Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3


Kakashi przed pracą postanowił wpaść oddać pieniądze za wczorajszą usługę, bo jakoś wyleciało mu z głowy, a on był zajęty kolejnym petentem. Przy okazji mógłby się posztachać jego odurzającym, niezwykle złożonym zapachem. Podjechał, ale było zamknięte.

Spojrzał na przyklejoną kartkę:
"Dzisiaj warsztat nieczynny z powodu wizyty w szpitalu. Przepraszamy za utrudnienia".

- Nie wyglądał na taką chorowitkę.- mruknął pod nosem niezadowolony i wycofał auto.

Niezadowolony z tego faktu pojechał do biura zobaczyć co ma na dzisiaj. Wolałby jakaś absorbująca akcję niż rutynowy patrol. Zajęłoby mu to myśli i nie świrowałby rozpamiętując zapach młodego mechanika, który dosłownie nim zawładnął jak nigdy żaden. Bardzo liczył, że jego słodki mechanik jeszcze nie jest zajęty i będzie nim zainteresowany na cos dłuższego niż jednorazowa przygoda. Wczoraj go chyba trochę przestraszył swoim zachowaniem i może przy kolejnym uciekać, albo coś jeszcze gorszego. 

Pojechał do pracy, oczywiście będąc już spóźnionym. Wszedł do biura niczym gradowa chmura sobacząc pod nosem.

- Wreszcie się zjawiłeś łaskawco.- powiedział jego zastępca.

- Daj mi spokój, Drugi. Wziąłeś jakieś przyzwoite zadanie na dziś?- warknął

- Nie. Miałem właśnie kazać ludziom wziąć wolne, przez jaśnie pana.

- Szlag. Liczyłem na jakąś akcję.

- Sam jesteś sobie winny, że został już tylko rutynowy patrol.

- Może to i lepiej? Nie muszę się skupiać.- wzruszył ramionami i podszedł do sekretarki.

- Miło, że jednak jesteś. Urlop czy patrol?

- Patrol, skarbie.- powiedział patrząc na nią, ale jakoś bez tego zainteresowania, co zawsze.

Nie to, że zaliczył ją parę razy i mu się znudziła. Odkąd poczuł ten zniewalający zapach, inni przestali się liczyć. To było dość frustrujące, bo nieco mu ograniczało wolność, a tego nie znosił. Jednak ku swemu własnemu zaskoczeniu nie potrafił, nie był nawet w stanie z tym walczyć, kiedy tylko czuł jego zapach..... kompletnie mu mózg odcinało.

- Kakashi? Co ty się dzisiaj tak zawieszasz, hm?- zapytał Drugi widząc, że zdecydowanie jest z nim coś nie tak.

- Też chciałbym to wiedzieć. Może wystarczy, że się przewietrzę?- odmruknął wychodząc z biura.

Reszta już na nich czekała przy samochodzie. Chcieli coś powiedzieć, ale idący z tyłu Drugi powstrzymał ich ruchem głowy. Chwilowo więc odpuścili.

- Mamy patrol. Bądźcie czujni. Wczoraj przy samej granicy ktoś obcy się plątał.- powiedział beznamiętnie i ruszył powolnym spacerowym krokiem na trasę patrolu.

- A temu co się stało?- zapytał wreszcie jeden z nich

- Szczerze? Pojęcia nie mam. Zawiesza się jak nigdy. Podejrzewam cud.

- Myślisz?

- Wszystko na to wskazuje. Będę go musiał trochę poobserwować. Jeśli dłużej pozostanie w takim stanie, może nam zagrozić niebezpieczeństwo ataku.

- Myślisz o TEJ grupie?

- Tej drugiej też. Chociaż nie wykluczam pojawienia się trzeciej, chyba, że go nos zaczął mylić.

- W sumie oby nie, ale z drugiej strony nie uśmiecha mi się walka na trzy fronty.

- Chyba, że to jakiś samotnik.

- Co wcale nie oznacza, ze będzie łatwiej, albo ze nie będzie niczego próbował.

- Tak czy siak zalecam wzmożoną ostrożność i czujność. Później przekażcie dalej ostrzeżenie. Nie podejrzenia o cud.

- Drugi?

- Hm?

- No, a Mia nie będzie zazdrosna w razie czego?

- Może sobie być. Miała swoją szansę. Ostatnią poważną zmarnowała pół roku temu. Dobrze wiecie dlaczego.

- Tak. Myślisz, że ma jakąś nową na oku?

- A cholera go wie!

Nagle przed nimi pojawił się zielonooki.

- Panienki się zamkną. Ktoś węszy w okolicy, a jak was usłyszy to spierdoli, a ja to napiszę w raporcie.- wysyczał

- Wybacz.- odpowiedzieli równie cicho.

Zwykle Kakashi był dla nich dobrym i wyrozumiałym przywódcą. Na wiele im pozwalał i naprawdę rzadko zdarzało się, że kogokolwiek.... terroryzował. Zwykle nie musiał nawet nic mówić. Samo spojrzenie mówiło, co ma na myśli. Czasem tak dla przypomnienia ustawiał wszystkich do pionu i rozstawiał po kątach, by nie zapomnieli, gdzie ich miejsce w szeregu.

Ucichli, więc natychmiast i skupili się na tropieniu intruza.

Poruszali się niemal bezszelestnie i łatwo delikwenta namierzyli. Widocznie był z tych, którzy próbowali bezczelnie przekroczyć granicę bez papierów i lawirowali po lesie tak naprawdę nie wiedząc czy już ją przekroczyli, dopiero się zbliżają czy może zatoczyli kółko i wracają do punktu wyjścia. Otoczyli go i pojawili się znienacka chcąc szybko pochwycić i doprowadzić na posterunek. Niech się już tam zastanawiają, co z nim zrobić. 

Jednak nie spodziewali się ataku. Nie bronią palną nabitą srebrnymi kulami. Wymierzył w największego według niego i najsilniejszego, który wydał mu się szefem tej sfory. Dobrze płacili za zabijanie takich jak oni, a bynajmniej tak mu się wydawało, że to oni są tymi wynaturzeniami.

Kakashi jakby szybciej niż inni wyczuł co się kroi i zepchnął Drugiego z trajektorii pocisku, ale sam oberwał. Jednak jak na przywódcę przystało, wstał i spojrzał na intruza.

- Unieruchomić mi to ścierwo i do paki z tym!- krzyknął.

Intruz zbladł jak ściana i nie zdążył przeładować broni. Powiedziano mu, że jeśli kula takiego nie zabije od razu, to będzie wył i nie mógł się podnieść, że srebro pali ich jak krucyfiks diabła, a ten wyglądał na zaledwie postrzelonego zwykłą kulą.

Szybko go rozbroili i przy okazji pokazali jak bardzo źle zrobił strzelając do jednego z nich. Zabrali go idąc przodem, a Kakashi i Drugi zostali w tyle.

- Dzięki, za ocalenie życia. Skąd jebany miał srebrne kule?

- Od łowców. Czasem znajdują popaprańców, ekwipują i obiecują kosmiczne nagrody za zabicie takiego jak my. Gdyby trafił któregoś z was, bylibyśmy zdradzeni.- powiedział zaciskając zęby.

- Potrzebujesz opatrunku. To musi cholernie boleć. Może ją wyciągnę?

- Nie. Zawieź mnie do naszego medyka. Niech on to zrobi.- powiedział czując jak zaczyna mu się ciemno przed oczami robić.

- Rozkaz.- powiedział i nie czekając aż zemdleje wziął go na ręce i pospieszył do samochodu zostawionego przed lasem.

Kakashi powoli odpływał z bólu i utraty krwi. Mimo, że miał dużo wyższą tolerancję i odporność na całe to śmiercionośne gówno, ale i tak odczuwał skutki tego, że to dziadostwo wciąż w nim tkwiło. Był spokojny, gdyż wiedział, że Drugi bezpiecznie go zawiezie i nie da większej krzywdy zrobić. Liczyło się tylko to, że ocalił swoich przed niechybną śmiercią w srogich męczarniach. Spełnił swoje zadanie i teraz mógł odpocząć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro