Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4: Kamienica

Siedziba główna Organizacji, Praga, Czechy

Serce kobiety waliło jak młotem. Jeśli lider Organizacji chce z tobą rozmawiać osobiście, coś musi się dziać. Oddychała ciężko. Z gabinetu wyszedł Hoffman.

– Wejdź, pan Wilder czeka – powiedział.

Zmierzył ją swoim czujnym wzrokiem. Zawsze bała się tego człowieka, jego długiej brody i szerokich ramion. Wyglądał, jak jakiś zły czarnoksiężnik.

Weszła. Gabinet kojarzył się jej tylko z Profesorem. Właściwie kojarzyła jej się z tym cała Praga. 

– Panie Wilder... – Przyklękła.

– Rosanne Smit, prawda? – Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem.

– Tak, sir.

Wzbierała w niej wściekłość. O ile płaszczenie się przed poprzednim liderem miało sens, bo umiał on kontrolować umysły i zleciłby zabójstwo bez mrugnięcia, a wszyscy by go posłuchali, tak ten cholerny blondas ją denerwował. Miał kręćka na punkcie władzy. Profesorowi nie dorastał do pięt. I jeszcze pewnie pomylił ją z Thorpe. Chciałoby się. 

– Z pewnych źródeł dowiedziałem się, że swego czasu miałaś bardzo dobre stosunki ze zdrajczynią, Zhalią Moon. Można powiedzieć, że byłyście przyjaciółkami.

– Byłyśmy, sir.

Przełknęła z trudem. Ten okres jej życia już się zamknął, chciała o nim zapomnieć.

– Widzisz, w związku z tym mam pewną misję. Można powiedzieć, specjalnie dla ciebie. Z tego co wiem, jesteś bardzo niedoceniona. Zostajesz w najniższych szeregach, a przecież na pewno się do czegoś nadajesz. To będzie mały sprawdzian. Jeśli go zdasz, znacznie awansujesz. Mój przyjaciel, Stack, został zabity infiltrując Spiralę. Ktoś musi go zastąpić. Warunkiem jest wypełnienie tego zadania. Zabicie zdrajczyni.

– Tak, sir.

Wyszła, kiedy tylko dał jej pozwolenie, i oparła się o ścianę. Serce zaczęło bić jej jeszcze mocniej. Chciała strasznie pokazać Zhalii, że do czegoś się nadaje, ale z drugiej strony nie wiedziała, czy da radę zabić kogoś, z kim łączyło ją tyle rzeczy.

***

– Jak tam? Gotowi? – Spytał Harrison, zakładając plecak.

– Oczywiście. Wkurza mnie tylko, że będziemy musieli jechać pociągiem. Jakbyśmy nie mogli polecieć – marudził Den.

– Ja to tam rozumiem. Żaden z ciebie pilot, latałeś tylko w symulatorze, a reszta z nas nigdy nie siedziała za sterami – stwierdziła Lena.

Winnie milczała. Wciąż rozważała co zrobić z prezentem od Zhalii. To był Legendarny Tytan, miał ich prowadzić. Wszystko fajnie, ale dlaczego to ona miała go pilnować? Ledwo radziła sobie w walce, nie była dobrym strażnikiem dla czegokolwiek. Jednak podążyła na sztywnych nogach za swoją nową drużyną. Szukali pamiętników Jonasa Erde.

***

Wiedeń, Austria

Wiedeń. Znowu Wiedeń. Dlaczego są tu tak często? Ale dzisiaj nie będą walczyć. Nie będą wchodzić do księgarni. Pewnie dlatego, że spłonęła. Nic nie przypomni Zhalii o przeszłości. A nie, chwila. Przecież miał im pomóc Alex Muller. Kimkolwiek on był.

O tym wszystkim myślał Dante, patrząc na ciemnowłosą kobietę idącą na przedzie. Jak zwykle, kiedy działo się coś dziwnego, to oni mieli to sprawdzić. Tym razem chodziło o jakieś podejrzane, duże źródło energii. Nikogo nie zaskoczyło również stwierdzenie Zhalii, że ona to w sumie ma pomysł, o co może chodzić.

Właśnie mijali to, co zostało z tej cholernej księgarni. Dante zobaczył, jak kobieta odwraca wzrok i udaje, że wcale nie drżą jej wargi i że wszystko jest ok. 

Zatrzymali się zaledwie kilkaset metrów dalej, przed niewyróżniającą się niczym kamienicą. Zhalia pewnie nacisnęła jeden z guzików domofonu.

– Co jest? – rozległ się zaspany głos.

– Jesteś gotowy, Muller? – spytała kobieta, mimo pewności, że jest na odwrót.

– O, Zhalia... Tak, tak, jasne, że jestem – rzucił nerwowo rozmówca.

– Alex, jesteś niepoważny! Pospiesz się...

Puściła guzik i oparła się z rezygnacja o ścianę.

– Co za dureń... Myślałam, że choć trochę się zmienił. Dziesięć lat to jednak trochę czasu... – mruknęła.

– A kim właściwie jest Alex Muller? – Sophie spojrzała z powątpiewaniem na drzwi budynku.

– Poza tym, że durniem? Kolega z byłej klasy. Strasznie nieogarnięty, ale razem z nim i Ru... – Ugryzła się w język. –  Razem z nim zajęliśmy sobie kiedyś tę kamienicę, którą mamy przeszukać, bo podobno w piwnicy może być  silny Tytan.

– Ty, Alex i kto? – Usłyszała zawahanie w jej głosie.

– Nikt – ucięła.

– Wspomniałaś o kimś jeszcze – upierała się.

– Masz przesłyszenia, Sophie.

– Nie sądzę. 

– A jednak.

Mogłaby się z tego wywiązać kłótnia, gdyby nie to, że z budynku wypadł z hukiem wysoki blondyn w pomiętych ubraniach. Zaraz za nim wyszła dziewczyna mniej więcej w wieku Sophie i Loka, na oko siostra mężczyzny.

– Hej, Liz! Dawno cię nie widziałem! – wykrzyknął ten pierwszy.

– Cześć, Muller. Cały czas jesteś tak samo głupi – Kobieta przywitała się z nim bez większego entuzjazmu.

– Cześć, Zhalia... – Uśmiechnęła się nieśmiało blondynka.

–Bettina! Zmieniłaś się.

– Wiesz, ostatnio kiedy się widziałyśmy miałam siedem lat. To raczej zrozumiałe.

– Poczekajcie. Może najpierw poznajcie się wszyscy, to powinno ułatwić. To jest Alex, możecie mu mówić dureń, przeze mnie się przyzwyczaił. To jego siostra Bettina. A to są Sophie, Lok i Dante, moi przyjaciele.

 – No proszę,  masz przyjaciół. Kto by się spodziewał – zachichotał.

 – Śmieszki rodem z podstawówki, naprawdę, nadal jesteś dokładnie taki sam. Chodźmy już do tej kamienicy, zanim rozwiniesz cały swój arsenał idiotyzmu – odparowała.

Ruszyli we wskazanym przez Alexa i Zhalię kierunku. Lambert i Casterwillówna zostali z tyłu. Po chwili zrównała się z nimi Bettina Muller.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – zaczęła nieśmiało.

– Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabyś?– Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Wiecie, wypowiedzi Zhalii są bardzo opiniotwórcze...

– A co takiego powiedziała?

– Och, nic... Nieważne. 

–Znałaś ją w dzieciństwie? – wciął się nagle Lok.

–Tak, a co?

– Nic, po prostu nie wyobrażam jej sobie jako dziecka. Wiesz, ta wiecznie kamienna twarz i złośliwości...

– To akurat u niej od zawsze było normą. – Machnęła ręką. – Najbardziej obrywało się mojemu bratu.

– Za co? Zrobiłam się ciekawa – zainteresowała się Sophie.

– Generalnie rywalizowali o tytuł najlepszego ucznia w klasie, w sumie z nudów, a on zawsze zostawał kilka punktów za nią. Poza tym, to niezdara. Zwłaszcza na tle tego, co wyczyniały z Rudą.

– Kim jest Ruda? Słyszę o niej po raz któryś, ale im częściej pytam, tym mniej Zhalia chce mi odpowiadać.

– Taka jej przyjaciółka. Albo raczej była przyjaciółka, myślę, że po tym co zaszło już się nie przyjaźnią.

Odpowiedź była dość enigmatyczna, ale chwilowo dziedziczka Casterwillów zadowoliła się nią.

– A co to za kamienica, tak właściwie? – spytał chłopak.

– Każda paczka ma swoją bazę, prawda? Oni zagarnęli sobie opuszczoną kamienicę. W sensie mój brat, Ruda i Liz.

– Liz?

– Aha, czyli teraz udaje, że ta ksywka nie miała miejsca. Alex ją tak nazywał. Zresztą, nie tylko on. Nikt nie mówił jej po imieniu, tylko Klaus i nauczyciele. Dla innych była Liz albo molem książkowym. Ewentualnie funkcjonowały różne wersje jaszczurki, ale to rzadko.

– Ciekawych rzeczy się dowiadujemy – Sophie pokiwała głową.

Pasjonującą rozmowę przerwało dotarcie na miejsce. Stali przed niską kamienicą z wybitą większością szyb, bez jednego skrzydła drzwi. Klatka schodowa mimo to tonęła w mroku. Co ciekawe, bardzo trudno było się przyglądać budynkowi. Należało bardzo się skupić, inaczej stawał się tak szary i zwykły, że aż niezauważalny. Weszli, a Dante skierował się w stronę piwnicy.

– Stój! – Zhalia położyła mu rękę na ramieniu– My... Tam nie można tak po prostu wejść.

– Dlaczego? – spytał zaintrygowany.

– Sami się zaraz przekonacie – powiedział Alex – Najpierw trzeba iść na górę.

Podążyli za nim po trzeszczących schodach. Zawilgotniałe, zagrzybione ściany, zapach wilgoci i jakaś ciężka do ustalenia aura powodowały, że wszyscy instynktownie zaczęli się kulić.

– O co chodzi? Co jest nie tak z tym miejscem? – Sophie szturchnęła Bettinę, która wyraźnie wiedziała, czego należy się bać.

– Oni... Zaraz przyjdą tu Oni... To jest nie tak z tym miejscem.

– Jacy oni? Weź nie strasz.

– Nie znasz Ich. Jejku, Oni są straszni.

– Bettina, o co chodzi?

– Zaraz zobaczysz...

Rudzielec zgrzytnął zębami. Ta cała tajemniczość robiła się wkurzająca i niepokojąca jednocześnie. Zwłaszcza, że w głowie dziewczyny już zaczynała się dyskoteka, spowodowana silnym działaniem jakiejś magii.

Na piętrze znajdowały się dwa pomieszczenia i dalsze, załamane w paru miejscach schody. Jeden pokój był całkiem goły i obdrapany, ale w drugim stała malowana skrzynia i pianino.

– Hej, Alex. Myślisz, że one jeszcze tam są? – Moon spojrzała na skrzynię, a potem na starego kolegę.

– Nie wiem, mogę sprawdzić. – Wzruszył ramionami, a potem podszedł do kufra, podniósł  wieko, przez co zawiasy zapiszczały przeciągle. 

Na jego dnie stały trzy małe szkatułki, każda z innej parafii.

– Są tu – zdziwił się – Wezmę je, mam złe przeczucia. Chyba już po nie nie wrócimy...

– A co z Rudą?

– Zobaczysz, jeszcze oddasz jej to w najlepszej przyjaźni. Nie przeciągajmy już może? – Schylił się po pudełeczka.

Kobieta usiadła przy pianinie. Dotknęła na próbę kilku klawiszy.

– Nie wierzę... Nie zniszczyło się w tej wilgoci... – Pokręciła głową.

Potem zanuciła melodyjkę, która wydała się obecnym znajoma. Wyraźnie coś kobiecie nie pasowało, bo cały czas nuciła od nowa.

– Tam jest D – mruknął Muller.

– Racja. Już pamiętam.

Instrument rozstroił się do niemożliwości, ale wciąż był dość głośny. Zhalia grała w kółko tę samą melodię, dopóki nie usłyszeli upiornego głosu. 

– Już jestem.

W drzwiach, za ich plecami,  stała wysoka postać w długiej pelerynie. Jej twarz skryła się w kapturze, świeciły w niej tylko puste, biały oczy. Istota pomachała długimi palcami, jakby na przywitanie. Tylko, że nie było w tym geście nic przyjacielskiego lub miłego.

– Dobrze, a więc wiesz też pewnie, czego chcemy – głos drżał kobiecie, gdy to mówiła.

– Oczywiście, podążajcie za mną.

Ruszyli zszokowani.

– Co to za dziwoląg? Nie jest ani Łowcą, ani Tytanem, zwykłego człowieka nie biorę nawet pod uwagę – szepnął Dante do ucha przyjaciółki.

– Ja... Nie wiem. Jako dziecko starałam się ich unikać, a nie wypytywać. Podejrzewam, że to ofiara jakiejś klątwy.

– Dlaczego w ogóle za nim idziemy? Można mu ufać?

– Piwnica to teren jego i jego ziomków. Prawdopodobnie nie można, ale jeśli chcemy się tam dostać, to tylko z przewodnikiem. – Zaśmiała się nerwowo.

Kiedy zeszli po wszystkich już schodach, na sam dół, ledwo mogli coś widzieć. 

– Stop – odezwał się ich przewodnik – Jedno tu zostaje, jest was za dużo.

– Tina. – Alex skinął głową rozkazująco.

– Żartujesz? Dlaczego niby to ja mam tu zostać?! – zaprotestowała.

– Bardzo dobrze wiesz, dlaczego. Jesteś najmniej doświadczona. Koniec dyskusji.

– Ale...

Zanim dokończyła, odgrodziło ją coś przypominające lekko świecącą taflę szkła. Spojrzała wściekle na brata i usiadła bezradnie na ziemi.

– Możemy iść dalej.

– Coś jest nie tak... Nie powinniśmy mu ufać, Zhalio – wyszeptała Sophie.

–Masz absolutną rację. Tylko widzisz, bez niego nie dostaniemy się nigdzie.

Ledwo odeszli z zasięgu światła bariery, a już zatrzymali się znowu.

– Teraz zostaje dwójka.

– Kpisz – prychnęła kobieta.

– Mówię całkowicie poważnie.

– To kogo tu zostawiamy? – spytał Lok, zdecydowany się przystosować.

Jednak nie usłyszał odpowiedzi, bo już stał razem z Sophie za barierą.

– Nie pozwoliłeś nam wybrać – natarł Alex.

– Nie mam takiego obowiązku.

 – Zhaal, myślę, że nie powinniśmy iść dalej. – Dante złapał ją delikatnie za ramię i zmusił, żeby troszkę zwolniła.

– Też wcale nie chcę tego robić. Boję się – odpowiedziała ledwo słyszalnie.

– Brzmi, jakbyśmy próbowali się zwijać – dołączył Muller.

– To nie jest głupi pomysł. Ale z drugiej strony, misja to misja. Alex, proponuję, żebyś ty się zbierał. My pójdziemy tylko na chwilę, zobaczymy, co się tam dzieje i zaraz uciekniemy.

 – No nie wiem, Dante. Z drugiej strony, to ja i Zhalia znamy to miejsce lepiej, nam będzie łatwiej się wydostać.

– Mogę się założyć, że przydadzą się większe umiejętności od twoich. Wybacz, Alex –  zaprotestowała kobieta.

Niestety przewodnik nie pozostawił im wyboru. 

– Zabieram tylko tych, których już znam. Musisz tu zostać – zwrócił się do Dantego.

Znów nie było czasu na reakcję. Po prostu bariera pojawiła się.

– Dlaczego ja w ogóle za tobą idę?! Zabijesz nas! – Moon nie wytrzymała.

– Spokojnie, nie skrzywdzę was.

– Tak, jasne...

Mimo wszystko szli dalej. Dookoła robiło się coraz ciemniej, ciaśniej i wilgotniej. Przerażająca aura zagęszczała się i zagęszczała. Zhalia przysunęła się nieświadomie do Alexa.

– Muller, to bez sensu... Po co my tu przyleźliśmy. – Spojrzała na niego z przerażeniem.

– Z ciekawości? Nie wiem, jako dzieciaki zastanawialiśmy się, co tu jest. Nie zaprzeczaj. – Wzruszył ramionami.

– Boję się. Nie rozdzielałby nas bez przyczyny. Muller?

Nie usłyszała odpowiedzi i odwróciła się w przestrachu. Jej stary znajomy uderzał w barierę. Krew zamarzła jej w żyłach. Objęła się ramionami, bo czuła, jak zaczyna drżeć. Zacisnęła powieki.

– Dlaczego... – wydusiła.

– Wybacz, to rozkaz królowej.

– Jakiej królowej... Ja zwariowałam. Nie rozmawiam teraz z żadnym popieprzonym zakapturzeńcem, prawda? – Wyrzuciła z siebie, wciąż nie chcąc otwierać oczu.

– Niestety... Chyba jesteś tu naprawdę – rozległ się kobiecy, omdlewający głos.

Dopiero wtedy zdecydowała się spojrzeć na otoczenie. Po środku jasnej sali pełnej Nich stał zniszczony fotel. Siedziała na nim blada jak ściana, chuda jak patyk kobieta o typowo aryjskiej urodzie.

– Po co mnie tu wezwałaś? – Zhalia chciała zapanować nad głosem, ale prawie płakała.

– Ja... Chciałam cię poznać. Jakiś czas temu... Grywałaś tam na górze... Na pianinie... Bardzo to było ładne... – Co chwilę musiała brać oddech, żeby podtrzymać głos.

– Zamierzasz mnie zabić?

– Nie... Nie chciałabym... Cię skrzywdzić...

Teraz Moon zauważyła, dlaczego ,,królowa" jest tak słaba. Oni wyraźnie żywili się energią. Tylko ona w całym tym pomieszczeniu mogła jej dostarczyć.

– Żerują na tobie. Jak komary. Opijają cię z życia, jak insekty z krwi.  – Załkała, czując, że jej psychika wysiada.

Rozległ się szmer. Nie dało się wyróżnić słów, ale kobieta wiedziała, że odkryła sekret stworzeń. Chciały ją zabić. Królowa najwyraźniej Ich rozumiała.

– Ale to taki miły gość...

– Khrólowo... Khrólowo... – syczały. 

– Mam nadzieję... Że mi wybaczysz... Ale nie mogę... Im odmówić...

Stwory zbliżały się i wyciągały łapczywie palce. Z początku Zhalia broniła się, ale szybko zabrakło jej sił. Wtedy przewodnik zrobił coś niespodziewanego. Stanął między nią, a atakującymi.

– Obiecałem, że cię nie skrzywdzę. Spróbuję pomóc.

Jednak bracia odepchnęli go bez większego wysiłku. Zaczęli dźgać ją paluchami, a z każdym dźgnięciem czuła się coraz słabsza. Rozszlochała się, nie panując nad sobą. Pomyślała o tych, którzy stali za barierami. Zwłaszcza o Dantem. Zaczynali powoli klarować to, co było między nimi. On nie chciałby jej stracić, zwłaszcza teraz. A te kreatury ją zabiją. Jak ona ich w tej chwili nienawidziła.

Zaczęły się cofać.

– Nienawihść... Nienawihść... Parzy...

***

Alex przeraził się. Koleżanka z dawnej klasy, z którą łączyło go tyle wspomnień, była w niebezpieczeństwie, prawdopodobnie śmiertelnym. Napierał na taflę coraz mocniej. W pewnym momencie Oni cofnęli się trochę. Wyczuł, że bariera słabnie. Teraz albo nigdy. Wyciągnął rękę i złapał kobietę za nadgarstek. Osłabła tak bardzo, że nie była w stanie się podnieść. Pociągnął ją więc po ziemi, żeby tylko dać radę wziąć ją na ręce. Nie zdążył, bo już obok stał Dante.

– Pilnuj tyłów. – Powiedział i to on podniósł Zhalię.

***

Zamrugała. Otworzyła szeroko oczy. Salon Mullera. Ktoś się nad nią pochylał.

–Dante? Co tak właściwie się stało?– rozpoznała mężczyznę.

–Dużo cię nie ominęło. Nie martw się, Schatzi. – Uśmiechnął się zaczepnie.

– Nie nazywaj mnie tak. – Mruknęła, próbując się podnieść. – Co w końcu się stało z Nimi?

– Podobno Fundacja już organizuje jakichś ekspertów od tego typu spraw, ale kto wie. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro