Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15: Araina

(Jeste miszcze, zdałam egzamin karate i mam granatowy pas. Deal with it B-) )

Mieszkanie prywatne, Maastricht, Holandia

Podniósł oczy znad ekranu komputera, kiedy we framugę otwartych drzwi coś uderzyło. Aha, przepraszam, ktoś i nie uderzyło, tylko oparło się z impetem. Kłębek luźnych ubrań i granatowych włosów. 

-Co robisz?- spytała dziewczynka, przeszywając go przenikliwym spojrzeniem.

-Nic takiego, July.

-Skoro nie chcesz mi powiedzieć, to robisz coś ważnego. 

-July, proszę cię.

Skrzyżowała ręce na piersi, poprawiła kokardę na końcu rozwalonego warkocza. Potem wściekle wypuściła powietrze z policzków.

-Jak chcesz.

Odwróciła się na pięcie i już miała odejść, ale coś sobie przypomniała. Rzuciła więc przez ramię:

-Znam twoje hasło do komputera. I wiem, że kogoś szukasz.

-July, co to ma znaczyć?!- wstał, ale dziewczynka już zniknęła w odmętach mieszkania. 

Za chwilę trzasnęły drzwi wejściowe. Znak, że mała znowu wybrała się na włóczęgę i że prawdopodobnie nie wróci do zmroku. Westchnął ciężko. Wychowywanie dziewczynki, która właśnie wchodziła w wiek nastoletni nie należało do łatwych. Zwłaszcza, że nie miała matki, a sama nie była... planowana. I tylko czternaście lat młodsza od ojca. 

Wyszedł z pokoju i skierował się do zamkniętych drzwi innego. Zapukał.

-Robert?

W szparze w drzwiach pojawiła się twarz jeszcze innej osoby. Chłopaka, na oko szesnastolatka.

-Tak?

-Nie chcę cię fatygować, ale July znowu...

-... się na ciebie wkurzyła i poszła w miasto, a ja mam jej pilnować, bo oboje wiemy jak bardzo jest narwana?- dokończył Robert, patrząc na swojego mentora.

-Tak. Właśnie tak.

-Nie ma sprawy. Jeśli ktoś ratuje cię przed losem ulicznika, to uważanie na to czy jego córka jest bezpieczna nie powinno być problem, co nie? Już lecę- wyminął go w korytarzu i podążył za młodą- Aha! Zmień hasło od komputera na mniej oczywiste. July dotychczas wszystkie zgadła!

***

Siedziba główna Fundacji Huntik, Manhattan, Nowy Jork, USA

-... tak czy inaczej, nie mogę sobie wybaczyć, jak głupio zapomniałam o Amy. Jestem idiotką, mogłam umrzeć. Przez własną pewność siebie, jak zwykle...- Zhalia na przemian zaciskała i rozluźniała pięści.

-Nie zaprzeczam, że trochę ci to nie wyszło- Dante wzruszył ramionami.

Szczerze mówiąc, miał trochę dosyć ciągnących się już drugich dzień narzekań kobiety na własną głupotę. Nie mogła się za cholerę pogodzić z tym, że w Salzburgu musiał ją ratować. Jacqueline maglowała ją z chorą satysfakcją o każdy szczegół tej misji, nawet sugestie Metza, że przecież już to wszystko wiedzą, nie pomagały. Dlatego Vale musiał wysłuchiwać tego wszystkiego. Znaczy, mógł zostawić ją samą sobie, ale wtedy czułby się źle. Poza tym, nie mógł sobie odmówić przyjemności oglądania jej włosów fruwających luźno, kiedy siedziała pod otwartym oknem, tak jak teraz. Za szkłem przemykali, jak mrówki, nowojorczycy i przyjezdni. Nagle rozległ się płacz jakiegoś dziecka, któremu najwyraźniej rodzice nie chcieli czegoś kupić.

-Boże, jak ja nienawidzę dzieci- mruknęła Moon do siebie- Zwłaszcza tak beznadziejnie rozpuszczonych przypadków.

W tym momencie usłyszeli szamotaninę, gdzieś po drugiej stronie korytarza. Wściekły kłębek, bluzgający po francusku, wyrwał się z troskliwych objęć Teien Casterwill i popędził korytarzem. Kiedy zauważył rozmawiających, skierował się w ich stronę.

-Sim?! Co się dzieje?- zapytała kobieta, kiedy kłębek bezceremonialnie przyczepił się do niej.

Odpowiedzią na pytanie był głośny szloch. Pytająca przewróciła oczami, odsunęła włosy z twarzy dziewczynki i zapytała jeszcze raz.

-Ara... Ara, ona...- dalszą część znowu zagłuszyły spazmy.

-Hej, spokojnie... Co się stało Arze?- jej głos stał się nagle łagodniejszy.

-Ona... Ta ruda małpa...

Dorośli wymienili zaintrygowane spojrzenia. Czy ruda małpa była tą Rudą?

-Jaka małpa i co zrobiła?

-Ta, która tam była! Zabrała mi siostrę!

-Czekaj, chodzi o tą, która nas wtedy zaatakowała, tak? 

Dziewczynka pokiwała głową.

-Co masz na myśli, mówiąc, że ją zabrała?

W tym momencie zrównała się z nimi Teien i to ona udzieliła odpowiedzi, bo Cyganka nie była w stanie odezwać się przez łzy.

-To moja wina. Pozwoliłam dziewczynkom wyjść samym, bo czegoś potrzebowały. Niestety wykorzystała to Organizacja, zabierając Arainę. Podejrzewam, że ma to pewien związek z jej umiejętnością widzenia przyszłości.

-Cholera jasna... Dziękuję, Teien. Myślę, że moglibyśmy okazać się pomocni, i tak nie mamy przydzielonych żadnych misji- Zhalia wstała z parapetu.

-Oh, jeśli nie stanowiłoby dla was problemu...

***

Jakiś czas później

Drużyna, razem z Sim, naradzała się w zasłoniętej przed postronnymi części biblioteki siedziby. Cherit postanowił trochę uspokoić dziewczynkę i przytulał ją teraz, Lok i Sophie siedzieli razem z nimi na kanapie, Dante opierał się o ścianę, a Zhalia stała przed całą tą grupką.

-Czekajcie, ale jak się dowiemy, gdzie może być Ruda?- mówił właśnie Lambert.

-Mam swoje sposoby- rzuciła kobieta, przerywając potok cichutkich przekleństw w paru językach.

-Zaklęcia lokacji?- Casterwillówna uniosła brwi.

-Coś bardziej przyziemnego- odpowiedziała Moon, wyciągając komórkę- Wiecie, że można kogoś namierzyć, jeśli odbierze od ciebie telefon, prawda? Ona raczej na to nie wpadnie.

-Suuuper... Hej, ale jak to później sprawdzisz?- chłopak wydawał się wyraźnie zaciekawiony.

W odpowiedzi z czarnego plecaka, uważanego już przez niektórych za zamaskowaną skrzynię bez dna, zostało wyciągnięty... Teknonomicon, ale jakiś taki rozbudowany.

-Co to jest?- Sim wyrwała się na chwilę z zamyślenia.

-Roboczo nazwane Stacją połączenie Teknonomiconu ze zwykłym komputerem. Można powiedzieć, że ulepszona wersja, wciąż nie do końca gotowa, ale do czegoś takiego jak namierzanie numeru się nada. A teraz wybaczcie, muszę wykonać małe połączenie.

Nie fatygowała się jednak nawet z odejściem, wręcz przeciwnie, włączyła głośnomówiący. Słyszeli przez chwilę sygnał łączenia, a potem wściekły głos, który rzucił jakieś przywitanie. 

-Ruda, słońce, czy naprawdę posuwasz się już do używania niewinnych dzieci do swoich celów?

-Jakbym była pierwsza. Możliwe.

-Też cię uwielbiam- rozłączyła się i zajęła się przypinaniem telefonu do komputera, ignorując skonsternowanych dziwną rozmową przyjaciół.

-Mogę się wreszcie dowiedzieć, kim właściwie jest dla ciebie Ruda?- Sophie nie wytrzymała.

-Oh... Teraz to nawet nie wiem jak to nazwać. Ale kiedyś była moją przyjaciółką- ten ton mówił, że pytania to nie teraz albo najlepiej nigdy.

Przez jakiś czas słychać było tylko klikanie w klawiaturę. Później kobieta znowu się odezwała:

-Macie coś przeciwko małej wycieczce do Pragi? 

-Ale pomożecie mi odzyskać siostrę, prawda?- Cyganka pociągnęła nosem.

-Jasne- ironiczny uśmiech ciemnowłosej trochę stopniał.

Kiedy wychodzili poczuła czyjąś rękę na biodrze i spięła się, ale kiedy zorientowała się, czyja to ręka, pozwoliła się sobie rozluźnić. Tymczasem Dante nachylił się nad jej uchem i szepnął z krzywym uśmieszkiem:

-Nienawidzisz dzieci, tak?- uśmieszek roztarł się trochę, po tym jak jego właściciel otrzymał porządną sójkę w bok.

***

Centrala Organizacji, Złota Ulica, Praga, Czechy

Drużyna stała w ciemnej uliczce, w pobliżu Domu Alchemików.

-Ma ktoś pomysł, gdzie może być ta dziewczynka konkretnie?- szepnął Lok.

-Ja chyba mam. Aczkolwiek liczę na to, że Ruda sama nas tam zaprowadzi.

-Jak?!

-Widzisz, jak rozstawieni są strażnicy? Jest za głupia na ustawienie ich dla zmyłki w innych miejscach, niż te konieczne. Zastanawiam się tylko, jak ich zdjąć, żeby nie wzbudzić podejrzeń.

-Ja mogę się tym zająć-zaproponowała Sim, wyciągając spod bluzki Talizman Hypnosa.

-Nie wiem czy to najlep...-Sophie nie dokończyła, bo mała już pobiegła w stronę Garniturów.
Chciała za nią podążyć, bojąc się, ale poczuła dłoń przyjaciółki na ramieniu. 

-Co robisz?! Ona może sobie zrobić krzywdę!

-A zrobiła, kiedy rozmawiała z nami we Francji? Raczej my daliśmy się podejść. A wiesz, że Garnitury to trochę niższy poziom. Po prostu nie dajmy się zauważyć i pozwólmy jej działać.

Tak więc cztery ludzkie i jedna Tytania sylwetka pomknęły w stronę drzwi. Patrzyli jak Cyganka perfekcyjnie odgrywa swoją rolę. Specjalnie używając łamanej angielszczyzny zaczepiła strażniczkę:

-Przepraszam, chce pani zobaczyć magię?

-Nie mam dla ciebie czasu, zmykaj, smarkulo- odepchnęła ją kobieta, przy okazji zwracając na siebie uwagę pozostałych pilnujących wejścia ludzi.

-Magia! Magiczny medalion! - przekonywała, przy okazji nieznacznie poruszając amuletem jak wahadłem.

Po chwili wartownicy stali sparaliżowani, a dziewczynka kiwnęła na resztę drużyny, która przysunęła się w stronę drzwi. Sim uśmiechnęła się, widząc aprobatę na twarzy Zhalii.
Już w przedsionku usłyszeli podniesiony głos Rudej.

-Co za idiotka... Ale nam to na rękę.

***

Ruda potrząsnęła głową. Dziewczynka, która siedziała teraz przed nią, otoczona przez Garnitury, twierdziła uparcie, że jej wizje pojawiają się losowo i ona nad tym nie panuje. Mogłaby to przełknąć, gdyby nie to, że wizje były drugorzędne. Chodziło głównie o tę żmiję. A żmii ani widu ani słychu. Westchnęła.

-I co? Siostrzyczka po ciebie nie przyszła- rzuciła.

Była gotowa wyładować frustrację na każdym kto się nawinie. Odpowiedź dziewczynki jednak tylko pogorszyła sprawę. Mianowicie wygładziła ona białą sukienkę, spojrzała spokojnie na swoje bose stopy, a potem zza kurtyny ciemnych włosów na agentkę Organizacji.

-Bardzo dobrze. Nic jej wtedy nie będzie- nie wybrzmiała w tym żadna nuta emocji, a i tak łatwo można było odczuć to jako potwarz. 

Kobieta pewnie trzasnęłaby ją w policzek, ale oczy więźnia ją powstrzymały. Dawno nie widziała kogoś o tak głębokim i mądrym spojrzeniu. ,,Jestem ponad tym'' zdawało się mówić. Ich właścicielka nic sobie z kolei nie robiła z gróźb i wściekłych gestów porywaczki. Ufała swoim wizjom, gdyby czekała ją śmierć na pewno by o tym wiedziała. Serce stanęło jej, kiedy po zdjęciu oczu z twarzy Rudej spojrzała na drzwi. Jej siostra, jej największy skarb, wyglądała teraz niepewnie zza framugi. Całą siłę woli włożyła w przesunięcie spojrzenia płynnie dalej, żeby nie zwrócić niczyjej uwagi na  Simone, która zrozumiała i wsunęła się w cień.

***

Cherit wleciał do pomieszczenia i zawisł w powietrzu. Miał czekać na znak Sim, a potem wyciągnąć pozostałe w pomieszczeniu Garnitury. Kiedy mała skinęła na niego ręką, zaczął krążyć między nimi do czasu aż zauważyli go wszyscy i bez wahania za nim pobiegli. Na swoje nieszczęście, pierwszym co zobaczyli, był metalowy amulecik. 

-Co wy tam tak długo robicie?- rozległ się wściekły głos Rudej.

-Pijemy herbatkę.

Kobieta znieruchomiała. Znała ten sposób wypowiedzi. Czyżby jednak? Czyżby żmija raczyła się pojawić? Jej wątpliwości rozwiały się, gdy owa żmija we własnej osobie przekroczyła drzwi, nie sama.

-Cholera jasna...- mruknęła, ale wpadła na iście szatański pomysł, wsunęła się za krzesło, na którym siedziała Araina i założyła jej chwyt na szyję- Chodźcie, chodźcie. Ciekawe, czy teraz mnie dorwiecie.

-Ara!- siostra była gotowa rzucić się agresorce do oczu, ale powstrzymała ją Sophie.

-Ruda, jesteś w mniejszości. Nie wygłupiaj się- powiedział Dante spokojnie.

-Ktoś ci pozwolił się spoufalać? A jeśli chodzi o głupoty, jak na razie wam bym je odradzała.

-Ruda... Co ci ta dziewczynka zrobiła? Puść ją- Zhalia zaczęła się zbliżać do przyjaciółki i jej więźniowi.

-Nie ruszaj się albo ją uduszę!

-Ruda...

Rosanne nie domyśliła się, że jest zagadywana, a z tyłu zbliża się do niej młody Lambert, gotowy użyć Ciemnego Snu, co w końcu zrobił. Osunęła się nieprzytomna. Araina niezwłocznie podbiegła do siostry, przytuliła ją, a potem zaczęła strofować za narażanie się.

-Nie ma za co, Ara...

-Oh, nie to miałam na myśli! Z resztą, nieważne. Dobrze wiedzieć, że wszystko w porządku. Zapomniałam!- odwróciła się do drużyny- Bardzo wam dziękuję. Przecież mała poszłaby mnie sama odbijać, a jej akcje nigdy nie kończą się dobrze.

-Spokojnie, i tak nie mieliśmy nic innego do roboty. Proponuję, żebyśmy już wracali. Jesteśmy, jakby nie patrzeć, w centrali Organizacji- zaproponowała Casterwillówna.

Wszyscy się z nią zgodzili. Jednak Moon powstrzymała ich jeszcze na chwilę, pytając:

-Ara, co stało się z twoimi butami?

-Szczerze mówiąc, wolę chodzić bez butów... No nie mam.

-Aha... Skoro tak mówisz...

***

Lot między Pragą a Nowym Jorkiem, gdzieś ponad Atlantykiem

Dante patrzył z uśmiechem na Zhalię rozmawiającą z Sim. Najwyraźniej znalazły w sobie coś wspólnego, tak to przynajmniej wyglądało, bo mała nie przestawała jej zagadywać od kiedy tylko nacieszyła się odzyskaną siostrą, a kobieta nie wykazywała chęci zbycia jej. Lok i Sophie zajęli się sobą. Kulturalnie starał się nie zerkać w ich stronę. Przez chwilę zastanowił się, gdzie podziewa się Araina, ale nie myślał nad tym długo, bo oto pojawiła się przed nim.

-Hmm... Cześć- powiedziała, jakby coś miało nastąpić po tych słowach, ale nie nastąpiło.

-Cześć- odpowiedział przyjaźnie- Co się dzieje?

-Chciałam ci coś powiedzieć, coś związanego z moimi wizjami, ale przed sekundą wpadłam na to, że popsuję ci niespodziankę. Więc ten... Nie powiem ci tego- wzruszyła ramionami z głupia miną.

-Niespodziankę?

-Moje wizje zawsze się sprawdzają, a ty w jednej byłeś. No i chciałam ci ją opowiedzieć, bo jeśli w niej byłeś, to to trochę twój interes, ale zanim to zrobiłam to sobie pomyślałam, że jak ci teraz powiem, to później nie będziesz miał niespodzianki.

-Rozumiem... To miła niespodzianka?

-Hmm... Właściwie... Na końcu tak. Tak. 

-W tym wypadku nic nie mów.

-Nie zamierzam. Chociaż jakby była zła to też bym pewnie nie powiedziała.

-Dlaczego?

-Znasz mitologię grecką? Zwłaszcza mit o Edypie?

-Ogólny sens tak.

-No więc Edyp wkopał się w swój zły los, bo usłyszał przepowiednię i chciał za wszelką cenę nie dopuścić do jej spełnienia, prawda?

-Prawda.

-Właśnie dlatego nie lubię mówić ludziom o moich złych wizjach. 

-Ara, a skąd one się biorą?

-Nie wiem. Nie panuję nad tym, pojawiają się kiedy chcą. Zwykle kiedy śpię, ale potrafią się też pojawić w środku dnia, tak po prostu. Wtedy zwykle są istotne, ale enigmatyczne. 

-Ciekawy dar, swoją drogą.

-Obciążający. Chciałabym jak Sim umieć przywoływać Tytanów i używać mocy, ale nigdy mi się nie udawało, nie ważne jak próbowałam. Ale z dwojga złego, wolę mieć te wizje, niż gdyby miały dotykać mojej siostry.

-Bardzo się nią opiekujesz.

-Wiem. Nasza rodzina nie żyje, obowiązek hamowania jej narwanych pomysłów spadł na mnie, nie chcę żeby ktoś zrobił Sim coś złego. 

-Dojrzałe podejście, jak na...

-Czternastolatkę. 

-Tym bardziej. Myślałem, że jesteś starsza.

-Wszyscy tak myślą. Bo opiekuję się siostrą, więc jakoś tak szybciej dojrzałam.

-Szkoda mi cię trochę. Masz obciążający dar i odpowiedzialność za siostrę, która do spokojnych nie należy. Zwykle dzieciaki w twoim wieku narzekają, kiedy muszą pomagać w domu.

-Przywykłam. Z resztą, chyba znasz sporo osób, które dojrzały szybciej niż powinny.

-Co masz na myśli?

- No nie wiem... Na przykład ta grupka, która pojawiła się jakiś czas temu w Siedzibie Głównej. Den, Harrison, Winnie... Z tego co wiem, tylko Den jest ode mnie starszy, a bez problemu radzą sobie ze wszystkim. O Lenie nie wspomnę, bo ona okazała się raczej niedojrzała uciekając. Jak nie patrzeć, mnie też znasz. I... Rozmawiałam trochę z Zhalią... Niby już jest dorosła, ale podobno kiedyś była w sytuacji podobnej do mojej. 

Mężczyzna chciał już rzucić, że przecież Zhalia nie ma siostry, kiedy coś do niego dotarło. Strzępki wypowiedzi, zachowania, wszystko ułożyło się w logiczną całość. Rzucił więc tylko:

-Tak, coś w tym jest.

***

Sophie rozejrzała się. Nikt nie przechodzi, wszyscy są odwróceni... Tylko nie Lok. I bardzo dobrze. Pocałowała go, zanim ktokolwiek inny zauważył. Nie pierwszy raz tego dnia. Potem oparła się mu na ramieniu. Zaczął głaskać ją po włosach, co z powodu ich długości nie było trudne.Nawet świadomość tego, że znowu czeka go szkoła i szkoła, nie potrafiły mu tego zepsuć.

***

Zhalia z ciekawością słuchała opowiadania Sim o Talizmanach. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że z tyłu głowy coś podpowiada jej, że o czymś zapomniała. Że coś jej się kojarzy, ale nie wie co. Nietypowi Tytani... Tacy jak z Talizmanów, rzadko używani. Rzadko używało się też Slava Tytanów. Właściwie, nie widziała nikogo, kto by to robił poza Słowiańszczyzną. No dobra, Słowiańszczyzna raczej za Ural już nie sięga (chociaż kto ją tam w sumie wie), ale Wawrinowowie to Rosjanie. To przez Slava Tytany pojawiły się wierzenia we wszystkie demony słowiańskie. Swoją drogą, dość ciekawe. Zwłaszcza ilość wampirycznych... Tak, Słowianie coś do nich mieli... Demonologia ściśle wiąże się z mitologią, prawda? Mitologia... Perun, Weles, Mokosz, Swaróg... Zaraz... Swaróg. Gdzie ona ostatnio słyszała to imię? Uparcie pchał się jej do głowy Tytan Amy, Sawitar. Co miał do tego ten cały Sawitar?! Amy... Podwładna Christianny... Tytan Christianny! Swaróg był Tytanem Christianny! Cholera. Christianna miała z tym wszystkim tyle wspólnego, co żarty o blondynkach z prawdą. No dobra, w niektórych przypadkach całkiem sporo. Christianna Levis nie była jednak Rosjanką, a w Jekaterynburgu pojawiła się pewnie tylko z powodu znajdowania się tam siedziby Stowarzyszenia. Skąd więc tak potężny Slava Tytan? Bez sensu, bez sensu. Westchnęła ledwo słyszalnie, żeby nie przerywać dziewczynce wypowiedzi. To wszystko zaczynało nabierać konkretnych kształtów, zwłaszcza w połączeniu z tym, że Levis wyraźnie prowadziła jakąś grę. Będzie musiała obgadać to z Dantem. On podzielał jej opinię o podejrzanym zachowaniu Wspaniałej. Dzieje się coś dziwnego. Pytanie tylko: co?

***

Wybaczcie (albo raczej wybacz Shiro), że zajęło mi to tak długo. Najpierw bawiłam się w  tłumaczenie, potem dopadł mnie brak weny, a dopiero dwie godziny temu udało mi się przestać tłumaczyć odruchowo wszystkie moje myśli na angielski, więc rozdział lekki niczym lotny ptak raczej nie jest, a ta emocjonująca walka z Rudą... Eh, szkoda słów. Ale się rozpiszę i następny rozdział będzie lepszy! Chyba.

Ropucha Szara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro