Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 46: Finale Grande

Dom Dantego, Wenecja, Włochy

Dante zszedł na dół. Przyznawał sam przed sobą, że dość długo spał, zwłaszcza, jak na siebie, ale chyba po ostatnich wydarzeniach wszyscy mieli prawo się wyspać. Spodziewał się zastać kilka osób więcej, niż zwykle, w postaci na przykład braci Fears, ich koleżanek, czy też Rudej, ale ku jego zdziwieniu tylko ta ostatnia okazała się tam być. Siedziały z Zhalią przy stole w kuchni i piły kawę.

— Cześć, gdzie się podziały dzieciaki? — zapytał.

— Cześć, poszli do Sophie — odpowiedziała Zhalia.

— Tak wcześnie? — zdziwił się.

Nastawił ekspres, chcąc samemu też się napić. Usiadł na wolnym krześle obok żony.

— Nie wcześnie, tylko ty późno wstałeś. — Wzruszyła ramionami.

— Jak ich znam, to oni nawet normalnie tak nie wstają, a co dopiero po takich misjach.

— Szczerze? — odezwała się Ruda. — Chyba ty jedyny byłeś w stanie spać spokojnie. Wszystkim albo śniły się głupoty, albo w ogóle nie spali.

— Ciekawe... — zamyślił się. — A właśnie, mówiąc o snach. Chyba nareszcie mamy chwilę spokoju na przyjrzenie się Marzycielowi.

— Nie do końca — zaprotestowała Zhalia.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

— Od rana gadamy z Zhalią o tym, że Organizacja po trzeciej stracie lidera raczej się już nie podniesie, bo nie ma chyba nikogo z ambicją do centralizowania tego znowu — wyjaśniła Ruda. — Ale... Ale są jeszcze Wspaniali. I oni mają zupełnie inną strukturę...

— Płynność hierarchii, prawo silniejszego i takie tam — uzupełniła Moon.

—... przez co na pewno nie jesteśmy w stanie ich zupełnie zniszczyć. Ale jest jedna osoba, która trzyma to w garści i ich ogarnia i może jak jej zabraknie, to zostaną osłabieni na tyle, że przestaną nam przeszkadzać.

— Christianna — odgadł.

— Christianna — potwierdziła Sanne. — I zastanawiałyśmy się, co można zrobić w tej materii.

— Czekaj, czekaj, dobrze rozumiem? Uważacie, że trzeba się w jakiś sposób pozbyć Christianny i to powinno nam na jakiś czas załatwić sprawę Wspaniałych?

— W zasadzie tak.

— Macie w ogóle jakiś pomysł?

— Można tak powiedzieć — odpowiedziała Zhalia. — Zastanawiałyśmy się, na razie czysto teoretycznie, czy dałoby się ją w jakiś sposób porwać i umieścić w więzieniu Fundacji.

— Żeby próbowali ją odbić?

— Wiesz, Dante, alternatywą jest zabicie jej. A znając ciebie, nie chcesz tego.

— Nie, w żadnym wypadku! — zaprotestował.

— No widzisz. Masz lepszy pomysł?

— Nie do końca, ale z drugiej strony czy na pewno musimy to robić?

— Chcesz, żeby nas Wspaniali próbowali dojechać do końca życia?

— Przedyskutujmy to jeszcze może, co? 

***

— Przypomnijcie mi, dlaczego w końcu uznaliśmy to za najlepszą opcję?— westchnął Dante.

Zhalia uciszyła go syknięciem, bo właśnie udało jej się połączyć.

— Cześć, Saszka. Mam bardzo ważne pytanie. Jak odniósłbyś się do pomysłu wbicia Wspaniałym do kwatery, żeby porwać stamtąd Christiannę?

Powtórz — poprosił osłupiały Aleksandr.

— Co byś powiedział, gdybyśmy wbili ci do domu, grupą no tak z dwunastu osób, po czym wyruszyli, najlepiej z tobą, Katjeńką i może Julą, żeby porwać Christiannę?

Co brałaś? — zapytał.

— Paracetamol. Mówię serio, byłbyś w stanie coś takiego odstawić?

Dla ciebie zawsze, ale jak będę pewien, że jesteś trzeźwa. A tak serio, to proszę, wytłumacz, co żeście wymyślili  — dociekał.

Zhalia streściła mu to, o czym dyskutowali z Dantem i Rudą.

No dobra... Czyli jeśli dobrze rozumiem, chcielibyście wbić do Jekaterynburga, dopracować szczegóły tutaj z Katją i mną, a potem wbić się Wspaniałym na chatę i porwać stamtąd Christiannę, bo uważacie, że to osłabi Wspaniałych na tyle, żeby przestali się liczyć? — uściślił.

— Pokrótce to tak właśnie jest.

Zajebiście, zapraszam.

***
Mieszkanie rodziny Warinowów, Jekaterynburg, Rosja

Komicznie to wyglądało, kilkanaścioro ludzi upchniętych w salonie Wawrinowych, pochylonych nad stolikiem do kawy, opartych o ściany lub oparcia kanap i patrząca na to wszystko z załamanymi rękami Dorofieja Wawrinowa.

Dante, Zhalia, Sasza i Ruda siedzieli w samym centrum, zamyślając się co chwilę, przeglądając papiery i pliki na Teknonomiconie i Holotomie. Sophie, Lok, Jula i dzieciaki nachylali się nad nimi z ciekawością i co chwilę dorzucali pomysły. Cherit przycupnął na ramieniu Dena. Tylko Katja stanęła w kącie i przyglądała się, jakby niezainteresowana. W rzeczywistości pilnie wszystkiego słuchała, gotowa wytykać wszelkie pomyłki logiczne.

— Nie, nie, cholera jasna, nie — jęknął Sasza. — To jest wszystko bez sensu. Przecież my nawet nie wiemy, czy ona tam będzie! A jak będzie, to co niby zamierzamy zrobić? Wiecie, jaki mam problem z tym planem? Że my nie wiemy, co z nią zrobimy! Nie chcemy jej zabić, ale to nie Jeremy, jej się nie da ot tak dorwać i zaaresztować!

— Na pewno nie chcemy? — padło ciche, ale dobitne pytanie z kąta.

Wszyscy podnieśli głowy na Katję, zdziwieni.

— Na pewno — odparł kategorycznie Dante.

— Na pewno, Katjuszka. Nie będziemy planować zabójstwa. Nawet w tej sytuacji — poparła go Zhalia.

— Katja, co ty w ogóle wygadujesz?! — Jula poderwała się z kanapy.

— To, co słyszysz. Są takie przypadki, kiedy nie ma innego wyboru.

— Katja, nie wiem, czy to rozumiesz, ale w zasadzie działamy z ramienia Fundacji, nie możemy sobie pozwolić na zabitych — dodał Vale.

— Cóż, ja nie działam. Ani Sasza, ani Jula, ani Sanne.

— Ale my działamy.

Prychnęła, ale nie powiedziała nic więcej. Oparła się znów o ścianę i przymknęła oczy. Chcieli się bujać? To niech się bujają.

— Wiecie co. Tak sobie teraz myślę. Przecież nam chodzi tylko o Kristję, nie? Do zamku Profesora weszliśmy sobie na yolo, do siedziby Wspaniałych też możemy — zasugerował Lok. — Zwłaszcza, że przecież, jak Zhalia i Katja twierdzą, oni tam nie bardzo pilnują wejścia. Nie mają dress code'u, nie mają poza tym słoneczkiem znaków specjalnych... Poza jakimiś ważniejszymi osobistościami nie są nawet zbyt silni, a z tych ważniejszych znamy tylko Christiannę i Jeremy'ego, tak? Sprawdźmy po prostu, czy ona tam jest, a jak jest, to po nią pójdźmy i po prostu ją zabierzmy. Nie umiemy usypiać ludzi? Nie mamy Kamuflażu? Po prostu.

Sasza, trzymający dotychczas twarz w dłoniach, poderwał ją gwałtownie i spojrzał na młodego Lamberta.

— Młody, czy ty nie mogłeś tego powiedzieć wcześniej? — zapytał.

— Nie mógł, bo to wcale nie jest taki dobry pomysł. Wtedy mieliśmy jakiś plan, konkretną broń i nie mieliśmy tak czy siak wyboru. To jest zbyt niebezpieczne — zaprotestował Dante.

— Jakoś trzy lata temu nie było...

— Tak, ale trzy lata temu nie mieliśmy wyboru. I tak prawie się nam nie udało. Gdyby Zhalia nie powstrzymywała tamtych Golemów, a Sophie nie przytrzymała Profesora, ja bym zginął, a Profesor dopiął swego. Zresztą, nie chcę znowu ponosić ryzyka zabierania na taką misję dzieci. Zgoda, ciebie mógłbym wziąć, jesteś już w zasadzie dorosły. Tak samo Sophie. Den i Harrison przeżyli Obłudnika, więc Christiannę też przeżyją. Ale Winnie i Lena przecież są w Fundacji niecały rok. Zmądrzałem i nie zrobię więcej takiej głupoty. Nie mogę decydować za Rudą, ani za was. — Wskazał Wawrinowych. — Ale za was już mogę.

— Nie ma mowy, żebym nie szła! — Winnie poderwała gwałtownie się z kanapy.

— Winnie, masz czternaście lat.

— A ile miał Harrison w czasie bitwy ze Spiralą, co? Przypadkiem nie tyle samo?! — krzyknęła.

— Winona, w przeciwieństwie do Rassimova i innych wykolejeńców ze Spirali nie chcę odpowiadać za śmierć dziecka! — uniósł się.

Dziewczynka zaniemówiła, jak i reszta towarzystwa. Dante praktycznie nigdy na nikogo nie krzyczał.

Sam zresztą szybko pojął co zrobił i tylko pokręcił głową.

— Przepraszam — westchnął. — Nie powinienem był podnosić głosu.

— Nie no, w porządku... — mruknęła.

Usiadła znowu i przytuliła się Lenie do ramienia.

— Dobra, musimy się uspokoić. Kto twoim zdaniem nie powinien tam iść? — zapytał Sasza.

— Nie chciałbym zabierać Leny, bo trenuje zaledwie od roku. Winnie ma lepsze przygotowanie, ale ma czternaście lat i już na misji odbijania Sophie czułem się źle z tym, że wziąłem ze sobą kogoś tak młodego — zaczął spokojnie. — W zasadzie chłopaków też wolałbym nie brać, mimo że bardzo cenię ich umiejętności. Z drugiej strony poradzili sobie z Obłudnikiem. Nie wiem.

— Hej, nie damy się wywalić! — zaprotestował Den.

— No dobra, to ja nie bardzo chcę brać Julę, bo się o nią boję.

— Czekaj, Saszeńka, mam przecież Asclepiusa, tak? Mogę się wam przydać — zauważyła Julia.

— Boże... — jęknął Wawrinow. — Masz rację... Masz rację... — zamyślił się.

— Pamiętajcie, że Christianna teoretycznie może zabić kogoś z nas jednym zaklęciem. A jak jego już nie będzie mogła używać, to niewiele więcej jej potrzeba. Plus ma Swaroga i pistolet. I nie ma problemu z zabijaniem, jak ktoś jej nie pasuje, to po prostu go likwiduje. Dlatego uważam, że w ogóle im mniej nas pójdzie, tym lepiej — odezwała się niespodziewanie Zhalia.

Spojrzeli na nią wszyscy.

— No tak... Tak, masz rację — powtórzył mechanicznie Sasza.

— Jeśli miałabym decydować, to chłopaki nie idą, zresztą Winnie i Lena też nie. Jula tak, ale trzyma się z tyłu — powiedziała beznamiętnie.

— Nie ma mowy — uniósł się Harrison.

— Nie chcę moich braci z kulką w głowie.

— Z drugiej strony, nie każdy, kto tam pójdzie, musi łapać Christiannę — zauważyła Sophie. — Mam na myśli, że ktoś może na przykład zostać na zewnątrz, żeby obserwować sytuację z boku i w razie czego wezwać pomoc.

Tym razem to na Casterwillównę wszyscy spojrzeli.

— Widzicie? — zawołała Winona.

— Ma to sens. — Sasza wzruszył ramionami.

— No dobra, to teraz chyba trzeba się dowiedzieć, czy Christianna jest w domu, a potem po nią iść — powiedział Den.

— Katjusza, chodź. Idziemy. — Zhalia wstała i przywołała Jekaterinę ręką.

— Z tobą wszędzie. — Mruknęła ta i ruszyła za nią.

***
Jakiś czas później, siedziba główna Stowarzyszenia Wspaniałych, Jekaterynburg, Rosja

Byli przed niskim budynkiem, tym samym, co parę miesięcy temu. Wiedzieli, którędy muszą iść. Na razie jednak kryli się w bramach i za winklami. Tylko Lena i Winnie przycupnęły na pobliskim dachu, dzierżąc sprzęt i amulet Seraphina, na wypadek jakichś turbulencji.

Katja i Zhalia jakby nigdy niby nic stały tuż przy drzwiach i niby to niezobowiązująco rozmawiały. Po chwili weszły. To był znak, by reszta też wchodziła. Pojedynczo, dwójkami lub trójkami, w odstępie paru minut każdy.

Gdy przekraczali próg, musieli się chwilę pokręcić, a potem iść do Katii, stojącej przy odpowiednich drzwiach. W korytarzu za drzwiami czekała Zhalia.

Kiedy w końcu zebrali się wszyscy: Dante, Zhalia, Sophie, Lok, Den, Harrison, Cherit, Jula, Katja, Sasza i Ruda, ruszyli po prostu przez tenże korytarz.

— Robimy naprawdę głupią rzecz — westchnął Vale sam do siebie, ale się nie kłócił.

Szli i szli, aż dotarli do kolejnych drzwi. Tu Zhalia, która prowadziła grupę, przystanęła i szepnęła:

— W środku są tylko Jeremy i Christianna, ale to nie oznacza, że jesteśmy do końca bezpieczni. Wiecie, jacy oni są, zwłaszcza Christianna... Za tymi drzwiami jest winda. Wsiadamy do niej, ale pamiętajcie, że nie wiemy, co czeka nas na górze, kiedy jej drzwi się otworzą. Oczywiście użyję Widziadła Myśli, żeby was ukryć, ale winda bez pasażerów też jest dziwna. Więc musimy się przygotować na ewentualną wściekłą Christiannę.

Pokiwali głowami. Zhalia użyła zaklęcia, a następnie ostrożnie otworzyła drzwi. Nacisnęła przycisk windy, a gdy ta przyjechała, zagoniła resztę do środka. Ustawili się tak, by słabsi stali z tyłu a silniejsi z przodu.

Winda wtoczyła się powoli na piętro. Napięli się, gdy otwierała swoje drzwi. Po drugiej stronie na szczęście nikogo nie było. Cicho weszli i tak jak było umówione wcześniej, podzielili się na cztery podgrupy, żeby szybciej znaleźć Christiannę.

Zhalia nie miała aż tak podzielnej uwagi, żeby wszystkich utrzymać pod działaniem Widziadła, więc od teraz każdy polegał na własnym Kamuflażu.

Lok, Sophie i Cherit poszli w jedną stronę korytarzem, a Den, Harrison i Jula w drugą. Reszta drużyny wzięła na siebie niebezpieczniejsze zadanie, czyli wejście do znajdujących się tu pomieszczeń: biura Jeremy'ego i pokoju z aktami, gdzie urzędowała Christianna.

Do biura udali się Katja i Sasza, zaś do Christianny Dante, Zhalia i Ruda. 

Ci pierwsi nie mieli szczególnego problemu z wejściem, bo Jeremy w najlepsze... spał sobie za biurkiem. Otaczały go jego słońca i słoneczka, a on pochrapywał sobie.

Jednak gdy Zhalia, używając wszelkiej ostrożności i kilku iluzji zajrzała do pokoju z aktami, musiała się od razu cofnąć. Christianna bez ceregieli wypaliła prosto w ich stronę zaklęciem.

— Czekałam na was, gnidy! Tego młokosa możecie wykiwać, ale nie mnie! — wykrzyknęła.

Wypadła na korytarz, gotowa do walki. Była absolutnie wściekła i ogromna przewaga liczebna drużyny na nic się nie zdawała, mimo że nadbiegli nawet ci z odległych zakątków korytarza. Miotała się, niczym osa pod szklanką. Przywołała kilku mniejszych Tytanów, rzucała zaklęcia i ciosy, jeśli ktoś tylko się zbliżył. 

Zbudzony hałasem Jeremy wywlókł się ze swojego biura. Szybko zorientował się, o co chodzi i dołączył do walki.

Większość drużyny pozbyła się Kamuflażu. Skoro ich przeciwnicy i tak nie stawiali na celność, a częstotliwość i zasięg pocisków mocy, to nie miało sensu używać męczącej, a nic nie dającej w tym wypadku osłony.

Christiannę chyba pierwszy raz w życiu ucieszyło pojawienie się Jeremy'ego. Mimo że nie było tego po niej widać, doskonale zdawała sobie sprawę, że zamknięta w ciasnym korytarzu nie pokona sama tylu wyszkolonych osób. Kogokolwiek innego? Zgoda. Ale na jej nieszczęście ci ludzie coś jednak umieli.

Jeremy, jak zresztą zwykle, szybko dał emocjom, konkretnie swojej furii, przejąć ster i przestał się skupiać. Zobaczył to od razu Dante i skwapliwie wykorzystał okazję, uderzając go zaklęciem tak silnym, że lider Wspaniałych stracił świadomość.

Christianna zauważyła, że Jeremy upada. Czyli została sama. Ile ich było? Dziesięcioro? Więcej? A korytarz wąski. Miała jedno wyjście.

Katja miała szarżować na Christiannę, gdy rozległ się huk. Zrobiło jej się biało przed oczami z bólu. Uniesiona do zaklęcia ręka natychmiast opadła.

Zanim ktokolwiek się zorientował, huknęło jeszcze dwa razy, raz dał się słyszeć jęk Harrisona, który złapał się za udo, a drugi Sophie ledwo się uchyliła i pocisk trafił w ścianę.

Na końcu korytarza, tam, gdzie wcześniej, stała Christianna, mierząc do drużyny z pistoletu.

— Chować się! — zarządził Dante.

Posłusznie powciskali się w załomy korytarza, ktoś ściągnął za sobą Harrisona i Katję.

Na tym polegał problem z Christianną, ona nie chybiała. Gdyby Sophie nie zrobiła wtedy uniku, prawdopodobnie nie byłoby już komu go robić.

Stali. Christianna nie chciała marnować kul, jej broń miała bowiem mały magazynek, a przeładowanie nie wchodziło w tym momencie w grę. Jak długo mogła trzymać ich w szachu? W końcu przecież musieli coś wymyślić. Wtedy oczywiście zostawały jej zaklęcia, ale agentów Fundacji i ich znajomych było więcej.

Wtedy wpadła na jeszcze inny pomysł. Na ziemi, dalej w korytarzu, leżał nieprzytomny Jeremy. Szczeniak, który od lat skutecznie utrudniał jej życie. Szczeniak, na którego lekkomyślną śmierć, bo taka z pewnością go w końcu czekała, liczyła od dawna.

Ze stoickim spokojem, kobieta przyklęknęła. Oparła łokcie na kolanie, dłoń na dłoni i bardzo uważnie wymierzyła. Bum.

Wokół głowy przywódcy wspaniałych zaczęła się szybko pojawiać czerwona kałuża. I rosła, i rosła...

Dwa pociski w magazynku, Jeremy martwy, atakujący schowani i poranieni.

Korzystając z momentu szoku, pobiegła za załom korytarza, do klapy w dachu.

— Zhalia, Sasza, Ruda, musimy ją gonić! Jula, zajmij się rannymi! — zarządził Dante.

Nikt nie kwestionował jego poleceń i agenci pognali.

Wbili się po drabinie, zasłaniając się zaklęciami. W końcu teraz to Christianna stała na górze. Kobieta przez chwilę próbowała się przedrzeć przez nich, ale byli zbyt zdeterminowani i cały czas blokowali jej drogę. Miotała zaklęcia, ale spodziewali się tego i bronili się, co jakiś czas oddając. W końcu, wściekła, rzuciła się ku krawędzi dachu. Pobiegli za nią. Nagle, odwróciła się gwałtownie i wypaliła w stronę Zhalii.

Moon uchyliła się, ale nabój rozorał jej skórę na ramieniu. Syknęła, ale nie takie rzeczy się jej już zdarzały. Zacisnęła zęby i stanęła w gotowości do walki.

Znowu ten dach. Znowu Jekaterynburg dookoła, tylko tym razem znacznie cieplejszy. Widok na swój sposób ładny, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.

Christianna stała w tym miejscu, gdzie kilka miesięcy temu Zhalia. Uśmiechała się złośliwie, celując to w Moon, to w Dantego, to w Saszę, to w Rudą.

— No, no, będziecie ryzykować? — spytała.

Widać było, że się nie zawaha.

— Nie blefuj, Kristja, masz tylko jeden nabój i dobrze o tym wiesz. — Zhalia oblizała nerwowo wargi.

— Ciekawie to brzmi w twoich ustach, Aliso — zaśmiała się.

Stali bez ruchu, w napięciu. W zasadzie nie było tak, że zupełnie nic nie mogli zrobić. Wystarczyło zmusić ją do wystrzału i można by było już załatwić to mocami i walką. Tylko Kristja nie wydawała się kimś, kto straciłby choć na chwilę zimną krew i dobrze o tym  wiedzieli. Zdecydowanie była też jednym najpotężniejszych żyjących Łowców. Wystarczyło spojrzeć na Swaroga.

— Sytuacja cokolwiek bez wyjścia, co? — zaśmiała się jeszcze raz. — Spokojnie, spokojnie, ja to załatwię.

Stężeli, w każdej chwili gotowi do uniku lub ataku.

Mieli wrażenie, jakby ktoś puścił zwolniony film, Christianna uniosła broń jeszcze trochę, a potem niespodziewanie zgięła łokieć i poprowadziła dłoń pod swoją brodę.

Na wietrze łopotały jej marynarka i włosy, lśniły oczy szaleńca. Cieniutki palec bardzo, bardzo powoli zaczął naciskać spust. Rozległ się stłumiony huk.

Wtedy czas jakby nagle wrócił do normy. Christianna upadła na dach, a pozostała czwórka cofnęła się w przerażeniu.

— Boże... — szepnął Sasza.

Ruda zakryła twarz dłonią, Dante spiął się cały, a Zhalia pobladła.

— Ona... Ona nie żyje, prawda? — zapytała głupio Sanne.

— Oszczędziła nam wielu problemów — wyszeptała Zhalia.

— Mamy dwa ciała i troję rannych, co robimy? —dodał konkretnie Sasza. 

— Z rannymi idziemy do Juli. Z ciałami? Nie mam pojęcia. — Dante pokręcił głową.

Jekaterynburg nie zadrżał nawet, będąc świadkiem kolejnego rozlewu krwi. Bywało i tak. Kto liczył jedną chorą kobietę w tę czy wew tę?

***

Błagam, nie czepiajcie się poprawności tytułu. Szykuję epilog

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro