Rozdział 6
- Dziękuję ci za wieczór. Był wspaniały. - powiedziałam, kiedy stanęliśmy przed drzwiami mojego pokoju.
- Nie masz za co. To była przyjemność. - odparł i oparł się nonszalancko ramieniem o framugę drzwi.
- Ale i tak dziękuję. - przewrócił oczami.
- Definitywnie za często mi dziękujesz. - powiedział.
- No cóż... - musnęłam wargami jego usta, po czym odsunęłam się - I tak dziękuję. - powiedziałam znikając za drzwiami i przygryzając wargę. Zdążyłam jeszcze usłyszeć jego perlisty śmiech.
- Cześć. I jak było? - zapytała Kathy, kiedy rzuciłam się na łóżko z uśmiechem - No, opowiadaj. - poczułam jak obok mnie ugina się materac.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam opowiadać przyjaciółce o wieczorze, a kiedy skończyłam, obie zaczęłyśmy piszczeć.
- Nie wierzę! Faceci jednak nas słuchają! - powiedziała nawiązując do elfów i tego, że mu o nich opowiadałam, na co dostała poduszką w ramię i zaśmiała się - Żartuję. To było wspaniale. Nigdy bym nie powiedziała, że Zack może być romantykiem. Nie z tego, co opowiadał o nim Luca. - przewróciłam oczami.
- Tak, Fisher sprawia wrażenie swojego brata, podczas gdy jest taki jakim zdaje się być Nathan. Zamienili się. - wyjaśniłam, na co Kat tylko pokiwała głową.
- Dobra, jest już grubo po północy, a ja jestem strasznie zmęczona. Powinnyśmy chyba iść spać, bo jutro, a właściwie dzisiaj, mamy egzaminy. - skrzywiłam się.
- To dopiero drugi miesiąc nauki. - jęknęłam i wywołałam tym samym śmiech blondynki.
- Tak, a w czerwcu powiesz, że dopiero dziesiąty i nadal za wcześnie na egzaminy, prawda? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Dokładnie. Okey, masz rację jestem padnięta. - powiedziałam i poszłam wziąć szybki prysznic. Kiedy wróciłam, Kathy spała jak zabita, więc zgasiłam lampkę nocną przy jej stoliku i sama położyłam się - Dobranoc. - szepnęłam, choć wiedziałam, że mnie nie usłyszy.
Następnego dnia wstałyśmy godzinę przed zajęciami, żeby nie musieć siedzieć w ścisku na śniadaniu. Usiadłam z dwoma talerzami tostów przy oknie i zaczekałam na Kathy, która poszła nam zrobić kawy i po chwili dosiadła się do mnie.
- Kto to? - spytała Gennaro, więc odwróciłam się podążając za jej wzrokiem.
Kilka stolików za nami siedziała jakaś Łowczyni, której w ogóle nie kojarzyłam. Miała bladą cerę, krucze włosy, które podwijały się do góry przy końcach; duże jasnoniebieskie oczy z długimi rzęsami i niepełne malinowe usta. Siedziała sama, dziobiąc w talerzu z jajecznicą. Wzruszyłam ramionami, odwracając się do blondynki.
- Nie wiem. Pewnie jakaś nowa. - odpowiedziałam zabierając się do jedzenie.
- Już myślałam, że jej nie znam. - przewróciłam oczami. Cała Kat, musi znać wszystkich i wszystko, inaczej nie byłaby sobą - Pamiętasz, że dzisiaj mamy egzaminy zaliczeniowe na pierwszy semestr? Będą sprawdzali jak dobrze walczymy. - wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam na nią.
- Na Niebieski Ogień! Zapomniałam! - pisnęłam i uderzyłam czołem o blat, mając szczerą nadzieję, że nic nie wylałam - Mam nadzieję, że nie trafię na jakiegoś terminatora. - dziewczyna parsknęła śmiechem na moje słowa.
- Spoko, może ten terminator nie zdążył naładować baterii i rano będzie w złej formie? - jęknęłam podnosząc głowę i przelotnie sprawdzając stan mojego talerza i szklanki. Tosty na miejscu, tak jak i kawa.
- Chcesz mi powiedzieć, że mamy je na pierwszej lekcji? - skinęła z uśmiechem głową - Super, kto na to wpadł? - zapytałam wstając od stołu, kiedy pierwsi uczniowie weszli do stołówki - Idziemy? Za piętnaście minut mamy egzamin, muszę się przebrać. - to powiedziawszy wróciłyśmy do naszego pokoju.
Związałam brązowe włosy w wysokiego kucyka, po czym podeszłam do szafy i wyjęłam z nich uniform, czyli skórzane spodnie, które o dziwo były bardzo wygodne i nie krępowały ruchów, oraz czarną bokserkę z szarymi paskami po bokach. Na nogi założyłam krucze buty sportowe i sięgnęłam po dzisiejszą broń, czyli: pas ze sztyletami i zestawem małym sztylecików na udo. Można było ich używać, pod warunkiem, że "będą służyły do zadraśnięcia, ewentualnie wbicia w jakąś część ciała, które nie byłoby śmiertelne, ani nie pozbawiłoby przeciwnika zbyt dużej ilości krwi", cytując pana Christophera, nauczyciela od walk.
- Gotowa? - zapytałam przyjaciółkę, która właśnie wiązała obuwie i skinęła głową, więc wyszliśmy na pole do treningów. Pocieszała mnie myśl, że to ostatni rok nauki i swoimi 21 urodzinami nie będę zaczynała następnego roku szkolnego.
- Na pierwszy ogień: Collins i Nisei. - miałam stanąć do walki z nową, którą widziałyśmy dzisiaj na stołówce. Wyjęłam dwa sztylety i zakręciłam nimi w dłoniach, w wyniku czego usłyszałam chichot Kathy. Popatrzyłam na nią i powiedziała mi bezgłośnie, żebym się nie popisywała.
- Jak bardzo jesteś zaawansowana? - zapytałam w myślach.
- Bardziej niż ci się zdaje. - odpowiedziała w ten sam sposób i mogłam przysiąc, że jej oczy na ułamek sekundy stały się czerwone. Wciągnęłam gwałtownie powietrze. To wampir. Demon. My ich zabijamy. Z całej siły powstrzymałam się przed chęcią wbicia jej sztyletu prosto w serce, zamiast tego mocniej ścisnęłam rączki sztyletów.
- Spoko, nikomu nie powiem, że jesteś wa...
- Może zaczniecie, zamiast się mierzyć spojrzeniami? - zapytał zniecierpliwiony pan Chris, więc oprzytomniałam.
Brunetka pierwsza przeszła do ataku. Jako broń wybrała sobie miecz, więc skrzyżowałam sztylety, tym samym parując jej broń i odepchnęłam ją do tyłu, przez co zatoczyła się lekko i znowu zaatakowała mój bok z okrzykiem bojowym. Zrobiłam obrót i drasnęłam ją w jej prawy bok, co spotkało się z jej niezadowolonym warknięciem i wykonała nienaturalnie szybki ruch, powalając mnie na ziemię.
- Uważaj, bo jeszcze się zdradzisz. - syknęłam wstając i uchylając się pod jej ostrzem. Zauważyłam, że z jej boku wypływa czarna ciecz. Na jej szczęście, niektórzy Łowcy mieli taką samą krew, choć w jej przypadku, była to wina demonicznej natury. Postanowiłam nie walczyć z demonem i zakończyć tę walkę, puki jestem jeszcze w stanie nie wbić jej kołka, który leżał w skrzyni z broniami.
Pchnęłam ją na ścianę budynku i skrzyżowałam ostrza przed jej szyją w taki sposób, że jeden mój ruch, a jej głowa leżała by u moich stóp. Nisei wyciągnęła szyję i przełknęła ślinę, a ja posłałam jej wrogie spojrzenie. Pan Chris zaklaskał krótko.
- Panna Collins jak zawsze nienaganny styl walki, choć mógłbym się do jednej czy tam dwóch rzeczy przyczepić, ale cóż: zdajesz celująco. A co do pani, panno Nisei, ktoś będzie musiał z tobą trenować. Och, na Anioły, Ino! Odsuń te sztylety od szyi Yesubai! - schowałam zwinnym ruchem broń do pochew i odsunęła się od wampirzycy, idąc w stronę uczniów czując, jak krew we mnie buzuje. Nie zabiłam wampira. Może niedługo to się zmieni, pomyślałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro