć próbowała sobie nie wyobrażać tego miejsca, wiedziała, że najpewniej nie będzie w stanie. Gdy już te myśli wkradały się do jej głowy, widziała coś bardziej mrocznego, może gotyckiego. Budynek wyglądał natomiast wyjątkowo wiejsko. Pokryty był białymi belkami, miał symetrycznie ułożone okna ze szczelnie zamkniętymi, czarnymi okiennicami, a zdobiły go kolumny, małe daszki i balkoniki.
Pozytywne wrażenie zwiększyło się jedynie, gdy znaleźli się w środku. Choć panowała tam ciemność rozświetlana olejnymi lampami, salon, do którego wchodziło się tuż po przedsionku, okazał się przytulny i ciepły. Jej uwagę przykuł wzorzysty dywan, murowany kominek, a także palący się w nim żywy ogień, a następnie kilka wielkich kanap, które już na pierwszy rzut oka wydawały się niesamowicie wygodne.
Wieczne dziecko, którego znajdowało się w niej aż za dużo, zasugerowało, że nie powinna czekać, aby sprawdzić miękkość kanap. Postąpiła zgodnie z tym impulsem, dosłownie rzucając się na największą z nich i całkiem zatapiając w ogromie ozdobnych poduszek, które na niej leżały. Usłyszała prychnięcie wampira, ale na szczęście było jej zbyt błogo, aby o tym myśleć.
— Panie. — Dopiero kobiecy głos, który dotarł do jej uszu, wyrwał ją z dziecinnego transu. Podniosła głowę i zobaczyła, że kobieta kłaniała się nisko przed Victorem. Wyglądała młodo, ale, jakby już miała oceniać ich wiek, na starszą niż wampir. — Mam nadzieję, że pana podróż minęła bez problemów.
— W rzeczy samej, Genevieve. — Mężczyzna brzmiał wyjątkowo serdecznie, zwracając się do kobiety po imieniu. Maureen od razu rozpoznała różnicę w tonie głosu, którego używał, mówiąc do Elliotta. Do tej pory nie miała do czynienia z innymi pracownikami Victora, więc przyglądała się z zaciekawieniem. — Ta mała dziewczynka to moja żywicielka, Maureen.
Dziewczyna wstała, zignorowała uszczypliwość w głosie Victora i przywitała się.
— To Genevieve, tutejsza kierowniczka pokojówek — kontynuował przedstawianie ich sobie wampir.
— Kierowniczka? — dopytała dziewczyna, nie mogąc ukryć swojego zaskoczenia. — Ile osób tu pracuje?
— Siedemnaście, moja pani — odpowiedziała kobieta. Maureen miała ochotę poprosić ją, aby zwracała się do niej po imieniu, czując się okropnie niezręcznie, że tego nie robiła, ale pomyślała, że jeśli tamta została tak nauczona, zrobi jej tym niepotrzebny kłopot. — Ale to głównie strażnicy, których nadzoruje pan Hektor.
— Strażnicy? — mruknęła sama do siebie.
— Nie martw się, króliczku. — Victor pogładził ją po ramieniu. — Nawet nie będziesz ich zauważać — zapewnił ją, głaskając pobieżnie po głowie. — Idę na spoczynek. Rozejrzyj się, jeśli nie jesteś zmęczona — zwrócił się do swojej żywicielki.
Ta doskonale wiedziała, że nie ważne jak byłaby zmęczona i tak na samą myśl o wszystkim tym, co kryło się w tej posiadłości, miała ochotę porzucić sen i zagłębić się w zakamarki nowego miejsca.
Postanowiła, że nie będzie na tyle wścibska, aby otwierać co drugie drzwi. Powierzchnia domu, po której można się było poruszać, chodząc jedynie po korytarzach, schodach i przekraczając łuki, była wyjątkowo duża. Podziwiała każdy fragment posiadłości. Kompletnie nie znała się na stylach, którymi mogłaby określić kolejne pomieszczenia. Uznała jednak, że wszystkie wyjątkowo do siebie pasowały. Porównanie, które ciągle siedziało jej w głowie, to jakby bogaty dziewiętnastowieczny arystokrata mieszkający na wsi, kazał sobie wybudować w tych czasach posiadłość.
— Och, Genevieve, akurat pani szukałam — powiedziała z uśmiechem, gdy w jednym z salonów napotkała układającą coś na półkach kobietę. — Czy ktoś mógłby zaprowadzić mnie do mojego pokoju? — poprosiła. Zastanawiała się, czy osoba, z którą obecnie rozmawiała, była człowiekiem. Nie potrafiła tego stwierdzić, bez dotykania jej. Być może gdyby mogła dotknąć jej dłoni, zauważyłaby jej temperaturę. Nie miała jednak pojęcia, jak mogłaby do tego naturalnie doprowadzić.
— Oczywiście, moja pani. Proszę za mną. — Skinęła głową, wyminęła dziewczynę i zaczęła się kierować w stronę korytarza. — W pani pokoju znajduje się rozpiska z naszymi numerami telefonów, aby na przyszłość nie trzeba było nas szukać.
Maureen musiała się powstrzymać, aby nie zapytać, dlaczego odeszli od dzwoneczków na służbę. Wiedziała jednak, że powinna po prostu przełknąć ślinę i spróbować się przyzwyczaić do tak dziwnego stylu życia. Musiała się chyba pogodzić, że od tej pory nic nie będzie jej dane zrobić samej. Zachodziła w głowę jak bardzo to niedorzeczne.
— Pokój pana Augusta znajduje się na końcu tego korytarza. — Pokojówka wskazała dłonią we właściwym kierunku, a następnie zostawiła ją pod drzwiami, które przed nią otworzyła.
Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością i weszła do środka. Na łóżku leżała jedna z toreb z jej rzeczami, więc uznała, że rzeczywiście dobrze trafiła. Rozejrzała się. Pokój był mniejszy niż ten, który zajmowała w apartamencie. Nie przeszkadzało jej to jednak. Uznała wręcz, że przez to wydawał się znacznie przytulniejszy. Zapach nowości wewnątrz był bardzo intensywny. Domyślała się, że choć wszystkie te rzeczy wyglądały, jakby były wyciągnięte z czasów wiktoriańskich, musiały być niedawno zakupione.
Pokój wyglądał jak marzenie każdej małej dziewczynki. Białe meble i pościel, różowe ściany oraz dodatki, mała toaletka z pikowaną pufą, ogromne lustro, kryształowy żyrandol, no i łóżko... Ogromne, z czterema kolumnami, pomiędzy którymi zawieszony był baldachim. Było ono dziś już drugim meblem, na który rzuciła się niczym mała dziewczynka, upewniając się, że był tak wygodny, jak wyglądał.
Leżenie w miękkich poduszkach przypomniało jej, jak zmęczona była. Wiedziała, że nie powinna dłużej zwlekać ze snem. Przyszykowała się więc do spania i udała w poszukiwaniu wampira. Przemknęła szybko korytarzem w kierunku wskazanym wcześniej przez Genevieve. Wiedziała, że nie musiała pukać, bo on wiedział, gdy nadchodziła, nacisnęła więc na klamkę i zajrzała do środka. Była jednak ogromnie zawiedziona, gdy zauważyła, że Victor zaciągnął wszelkie zasłony i rolety. Zrozumiała w jednym momencie, czemu chciał tak szybko się tutaj przeprowadzić. Znacznie łatwiej było o ciemność w pokoju w środku lasu i o oknach nieporównywalnie mniejszych do tego wcześniejszego.
— Już dość frajdy, dzieciaczku? — zapytał kąśliwie, widząc, jak wślizgiwała się nieśmiało przed szparę w drzwiach.
Była zbyt zachwycona nowym miejscem, aby zwracać uwagę na jego złośliwości. Wampir natomiast nie zamierzał najwidoczniej zwracać uwagi na fakt, że dziewczyna potrafiła sama chodzić, bo w błyskawicznym tempie znalazł się przy niej i wziął ją na ręce.
— W tym pokoju jest znacznie więcej rzeczy, o które możesz się potknąć — wyjaśnił, widząc jej zaskoczoną minę.
Położył ją delikatnie na łóżku. Pościel była przyjemna, z delikatnego, miękkiego materiału. Z chęcią zanurzyła się więc pod kołdrę i wygodnie ułożyła. Wampir przytulił ją od tyłu i z równie wielką ochotą zanurzył twarz w jej włosach.
— Obawiam się, że ten rok mi nie wystarczy, aby się do tego wszystkiego przyzwyczaić — szepnęła do niego, gdy leżeli już w bezruchu.
— Aż tak źle?
— Obawiam się, że aż tak dobrze. — Westchnęła. — Jak będę miała potem wrócić do swojego mieszkania?
— To nie tak, że jak umowa się skończy, wyrzucę cię na bruk. — Prychnął, nie dowierzając niedorzeczności jej obaw. — Wiem, że nie masz żadnych studiów, jeśli to dlatego, że nie mogłaś sobie na nie pozwolić, z chęcią zafunduję twoją edukację.
— Dziękuję. — Uśmiechnęła się, odwracając w jego kierunku. — Być może nie jesteś aż taki okropny. — Pocałowała go delikatnie w czoło.
— Nieuleczalna romantyczka, co? — Zaśmiał się.
— Twoja wina, trzeba było nie być tak perfekcyjnym — burknęła ledwo słyszalnie.
Wampir poczuł dziwne ukłucie gdzieś w brzuchu. Nie podobało mu się, jak silne było. Wiedział jednak, skąd się ono brało. Obawiał się, że z ich dwójki to nie on był perfekcyjny. Zdawał sobie sprawę z tego, że zrobił jej wiele rzeczy, których gdzieś tam w głębi zaczynał żałować.
Maureen ruszała się przez chwilę, próbując znaleźć idealną pozycję dla siebie. W końcu skuliła się niczym embrion tuż obok wampira, a jej głowa spoczęła na jego ręce, którą wyciągniętą miał w bok. Zasnęła. Choć dla Victora ta pozycja nie była wymarzona, nie wyobrażał sobie w tym momencie poruszyć się chociaż o centymetr, by przypadkiem nie zakłócić w żaden sposób jej spokojnego snu. Po głowie krążyła mu myśl, na którą uśmiechnął się pobłażliwie, rozumiejąc powoli, co się z nim działo. Zastanawiał się też, czy to właśnie tak czuli się ludzie, którzy mieli zwierzaki?
(2323 słowa)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro