Rozdział 27
Od pół roku miałam zatrzęsienie głowy. Członkowie Rady chcieli spędzić trochę czasu z nowym członkiem rodziny, przez co byłam rozchwytywana. Nie dość, że musiałam zapamiętać imiona Rady to jeszcze ich dzieci, oraz ich wnuków, którzy byli nawet w moim wieku! Tak, członkowie "rodziny" mieli w wielu przypadkach więcej, niż 60 lat, więc nic dziwnego, że ich wnuki mają 20 lat.
- To do prawdy zajmująca historia, ale jest już popołudnie, a ja obiecałam Katherine, że pomogę w jej kilku sprawach. Mam nadzieję, że rozumiesz. - spojrzałam na mężczyznę, który zbliżał się do 70, a on jedynie uśmiechnął się pobłażliwie.
- Oczywiście. Tristanie, odprowadziłbyś ją? - chłopak skinął głową i wstał, podając mi swoje ramię, które ujęłam.
Tristan był 22 latkiem i miał siostrę bliźniaczkę, Summer. Chłopak miał czarne, nieco dłuższe włosy, a z jego wyglądu można było wywnioskować, że miał azjatyckie korzenie. Jedynie jego oczy w kształcie migdałów nie pozwalały tak sądzić, ponieważ były w kolorze złota, a dokładniej rzecz ujmując: pirackich dublonów.
Był ubrany w jasnobłękitną koszulę, z rękawami podwiniętymi do łokci i zwykłymi, czarnymi spodniami. Prezentował się naprawdę dobrze.
- Przepraszam za dziadka, potrafi zanudzić swoimi opowiadaniami. - powiedział, gdy opuściliśmy pokój.
- Nie, nie o to chodzi. Jego historie były naprawdę ciekawe, po prostu...
- Już nie miałaś ochoty słuchać ich po raz pięćdziesiąty? - zaśmialiśmy się.
- Tak, to może o to chodzić. - dziadek Tristana często się powtarzał, co można było przypisać do jego wieku, ale był tak serdecznym i miłym Łowcą, że nie można było mu tego wypominać.
- Jeszcze raz, przepraszam.
- Nie masz za co. Masz wspaniałego dziadka. - przyznałam z uśmiechem, a on spojrzał na mnie kątem oka.
- Miło mi to słyszeć. - powiedział, kiedy zatrzymaliśmy się przed moim pokojem. Potarłam niespokojnie ramiona i spojrzałam na chłopaka.
- Tris, ja... - dotknął mojego policzka i uśmiechnął się smutno.
- Wiem, Ino. - zapewnił i złożył słodki pocałunek na moim policzku, a ja poczułam jak ściska mi się serce. Wiedziałam, że to nie ta osoba powinna w tamtym momencie, jak i w każdym innym, mnie całować. Choćby w policzek. Zamknęłam oczy, nie chcąc wypuścić łez, po czym przytuliłam się do bruneta.
- Żegnaj, Tristanie. - powiedziałam drżącym głosem i zniknęłam za drzwiami mojego pokoju.
Westchnęłam, wyrzucając z głowy Zack'a i spojrzałam na pokój, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Niczym wybawienie, rozległ się dzwonek mojego telefonu.
- Halo? - zapytałam po chwili, odbierając dzwoniący telefon. Kathy.
- No cześć. - w jej głosie usłyszałam dużo sprzecznych emocji i zaniepokoiłam się, siadając na sofie.
- Co się stało? - zapytałam niespokojnie, a ona prychnęła.
- Więc... Chodzi o to, że w naszej Akademii był szpieg. Szpieg demonów. -poderwałam się z kanapy.
- Co?! -zaczęłam niespokojnie chodzić w kółko.
- No tak, dowiedzieliśmy się za późno. Zwiała, co może... - przerwałam jej.
- Oni planują na was atak! Macie się przygotować, słyszysz? Będę najszybciej jak to możliwe, rozumiesz? Jak tam będę, chcę was wszystkich zobaczyć w jednym kawałku! - powiedziałam i zakończyłam połączenie.
Szybko wybiegłam z pokoju, wpadając na Katherine.
- Och, Ino. Jest sprawa... - machnęłam ręką.
- W Akademii źle się dzieje. Muszę tam pójść. - spojrzałam na nią hardo, a ona westchnęła i skinęła głową. Przytuliła mnie krótko i ciepło.
- Aktualnie nie mamy wolnych Łowców, więc niech Aniołowie i Ogień będą dziś tobie i im przychylni. - skinęłam jej głową w podzięce za błogosławieństwo i szybko zbiegłam po schodach.
Podeszłam do portalu, otwierając drzwi. Zamarłam widząc, że portal został zniszczony. Demony wiedziały, pomyślałam i zaklęłam w myślach zatrzaskując drzwi, za którymi już nic się nie znajdowało.
Wybiegłam z willi, chwytając mój płaszcz i wpadłam do Veyrona. Niestety, ale podróż miała mi zająć kilka godzin, bo nie byłam biegła w teleportacji, więc musiałam dotrzeć tam w tradycyjny sposób.
Kiedy dotarłam na miejsce, zastałam tam istne pobojowisko i mimo, że po drodze złamałam wszystkie przepisy i tak dotarłam po trzech godzinach. Sądząc po szkodach, nie mogło tu być setek demonów, a setki tysięcy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro