Rozdział 9: Jekaterynburg (1/2)
Szczęśliwego Nowego Roku!
****
Dziesięć lat wcześniej, port lotniczy Kolcowo, Jekaterynburg, Rosja
-Ali?- wysoki chłopiec o kruczoczarnych włosach stał na tak zwanych ,,przylotach" , bujał się na barierce i właśnie wypatrzył ,,swoją" podróżną.
-Sasza?- odpowiedziała pytaniem dziewczynka mniej więcej w jego wieku.
Wyraźnie była dosyć niepewna. Dysproporcja masy do wzrostu wcale tego wrażenia nie zmniejszała.
-Aleksander Fiodorowicz Wawrinow- chłopiec ukłonił się żartobliwie- Czyli Sasza.
-Wiem, jak się nazywasz, głupku. Tylko ludzie inaczej wyglądają na zdjęciach, niż w rzeczywistości.
-Czy naprawdę jest ze mną tak źle? Bo ty wyglądasz tak samo patykowato, wrednie i masz równie beznadziejny rosyjski.
-Nie wiem, jak mój rosyjski dało się wyczytać ze zdjęć...
-Z wiadomości. A teraz jeszcze słyszę jakże... Cudowny? Akcent.
-No dobrze, głupio się tak kłócić na środku lotniska...
-Masz absolutną rację. Mój tata i Katja czekają na zewnątrz, bo tu jest za dużo ludzi-próbował wziąć jej walizkę.
-Sama poniosę. Jest stara i trzeba umieć się z nią obchodzić. A co z Julą?
-Jak chcesz. Mam pomysł, przejdźmy na angielski. Nie mogę słuchać tego, jak mówisz. A jeśli chodzi o Julę... Zwyczajnie nie zmieściłaby się w samochodzie, a mama została z nią.
-Milutki jesteś... Ale niech ci będzie.
Rozmawiając w podobnym tonie wyszli na parking. Stał tam mocno wysłużony samochód z podobnym do Saszy mężczyzną i starszą od niego dziewczyną, ale również podobną. Dzieci wsiadły na tylne siedzenia.
-Dzień dobry...- rzuciła niepewnie przyjezdna.
-Dzień dobry. Fiodor Rusłanowicz Wawrinow. Rozumiem, że ty jesteś Ali?
-Tak właściwie, to wymysł Saszy... Mam na imię Zhalia.
***
Dwa lata później, księgarnia Klausa, Wiedeń, Austria
Telefon dzwonił jak najęty. Zhalia, zauważając, że chyba jest jedyną osobą, którą to obudziło i nikt inny nie odbierze, zwlokła się z łóżka i rzuciła okiem na zegarek. 6 z minutami.
-Szlag by to wszystko... Czego ktoś może chcieć o tej porze?- zawijając się w kołdrę powlokła się do aparatu z nadzieją, że odbierze, spławi natręta i pójdzie dalej spać.
Jak zwykle, kapcie, kiedy jak na złość ich potrzebowała, poszły się kochać w bliżej nieznane miejsce. Zimna posadzka sprawiała, że odechciewało jej się, ale wiedziała aż za dobrze, że telefon jest w jej części korytarza i pewnie będzie dzwonił w nieskończoność. Z wściekłością odebrała.
-Halo?
-Ali? Tu Sasza...
Dwie rzeczy powstrzymały ja od wydarcia się ,,Czy zdajesz sobie sprawę, pacanie, która jest godzina?!". Szybka kalkulacja (w Jekaterynburgu była dziewiąta) i ton, którym mówił chłopak.
-Co się stało?
-Ali...Ja...- dalszą wypowiedź stłumił szloch, a słuchawka została chłopakowi wyraźnie wyrwana.
Teraz mówiła Katja:
-Nie wiem, dlaczego to akurat do ciebie ten matoł zadzwonił, ale jak już to zrobił to ci powiem. Tata wiózł Julę na szczepionkę czy coś, mieli wypadek. Tata nie żyje, Jula w ciężkim stanie.
-Katiusza...- nie dokończyła, bo z drugiej strony wściekle trzaśnięto słuchawką.
Tego dnia nie było dane jej już spać.
***
Dom Dantego, Wenecja, Włochy
Sophie i Lok sprzeczali się nad jakąś zagadką.
-Ale Sophie, nie widzisz, że to bez sensu? Tu trzeba przesunąć to w lewo, a nie w górę!
-Ale jeśli przesuniesz to w lewo, to zablokujesz tę część i wtedy nie dasz rady przesunąć już tej!
-Dam, spójrz, po prostu przesunę tę i te dwie obok...
-Rozumiem, że jesteś mistrzem takich łamigłówek, ale przyznaj się, że to bezsensowny błąd!
Normalnie nigdy by się o coś takiego nie kłócili, ale nie mieli najmniejszej ochoty wracać do szkoły zaczynającej się już po weekendzie. Zadzwonił Metz. Przerwali rozmowę, Lok odebrał, do salonu weszli Dante i Zhalia.
-Witajcie. Mam dla was pilną misję.
-Może wreszcie coś konkretnego, bez potrzeby wyszukiwania wszystkich informacji w niepewnych źródłach?- mruknęła Moon.
-Mówiłaś coś?
-Och, nie, nieważne.
-Dobrze, w tym wypadku wytłumaczę wam, na czym będzie ona polegała. Właściwie, są to dwie misje w jednym miejscu. Po pierwsze, kojarzycie na pewno dynastię Romanowów. I jej koniec.
Pokiwali głowami. Wszyscy poza Lokiem.
-I dlatego nie śpi się na historii...-szepnęła Sophie.
-Znacie też na pewno jej powiązania z Grigorijem Rasputinem. Zwłaszcza carewicza Aleksego.
-Na przykład to, że podobno tamował jego krwotoki przez telefon?-wtrącił Dante.
-Do tego właśnie zmierzałem. Mamy podstawy podejrzewać, że był w posiadaniu pewnego Tytana, który umożliwiał mu takie rzeczy. Podejrzewamy również, że przekazał go później carewiczowi i w ten sposób chłopiec jakoś przeżył do...
-...dnia rozstrzelania w Jekaterynburgu.
-Właśnie, Zhalio. I dlatego chciałbym, żebyście się tam wybrali. Poza tym, z naszych informacji wynika, że mieści się tam coś w rodzaju siedziby Stowarzyszenia Wspaniałych.
-Założę się o pięć euro, że jak pewna panna się o tym dowie to wkroczy z krzykiem ,,Mogę się wam przydać!" i nijak nie da się jej spławić-powiedział Vale.
-Nie rozumiem waszej niechęci do Amy, ale mogę jej nie informować. Wracając do Wspaniałych. Potrzebujemy kogoś, żeby mniej więcej wybadał jej wielkość i rozkład pomieszczeń. Dokładniejsze dane już przesyłam na wasz holotom. Powodzenia.
Rozłączył się. Na holotomie pojawiła się karta.
-Łowcy, mamy misję!- ogłosił Dante.
-To super, ale to Rosja. Nie znamy języka, nie wiemy nic o tamtejszych siedzibach Fundacji, jeśli jakiekolwiek są!-zauważyła Casterwillówna.
-Tak się akurat składa, że są tam co najmniej dwie, a jak już wam mówiłam, znam język. I ludzi, którzy pewnie zechcą nam pomóc.
-Zhalio? Co to za ludzie?
-Czyżbyś był zazdrosny, Dante? To przyjaciele.
***
Port lotniczy Kolcowo, Jekaterynburg, Rosja
Sasza miał wrażenie, że to już się zdarzyło. Ali pojawiała się w sumie co najmniej dwa razy w roku, zawsze przylatując na to właśnie lotnisko. Tylko ostatnie dwa lata... Nie widzieli się w ogóle. Sasza śmiał się z Juli, która od rana siedziała jak na szpilkach. Głupia Młoda.
Zauważył poruszenie w tłumie. Czwórka ludzi z Ali na czele. Jakaś mała ruda, chyba ma na imię Sophie. Jest z Casterwillów, jeśli dobrze zrozumiał. Ten blondynek to Lok Lambert. Legenda Eathona dotarła aż za Ural. I osoba, której w teorii nie powinien kojarzyć, bo on i jego siostry z niczym się nie wiązali, ale Fundacja jest bardzo wszędobylska. Dante Vale. Aleksander zaśmiał się pod nosem. Jak on na nią patrzył. Ale chyba zdawała sobie z tego sprawę. O, Ali go zauważyła!
-Ali!- wydarł się.
Bujał się na barierce, jak zawsze.
-Sasza!- odpowiedziała mu.
Przeskoczył na druga stronę, podbiegł do niej i przytulił.
-Boże, dlaczego tak długo cię tu nie było? Jula czeka od wczoraj, a Katiusza z mamą zastanawiają się, kim mogą być twoi przyjaciele. I zgadnij, kto postanowił wpaść?
-Nie wiem.
-Ulubieniec Katiuszki, Miszka!
-Tylko nie on! Żartuję, wszyscy wiedzą, że uwielbiam Miszkę.
Rosjanin mruknął coś jeszcze, ale przyjaciele go nie zrozumieli, bo mówił po rosyjsku.
-Ty gnido!- zaśmiała się Zhalia- Przedstaw się przynajmniej.
-Aleksander Fiodorowicz Warinow- skłonił się żartobliwie- Czyli Sasza.
-Dante Vale, miło mi- mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
-Lok Lambert.
-Sophie Casterwill.
Ruszyli za swoim przewodnikiem w stronę parkingu. Vale odciągnął na chwilę Moon na bok.
-Za co nazwałaś go gnidą? I kim właściwie jest Miszka?
-Miszka to Michajił, ich przyjaciel, a mój znajomy. Sęk w tym, że ostatnio widziałam go dobrze z sześć lat temu i dlatego Sasza zaproponował, że założy się ze mną, że Miszka pierwsze co powie to ,,O, nie wyglądasz już jak sztacheta!". W sumie, byłoby to w jego stylu.
-Nie potrafiłbym cię skojarzyć ze sztachetą.
-Teraz nie, ale uwierz, że kiedyś notorycznie wszyscy pytali mnie, czy przypadkiem nie mam anoreksji. Po prostu niedowaga, z którą notabene jeszcze do końca się nie rozprawiłam.
-Aha, ok.
Aleksander znów rzucił jakąś uwagą w rosyjskim. Zhalia odpowiedziała coś zirytowana. Generalnie brzmiało to jak ,,Weź się zamknij".
-Nie mogę się doczekać, aż spotkam twoją mamę i Katiuszę. Przy nich już nie będziesz taki hej do przodu z tymi jakże miłymi słowami.
-Tak, a ty wreszcie będziesz miała co przed nimi ukrywać. Bo Katja jak Katja, ale jeśli szanowna mamusia się dowie... Nie zamierzam powstrzymywać się z powiedzeniem jej tego.
-Nienawidzę cię, Saszka.
***
Mieszkanie rodziny Wawrinow, Jekaterynburg, Rosja
Jak okazało się w trakcie drogi do mieszkania zarówno Sasza jak i jego siostry byli Łowcami, ale z niczym właściwie niezwiązanymi i o raczej małej sile. Problemy z dogadywaniem się nie istniały, ponieważ cała trójka biegle władała angielskim. Tylko ich matka zatrzymała się na poziomie bardzo podstawowym i czasem dyskretnie prosiła któreś z dzieci o tłumaczenie. A jeśli mowa o tychże dzieciach.
Sasza miał dwadzieścia trzy lata, kruczoczarne, raczej niedbale przycięte włosy, podobnie wyglądającą brodę i niebieskie oczy. Należał do osób wysokich i dobrze zbudowanych. Cały był właściwie dość niedbały.
Jego cztery lata starsza siostra Jekaterina, zwana przez wszystkich Katiuszą lub Katją, bardzo przypominała brata, ale była znacznie bardziej zadbana. Ciemne włosy, sięgające mniej więcej łopatek, układała starannie w falach. Ubierała się bardzo skromnie, ale to podkreślało jej osobowość. A temperament miała naprawdę ognisty. Odbijał się w piwnych oczach,które czasami umiały wręcz ,,płonąć".
Julija, lat dwadzieścia jeden, różniła się od rodzeństwa diametralnie- przypominała matkę, ale była bardzo cicha. Skrycie podziwiała Katiuszę- piękną, smukła i ciemnowłosą. Sama była średniego wzrostu, na granicy ze zwykłą niskością. W przeciwieństwie do siostrzanej smukłości miała tylko chudość i patykowatość. A ciemne włosy i oczy musiały pozostać w sennych marzeniach na rzecz jasnego blondu i niebieskich oczu, które nigdy nie płonęły. Szara myszka, tak kryjąca się ze swoim poczuciem niższości, że nikt nawet nie próbował tego zmienić, bo nie wiedział.
Pani Dorofieja Wawrinow była starszą wersją młodszej córki, ale pełną serdeczności, wręcz jowialności. Na wieść o gościach ucieszyła się jak nie wiadomo co- jej ulubienica Ali (którą próbowała swatać z Saszą, ale widocznie oboje pooddawali swoje serca gdzie indziej) i jej przyjaciele. Nawet nie przejmowała się niskim poziomem angielszczyzny. Przecież w razie czego dzieci przetłumaczą p. A skoro mieszkanie miała duże- w końcu mieszkała tu kiedyś z rodzicami i dwiema zamężnymi i dzieciatymi siostrami, którzy wyprowadzili się dopiero po narodzinach Juli to gościnnych miała kilka. Ci przyjaciele podobno wspaniali ludzie, a takich nigdy za wiele. I jeszcze maja w okolicach ważną misję!
Tak więc pani Wawrinow i jej córki czekały w progach olbrzymiego mieszkania. Julka, kiedy tylko zobaczyła przyjaciółkę, wyskoczyła z tych progów i piszcząc rzuciła się jej na szyję.
-Ali! Dlaczego cię tak długo nie było?!- potem słowa poleciały potokiem, bez żadnych przerw- NawetniewieszjaksięstęskiniłammamcityledoopowiedzeniaprzedstawmiswoichprzyjaciółjakdługosięznacieiletubędzieciejaniemogęalesiestęskniłamcotozamisjaczymogęwampomócczytoludziezFundacjiwieszżebędzieMiszkakręcizKatiuszką...
(A wy nawet nie wiecie jak bardzo szlag jasny mnie trafiał, kiedy pisałam tę wypowiedź. Zwłaszcza, kiedy kilka razy z rzędu musiałam usuwać spację.)
-Ja cię słyszę, Mała-mruknęła ta ostatnia.- Myślałam, ze już zapomniałaś o przyjaciołach z jakiejś tam Azji, Zhalia.
-Spokojnie, daleko mi do tego. Nie po wszystkim, co dla mnie zrobiliście. Eh, chyba należy znów odegrać szopkę z przedstawianiem, tak?
-Oczywiście, muszę poznać twoich przyjaciół! Ja jestem Dorofieja Pawłowna Wawrinow, a to moje córki, Je...
-Jekaterina Fiodorowna Wawrinow, ale mówcie mi Katja. Jeśli bardzo się uprzecie może być Katiusza- przerwała matce- A to jest moja siostra Julija.
-Cześć... Właściwie Jula wystarczy...
Przyjaciele przedstawili się. Na początku gadatliwość i radosne usposobienie gospodarzy trochę ich przytłoczyły, ale szybko taka atmosfera zaczęła im odpowiadać. Okazało się też, że cała czwórka zna bardzo dobrze temat Rasputina.
Wyszło to na jaw, kiedy, ściśnięci w małym acz bardzo przytulnym salonie, zaczęli rozmawiać o misji, a Rosjanie przestali zachwycać się Cheritem, który bardzo cieszył się kierowaną na niego uwagą. Właściwie pani Warinow, Katja i Sasza pokiwali głowami, coś tam powiedzieli, a ożywiła się niespodziewanie milcząca dotąd Julija.
Okazała się tematem tak zainteresowana, że nawet nie zauważyła, jak poderwała się z miejsca i szeroko gestykulując opowiadała o wszystkich faktach, spekulacjach, mniej i bardziej prawdopodobnych teoriach, legendach, oczywistych bujdach i wszystkim, co wiedziała w temacie. Mówiła szybko i nieprzerwanie przez prawie piętnaście minut. Na policzki wystąpiły jej rumieńce, zaschło w gardle, ale czuła się świetnie. Kiedy w końcu zabrakło jej informacji, które potrafiła przywołać na obecną chwilę, rozejrzała się. Zauważyła, że stoi i uświadomiła sobie jaki monolog strzeliła. Cały blask, który bił z niej przy okazji wypowiedzi zgasł razem z tym jak usiadła i speszona powiedziała słabiutkim głosikiem:
-Przepraszam, poniosło mnie...
Jednak jej wiedza zachwyciła Sophie, która zaczęła wypytywać o wszystkie szczegóły.
-Jejku, mścicie się na mnie za spanie na historii?- jęknął Lok.
-Jeśli tak bardzo ci się to nie podoba to chyba nikt cię tu nie trzyma. Jestem pewna, że Jekaterynburg to bardzo ładne miasto, warte zwiedzenia- prychnęła Casterwillówna.
-Właściwie, to nie chciałabym przeszkadzać swoją hobbystyczną gadaniną. Może więc w sumie wyjść na spacer, pokazałabym ci te dowody, o których mówiłam...-zaproponowała Jula.
-Jeśli to nie problem, to bardzo chętnie!
-Problem? Mogłabym o tym mówić cały dzień, ciągać ludzi po wszystkich związanych z tym miejscach i pokazywać źródła,a i tak bym się nie nagadała. Powiedz, jak już się znudzisz.
Wyszły, rozmawiając w najlepsze.
-Nareszcie ktoś, kogo Julka może zarzucić swoimi informacjami, a jego to interesuje. My mamy jej już trochę dosyć- rzuciła Katja.
Ropucha Szara
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro