Rozdział 10
Trumna mojej matki znajdowała się obok trumny Johna, a ja stałam między nimi dwoma. Czułam, że mam napuchnięte oczy od łez i zapewne byłam cała czerwona, ale nie przejmowałam się tym. Poprawiłam kołnierzyk czarnej sukni i podeszłam do podestu, zaczynając wierszem:
-Odeszłaś Matko ode mnie
na niebiańskie łany
Bóg Cię wezwał a ja siedzę
gorzko sobie płaczę,
wiem że na tym świecie matko
już Cie nigdy nie zobaczę.
Moje oczy płoną i żal serce
ściska, Tyś mnie matko wychowała
i jesteś mi bliska.
Już mnie więcej nie zapytasz
jak się dzisiaj czuję?
Twój cień z ziemi znikł na zawsze
lecz ja Cię miłuję.
- Byłaś najdroższą osobą w moim życiu, zajmowałaś się mną i nigdy nie traciłaś cierpliwości, chociaż byłam nieznośna. - uśmiechnęłam się przez łzy - Nie powinnaś była zginąć w tak okrutny sposób. Powinnaś wyjść za Johna i dożyć z nim spokojnej starości, a tymczasem nawet nie stanęłaś z nim na ślubnym kobiercu. Chciałam ci podziękować, po raz ostatni, za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, dla nas wszystkich. Kocham cię- dokończyłam szeptem i włożyłam w jej dłonie wisiorek, na którego połowie jesteśmy z tatą, a na drugiej połówce jej zdjęcie z Johnem.
Usiadłam obok Zack'a, który złapał mnie za rękę w pocieszającym geście.
Przyjaciółka mamy, pani Fisher, wyszła na podium i sama również zaczęła wierszem.
- Pozostaniesz w moim sercu
do końca żywota, pozostały dziś
po Tobie Twoje ziemskie wota
Puste buty i telefon już na zawsze głuchy
stare łóżko a w nim pościel i wielkie poduchy.
Mam wrażenie jakbyś wyszła i za chwilę wrócisz
lecz to spacer bez powrotu, już nigdy nie wrócisz.
Może przyjdziesz do mnie we śnie i ujrzę Twą postać
lecz przed świtem musisz wrócić tu nie możesz zostać
Jak wstrzymać łzę, co z oczu płynie,
A krtań przedziwna słabość dusi.
Kiedy mówimy o dziewczynie,
Która już odejść od nas musi.
Jak wstrzymać myśl, co nie zaginie,
Słowem wyrazić pamięć jasną.
Kiedy mówimy o dziewczynie,
Której już światło cicho zgasło.
Wierzymy jednak bólem zdjęci,
Że Bóg cię przyjmie w swoich włościach.
Ugoszczą także wszyscy święci,
Widząc miłego sercu gościa.
Ciesz się w niebiosach zacnym gronem,
Tam równo wszystkich chcą doceniać.
Choć życie śmiercią zakończone,
To nie oznacza zapomnienia.
Jak wstrzymać łzę, co z oczu płynie,
Jak wstrzymać myśl, co gardło dusi.
Kiedy mówimy o dziewczynie,
Która już odejść od nas musi.
- Byłaś moją przyjaciółką, znałyśmy się od dziecka. Ja... - spojrzała na mnie - spełnię
Twoją prośbę i zaopiekuję się twoją córką. To było ostatnie o co mnie prosiłaś. - poczułam zimny dreszcz przebiegający po moich plecach i mocniej ścisnęłam rękę chłopaka. Ona wiedziała.
Po ceremonii pogrzebowej, złapałam panią Fisher i w trójkę odeszliśmy na taką odległość, żeby nikt nas nie słyszał.
- O czym pani mówiła? Jak to moja mama panią o to prosiła? - zażądałam odpowiedzi, a ona westchnęła.
- Twoja mama... Czuła od pewnego czasu, że jest obserwowana. Wiedziała, że Cuntery ją zaatakują i poprosiła mnie, żebym się tobą zajęła. - poczułam łzy w oczach, a wzrok pani Fisher naraz złagodniał - Och, dziecko. Tak mi przykro. Twoja matka była wspaniałą kobietą, która zasługiwała na o wiele lepszy los. - zapewniła i przyciągnęła mnie do siebie, zamykając w matczynym uścisku.
- Dlaczego ich zabili? - wychlipałam, a ona zaczęła gładzić mnie po włosach.
- Chcieli was chronić. Nie zdradzili dokąd się udaliście. Widzicie, jesteście zagrożeniem dla nich. Jeszcze nigdy nie było tak potężnej pary Łowców. Cuntery boją się waszej potęgi. - skinęłam głową i odsunęłam się od niej, wycierając łzy i zmuszając się do uśmiechu - Możemy porozmawiać? - zwróciła się do swojego syna, na co on skinął głową, a ja ruszyłam do Veyrona i oparłam się o jego maskę.
Obserwowałam jak Zack rozmawia ze swoją matką, co jakiś czas zerkając na mnie. Trudno mi było określić, czy robi to po to, aby się upewnić, że nic mi nie jest, czy może rozmawiają o mnie, ale raczej mało mnie to obchodziło.
Odwróciłam od nich wzrok i przeniosłam spojrzenie na grób mojej matki, cały zasłany wiankami i poczułam, jak nowa fala łez wylewa się spod moich powiek, kiedy ktoś nagle stanął przede mną i uniósł mój podbródek.
- Wiem, muszę wyglądać okropnie. - powiedziałam.
- Daj spokój. Wyglądasz pięknie, jak zawsze. Nawet nie płakałaś tyle ile się spodziewałem. Znowu dusisz to w sobie, prawda? - niechętnie skinęłam głową, a on westchnął - Przyjdź do mnie jakbyś poczuła się gorzej, dobrze? Nawet jakby był to środek nocy, pomogę ci się z tym uporać. - obiecał.
- Nie musisz mi pomagać, czasami wystarczy, żebyś po prostu był. - przyznałam zgodnie z prawdą, a on pocałował mnie w policzek.
-I będę. - uśmiechnęłam się delikatnie słysząc te słowa, po czym wsiedliśmy do samochodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro