Rozdział 32: Co poeci trzymają w piwnicach?
Następnego dnia lub może raczej popołudnia, Statford-upon-Avon, hrabstwo Warwick, Anglia
Sophie otuliła się szczelniej kurtką i ukryła głębiej we wnęce. Deszcz zacinał chyba z każdej strony i jakkolwiek było to niemożliwe, takie właśnie odnosiło się wrażenie. Lok stał zaraz obok, powtarzając z niezadowoleniem daty, które dziewczyna wynotowała mu do nauczenia. W jego kapturze ukrył się Cherit. Zarówno Dante, jak i Zhalia, zniknęli gdzieś, każąc im czekać i obserwować.
O ile wiedzieli, że kobieta jest teraz w muzeum po drugiej stronie deptaka i stara się coś ustalić (choć nadal nie za bardzo wiedzieli, co), tak mężczyzna powiedział, że robi coś ważnego i tyle miało im wystarczyć.
Casterwillówna na początku starała się podziwiać dom, w którym mieściło się muzeum. Nie był brzydki, wyglądał trochę jak potrójny szeregowiec w jasnym kolorze i z charakterystycznymi dla budynków z epoki ciemnymi belkami dzielącymi go na różne kształty. W końcu jednak znudziła się.
Po kolejnej wlokącej się w nieskończoność chwili, Moon wyszła z przybytku i ruszyła w ich stronę.
– Dante się jeszcze nie pojawił? – zapytała ze zdziwieniem.
– Nie bardzo. – Sophie wzruszyła ramionami.
– Bez niego raczej nie pójdziemy...
– Mogę się chociaż dowiedzieć, co sprawdzałaś?
– Rozmawiałam sobie z przemiłą panią na kasie, pytając, czy w okolicy nie ma przypadkiem żadnych piwnic. Są. – Zhalia uśmiechnęła się, ale uśmiech nie dosięgnął jej oczu.
– Rozumiem, że mamy zamiar wejść do odpowiedniego miejsca przez jakąś piwnicę, tak? Wszystko fajnie, ale niby którą i jak?
– Dobre pytanie, prawdę mówiąc. Ale zakładając, że pomieszczenie, w którym umieszczono Marzyciela znajduje się pod muzeum to w promieniu najwyżej kilometra powinniśmy znaleźć wejście. Wysłałam Gareona, żeby trochę poszukał, ale może to chwilę zająć.
– Idealnie, żeby poczekać na Dantego... Możesz nas oświecić, gdzie się on podział?
– No właśnie – dodał Lok.
– Nie mogę, bo sama tego nie wiem.
– No to widzę, że zrobiło się ciekawie. A wiesz przynajmniej, co robi?
– Nie i wcale mi się to nie podoba, bo to zwykle oznacza kłopoty dla niego, a w perspektywie dla nas.
– Obgadujecie mnie? – Zapytał Vale, nadchodząc zza ich pleców. – Zhalio, udało ci się coś ustalić?
– Mniej więcej. Wysłałam Gareona, żeby rozejrzał się po okolicy, ale chyba jesteśmy na dobrym tropie.
– To dobrze. Mam za to jeszcze lepsze wiadomości. W okolicy nie ma Wspaniałych, ani Organizacji, możemy więc spokojnie działać.
W tym momencie coś przemknęło między nimi ze stukotem i zaraz przy nodze Zhalii pojawił się nagle jej ulubiony Tytan.
– Wygląda na to, że wiemy, gdzie iść – zauważył młody Lambert.
Spojrzeli na siebie, po czym ruszyli za jaszczurką, co było dość karkołomnym zadaniem, z racji tego, że musiała co chwilę znikać, żeby nie rzucać się w oczy. Po piętnastu minutach marszu pół na ślepo, dotarli do małej knajpki, wyglądającej na rzadko uczęszczany, szemrany lokal.
– Czemu jakoś mnie to nie dziwi? – mruknęła Sophie.
– Plus jest taki, że zapewne nie będzie tam dużo ludzi, a jak będą, to zbyt pijani, żeby zwracać na nas uwagę. – Uznał Vale i poszedł w stronę wejścia.
Reszta drużyny bez słowa podążyła za nim. Okazało się, że już za drzwiami należy zejść parę schodków. W środku było ciemno i duszno, w powietrzu wisiał dym papierosowy. Przyjaciele rozejrzeli się, starając się przebić wzrokiem gęstą atmosferę. Po chwili ich oczy przyzwyczaiły się do półmroku.
Tak jak przewidział Dante, przy ciemnych, brudnych stołach siedziało zaledwie pięć osób, z czego przynajmniej trzy spały, a dwie pozostałe ledwo kontaktowały. Za barem stał znudzony mężczyzna, przypominający gabarytami słonia. On też drzemał.
Drużyna wysłała sobie porozumiewawcze spojrzenia. Gareon wyraźnie parł w stronę wielkiej beczki stojącej w niszy na końcu pomieszczenia. Była to ogromna, leżąca na boku dębowa beczka, w jakiej niegdyś przewoziło się różnego rodzaju alkohole. Poszli więc w tamtą stronę. Lok przywołał Skoczka, który obskoczył przedmiot kilka razy, po czym naparł na pokrywę. Ustąpiła w mgnieniu oka, niestety skrzypiąc przy tym przeraźliwie, co wyrwało barmana z letargu.
– A co to się tam dzieje? – wymruczał sennie.
– Ależ nic, może pan dalej spać. Z pewnością to bardzo nudna robota, proszę się nie krępować. – Zhalia odpowiedziała spokojnym głosem, podchodząc nieco bliżej.
W ciemności dało się łatwo zauważyć poświatę Naiwności, ale reszta barowego towarzystwa nawet nie odwróciła szanownych głów.
Przyjaciele wsunęli się przez szczelinę między pokrywą, a resztą beczki. Zadbali o to, żeby zasłonić wejście, na wypadek, gdyby któryś z wesołych pijaczyn postanowił sprawdzić, co może kryć się wewnątrz. Odcięło to drużynę od jakiegokolwiek światła, dość szybko więc użyli Burzy Błysków.
– Okropne miejsce – jęknęła Casterwillówna.
Rzeczywiście, wnętrze porastał mech, zapach również pozostawiał wiele do życzenia. Jednak beczka nie miała wiele ponad metr, więc tuż przed nimi ziała dziura w ścianie, a za nią schody.
– Naprawdę, parszywe – powtórzyła dziewczyna.
Mimo wszystko podążyła za resztą grupy wgłąb piwnicy. Po zejściu kilku metrów trzeszczącymi, zgniłymi schodkami, trafili do piwniczki. Ceglane ściany omszały, a sklepienie wyglądało dość podejrzanie, jakby za chwilę miało runąć. Właściwie w środku nie znajdowało się nic poza dziwnym, wielkim i głębokim koszem pod ścianą.
– Zgaduję, że coś ważnego znajdziemy w tej kupie wikliny... – Lok wskazał na kosz.
– Tak... Pewnie kolejne przejście – westchnęła Sophie.
Naprawdę nie uśmiechało się jej dotykanie kolejnego zbutwiałego reliktu epoki Szekspira. Niemniej, podeszła do przedmiotu.
– Ma ktoś jakiś pomysł symbolicznego znaczenia kosza na pranie? – mruknęła Zhalia.
– Kosz na pranie! No jasne! – Casterwillówna klasnęła.
Reszta drużyny popatrzyła na nią z konsternacją.
– Żadne z was nie czytało „Wesołych niewiast z Windsoru”, prawda?
– Ja czytałam w podstawówce, nadal nie widzę żadnego głębokiego przesłania...
– Bo tu nie ma głębokiego przesłania! Chodzi o to, że Pani Ford i Pani Page wepchnęły Falstaffa do kosza, razem z brudną bielizną! W ten sposób wyszedł z domu, to ma sens!
– Przypomnę ci tylko, że skończył w Tamizie...
– No dobrze, Zhalio, a masz jakiś lepszy pomysł?
– Spokojnie, Księżniczko, ja nijak nie kwestionuję twojego zdania. Chodzi tylko o to, że to może być niebezpieczne. – Kobieta wzruszyła ramionami.
Teraz już wszyscy stali przy koszu, który nie miał dna, za to ziejącą dziurę i tunel.
– Wygląda na to, że trzeba będzie się czołgać. Pójdę pierwszy, Zhalio, idź na końcu razem z Cheritem – zarządził Dante.
Następnie przeskoczył nad bokiem kosza i wylądował na podłożu tunelu.
– Nie jest tak źle, mógł być niższy – powiedział bardziej do siebie.
Już po chwili cała drużyna pełzła majestatycznie przez przejście, które najpierw obniżało się, by potem wznieść się i praktycznie zrównać z poziomem podłogi piwniczki. Pomieszczenie, w którym się znaleźli było znacznie większe, światło Burzy nie sięgało jego przeciwległego końca. Na ścianach wisiały sztandary z wyhaftowanymi gałęziami, w ciemności po drugiej stronie zdawało się coś stać.
Jednak najbardziej niepokój wzbudzała cisza. Słychać w niej było każdą kropelkę spadającą z wilgotnego sufitu i oddechy drużyny.
Coś powstrzymywało przyjaciół od pójścia dalej. Czuło się jakąś obecność poza kręgiem światła. Instynktownie zbili się w ciasną grupkę.
– Nie będziemy tak stali, prawda? – Lok silił się na najbardziej optymistyczny głos, jaki mógł osiągnąć.
Rzeczywiście, nie stali, gdyż już w następnym momencie ciemność rozpędził nagły błysk zaklęcia, które poleciało w ich stronę. Musieli się rozproszyć i zacząć robić wymyślne uniki, gdyż znaleźli się pod ostrzałem. Po ciemnej stronie pomieszczenia stała wysoka istota z mieczem, z którego leciały iskry.
– Co za typ? – mruknęła Zhalia.
Bez chwili wahania posłała w jego stronę zaklęcie, jednak zdało się, że nie wywarło ono na nim żadnego efektu.
– To wygląda źle – zauważył Dante. – Wygląda na to, że to go nie rusza. Sophie, jakieś dzieło Szekspira, który by tu pasowało?
– W żadnym nie ma zakapturzonej postaci z mieczem strzelającym fioletowymi błyskawicami!
– Pomyśl! – włączył się Cherit. – Mamy tu sztandary i jakieś stworzenie, na które nie mają wpływu nasze zaklęcia! Na sztandarach są jakieś gałęzie, chyba można wyjąć je z uchwytu! Kto nosił gałęzie?
Cały dialog rozgrywał się wśród huku i blasku piorunów uderzających w ściany oraz szalonych uników. Na dobrą sprawę, jako że Burza Błysków w międzyczasie zgasła, jedynym źródłem światła były właśnie owe błyskawice, co dawało wrażenie walki toczącej się w nocy.
– Makbet! – wrzasnęła nagle Moon. – To coś to chyba Makbet! Nie zostanie pokonany, dopóki Las Birnam nie podejdzie pod jego twierdzę, nie zginie też z ręki człowieka!
– Czyli co? – odkrzyknął Lok.
– Czyli bierzemy te sztandary i próbujemy podbiec jak najbliżej, a tego przyjemniaczka musi pokonać Tytan. – Dante pobiegł po jedną z flag i wyciągnął ją z uchwytu, jednocześnie przywołując Calibana.
Tytan od razu zaszarżował w stronę przeciwnika, gdy tymczasem drużyna dopadła swoich gałęzi i ruszyła za nim.
Walka na dobrą sprawę nie trwała długo. Makbet walczył, jednak Caliban rozłożył go na łopatki. Co ciekawe, przeciwnik po pokonaniu spokojnie stanął sobie w miejscu, w którym go zastali. Za nim, w ścianie przeciwległej do knajpki i piwniczki, znajdowało się kolejne przejście.
– Przyjmuję zakłady, ile jeszcze tego będzie – ogłosiła Zhalia.
Następne pomieszczenie było znacznie mniejsze. W rogu, tuż nad sufitem, wisiała kula mdłego niebieskiego światła.
– Nie podoba mi się to – powiedział Cherit lękliwie.
– Może jeśli spróbujemy po prostu przejść, to go nie obudzimy, cokolwiek to jest – zasugerował młody Lambert.
Kula, jakby słysząc jego plany, zaczęła nagle latać na wszystkie strony, odbijając się od ścian jak kauczukowa piłeczka. Bardzo szybka, bzycząca, parząca i drapiąca kauczukowa piłeczka.
– Co to jest tym razem?! – zapytał Dante.
Próbował zasłaniać się przed niebieskim przeciwnikiem, ale coś, co chyba było skrzydełkami rzeczonego, przecinało z łatwością wszelkie bariery i zostawiało zadrapania i drobne poparzenia. Oczywiście, nie szczędził nikomu.
– To chyba Puk! – stwierdziła Sophie. – On posłucha jedynie Oberona!
Vale bez zwłoki przywołał Elfickiego Króla. Kulka momentalnie zamarła.
– I to tyle? – zdziwił się Lok.
– Nie podoba mi się to. Za łatwo poszło – mruknęła Zhalia. – Zgaduję, że dalej czeka nas coś, czego w teorii nie mamy szansy przejść.
Mimo złej wróżby, odważnie ruszyli dalej. Następne pomieszczenie nie miało wewnątrz nic. Przypominało właściwie pokoik Puka, ale nie było w nim żadnych podejrzanych kul.
– Skoro nic nie ma, to może przejdziemy? – zasugerował Lok.
– Nie podoba mi się aura tego pomieszczenia – stwierdziła Sophie.
– Coś rzeczywiście jest nie tak – zgodziła się Zhalia.
W pokoju wisiało dziwne napięcie. Dawało uczucie nieprzyjemnego ciepła, które usypiało, wyłączając myślenie, wyciągając z głowy to, co przejmowało przyjaciół, ale nie chcieli tego do siebie dopuszczać. Zamykały im się oczy, mięśnie rozluźniały, procesy myślowe zwalniały i wydawały się takie trudne... Nagle te wszystkie dziwne uśmieszki znad wiadomości, spojrzenia posyłane nad ramieniem, pewne słowa, zaczęły unosić się nad leniwym ciepłem, jak para nad rozgrzaną podłogą. Nagle zaczęły wydawać się znaczące i jak mgła zakrzywiały im obraz, powoli z tyłu głów formował się gniew, spowodowany okropną zazdrością.
Moon potrząsnęła głową, starając się wyrwać z okropnego tumanu. Zganiła się w głowie za nie użycie Mentalnej Bariery zaraz po wejściu do pomieszczenia, w którym nie ma nic, bo one zawsze źle wróżyły. Para powoli opadła z jej umysłu. Niestety, nijak miało się to do reszty drużyny.
Pomna tego, co czuła przed chwilą, starała się jak najmniej zwracać na siebie uwagę, w razie gdyby zaklęcie nakręciło paranoję jej towarzyszy do jakichś wyższych stopni. Na razie patrzyli w dal nieobecnym wzrokiem, robiąc coraz to gorsze grymasy, ale widziała, że będzie tylko gorzej. Musiała szybko wymyślić jakieś rozwiązanie. Chwilowo jednak, nic nie przychodziło jej do głowy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że żadna z pozostałych osób wciąż nie umiała używać Bariery w ekstremalnych sytuacjach.
Jedynym, co przyszło jej na myśl, była próba współpracy z Phantasmą. I o ile rzeczywiście ostatnio wypracowały już sobie jako taką harmonię, nadal nie wypróbowała jej w sytuacji realnego zagrożenia.
– Słuchaj Phanny, mogę mieć prośbę? – odezwała się cicho.
Ależ oczywiście, rozległ się głos w głowie kobiety.
– Muszę ogarnąć to coś. Zresztą, zdajesz sobie z tego sprawę. Jakieś pomysły?
Cóż, jeden, bardzo dobry, ale potrzebuję kredytu zaufania, odparł Tytan.
– No nie wiem, czy chcę ci zaufać...
Nic lepszego w tej chwili nie zrobisz. No chyba, że skądś nagle weźmiesz magię Casterwillów i sama pokonasz to zaklęcie, ale na to się raczej nie zanosi, nieprawdaż?
Łowczyni rozważyła słowa Phatasmy. Jakkolwiek bardzo nie chciała tego przyznać, rzeczywiście nie istniała w zasadzie inna opcja. Rzut oka na przyjaciół, którzy powoli odzyskiwali zdolność ruchu i z pewnością nie mieli najlepszych intencji, przekonał ją.
– Że też ty musisz być taka potężna... Zgadzam się. Pokaż, na co cię stać, ale bez ekscesów.
W porządku. Daj ręce przed siebie czy jakoś tak, w każdym razie, żeby były skierowane w stronę twoich cudownych ziomków. No i świetnie. Teraz uważaj, bo nie wykluczam, że film ci się na chwileczkę urwie.
Zanim Zhalia zdążyła zaprotestować, przez jej ciało, wychodząc od lewego nadgarstka, gdzie obecnie znajdował się amulet Phanny, przepłynął strumień energii. Uczucie przypominało coś na kształt nagłego oziębienia krwi, która dodatkowo przyspieszyła pięciokrotnie. Nie było to przyjemne, zwłaszcza, że bardzo osłabiało kobietę. Starała się utrzymać świadomość, by panować nad Tytanem. Wkrótce jednak nie wytrzymała. Przed oczami zaczęły jej latać czarne plamki, które szybko stawały się większe. Odpłynęła.
***
– Zhalia, obudź się. – Sophie szturchnęła przyjaciółkę. – Przeszliśmy kawałek bez ciebie, ale mogłabyś już dołączyć.
Moon potrzebowała chwili na ogarnięcie tego, co działo się dookoła. Za plecami coś zimnego. Ściana. Kolana zgięte, pod brodą. Czyli siedzi. Gdzie jest Phantasma? Prawdopodobnie w amulecie. Czas otworzyć oczy.
– Co się działo? – zapytała niewyraźnie.
– Phantasma się działa. Chyba nas uratowałyście przed Otellem, ale przy okazji troszkę nam zasłabłaś – wyjaśnił Cherit.
– Otellem? – zdziwiła się.
– Prawdopodobnie. W sensie, to jedyne dzieło Szekspira, do którego pasuje mi taka szalona zazdrość – powiedziała Sophie.
– Tytan czy zaklęcie? – spytała kobieta rzeczowo, starając się skupić.
– Raczej zaklęcie, ale nic pewnego.
– Co robimy teraz?
– Mamy problem. I przy okazji postanowiliśmy odpocząć. – odpowiedział Dante. – Powiedzmy, że ta zagadka jest dość trudna. Wcześniej przeszliśmy przez „Burzę”, „Romea i Julię” oraz „Króla Lira”. A tu jest... Nie wiadomo co.
Zhalia rozejrzała się. Pomieszczenie było dość duże. Pod jedną ze ścian stała statua wyobrażająca mężczyznę z założoną na głowę koroną. Majstrował przy niej Lok, ale niczego nie mógł wymyślić.
– Sophieee! W jakiej sztuce Szekspira występował król? – zapytał.
– W co drugiej – prychnęła Casterwillówna.
– A wąż? – drążył.
– Jaki znowu wąż? Gdzie ty tu masz węża? – zdziwiła się.
– No tam. – Wskazał miejsce pod sufitem.
Rzeczywiście, z rogu wychylał się wąż z metalu.
– Lok, ty młotku! Dlaczego nie powiedziałeś nam wcześniej o tym wężu?! Załóż mu koronę! – krzyknęła Sophie.
Chłopak posłusznie wykonał jej polecenie. Wąż przesunął się w dół. W ścianie za statuą otworzyły się drzwi...
***
Dobrrrry. Sorry za pominięcie scen w pokojach, ale przyznacie chyba, że byłoby to nudne, nie?
Szekspir w Makbecie użył sformułowania nie zginie z ręki człowieka zrodzonego z kobiecego łona, ale raczej średnio to tutaj pasuje, więc zdecydowałam się na skrót myślowy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro