3
Kakashi przed pracą postanowił wpaść oddać pieniądze za wczorajszą usługę, bo jakoś wyleciało mu z głowy, a on był zajęty kolejnym petentem. Przy okazji mógłby się posztachać jego odurzającym, niezwykle złożonym zapachem. Podjechał, ale było zamknięte.
Spojrzał na przyklejoną kartkę:
"Dzisiaj warsztat nieczynny z powodu wizyty w szpitalu. Przepraszamy za utrudnienia".
- Nie wyglądał na taką chorowitkę.- mruknął pod nosem niezadowolony i wycofał auto.
Niezadowolony z tego faktu pojechał do biura zobaczyć co ma na dzisiaj. Wolałby jakaś absorbująca akcję niż rutynowy patrol. Zajęłoby mu to myśli i nie świrowałby rozpamiętując zapach młodego mechanika, który dosłownie nim zawładnął jak nigdy żaden. Bardzo liczył, że jego słodki mechanik jeszcze nie jest zajęty i będzie nim zainteresowany na cos dłuższego niż jednorazowa przygoda. Wczoraj go chyba trochę przestraszył swoim zachowaniem i może przy kolejnym uciekać, albo coś jeszcze gorszego.
Pojechał do pracy, oczywiście będąc już spóźnionym. Wszedł do biura niczym gradowa chmura sobacząc pod nosem.
- Wreszcie się zjawiłeś łaskawco.- powiedział jego zastępca.
- Daj mi spokój, Drugi. Wziąłeś jakieś przyzwoite zadanie na dziś?- warknął
- Nie. Miałem właśnie kazać ludziom wziąć wolne, przez jaśnie pana.
- Szlag. Liczyłem na jakąś akcję.
- Sam jesteś sobie winny, że został już tylko rutynowy patrol.
- Może to i lepiej? Nie muszę się skupiać.- wzruszył ramionami i podszedł do sekretarki.
- Miło, że jednak jesteś. Urlop czy patrol?
- Patrol, skarbie.- powiedział patrząc na nią, ale jakoś bez tego zainteresowania, co zawsze.
Nie to, że zaliczył ją parę razy i mu się znudziła. Odkąd poczuł ten zniewalający zapach, inni przestali się liczyć. To było dość frustrujące, bo nieco mu ograniczało wolność, a tego nie znosił. Jednak ku swemu własnemu zaskoczeniu nie potrafił, nie był nawet w stanie z tym walczyć, kiedy tylko czuł jego zapach..... kompletnie mu mózg odcinało.
- Kakashi? Co ty się dzisiaj tak zawieszasz, hm?- zapytał Drugi widząc, że zdecydowanie jest z nim coś nie tak.
- Też chciałbym to wiedzieć. Może wystarczy, że się przewietrzę?- odmruknął wychodząc z biura.
Reszta już na nich czekała przy samochodzie. Chcieli coś powiedzieć, ale idący z tyłu Drugi powstrzymał ich ruchem głowy. Chwilowo więc odpuścili.
- Mamy patrol. Bądźcie czujni. Wczoraj przy samej granicy ktoś obcy się plątał.- powiedział beznamiętnie i ruszył powolnym spacerowym krokiem na trasę patrolu.
- A temu co się stało?- zapytał wreszcie jeden z nich
- Szczerze? Pojęcia nie mam. Zawiesza się jak nigdy. Podejrzewam cud.
- Myślisz?
- Wszystko na to wskazuje. Będę go musiał trochę poobserwować. Jeśli dłużej pozostanie w takim stanie, może nam zagrozić niebezpieczeństwo ataku.
- Myślisz o TEJ grupie?
- Tej drugiej też. Chociaż nie wykluczam pojawienia się trzeciej, chyba, że go nos zaczął mylić.
- W sumie oby nie, ale z drugiej strony nie uśmiecha mi się walka na trzy fronty.
- Chyba, że to jakiś samotnik.
- Co wcale nie oznacza, ze będzie łatwiej, albo ze nie będzie niczego próbował.
- Tak czy siak zalecam wzmożoną ostrożność i czujność. Później przekażcie dalej ostrzeżenie. Nie podejrzenia o cud.
- Drugi?
- Hm?
- No, a Mia nie będzie zazdrosna w razie czego?
- Może sobie być. Miała swoją szansę. Ostatnią poważną zmarnowała pół roku temu. Dobrze wiecie dlaczego.
- Tak. Myślisz, że ma jakąś nową na oku?
- A cholera go wie!
Nagle przed nimi pojawił się zielonooki.
- Panienki się zamkną. Ktoś węszy w okolicy, a jak was usłyszy to spierdoli, a ja to napiszę w raporcie.- wysyczał
- Wybacz.- odpowiedzieli równie cicho.
Zwykle Kakashi był dla nich dobrym i wyrozumiałym przywódcą. Na wiele im pozwalał i naprawdę rzadko zdarzało się, że kogokolwiek.... terroryzował. Zwykle nie musiał nawet nic mówić. Samo spojrzenie mówiło, co ma na myśli. Czasem tak dla przypomnienia ustawiał wszystkich do pionu i rozstawiał po kątach, by nie zapomnieli, gdzie ich miejsce w szeregu.
Ucichli, więc natychmiast i skupili się na tropieniu intruza.
Poruszali się niemal bezszelestnie i łatwo delikwenta namierzyli. Widocznie był z tych, którzy próbowali bezczelnie przekroczyć granicę bez papierów i lawirowali po lesie tak naprawdę nie wiedząc czy już ją przekroczyli, dopiero się zbliżają czy może zatoczyli kółko i wracają do punktu wyjścia. Otoczyli go i pojawili się znienacka chcąc szybko pochwycić i doprowadzić na posterunek. Niech się już tam zastanawiają, co z nim zrobić.
Jednak nie spodziewali się ataku. Nie bronią palną nabitą srebrnymi kulami. Wymierzył w największego według niego i najsilniejszego, który wydał mu się szefem tej sfory. Dobrze płacili za zabijanie takich jak oni, a bynajmniej tak mu się wydawało, że to oni są tymi wynaturzeniami.
Kakashi jakby szybciej niż inni wyczuł co się kroi i zepchnął Drugiego z trajektorii pocisku, ale sam oberwał. Jednak jak na przywódcę przystało, wstał i spojrzał na intruza.
- Unieruchomić mi to ścierwo i do paki z tym!- krzyknął.
Intruz zbladł jak ściana i nie zdążył przeładować broni. Powiedziano mu, że jeśli kula takiego nie zabije od razu, to będzie wył i nie mógł się podnieść, że srebro pali ich jak krucyfiks diabła, a ten wyglądał na zaledwie postrzelonego zwykłą kulą.
Szybko go rozbroili i przy okazji pokazali jak bardzo źle zrobił strzelając do jednego z nich. Zabrali go idąc przodem, a Kakashi i Drugi zostali w tyle.
- Dzięki, za ocalenie życia. Skąd jebany miał srebrne kule?
- Od łowców. Czasem znajdują popaprańców, ekwipują i obiecują kosmiczne nagrody za zabicie takiego jak my. Gdyby trafił któregoś z was, bylibyśmy zdradzeni.- powiedział zaciskając zęby.
- Potrzebujesz opatrunku. To musi cholernie boleć. Może ją wyciągnę?
- Nie. Zawieź mnie do naszego medyka. Niech on to zrobi.- powiedział czując jak zaczyna mu się ciemno przed oczami robić.
- Rozkaz.- powiedział i nie czekając aż zemdleje wziął go na ręce i pospieszył do samochodu zostawionego przed lasem.
Kakashi powoli odpływał z bólu i utraty krwi. Mimo, że miał dużo wyższą tolerancję i odporność na całe to śmiercionośne gówno, ale i tak odczuwał skutki tego, że to dziadostwo wciąż w nim tkwiło. Był spokojny, gdyż wiedział, że Drugi bezpiecznie go zawiezie i nie da większej krzywdy zrobić. Liczyło się tylko to, że ocalił swoich przed niechybną śmiercią w srogich męczarniach. Spełnił swoje zadanie i teraz mógł odpocząć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro