13. "Masz ze mną jakiś problem?"
Poniedziałek nie zaczął się dobrze. Koszmary nie dawały jej zasnąć, więc obudziła się ledwo żywa, a sprawdzając swój grafik, zorientowała się, że była na porannej zmianie z Sarą. Mike miał przyjść na ostatnie trzy godziny, by móc zamknąć wieczorem. Oznaczało to, że będzie musiała spędzić pięć godzin sam na sam ze swoją nową współpracownicą, a kolejne trzy oglądać, jak klei się do jej byłego przyjaciela. Na obie te rzeczy wybitnie nie miała ochoty.
Sara była, niestety — zdaniem dziewczyny — punktualna. Weszła do środka, absolutnie ignorując swoją koleżankę. Nie przywitała się nawet, tylko zarzuciła swoim czarnym kucykiem godnym gwiazdy Hollywood i minęła ją. Przebierały się w ciszy, a napięcie, które między nimi panowało, dało się wyczuć na kilometr.
Maureen starała się najlepiej jak mogła, aby być tą mądrzejszą osobą w tej sytuacji i wciąż okazywać odrobinę sympatii w stosunku do irytującej współpracownicy. Ta wydawała się jednak robić wszystko, aby to jak najskuteczniej uniemożliwić. Cały dzień ignorowała część poleceń, a na inne wzdychała niezadowolona, jakby była zmuszana do nie wiadomo jak trudnych i nieprzyjemnych rzeczy.
W pewnym momencie Maureen uczyła ją, jak zrobić coś na komputerze. Sara gapiła jej się bardzo intensywnie i tupała nogą, gdy stary grat, jak go nazywała dziewczyna, zacinał się i ładował kolejne strony przez zdecydowanie zbyt długo. Maureen, niewyspana i zestresowana, nacisnęła na niewłaściwy przycisk, a na ekranie wyświetlił się błąd.
— Och, przesuń się, sieroto — mruknęła niezadowolona Sara i nachyliła się nad krzesłem Maureen, odpychając ją. Bezbłędnie poprawiła błąd swojej ponoć bardziej doświadczonej koleżanki i obdarzyła ją najbardziej zniesmaczonym spojrzeniem, jakie ta w życiu widziała.
Dziewczyna starała się robić wszystko, co mogła, aby ignorować to dziwne zachowanie, jednak po tygodniu takich komentarzy i spojrzeń, miała już dość.
— Masz ze mną jakiś problem? — zapytała, przyznając w myślach bez żadnego wstydu, że jej ton wcale nie brzmiał na najprzyjemniejszy.
— Och, nawet kilka. — Wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersiach. Sara wyglądała, jakby gotowa była do ataku lub obrony i czekała tylko, która z nich postanowi być agresorem.
— Śmiało, powiedz, co ci leży na sercu. — Maureen rozłożyła dłonie, jakby w zapraszającym geście, choć wcale nie miała ochoty mieć jej bliżej siebie.
— Po pierwsze — prychnęła lekceważąco Sara — nie podoba mi się sposób, w jaki traktujesz Mike'a.
— Co masz na myśli? — Dziewczyna zmarszczyła brwi tak bardzo, że niemal zetknęły się nad nosem.
— Jesteś głupia? — zapytała, uśmiechając się wrednie. — Mówisz mu, że nie jesteś gotowa na żadne związki, a nawet nie dwa miesiące później umawiasz się z jakimś bogatym kolesiem, którego pierwszy raz w życiu widziałaś.
Maureen poczuła dość mocne ukłucie w sercu, gdy to usłyszała, bo doskonale wiedziała, że to prawda. Spuściła wzrok i przygryzła wnętrze policzka.
— Nic ci do tego — mruknęła.
— Każdy z odrobiną rozumu, znalazłby sobie inną pracę. Wiesz przecież, że ojciec Mike'a jest właścicielem. Dla niego nie ma takiej opcji.
— Więc próbujesz się mnie stąd pozbyć? — Nie dowierzała, spoglądając na dziewczynę, która na to pytanie uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
— Ja po prostu sądzę, że niektórzy powinni znać swoje miejsce. Mike zasługuje, żeby ktoś pomógł mu pozbyć się toksycznych ludzi. On jest na to za dobry. — Zarzuciła swoim czarnym kucykiem i wyszła na sklep, zostawiając Maureen zupełnie osłupioną.
Dziewczyna postanowiła przygryźć język i jakoś przetrwać do końca zmiany. Wiedziała, że każda rzecz, którą powiedziała Sara, była prawdą. Rzuciła się jak szalona na pierwszego atrakcyjnego mężczyznę, który okazał jej odrobinę zainteresowania. Prychnęła gorzkim śmiechem. Tylko ona mogła w takiej sytuacji trafić na kompletnego szaleńca.
Przyjście Mike'a okazało się wyjątkowo bolesne. Sara zupełnie przestała skupiać się na pracy, chłopak z resztą też. Co chwilę znikali gdzieś razem, zostawiając Maureen z absolutnie wszystkim, a ona była zbyt przybita, aby zaprotestować.
Wiedziała, że jej przyjaciel nie uważał tego zachowania Sary w żaden sposób za nachalne. Był naiwny, spragniony uczucia i niesamowicie łatwo przychodziło mu ufanie innym. Czasem opowiadał dziewczynie o swoich byłych obiektach westchnień. Wszystkie te relacje zakończyły się dla niego źle, a ostatni z nich, Maureen, zamknęła go we friendzone.
Opuściła pracę bardziej przygnębiona niż czuła się od bardzo dawna. Na domiar złego książka, której słuchała i wszystkie te, które miała w domu do przeczytania, skończyła wczoraj wieczorem, zostawiając ją bez możliwości ucieczki w świat wyobraźni.
Uważała to jednak za szczęście w nieszczęściu, bo oznaczało, że miała powód na wizytę w swojej ukochanej bibliotece. Postanowiła zrobić to natychmiast, nawet nie udając się w kierunku mieszkania, bo przecież nie miała po co tam wracać. Musiała się chyba pogodzić z faktem, że straciła obu przyjaciół. Jednego z własnej winy, a drugiego przez zaniedbanie. Nie mogła wciąż pozbyć się uczucia, że zniknięcie Keiry było w jakiś sposób z nią powiązane. Być może w stosunku niej również była toksyczna i to jedyny sposób, w jaki dziewczyna mogła od niej uciec?
Widok znajomego gmachu biblioteki miejskiej delikatnie podniósł ją na duchu. Otworzyła ciężkie drzwi wejściowe i poczuła, jak przenosi się w zupełnie inny świat. Znajomy zapach książek dotarł do jej nozdrzy i wywołał rozmarzony uśmiech na ustach. Skierowała się w stronę sekcji z fantastyką. Miała ochotę przenieść się w zupełnie inny świat, który nie przypominał w niczym tego jej. Być może przeczyta coś o wampirach?
Zaśmiała się z niedorzeczności własnych myśli i zaczęła jeździć palcami po okładkach równo poukładanych na półkach książek. Chodzenie po tych znajomych miejscach wydało się dosłownie zbawieniem. Nawet nie zauważyła, jak pół godziny minęło na oglądaniu okładek, czytaniu opisów i pierwszych stron książek. Pochwyciła kilka tytułów, które spodobały jej się najbardziej i podeszła do lady, aby je wypożyczyć, oddając przy okazji te już przeczytane.
Jej ukochane miejsce znajdowało się w najbardziej oddalonej części czytelni. Był to malutki ogród zimowy, wychodzący na przyłączony do biblioteki park. Mało kto wiedział o istnieniu tego miejsca, bo z zewnątrz zasłonięte było drzewami, a aby wejść do niego, należało zejść po schodach, które nie miały żadnych oznaczeń. Uśmiechała się sama do siebie, schodząc po nich, obładowana książkami. Nie zamierzała stąd wychodzić, aż zamykająca to miejsce bibliotekarka przyjdzie po nią jak zazwyczaj. Znały się po imieniu, a pracująca tu kobieta wiedziała, że Maureen miała tendencję do zapominania o rzeczywistości, gdy czytała i raz już ją w ten sposób zamknęła w bibliotece.
Nic nie było w stanie wyrazić jej zdenerwowania, gdy zauważyła wampira we własnej osobie, siedzącego w jej ulubionym miejscu. Zacisnęła palce na trzymanych przez siebie książkach i spojrzała na niego gniewnie.
— Co się stało z „zostawię cię w spokoju"? — warknęła, odwracając się do wyjścia. — Czy to naprawdę musi się skończyć sądowym zakazem zbliżania się?
— Nie śledzę cię, jeśli o to chodzi. — Wampir próbował się bronić, ale Maureen wiedziała lepiej niż mu wierzyć.
— Wybacz, ale jakoś trudno mi uwierzyć w to, że mężczyzna, którego stać na prywatnego kierowcę, bo nie chce mu się jechać samemu, korzystałby z publicznej biblioteki w małym miasteczku bez konkretnego powodu. — Niesamowicie cieszyła się, że to miejsce było tak bardzo oddalone od wszystkiego innego, bo mogła mu swobodnie wygarnąć, co sądzi o tym wtargnięciu w jej osobistą strefę.
— Masz rację, moja droga. Miałem nadzieję, że na ciebie wpadnę. — Postawiony pod ścianą wampir, musiał się przyznać. — Nie mam jednak złych zamiarów, o jakie mnie podejrzewasz. — Mężczyzna wstał i przeszedł błyskawicznie te kilka kroków, które ich dzieliło. Położył jej dłoń na ramieniu i choć dziewczyna chciała zdenerwować się jeszcze bardziej, że to zrobił, paradoksalnie poczuła, jak cały gniew zaczyna z niej uchodzić. Poczuła się niemal zawstydzona, że pozwoliła sobie na taki wybuch. — Chcę tylko porozmawiać.
— Miałeś szansę rozmawiać ze mną przy „kolacji". — Naszkicowała cudzysłów w powietrzu. Choć nie czuła już zdenerwowania, w dalszym ciągu nie miała ochoty na przebywanie z nim w jednym miejscu.
— Czy mogę zadać tylko jedno pytanie? Potem przysięgam, że zostawię cię w spokoju — powiedział błagalnym tonem. Maureen spojrzała w jego oczy. Były przepiękne, tak samo z resztą jak cała reszta wampira, ale z jakiegoś powodu miały w sobie coś niepokojącego.
— Jedno pytanie — zaznaczyła surowo, chwytając za klamkę, jakby przygotowywała się do ucieczki.
— Co konkretnie nie odpowiada ci w umowie? Dlaczego nie chciałabyś się nawet dłużej zastanowić nad podpisaniem jej? — wykorzystał swój kupon na pytanie, a Maureen wywróciła oczami, słysząc jego treść.
— Łatwiej byłoby ci zapytać, co mi się w niej podoba. — Prychnęła lekceważąco, lecz zatrzymała się na chwilę, zanim całkiem go opuściła. — Ja też mam pytanie — oznajmiła, choć jej prześmiewczy ton nie zwiastował niczego dobrego.
— Jak już mówiłem, odpowiem na każde z Twoich pytań — zapewnił spokojnie, niewzruszony jej podejściem do sprawy.
— Ile jesteś w stanie zapłacić za ten swój niedorzeczny fetysz? — Ściskała wypożyczone książki tak bardzo, że nie zdziwiłaby się, gdyby po całej tej rozmowie zauważyła wgniecenia na utwardzanych okładkach.
— Wciąż jesteś przekonana, że to jedynie fetysz? — Wampir uniósł brew, przyglądając się jej spokojnie.
— Owszem i to absolutnie obrzydliwy — odparła z autentycznym obrzydzeniem w głosie. — I sądzę, że to absurdalne, że odważasz się pytać o dołączenie do ciebie osób, które nie wyraziły nawet odrobiny zainteresowania tematem.
Po raz pierwszy w ciągu ich znajomości, widziała Victora autentycznie zakłopotanego. Wyglądał, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Sama nie potrafiła pozbierać myśli, jakby ten stan wampira się jej udzielił.
— Wszystko zależy od badań, na które zostaniesz wysłana — mruknął w końcu, postanawiając nie kontynuować tematu. — Przeważnie jest to od dziesięciu do około trzydziestu tysięcy funtów.
— To niedorzeczne — rzuciła, słysząc tę kwotę. Nacisnęła na klamkę, zamierzając wyjść.
— Jesteś fascynująca. — Usłyszała szept Victora, a mimo rzekomego komplementu, który wypowiadał, nie było w jego głosie ani nuty podziwu.
— Czy jesteś bardziej przyzwyczajony do dziewczyn rzucających się na ciebie ze względu na ilość pieniędzy, którą posiadasz? — zapytała, nie kryjąc pogardy w swoim głosie.
— Reagujesz na absolutnie wszystko w niecodzienny sposób i trudno mi stwierdzić, czy podoba mi się to, czy nie — przyznał, a jego twarz zdradzała szczere zainteresowanie.
— Żegnaj, Victorze — powiedziała, nie zamierzając tego komentować ani kontynuować rozmowy. — Mam nadzieję, że już nigdy nie postanowisz mnie śledzić dla swoich samolubnych celów. Kiedyś trzeba pogodzić się z porażką.
— Do zobaczenia, Maureen. — Dziewczyna prychnęła, słysząc jego pożegnanie, potrząsnęła głową i wyszła.
Musiała wytłumaczyć bibliotekarce, dlaczego dziś postanowiła nie zostać. Wymyśliła szybką wymówkę. Obiecała, że następnym razem, gdy tu będzie, zostanie z kobietą na herbacie i pogawędkach o książkach. Miały w zwyczaju robić to co jakiś czas.
Powrót do domu wcale nie był przyjemny. Na zewnątrz zerwała się wichura. Listopad dawał o sobie znać. Niemal biegiem sunęła więc przez miasto, nie skupiając się na niczym dookoła. Wpadła do środka, zatrzasnęła za sobą drzwi i nabrała kilka głębokich wdechów.
Gdy tylko to zrobiła, usłyszała dzwonek swojego telefonu. Wyjęła go z kieszeni, czując dziwne zaniepokojenie. Nic dobrego się jeszcze tego dnia nie wydarzyło, więc kompletnie nie miała pojęcia, czemu ktoś postanowiłby to nagle zmienić. Nie pomyliła się. Zauważyła na wyświetlaczu imię swojego przyjaciela, o ile mogła go tak jeszcze nazywać.
— Tak? — Odebrała, siadając na małym stołku przy wejściu i ściągając niewygodne botki. — Coś się stało? — dopytała, gdy nie usłyszała niczego po drugiej stronie słuchawki.
— Ty mnie pytasz, co się stało? To ja chcę wiedzieć, o co ci chodzi — zaczął zdenerwowany. Maureen nigdy chyba jeszcze nie słyszała takiej ilości gniewu w jego głosie.
— Słucham? — Zmarszczyła brwi. Zupełnie zdezorientowana przeszła na kanapę w salonie i starała się na niej wygodnie położyć, rozprostowując obolałe nogi.
— Sara mi powiedziała, że jesteś dla niej okropnie wredna. Każesz jej robić najgorsze rzeczy i o wszystko obwiniasz, jeśli zrobi jakiś błąd i... — wymieniał jedną rzecz po drugiej, a każda kolejna wydawała się dziewczynie tak niedorzeczna, że przestała go słuchać już na samym początku. To nie był dzień na słuchanie tego typu oskarżeń.
— Mike, błagam cię — jęknęła niezadowolona, że w ogóle musi się tłumaczyć. — Ja mogę ci opowiedzieć całą tę historię z mojej perspektywy i będzie wyglądać zupełnie inaczej — zaproponowała, wiedząc jednak, że to do niczego nie doprowadzi. Choć czasem podziwiała dążenie chłopaka do celu, przeradzało się ono w irytujący upór, gdy coś sobie już postanowił.
— Mar, czy ty nie rozumiesz, że ona jest nowa? Jesteś zła, że ktoś chce zastąpić Keirę? — zapytał, na co Maureen wywróciła oczami mocniej niż kiedykolwiek do tej pory. — Sara potrzebuje pomocy i musisz być z nią ostrożna. Ona jest bardzo wrażliwa.
— Dobrze. — Dziewczyna postanowiła się poddać, aby nie robić niepotrzebnych problemów. — Jestem i staram się pomagać. Przecież mnie znasz. Wydaje mi się, że ona próbuje ci coś wcisnąć.
— Dosłownie przy mnie płakała, Mar. Nie kłam — oskarżył ją, choć mówił wyjątkowo spokojnym głosem. Coś wewnątrz dziewczyny zaczęło się jednak gotować. To naprawdę nie był dzień na oskarżanie jej o kłamstwo. — Gdybyś ją zobaczyła, uwierzyłabyś, że tak nie zachowują się osoby, które nie mówią prawdy.
— Naprawdę zamierzasz wziąć jej słowo jako najprawdziwszą prawdę? Jej, nowopoznanej ładnej laski, a nie swojej przyjaciółki, którą znasz od lat — burknęła, nie dowierzając. — Nie widzisz, że ona próbuje nas pokłócić?
— Wow... — Usłyszała, jak chłopak śmieje się po swojej stronie słuchawki. — Jesteś zazdrosna?
— Przeginasz, Mike — ostrzegła, warcząc niemalże.
— Wiesz, co? — zapytał, a lekceważący śmiech przebijał się przez to pytanie. — Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
— Zajebiście! — Podniosła głos po raz pierwszy, odkąd sięgała pamięcią.
Dosłownie rzuciła telefonem na fotel obok. Odbił się od oparcia i upadł na podłogę. Wiedziała, że nic mu nie jest. To starożytna cegła, a nie smartfon. Schowała twarz w poduszkę leżącą na kanapie i westchnęła głośno. To westchnięcie bardzo szybko przerodziło się w jęk, a następnie płacz.
(2260 słów)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro