Rozdział XXVI Powtórka z rozrywki
Marinette
Wiedziałam mniej więcej co mnie czeka, ale widząc jak miasteczko w ekspresowym tempie staje się ogniskiem i to nie domowym... Sami się domyślacie.
Król Żywiołów pojawił się z nikąd, a my podbudowując się nawzajem, założyliśmy ręce na ręce i krzyknęliśmy "Gotowi!".
Na moment poczułam się słabo. Może ze strasu. Tak czy siak szybko się otrząsnęłam i dołączyłam do moich wspólników.
Jak się okazało brunet był odrobinę mniej doświadczony od nas, jeśli chodzi o używanie swoich mocy. Tak naprawdę nie wiadomo dokładnie kiedy ukradł Miraculum lwa, ale na pewno posiada je krócej od naszych własnych.
Chociaż to prawda, że dostaliśmy nagle drugie do opanowania, w dodatku bez jakiegokolwiek przygotowania czy najprostszych ćwiczeń.
Nie było na to czasu.
Stanęliśmy, na czele że mną, na przeciwko antagonisty. Jego mina na chwilę nie wydawała się być już taka pewna, widząc ilu nas jest, ale postarał się i szybko powróciła do pierwotnej wersji.
Zarzuciłam swoim jojo, próbując wytrącić go z równowagi. Po kilku nieudanych próbach obaliłam go na ziemię.
W tym samym momencie moja najlepsza przyjaciółka wbiegła prosto w niego z prędkością światła.
Miraculum lisa pustynnego(fenka) dawało posiadaczowi większe pole do popisu, jeśli chodzi o szybkość, niż Lwa.
Chłopak próbował się uwolnić z uścisku Rudej Kitki, wysyłając kolejne kule ognia w naszą stronę.
I stało się to czego się najbardziej chyba bałam.
Czarny Kot oberwał i od razu stanął w płomieniach.
Przerażona podbiegłam do niego i wepchnęłam go do fontanny, w której pozostała resztka wody.
— Wszystko w porządku?! Żyjesz?!
— Tak księżniczko, moja bohaterko. Ruszamy! — pośpiesznie pocałował mnie w usta i ponownie stanęliśmy na polu walki.
Walka nie była łatwa, a nasze otoczenie i warunki nam tego nie ułatwiały.
Blask bijący od płomieni jednego z żywiołów oślepiał wszystkich. Ukrop sprawiał, że pot lał im się ciurkiem z czoła. Zanieczyszczone powietrze od dymu i innych pyłów dostawało się do płuc, przez co dusił uczestników walki.
Król Żywiołów był na nie odporny, jednak tak wielka ich ilość także mu szkodziła.
Zapowiadało się na to, że umrą zanim ktoś wygra.
Bitwa stawała się coraz lżejsza, ludzie próbowali uciekać jeszcze przed wybuchem tej wojny.
Większości się udało już wcześniej to zrobić, reszta niestety stała się węglem.
Minął moment, a oczy zupełnie przestały w nami współpracować. Nasze siły opadły od zmęczenia i warunków.
Jeszcze nikt nie zdecydował się użyć swojej jednorazowej mocy. Brunet wykorzystał naszą chwilę słabości i zebrał się, by nas pokonać.
Zaczął się niebezpiecznie zbliżać do mojego ukochanego. Próbowałam więc podnieść się z obolałych kolan. Tylko, że coś było nie tak...
Adrien
Król zbliżał się do mnie, a kątem oka zauważyłem, że Mari próbuje wstać.
Zaraz upadła ponownie, ale nie ruszała się.
Od razu przypomniała mi się scena kiedy niosłem ją do szpitala i poznałem jej drugą twarz. Widziałem w głowie tamtejszy tragiczny w skutkach wypadek.
Co teraz robić? Iść do niej czy walczyć?
On mnie nie obchodzi! Może nawet mnie dźgnąć nożem, ale Marinette jest dla mnie najważniejsza!
— Marinette! — krzyknąłem z nadzieją, że odpowie lub chociaż się ruszy.
Wiedziałem, że stąpam po cienkim lodzie.
Na szczęście moi przyjaciele szybko zorientowali się o co chodzi i ruszyli w stronę atakującego.
W tym samym momencie nie liczyło się nic więcej, tylko moja Księżniczka.
Podszedłem i ukucnąłem obok niej. Obróciłem ją w swoją stronę. Była zimna i strasznie blada.
Lekko nią potrząsałem za ramiona, ale nie reagowała. Tylko ona mogła dobić naszego przeciwnika.
Nareszcie zrozumiałem, że nasza praca nietylko w Paryżu jest niebezpieczna. Odrzucałem myśl, że nie damy rady i tak dalej, ale znowu się myliłem.
— Marinette! Marinette, błagam! Obudź się, kochanie! Księżniczko? Proszę!
Nie patrząc na konsekwencje wziąłem ją na ręce i uciekłem stamtąd.
Biegnąłem tak szybko, że aż się za mną kurzyło.
Teraz na prawdę to była powtórka z rozrywki. Znowu ją niosłem, nieprzytomną.
Ewidentnie wolałbym ją nieść pijaną z imprezy!
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak daleko odbiegnąłem. Biegnąłem prosto przed siebie.
No heja!
Kolejny rozdział, tym razem pisany z perspektyw naszych bohaterów :D
Jak widzicie, książka jeszcze nie jest całkiem przy końcu :)
Kobieta zmienną bywa, ok? 😂
Zastanawiam się nad maratonem z jednej z moich książek, ale to stoi jeszcze pod dużym znakiem zapytania 🤫
Narazie mam, a właściwie nie mam w ogóle czasu! Tak czy siak staram się coś wstawiać, może krócej, ale wierzcie, że każdą wolną chwilę spędzam nad próbą pisania.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tak krótki rozdział, ale sami rozumiecie :/
Głosik? ⛱️
No to do następnego! 😄
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro