Rozdział 20
- Czekaj, co zrobiłaś?! - zapytała niedowierzająco, Kathy.
- No... Zgodziłam się z nim przyjaźnić. - westchnęła i potarła czoło dłonią.
- Wiesz, że możesz przez to cierpieć? - zapytała spokojnie, a ja niepewnie spojrzałam na nią. Nie była na mnie zła.
- Wiem, ale wiem także to, że już jutro mnie tu nie będzie. Będę silna i nie dam się złamać. To tylko niecała doba, a nawet mogę powiedzieć, że tylko kilkanaście godzin i kilka jutro.
- Wiem. Chcesz mnie zostawić z tą bandą idiotów? - przewróciłam oczami.
- Masz jeszcze Lucę. - zauważyłam, a ona zaczęła się śmiać.
- No przecież mówię! - teraz i ja do niej dołączyłam - Będzie mi ciebie brakować. - powiedziała, a jej oczy się zaszkliły.
- Nie, Gennaro. Ani mi się waż, bo też zacznę płakać. To jeszcze nie jest czas na pożegnanie. - powiedziałam cicho.
- Wiem. - odpowiedziała i wytarła łzę ze swojego policzka.
- Mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Będziecie odwiedzać mnie w mieszkaniu Rady. - spróbowałam dostrzec w tej sytuacji jakieś pozytywy.
- Nie wiem, czy to jest możliwe. - spojrzałam na nią ze zmarszczonymi brwiami, a ona westchnęła smutno - Rada nie życzy sobie wielu gości, dlatego sam fakt, że tam pojechałaś, zwiastował coś złego. Oczywiście pod względem naszej przyjaźni. - skinęłam jej smutno głową.
- Czyli... Niedługo musimy się pożegnać? - zapytałam.
- Tak. Ale już teraz chce ci podziękować za przyjaźń. - uśmiechnęłam się.
- Nie dziękuj. Nadal będziemy się przyjaźnić. - trąciłam ją ramieniem, ale nie wydawała się zbyt przekonana.
- Mam nadzieję.
- Dobra, koniec smutków! Masz jakiś pomysł na to jak spędzić czas? - wzruszyła ramionami.
- Co powiesz na zakupy? - spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami - Tak, widzisz jak się dla ciebie poświęcam? - pisnęła i przytuliła mnie, po czym pociągnęła mnie do wyjścia, a ja w biegu złapałam moją skórę wiszącą na krześle i torebkę z portfelem i kilkoma innymi niezbędnymi rzeczami.
Postanowiłyśmy skorzystać z najtańszego i najbardziej ekonomicznego środku transportu, który, niestety, był również żmudny, mianowicie: przejść się na nogach. Dzisiaj zdecydowałyśmy, że zrobimy zakupy w wymiarze Łowców, chociaż tutejsze ubrania różniły się nieco od tych ze świata ludzi, uznałyśmy, że w mieszkaniu Rady będę lepiej się czuła, gdy będę ubierała się tak jak oni. Nie wiedziałyśmy, czy w swoim mieszkaniu ubierają się normalnie czy nie, ale jednego byłyśmy pewne, a mianowicie tego, że za każdym razem gdy opuszczali swoją "fortecę", byli ubrani jak Łowcy.
Mając na myśli ubrani jak Łowcy, nie znaczy to, że ubierali się w zbroje, po prostu ubierali się... nietypowo. Jak powszechnie wiadomo, na bale Łowcy preferowali stroje typowe dla gotyku, a wyjściowe stroje również były w tym stylu. Z tego co słyszałam, były to tylko wyjściowe stroje i miałam szczerą nadzieję, że to prawda, ponieważ nie miałam planu, żeby w najbliższym czasie zmienić styl na gotycki.
- Dobra, chodźmy do tego sklepu! Rada nie może ubierać się w jakieś tanie łachmany! - przewróciłam oczami, gdy zaciągnęła mnie do jednego z droższych sklepów - A ja, jako twoja przyjaciółka, skorzystam z okazji i kupię sobie nową suknię na bal! Od dawna jej nie zmieniałam i ostatnio stała się troszkę przymała. - skinęłam ze zrozumieniem głową, próbując ukryć śmiech.
- Z każdą następną sekundą coraz bardziej żałuję, że wpadłam na ten durny pomysł. - powiedziałam, a Kathy uśmiechnęła się przebiegle.
- I powinnaś. - gdy zobaczyła moją przerażoną minę, parsknęła niepohamowanym śmiechem, nie mogąc złapać tchu - Na Niebieski Ogień, dziewczyno! Gdybyś widziała swoją minę. - powiedziała kuląc się ze śmiechu i usiadła na sofie w sklepie. Przewróciłam oczami i trąciłam ją, żeby się uspokoiła, ale ona tylko przewróciła się do tyłu, tym samym spadając z siedzenia, opętana jeszcze większym napadem śmiechu. Patrząc na nią, sama nie mogłam powstrzymać się przed przyłączeniem do niej. Może niekoniecznie na ziemi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro