Rozdział 11
Kiedy wróciłam do Akademii, byłam wypruta z emocji. Wypłakałam tyle łez, że pomimo tego, że znowu miałam ochotę płakać, nie miałam już czym.
- Nie mogę uwierzyć, że wiedziała o swojej śmierci. - wyszeptałam słowa, które powtarzałam jak mantrę - Czemu mi nie powiedziała? - zapytałam patrząc na Zack'a spojrzeniem, które błagało o odpowiedź.
- Nie mam pojęcia, ale zapewne dlatego, że nie chciała cię martwić. Gdybyś się o tym dowiedziała, za wszelką cenę próbowałabyś ją przed tym uchronić, ale w końcu nie da się zmienić losu i gdzieś tam coś by się wydarzyło, przez co twoja matka by tak czy siak zginęła. Pani Collins przyjęła swój los, nie chciała obarczać cię, niepotrzebnie, winą. - zapewnił, a ja skinęłam głową. Gdzieś tam wiedziałam, że to prawda, ale usłyszeć od kogoś innego te słowa... Było to dużo ważniejsze.
- Dziękuję ci, Zack. - uśmiechnął się lekko.
- Nie masz za co. - zapewnił i przytulił mnie mocno - Spróbuj się tak nie zamartwiać, tam jest jej lepiej. Wiem, że to trudne, ale w końcu się z tym uporasz, prawda? Nie zrobisz tego co moja kuzynka, obiecaj. - skinęłam głową. Chodziło mu o to, że po śmierci jej rodziców, popełniła samobójstwo, bo nie wytrzymywała tego wszystkiego.
- Nie zrobię tego. Mogę liczyć na waszą pomoc, prawda? - zapytałam z nadzieją, a on pocałował mnie w czoło.
- Oczywiście, że ci pomogę. Twoi przyjaciele i ja zawsze ci pomożemy. - obiecał. Po chwili wyplątałam się z jego objęć i uśmiechnęłam się.
- Przeszłabym się nad wodospad, pójdziesz ze mną?- uśmiechnął się ciepło.
- Oczywiście. - na moich ustach pojawił się uśmiech ulgi.
- Za dziesięć minut przed szkołą. - skinął głową i ruszył do swojego pokoju, a ja zniknęłam za drzwiami od mojego.
Kathy została chwilę z gośćmi, bo obiecała odesłać ich do domów, za co byłam jej wdzięczna.
Przebrałam się w czarną bluzkę z luźnymi rękawami 3/4, granatowe spodnie i tego samego koloru trampki, po czym wyszłam z pokoju. Na szczęście na pogrzebie nie miałam makijażu, bo inaczej byłabym cała rozmazana.
Jak się okazało, Zack czekał na mnie przed Akademią, oparty o jedną z pobliskich skał.
- Idziemy? - skinęłam głową i złapałam wyciągniętą dłoń chłopaka, splatając nasze palce.
Szliśmy w ciszy, a w głowie cały czas widziałam uśmiechniętą mamę, którą widziałam po raz ostatni w jej domu. Nawet nie zauważyłam, kiedy stanęliśmy przed wodospadem.
Usiedliśmy na największym kamieniu, a ja zapatrzyłam się w taflę wody, nie mogąc przegnać niechcianych myśli. Zack objął mnie ramieniem, nie przeszkadzając mi w myśleniu. Oparłam głowę na jego ramieniu i westchnęłam.
Zastanawiałam się nad wszystkim. Czy John wiedział o tym, że niedługo umrze? Ile osób o tym wiedziało? Jaki był powód tego, że ukryła to przede mną? Dlaczego kazała pani Fisher się mną zająć? Jedno pytanie pędziło drugie, a ja poczułam łzy w oczach. Łzy bezsilności, strachu i straty. Brunet jakby to zauważając, przytulił mnie do siebie tak, że usiadłam mu na kolanach i ginęłam w niedźwiedzim uścisku. Pocałował mnie krótko i smutno, a ja poczułam jak moje serce zatrzepotało na ten gest.
- Nie płacz, Ino, bo czuję dobijającą bezsilność, wiedząc, że nic nie mogę na to poradzić. - powiedział gładząc mnie na policzku, a ja przymknęłam oczy.
- Na prawdę wystarczy, że jesteś. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy, jak mi to pomaga. - odpowiedziałam i przytuliłam się do niego - Jeżeli chcesz mi pomóc, po prostu mnie przytul daj mi poczuć, choć przez chwilę, że nadal jest tu ktoś, dla kogo jestem ważna. - poprosiłam szeptem, a Zack mocno objął mnie ramionami.
- Nawet tak nie mów. - rozkazał cicho - Kocham cię i zawsze będę przy tobie, pamiętaj. - spojrzałam na niego ze łzami w oczach - Proszę, nie płacz. - poprosił łagodnie, a ja schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Przepraszam, to ze szczęścia. - odparłam i poczułam, że się rozluźnia.
- W takim razie, to dobrze, prawda? - skinęłam głową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro