Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

Uwaga: ta książka jest w trakcie kolejnej, powolnej korekty. Mogą występować liczne zmiany kosmetyczne stylu opisu oraz zapisu dialogów. Z góry dziękuję za wyrozumiałość i zapraszam do lektury ( ◡‿◡ )♡

— Zaliczone! — krzyknęła jednocześnie z chłopakiem, gdy przybijali sobie nieśmiertelnego żółwika.

— No! I tym razem spisaliśmy się na medal! — powiedział z dumą na twarzy — A to wszystko dzięki tobie, Kropeczko~

— Kocie! — Wywróciła oczami. Czasami miała go dość, ale tylko czasami.

—  No co? — Wyszczerzył się, ukazując tym samym rządek bielusieńkich zębów. Jego górne trójki były zabawnie zaostrzone.

— Powtarzasz się, mój drogi. Ta sama śpiewka od trzech lat. Nie potrafisz wymyślić niczego nowego, lepszego, ciekawszego? Wręczyć ci na święta słownik synonimów czy jak? — zapytała z przekąsem.

— Od ciebie przyjąłbym wszystko, mon chéri~ — mruknął zalotnie niskim tonem, po czym złapał się za pierś i westchnął teatralnie.

W tym też momencie rozległ się dobrze im znany sygnał, alarmujący o tym, że niedługo nastąpi przemiana zwrotna. Co za tym szło - koniec spotkania i uroczej rozmowy.

— Oh, jak mi przykro! — mruknęła ze śmiechem, dotykając opuszkiem palca jednego ze swoich dwóch kolczyków.
— Moje kochane Kwami twierdzi, że muszę zmykać. Śpiące maleństwo, sam rozumiesz, Kotku...

Po tych słowach zakręciła jojem na palcu wskazującym, w zamiarze chcąc się zamachnąć i zahaczyć o jakikolwiek inny dach. Zasalutowała w jego stronę, jednak ktoś szarpnął ją na ziemię.

— Biedronko, zaczekaj! — Chwycił ją za ramiona, by mogła stanąć prosto, a nie spotkać się twarzą z dachówkami.

— Kocie, o co chodzi? Coś się stało? — zapytała i pomasowala bolące w jednym miejscu lewe ramię.
— Coś nie tak?

— Nie zechciałabyś może zaszczycić mnie swą obecnością i dać się zaprosić na kolację, jutro? Gwiezdne kino też wchodzi w grę...? — zaproponował, wyczekując odpowiedzi, która - miał nadzieję - będzie pozytywna.

— Cóż, bardzo chętnie, ale... — mruknęła, a ton jej głosu od razu zmienił się na bardziej smutny. To wszystko za sprawą całkiem innej miny blondyna, który stał przed nią.
— Mówiłam ci już, że jest jeden... — Tu była zmuszona przerwać.

— Ta, że jest jeden chłopak. Słyszałem to już pięć tysięcy razy — fuknął niezadowolony — I wiesz co? Wiesz?

Granatowowłosa zamrugała, czując, że to chyba nie był zbyt dobry pomysł, by o tym wspominać. O tym jednak pewnie przekona się w ciągu następnych parunastu sekund.

— I w ch-cholerę mu zazdroszczę — zająknął się w nerwach, po czym zmierzył ją nieprzyjemnym spojrzeniem.
— Cześć.

Nastolatek pokręcił głową i zeskoczył na drogę, a później z pomocą kija przeskakiwał kolejne kamienice.

— Kocie... — Opuściła rękę, którą wcześniej zdążyła wyciągnąć, chcąc go zatrzymać. Zmarszczyła smutno brwi, po czym sama schowała się w jakiejś ciemnej uliczce.
— Tikki, chowaj kropki... — szepnęła, gdy po jej nosie spłynęła łza.

Latające stworzonko opadło najpierw na dłonie właścicielki, a później zmartwione i choć wymęczone, pogłaskało jej policzek. Tikki otarła łapką słoną kropelkę z jej twarzy. Później przez dłuższą chwilę przytulały się do siebie tak, jak tylko mogły, aż w końcu nastała pora powrotu do domu.

Już nie tak pewna siebie, jak podczas walki, Marinette wracała uliczkami Paryża do siebie. Dzisiejszy dzień był tym typem dnia, który daje w kość i zostawia za sobą mnóstwo bólu oraz ran. Nic, tylko położyć się i zasnąć, o ile organizm na sen pozwoli.

Cała sytuacja ciągnęła się już od wielu lat, co coraz bardziej obie strony dobijało. Żadnych postępów, żadnych kroczków ani w przód, ani w tył. Choć z tym ostatnim możnaby polemizować. Nie dało się też ukryć, że dziewczyna powoli zmierzała ku swoim czterem kątom, zalewając się po drodze kolejnymi łzami. Z racji, że przed sobą miała jeszcze połowę trasy, nie pozbywała się ich od razu, a dopiero wtedy, gdy przed jej oczami ukazywała się stara kamieniczka, której wejściem były drzwi prowadzące do piekarni państwa Dupain-Cheng.

Gdy tylko znalazła się już w środku, od razu na paluszkach pobiegła do siebie, mając nadzieję, że nikogo nie obudzi. Od razu położyła się na łóżku wraz z małą Tikki. Tej nocy problemy ze snem objawiły się ze zdwojoną siłą. Kolejne rozmyślania i niestety wylane łzy. Nastał ten czas, gdy to wszystko ją po prostu przerosło, uderzyło w jej najwrażliwszy punkt.

✰°✰

Kolejnego dnia wstała w całkowicie złym humorze. W dalszym ciągu była przygnębiona i zaspana. Tak też minęły jej wszystkie lekcje w szkole.

Przed wyjściem z domu była zmuszona, jak to sobie wmawiała, oszukać rodziców, że po lekcjach zostanie w bibliotece się pouczyć. Tak naprawdę jej celem był most nad rzeką. Tak udawało jej się choć trochę poskładać myśli, wpatrując się w lekko falującą wodę i swoje odbicie w niej.

Po powrocie oczy miała czerwone od płaczu i nieprzespanej nocy. Chciała niezauważona przemknąć do swojego pokoju i zabunkrować się w nim co najmniej do godziny siódmej następnego dnia. Pechem przewróciła szafkę na buty, czego hałas zwrócił uwagę jej ojca.

— Marinette, wróciłaś? Wszystko w porządku? — Przyjrzał jej się dokładnie.

— Tak tato, to tylko alergia. Z pewnością coś jeszcze pyli. — Uśmiechnęła się pociągając nosem.

— No dobrze, niech będzie, że Ci uwierzyłem. — Podwoiła rozmiar banana na twarzy. — Jesteś głodna? Zrobiłem risotto. Nie jestem twoją matką i w kuchni nie czuję się tak, jak w piekarni, ale się starałem!

— Z pewnością będzie pyszne! Poproszę porcję, ale przeniosę się do góry i tak zjem. Nie masz nic przeciwko?

— Nie ma problemu. Mama wróci dzisiaj troszkę później. Musiała pomóc przyjaciółce przy dziecku czy coś. Nie wnikałem.

Dziewczyna poszła z obiadem do siebie i zamknęła klapę. Tak naprawdę nie była w stanie nic przełknąć. Postanowiła wyjść na dach się przewietrzyć i ochłonąć. Zaczynało lekko kropić.
Nie chciała znowu płakać. Niestety, nie dała rady. Łzy lały się z jej oczu strumyczkiem, że aż z trudem łapała oddech.

W tym samym czasie Kot spacerował po dachach co robił zwykle gdy był smutny lub zdenerwowany. Z dnia na dzień zod ich pierwszego spotkania, zaczynał w siebie wątpić. Uczucia, którymi darzył granatowowłosą bohaterkę nie chciały go opuścić. Na jego drodze stanął ten wyjątkowy chłopak, którego imienia i nazwiska nie poznał do dziś.

Wpis autorki:
Dajcie znać co sądzicie o korekcie (do osób, które znają starą wersję), czekam a wasze opinie :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro