Rozdział I
Uwaga: ta książka jest w trakcie kolejnej, powolnej korekty. Mogą występować liczne zmiany kosmetyczne stylu opisu oraz zapisu dialogów. Z góry dziękuję za wyrozumiałość i zapraszam do lektury ( ◡‿◡ )♡
— Zaliczone! — krzyknęła jednocześnie z chłopakiem, gdy przybijali sobie nieśmiertelnego żółwika.
— No! I tym razem spisaliśmy się na medal! — powiedział z dumą na twarzy — A to wszystko dzięki tobie, Kropeczko~
— Kocie! — Wywróciła oczami. Czasami miała go dość, ale tylko czasami.
— No co? — Wyszczerzył się, ukazując tym samym rządek bielusieńkich zębów. Jego górne trójki były zabawnie zaostrzone.
— Powtarzasz się, mój drogi. Ta sama śpiewka od trzech lat. Nie potrafisz wymyślić niczego nowego, lepszego, ciekawszego? Wręczyć ci na święta słownik synonimów czy jak? — zapytała z przekąsem.
— Od ciebie przyjąłbym wszystko, mon chéri~ — mruknął zalotnie niskim tonem, po czym złapał się za pierś i westchnął teatralnie.
W tym też momencie rozległ się dobrze im znany sygnał, alarmujący o tym, że niedługo nastąpi przemiana zwrotna. Co za tym szło - koniec spotkania i uroczej rozmowy.
— Oh, jak mi przykro! — mruknęła ze śmiechem, dotykając opuszkiem palca jednego ze swoich dwóch kolczyków.
— Moje kochane Kwami twierdzi, że muszę zmykać. Śpiące maleństwo, sam rozumiesz, Kotku...
Po tych słowach zakręciła jojem na palcu wskazującym, w zamiarze chcąc się zamachnąć i zahaczyć o jakikolwiek inny dach. Zasalutowała w jego stronę, jednak ktoś szarpnął ją na ziemię.
— Biedronko, zaczekaj! — Chwycił ją za ramiona, by mogła stanąć prosto, a nie spotkać się twarzą z dachówkami.
— Kocie, o co chodzi? Coś się stało? — zapytała i pomasowala bolące w jednym miejscu lewe ramię.
— Coś nie tak?
— Nie zechciałabyś może zaszczycić mnie swą obecnością i dać się zaprosić na kolację, jutro? Gwiezdne kino też wchodzi w grę...? — zaproponował, wyczekując odpowiedzi, która - miał nadzieję - będzie pozytywna.
— Cóż, bardzo chętnie, ale... — mruknęła, a ton jej głosu od razu zmienił się na bardziej smutny. To wszystko za sprawą całkiem innej miny blondyna, który stał przed nią.
— Mówiłam ci już, że jest jeden... — Tu była zmuszona przerwać.
— Ta, że jest jeden chłopak. Słyszałem to już pięć tysięcy razy — fuknął niezadowolony — I wiesz co? Wiesz?
Granatowowłosa zamrugała, czując, że to chyba nie był zbyt dobry pomysł, by o tym wspominać. O tym jednak pewnie przekona się w ciągu następnych parunastu sekund.
— I w ch-cholerę mu zazdroszczę — zająknął się w nerwach, po czym zmierzył ją nieprzyjemnym spojrzeniem.
— Cześć.
Nastolatek pokręcił głową i zeskoczył na drogę, a później z pomocą kija przeskakiwał kolejne kamienice.
— Kocie... — Opuściła rękę, którą wcześniej zdążyła wyciągnąć, chcąc go zatrzymać. Zmarszczyła smutno brwi, po czym sama schowała się w jakiejś ciemnej uliczce.
— Tikki, chowaj kropki... — szepnęła, gdy po jej nosie spłynęła łza.
Latające stworzonko opadło najpierw na dłonie właścicielki, a później zmartwione i choć wymęczone, pogłaskało jej policzek. Tikki otarła łapką słoną kropelkę z jej twarzy. Później przez dłuższą chwilę przytulały się do siebie tak, jak tylko mogły, aż w końcu nastała pora powrotu do domu.
Już nie tak pewna siebie, jak podczas walki, Marinette wracała uliczkami Paryża do siebie. Dzisiejszy dzień był tym typem dnia, który daje w kość i zostawia za sobą mnóstwo bólu oraz ran. Nic, tylko położyć się i zasnąć, o ile organizm na sen pozwoli.
Cała sytuacja ciągnęła się już od wielu lat, co coraz bardziej obie strony dobijało. Żadnych postępów, żadnych kroczków ani w przód, ani w tył. Choć z tym ostatnim możnaby polemizować. Nie dało się też ukryć, że dziewczyna powoli zmierzała ku swoim czterem kątom, zalewając się po drodze kolejnymi łzami. Z racji, że przed sobą miała jeszcze połowę trasy, nie pozbywała się ich od razu, a dopiero wtedy, gdy przed jej oczami ukazywała się stara kamieniczka, której wejściem były drzwi prowadzące do piekarni państwa Dupain-Cheng.
Gdy tylko znalazła się już w środku, od razu na paluszkach pobiegła do siebie, mając nadzieję, że nikogo nie obudzi. Od razu położyła się na łóżku wraz z małą Tikki. Tej nocy problemy ze snem objawiły się ze zdwojoną siłą. Kolejne rozmyślania i niestety wylane łzy. Nastał ten czas, gdy to wszystko ją po prostu przerosło, uderzyło w jej najwrażliwszy punkt.
✰°✰
Kolejnego dnia wstała w całkowicie złym humorze. W dalszym ciągu była przygnębiona i zaspana. Tak też minęły jej wszystkie lekcje w szkole.
Przed wyjściem z domu była zmuszona, jak to sobie wmawiała, oszukać rodziców, że po lekcjach zostanie w bibliotece się pouczyć. Tak naprawdę jej celem był most nad rzeką. Tak udawało jej się choć trochę poskładać myśli, wpatrując się w lekko falującą wodę i swoje odbicie w niej.
Po powrocie oczy miała czerwone od płaczu i nieprzespanej nocy. Chciała niezauważona przemknąć do swojego pokoju i zabunkrować się w nim co najmniej do godziny siódmej następnego dnia. Pechem przewróciła szafkę na buty, czego hałas zwrócił uwagę jej ojca.
— Marinette, wróciłaś? Wszystko w porządku? — Przyjrzał jej się dokładnie.
— Tak tato, to tylko alergia. Z pewnością coś jeszcze pyli. — Uśmiechnęła się pociągając nosem.
— No dobrze, niech będzie, że Ci uwierzyłem. — Podwoiła rozmiar banana na twarzy. — Jesteś głodna? Zrobiłem risotto. Nie jestem twoją matką i w kuchni nie czuję się tak, jak w piekarni, ale się starałem!
— Z pewnością będzie pyszne! Poproszę porcję, ale przeniosę się do góry i tak zjem. Nie masz nic przeciwko?
— Nie ma problemu. Mama wróci dzisiaj troszkę później. Musiała pomóc przyjaciółce przy dziecku czy coś. Nie wnikałem.
Dziewczyna poszła z obiadem do siebie i zamknęła klapę. Tak naprawdę nie była w stanie nic przełknąć. Postanowiła wyjść na dach się przewietrzyć i ochłonąć. Zaczynało lekko kropić.
Nie chciała znowu płakać. Niestety, nie dała rady. Łzy lały się z jej oczu strumyczkiem, że aż z trudem łapała oddech.
W tym samym czasie Kot spacerował po dachach co robił zwykle gdy był smutny lub zdenerwowany. Z dnia na dzień zod ich pierwszego spotkania, zaczynał w siebie wątpić. Uczucia, którymi darzył granatowowłosą bohaterkę nie chciały go opuścić. Na jego drodze stanął ten wyjątkowy chłopak, którego imienia i nazwiska nie poznał do dziś.
Wpis autorki:
Dajcie znać co sądzicie o korekcie (do osób, które znają starą wersję), czekam a wasze opinie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro