22. "Nie za wygodnie ci, człowieczku?"
Maureen przebudziła się jedynie w połowie. Choć nie była jeszcze do końca świadoma swojego otoczenia, poczuła, że było jej niesamowicie wygodnie. Nie chciała otwierać oczu, aby nie psuć tej chwili przyjemności. Poprawiła się, wtulając bardziej w poduszkę, starając się ułożyć jeszcze wygodniej.
— Nie za wygodnie ci, człowieczku? — Dotarł do niej rozbawiony męski głos.
Natychmiast powróciła myślami na ziemię i gwałtownie usiadła, czując, jak zaczęło kręcić jej się w głowie. Zamrugała kilka razy i, rozglądając się po pokoju, zorientowała się, że to, co przytulała, nie było wcale poduszką, a koszulką Victora.
— Przepraszam — wyjąkała szybko, czując okropne zawstydzenie.
— Ciszej — upomniał ją szeptem. Maureen zauważyła, że promienie światła próbują przedostać się przez grube kotary zasłaniające okna, więc musiał być już dzień. Wampir odpoczywał.
— Przepraszam — szepnęła, tym razem pamiętając, aby nie podnieść głosu za bardzo.
Victor uniósł jeden kącik swoich ust, zauważając, jak urocza była. Nigdy nie był przy niej, gdy się budziła po przespanej nocy, więc nie miał pojęcia, jak to wyglądało. Teraz miał już pewność, że było równie rozkoszne i niewinne, jak wszystko inne co robiła.
— Wróć tutaj — powiedział beznamiętnie, rozkładając ręce w zapraszającym geście. Dziewczyna zauważyła, że jego głos podczas dnia był zupełnie inny niż ten w nocy. Jakiekolwiek emocje, które okazywał, ograniczały się do minimum. Jego ruchy były również powolne i dobrze wykalkulowane. Wyglądało to dla niej tak, jakby całe ciało wampira weszło w tryb oszczędzania energii.
— Która godzina? — zapytała, nie znajdując w sypialni Victora żadnego zegarka.
— Południe — odparł krótko. Pogodził się chyba z faktem, że Maureen nie zamierzała wrócić prędko w jego objęcia, bo opuścił luźno ręce, które wcześniej do niej wyciągał.
— Powinnam iść coś zjeść — zauważyła, mrucząc do samej siebie. Spróbowała wstać, ale bardzo szybko poczuła, że znów ląduje na łóżku. — Victor — pisnęła, trafiając znów w jego ramiona.
— Mówiłem ci, żebyś była cicho — syknął jej karcąco do ucha. — Nie radzę ci ignorować moich poleceń, bardzo tego nie lubię.
— Po prostu jestem głodna — próbowała się wytłumaczyć. Była bardziej naburmuszona niż przestraszona, słysząc jego groźbę.
— Ale nie umierająca z głodu — uciął krótko jej wyjaśnienia. — Wypuszczę cię, gdy będę miał na to ochotę.
— Dobrze — wyszeptała niechętnie, a zaraz po tym wydała z siebie wyjątkowo niezadowolone westchnięcie, aby wampir doskonale usłyszał, co o tym sądziła.
— Grzeczny króliczek — mruknął, zachwycony jej posłuszeństwem, ignorując zupełnie jej dziecinne niezadowolenie.
— Nie powinieneś być praktycznie martwy w dzień? — zapytała niezadowolona. To nie tak wyobrażała sobie wampiry w ciągu dnia, gdy jeszcze nie miała pojęcia o ich istnieniu.
— Kto ci tak powiedział? — odparł pytaniem, a beznamiętny ton jego głosu nabrał odrobinę rozbawienia.
— Legendy, historie, książki, filmy... — zaczęła wymieniać, lecz przerwał jej cichy, niemal bezgłośny śmiech Victora. — No co? — obruszyła się.
— Ludzie mają po prostu bardzo wybujałą fantazję, to wszystko — podsumował kpiąco. — Widzą jedną rzecz, której nie potrafią sobie wytłumaczyć i dopowiadają do niej tysiące teorii, na które nie mają żadnych podstaw.
Maureen zauważyła zadowolona, że Victor znów był w wylewnym nastroju. Miała w głowie już ułożoną kolejkę pytań, które zamierzała zadać mu tego dnia.
— Więc w jaki sposób wpływa na ciebie dzień? — rzuciła pierwszym z nich.
Wampir nie odpowiedział od razu. Chwilę przyglądał jej się. Odchyliła głowę tak, że widział jej brązowe oczy bardzo wyraźnie. Dowiadywanie się nowych informacji sprawiło, że nabierały blasku. Choć wcześniej mówił co innego o jej ciekawości, w rzeczywistości uważał ją za kolejną z uroczych rzeczy, jakie w sobie miała.
— A co ty taka ciekawska? — zapytał rozbawiony, postanawiając się odrobinę z nią podrażnić. Nigdy nie dostarczała mu więcej rozrywki, niż gdy się irytowała.
— Powiedz mi — nalegała, przeciągając każdą samogłoskę. — Przecież możesz sobie pozwolić na dzień dobroci dla zwierząt, a w szczególności ciekawskich króliczków.
Victor westchnął, lecz nie było to zirytowane westchnięcie. Wyrażało raczej zachwyt, że jakimś cudem udało mu się zdobyć dziewczynę, która była tak perfekcyjnie rozkoszna. Nawinął sobie znów kosmyk jej włosów na palce.
— To zależy — odpowiedział w końcu. — Jeśli wystarczająco się zmobilizuję, mogę chodzić w dzień bez większych problemów, co z resztą widziałaś, gdy do ciebie przyjechałem po portfel. Chodzi bardziej o światło niż samą w sobie porę dnia, dlatego miejsca takie jak to miasto są dla mnie perfekcyjne. Z reguły jestem po prostu nadwrażliwy i leniwy, więc wolę odpoczywać cały dzień.
Przytaknęła, dziękując cichutko za informacje, a następnie ułożyła się jeszcze wygodniej. Wciąż czuła się niesamowicie bezpiecznie. Sama obecność wampira wydawała się ją rozluźniać i uspokajać. Nie bała się go w nawet najmniejszym stopniu. Czasem przez myśl przechodziło jej, że to bardzo dziwne, ale inne uczucia, znacznie przyjemniejsze i silniejsze, przyćmiewały jakikolwiek zdrowy rozsądek.
Victor delektował się jej obecnością. Myślał o tym, czy czasem nie upić odrobiny krwi, w ramach zapłaty za bycie jej żywą poduszką, ale postanowił, że zostawi to na później. Na chwilę obecną zupełnie wystarczało mu to, jak pachniała, jaka delikatna w dotyku była jej skóra i jak jej ciało dawało mu, wiecznie zimnemu, idealną ilość ciepła. Wiedział, że niepokojąco szybko przyzwyczaił się do jej obecności.
Wypuścił ją dopiero koło godziny piętnastej. Uznał, że zabawne dźwięki, które wydawał jej brzuch, świadczyły o tym, iż rzeczywiście powinna coś zjeść. Natychmiast poszła to zrobić. To dla niej zupełna nowość, że musiała przestrzegać konkretnych wytycznych co do swoich posiłków w ciągu dnia. Ponieważ zdradziła Elliottowi, że nigdy czegoś takiego nie robiła, dał jej przykładowe posiłki, które może ugotować. Zaczęła skrupulatnie odmierzać składniki i starannie przygotowywać danie.
Gdy skończyła, poszła pod prysznic. Ustawiła temperaturę na tak wysoką, że normalny człowiek wybiegłby spod strumienia wody z krzykiem. Ona jednak tego właśnie pragnęła, zanurzenia się w niemal wrzątku, zniknięcia pośród pary. Takie warunki sprzyjały rozmyślaniom, więc stała tak bardzo długo i myślała o wszystkim.
Victor był z pewnością dziwny, do takiego wniosku doszła już dawno temu. Zdecydowanie zbyt pewny siebie i kontrolujący. Z początku wydawał jej się perfekcyjny, aż do nierealnego stopnia, ale wiedziała już, z czego to wynikało. Miał wiele czasu, aby dopracować do perfekcji każdy aspekt swojego zachowania. Czy mogła uwierzyć, że kiedykolwiek będzie coś łączyło ją, zwykłą śmiertelniczkę, z kimś takim? Nie. Chciałaby tego? Niepokoił ją fakt, iż jej odpowiedź delikatnie skłaniała się w stronę „tak". To uczucie bezpieczeństwa, jakie zapewniały jej jego ramiona, wydawało się nie do podrobienia.
Ochlapała twarz wodą. Próbowała dokopać się do zdrowego rozsądku, który musiał chować się gdzieś w jej umyśle pełnym marzeń, ale mimo wszystko tak trudno było go znaleźć, gdy się myślało o wampirze. Co, jeśli przestawiłaby się na nocny tryb życia? Mogłaby spać w dzień, gdy Victor odpoczywa.
Przekręciła termostat w całkiem przeciwnym kierunku i bardzo szybko poczuła lodowaty deszcz spadający jej na głowę. Uznała, że to powinno wystarczyć, aby odrobinę ostudzić niezdrowo rozpalone policzki. Wampir podejrzanie przypominał wiele z postaci, które gościły na stronach jej ulubionych romansów.
Wtedy właśnie przypomniało jej się, jak dawno nie czytała. No, w rzeczywistości były to zaledwie dwa dni, ale dla niej wydawało się to całą wiecznością. Nie bardzo wiedziała, czy mogła po prostu wyjść z mieszkania na własną rękę i udać się, gdzie chciała. Nie miała ochoty wchodzić do sypialni wampira. Na szczęście rozwiązanie jej problemów siedziało z laptopem na kanapie w salonie.
— Dzień dobry, panie Elliott. — Zwróciła uwagę sługi Victora i uśmiechnęła się do niego serdecznie. — Czy mogę coś dla pana zrobić? W końcu od dziś jestem pana asystentką. — Stanęła na baczność, jakby gotowa na wysłuchiwanie rozkazów.
— Dobrze panią widzieć w tak znakomitym humorze. — Mężczyzna zaśmiał się cicho i odrobinę niezręcznie, przymykając swojego laptopa, gdy dziewczyna dosiadła się do niego.
— W zasadzie to chciałam o coś zapytać. — Postanowiła przejść od razu do rzeczy. Elliott kiwnął głową ze zrozumieniem. — Czy potrzebuję jakiejś specjalnej przepustki, żeby opuścić to miejsce?
— Nie, dlaczego? — Wydawał się autentycznie zaskoczony tym pytaniem. — Zdecydowanie nie powinna się pani czuć, jakby tak było. — Teraz zdawał się niemal zmartwiony.
— Nie, nie, nie o to chodzi. Wcale się tak nie czuję — próbowała go uspokoić Maureen. — Po prostu chciałam iść do biblioteki.
— Możemy zamówić, jakiekolwiek książki sobie pani życzy, będą w pani pokoju jutro rano — zaproponował. Pomimo tego, co mówił jeszcze przed sekundą, dziewczyna odniosła wrażenie, że wcale nie chciał, aby opuszczała mieszkanie.
— Chodzi o samo w sobie doświadczenie, jakim jest bycie w bibliotece, książki to sprawa drugorzędna — oznajmiła, uśmiechając się rozmarzona.
— Nie ma problemu. — Elliott poddał się w końcu. Maureen była przekonana, że, nie zważając na to, co powiedział, sprawiała mu problemy. Uznała jednak, że zasłużyła na tę samolubną prośbę. — Czy powinienem zadzwonić po kierowcę?
— Jeśli to konieczne. — Wzruszyła ramionami. Wolałaby, aby nie było, choć nie zamierzała się stawiać, jeśli będzie. — Mogłabym tam dojść na piechotę.
— Konieczne — potwierdził.
— W takim razie będę gotowa za jakieś pół godziny. — Uśmiechnęła się z wdzięcznością do Elliotta i niedługo potem zniknęła za drzwiami do sypialni.
***
Sunięcie palcami po okładkach książek znajdujących się w sekcji z romansami było dla dziewczyny niemal terapeutyczne. Prawie poczuła się tak, jak ona sprzed miesiąca. Wciąż nie potrafiła pojąć, jakim cudem stało się w jej życiu tak wiele, w zaledwie kilka tygodni. Wampir wydawał się ściągnąć na nią kłopoty, choć wiedziała, że nie powinna go o to obwiniać.
Nie miała ochoty na żadną konkretną książkę. Przeglądała tytuły zupełnie bezmyślnie, dla samego zabicia czasu. Chwyciła jedną pozycję, której tytuł zainteresował ją, bo się rymował. Zawsze sądziła, że to zły znak. Takie książki miały w jej doświadczeniu tendencję do bycia paskudnie słabe, ale być może tego potrzebowała — skrytykować nietrzymającą się kupy historię, aby zapomnieć, jak bardzo jej życie się ostatnio niczego nie trzymało. Spojrzała na okładkę i streszczenie z tyłu. Kolejne dwie lektury wybrała zupełnie przypadkowo i tak zaopatrzona podeszła do lady.
— Nie zostajesz ze mną dzisiaj? — zapytała bibliotekarka, gdy dziewczyna zbierała się do wyjścia. Posłała Maureen ciepły uśmiech, a ta poczuła ukłucie w brzuchu, bo zupełnie zapomniała o herbacie, którą obiecała kobiecie. — Ostatnio tylko wchodzisz i wychodzisz, już zaczynam myśleć, że się obraziłaś.
— Przepraszam — szepnęła, uśmiechając się smutno. — Dużo się ostatnio u mnie dzieje. — Niemal prychnęła, czując, jak okropne to było niedopowiedzenie. — Będę się wyprowadzać.
— Och. — Kobieta była wyraźnie zaskoczona. — W takim razie powodzenia w nowym miejscu — powiedziała serdecznie, gdy tylko się opamiętała.
— Dziękuję — odparła smętnym głosem. — Zobaczymy się jeszcze, gdy przyjdę wszystko oddać.
Pożegnały się serdecznie, lecz podczas tego pożegnania Maureen musiała się bardzo starać, aby nie pozwolić łzom wydostać się z kącików oczu. To wspomnienie normalnego życia okazało się dla niej wyjątkowo bolesne. Zmiany były ponoć potrzebne, ale dziewczyna zastanawiała się, dlaczego musiały być do tego jeszcze takie trudne.
Gdy wyszła z budynku, nie hamowała już niczego. Łzy zaczęły cieknąć jej po policzkach, a z ust wydobyło się kilka żałosnych westchnięć. Pragnęła swojego nudnego życia, pragnęła wrócić do mieszkania i zobaczyć z Keirą cały serial w ciągu jednej nocy, a następnie pragnęła półprzytomna pójść do pracy, którą znała tak dobrze.
Wciąż delikatnie roztrzęsiona wsiadła do czarnego samochodu. Kierowca czekał na nią cały ten czas, który spędziła w środku. Jego obecność wydała się dziewczynie niezręczna, a sam pojazd był tak paskudnie luksusowy, że była pewna, iż nikt takiego tak naprawdę nie potrzebował.
— Życzy sobie pani wrócić? — Mężczyzna spojrzał na nią w lusterku.
Maureen musiała przygryźć wargę, aby nie jęknąć, że chciała wrócić jedynie do normalności.
— Proszę chwilę zaczekać — poleciła, przeszukując jednocześnie swoją torebkę.
Kierowca cierpliwie czekał, aż w końcu swoimi drobnymi palcami wyłowiła pęk kluczy spomiędzy innych chowających się w torbie skarbów. Chwyciła za jeden z nich, upewniając się, że na pewno tam był. Klucz do mieszkania. Podała mężczyźnie adres i rozsiadła się w skórzanym fotelu, gdy on pokiwał głową i ruszył w znanym dziewczynie kierunku.
Gdy tylko była na miejscu, natychmiast uciekła do swojego łóżka. Schowała twarz w poduszkę i rozpłakała się na dobre. Nie rozumiała, dlaczego przy Victorze czuła się tak doskonale, a gdy tylko zaczynało go brakować, jej umysł przejmowały negatywne uczucia. Po raz setny wykręciła numer swojej przyjaciółki. Keira nie odebrała.
— Dlaczego nie odbierasz?! Dlaczego zostawiłaś mnie samą?! — Szlochała. — Nie rozumiem... Tak bardzo tego nie rozumiem.
(2030 słów)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro