Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 5 - (NIE)PAMIĘĆ MINIONEGO WEEKENDU


Okropny, pulsujący ból rozsadzał jego głowę, skutecznie uniemożliwiając dalszy sen. Potarł oczy, czując w ustach piekącą suchość. Znał doskonale ten stan. Choć ostatni raz czuł się w ten sposób prawie dziesięć lat temu, to pozostała pamięć ciała.

Po dziesięciu latach względnej abstynencji, Arnold Górecki miał kaca.

Po omacku sięgnął na szafkę nocną, skąd wziął telefon. Siłą woli zmusił się do rozchylenia powiek, by sprawdzić godzinę. Wyświetlacz wskazywał jedenastą czterdzieści, a według automatycznego kalendarza był poniedziałek, siedemnastego czerwca.

Zmarszczył brwi, podniósł się do pozycji siedzącej, zaciskając zęby z pulsującego bólu. Kategorycznie potrzebował wody i jakiejś tabletki przeciwbólowej. A najlepiej całego opakowania.

Podkręcił przydługiego wąsa, rozejrzał się po niewielkim pokoju hotelowym, który wyglądał jakby przeszedł przez niego istny tajfun.

Zupełnie nie pamiętał, żeby narobił takiego syfu, tak samo jak nie potrafił przywołać żadnego wspomnienia z dwóch poprzednich dni. Ostatnim co zapamiętał, była Kasia, obejmowana przez jakiegoś starszego od siebie gościa. Tak, to pamiętał na pewno.
Pojechał ponownie na Biskupin, aby wyjaśnić swoje zachowanie i choćby spróbować ocieplić ich stosunki, ale zrezygnował, gdy zobaczył jak jego córka, w dużo za krótkich spodenkach, idzie z jakimś obcym bubkiem. Poczuł wtedy złość i zażenowanie, zawrócił do domu. To było... tak, był pewien, że to było w sobotę, w okolicach godziny piętnastej. W drodze powrotnej kupił sześciopak taniego piwa, które otworzył od razu po wejściu do motelowego pokoju, a potem... no właśnie, co potem?

Rozejrzał się po butelkach, papierach i resztkach jedzenia porozrzucanych po pokoju zupełnie, jakby miał nadzieję, że nagle wszystkie zaczną mówić i rozjaśnią tę czarną tablicę w jego głowie.

Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Jedyne, co zyskał, to jeszcze większy ból głowy, który stał się całkowicie nie do zniesienia.

*

Trzy godziny później, wykąpany, najedzony i nafaszerowany trzema możliwymi tabletkami przeciwbólowymi, zabrał się za względne porządkowanie pokoju. Nie wiedział czy w motelach istnieje coś takiego jak sprzątanie. W filmach widział, że w hotelach są pokojówki, tutaj jednak nikogo takiego nie zauważył... zresztą, jego pokój obok hotelowego nawet nie stał.

Znalazł jakąś starą reklamówkę z biedronki, do której zaczął wrzucać puste butelki po piwie, winie i innych rodzajach alkoholu. Znalazł jakieś opakowanie po pizzy i pudełka z KFC. Naprawdę jadł takie rzeczy? Z reguły nie przepadał za tym śmieciowym jedzeniem, ale możliwe, że pod wpływem alkoholu...

Wzruszył ramionami i postanowił tego nie roztrząsać. Minął papiery, rozrzucone na biurku, zaszczycając je pobieżnym spojrzeniem. Nie miał pojęcia co to jest, ale nie miał ochoty się tym zajmować z wciąż bolącą głową.

Po niecałej godzinie, pięciu przerwach i dwóch, pełnych reklamówkach śmieci, opadł ciężko na łóżko, dysząc, jakby miał wypluć płuca. Czasem zapominał, że jego organizm nie działał już tak, jak w latach młodości. A już szczególnie źle reagował na serię sprzątania. Cholernie nienawidził tego robić! Dodatkowo frustrowało go, że wciąż nie pamięta nic z ostatnich dwóch dni. Sądził, że może cokolwiek się rozjaśni podczas sprzątania, jednak jedyne co zyskał to zadyszka i z pewnością ból pleców od ciągłego schylania.

Ten Wrocław naprawdę wyjdzie mu uszami... a miał odpocząć podczas urlopu.

Uniósł okulary, przetarł twarz otwartą dłonią. Był straszliwie zmęczony. Czuł się, jakby nie przespał ani minuty ostatniej nocy, a przecież obudził się we własnym, motelowym łóżku.

Najwyraźniej zapomniał jak bardzo zdradliwy potrafi być alkohol.

Podniósł się ociężale, z zamiarem wypicia resztki wody, która mu pozostała i w tym samym momencie usłyszał pukanie do drzwi.

Czyżby jednak mieli tu coś takiego, jak sprzątanie?

Rozejrzał się pobieżnie, żeby sprawdzić czy na pewno schował dowody libacji, której zupełnie nie pamiętał i zatoczył się w stronę wejścia. Kac i wielki brzuch nie były najlepszym połączeniem w walce z grawitacją.

Uchylił drzwi, żeby sprawdzić kto go niepokoi i omal nie pisnął na widok dwóch policjantów, w pełnym umundurowaniu.

Wytrzeźwiał całkowicie w jednej sekundzie, a jego świeża koszula zaczęła uwydatniać pot spływający po plecach.

Zawsze bał się policji. Oczywiście nigdy nie miał nic na sumieniu, jednak był to naturalny, podświadomy lęk, nad którym nie potrafił zapanować. Odczuwał go w życiu codziennym, więc teraz, w sytuacji, gdzie nie pamiętał co robił przez ostatnie dwa dni, a jego pokój jeszcze chwilę temu wyglądał jak melina, miał wrażenie, że zaraz wpadnie w panikę.

- Pan Arnold Górecki? - zapytał jeden z policjantów. Arnold uznał, że wygląda na nie więcej niż dwadzieścia sześć lat i z pewnością niedawno rozpoczął służbę.

To spostrzeżenie nieco go uspokoiło. Nie przysyłaliby świeżaków do poważnych spraw. Prawda?

Przełknął głośno ślinę i otworzył szerzej drzwi. Ze zdenerwowania zaczął bawić się wąsem.

- T-tak?

- Mamy kilka pytań, dotyczących pańskiej córki, Katarzyny Góreckiej - wyjaśnił młodziak, patrząc na niego przenikliwe. Gdy usłyszał te słowa, ręce opadły mu wzdłuż boków. Dziwny niepokój zalał jego ciało, serce zaczęło łomotać w piersi. Wpatrzył się tępo w przestrzeń między głowami funkcjonariuszy.

- Kasi...?

- Panie Górecki - odezwał się drugi policjant. Jego głęboki głos, sprowadził Arnolda z powrotem na ziemię. Ten to na pewno nie był świeżakiem. - Może wejdziemy do środka, żeby spokojnie porozmawiać?

Rozejrzał się dookoła potrzebując chwili, żeby zrozumieć co się dzieje, albo przynajmniej spróbować zrozumieć, bo ewidentnie mu to nie wychodziło.

- Do środka, tak...tak, do środka - usunął się w głąb pokoju, zwalniając przejście.

Dwójka funkcjonariuszy weszła jego śladem, jak na komendę marszcząc nosy. Arnold zaczął pluć sobie w brodę, że nie otworzył okna podczas sprzątania. Wiedział jednak, że smród w pomieszczeniu był na ten moment najmniejszym z jego problemów.

Ruszył w stronę krzeseł ustawionych przy biurku, strzepując paprochy niewiadomego pochodzenia na ziemię.

- Proszę siadać.

- Dziękujemy, nie będziemy długo - powiedział młodziak podczas, gdy jego starszy kolega zaczął przechadzać się po pokoju.

Arnold kiwnął głową i stanął w miejscu, zupełnie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Obserwował jak młodziak wyciąga notes z kieszeni i nie wiedział czy wolno mu założyć ręce na piersi, czy lepiej zostawić spuszczone po bokach. Powinien usiąść czy stać?

Ostatecznie zdecydował się klapnąć na krzesło, które zaproponował chwilę wcześniej funkcjonariuszom i niemal od razu tego pożałował. Czuł się jak na przesłuchaniu, a przecież nic nie zrobił... przynajmniej nic, co by pamiętał.

- Panie Górecki, proszę powiedzieć - odezwał się młodzik, nie patrząc w jego stronę. - Kiedy ostatni raz widział pan swoją córkę, Katarzynę?

Arnold przełknął ślinę, obserwując jak drugi z funkcjonariuszy zagląda do siatek z biedronki, w których leżały wszystkie posprzątane butelki. Widział, że zmarszczył nos i ruszył w stronę biurka.

Poczuł rumieniec wstydu, wypływający na policzki.

- Ostatni raz w sobotę... - odpowiedział jak na autopilocie. Zupełnie nie podobało mu się, że facet przeglądał papiery na jego biurku. A jeszcze bardziej nie podobał mu się wyraz twarzy policjanta. Zaczął pluć sobie w brodę, że nie sprzątnął tego śmietnika wcześniej.

- W jakich okolicznościach się widzieliście?

- Nie widzieliśmy się - odpowiedział Arnold, zanim zdążył pomyśleć. Obrócił się w stronę młodego funkcjonariusza akurat w momencie, gdy ten zmarszczył brwi i uniósł na niego pytające spojrzenie. - Ja ją widziałem, ale nie rozmawialiśmy. Nie wiem nawet, czy wiedziała, że tam jestem.

Policjant kiwnął głową.

- Tam, czyli gdzie?

- Niedaleko miejsca, w którym mieszka.

Kolejne kiwnięcie.

- I co dokładnie pan zobaczył?

Nagle zrobiło mu się bardzo niewygodnie na tym krześle. Powiercił się dwa razy, ale nie pomogło ani trochę. Odchrząknął.

- Widziałem Kasię, jak szła z jakimś wysokim, łysym facetem - nawet się nie zorientował, kiedy zaczął wypluwać słowa ze złością. - Był z pewnością sporo starszy od niej. Obejmował ją ramieniem...

Aż go strzepało ze złości, na wspomnienie tej sceny. Wciąż nie mógł uwierzyć, że jego córeczka spotykała się z takimi facetami...

Zatopiony we własnych myślach, nie zauważył spojrzenia, jakie wymienili funcjonariusze.

- Co się wydarzyło później? - kolejne pytanie, sprowadziło go z powrotem do rzeczywistości.

Sapnął dwa razy, żeby choć trochę się uspokoić i wzruszył ramionami.

- Wróciłem do pokoju i piłem piwo.

Albo trzy. I wódkę. I whisky też... Starszy funkcjonariusz najwyraźniej pomyślał to samo, bo posłał mu pogardliwe spojrzenie. Po raz kolejny pożałował, że nie wyrzucił tych siatek wcześniej.

Młodziak zapisał coś na swoim notatniku.

- Później już jej pan nie widział?

Arnold pokręcił głową.

- Co pan robił przez całą niedzielę? - zapytał starszy policjant, wciąż stojąc przy biurku, tuż obok niego.

Arnold postanowił nie zmieniać pozycji, by na niego spojrzeć i mówił dalej do młodzika.

- Byłem w pokoju... - Odwrócił wzrok, czując coraz większe ciepło w policzkach. Miał wrażenie, że jego oczy pokazują całą prawdę, jak zwykle. A prawda była taka, że zupełnie nie pamiętał co robił ani gdzie był. Podejrzewał, że albo chlał, albo już był zalany w trupa. Poczuł ogromny wstyd. Co by Kasia powiedziała?

- Czy coś się stało? - zadał pytanie, które powinno pojawić się już na samym początku, ale był zbyt ogarnięty własnym wstydem, żeby dopuścić je do głosu.

Młodzik zamknął notatnik i spojrzał na partnera, który z powrotem stanął obok niego.

- Pani Katarzyna prawdopodobnie zaginęła.

Poczuł się, jakby połknął ogromny kamień, którego ciężar zaczął go ściągać ku ziemi. Dyszał, jego oddech przypominał świszczenie. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, więc zamknął powieki i skupił się na kontroli wdechów i wydechów.

- Moja Kasia...?

Przez cały ten czas policjanci uważnie go obserwowali, ale nie odezwali się ani słowem.

- Poinformujemy pana, jeśli będziemy coś wiedzieć - zapewnił młodszy, patrząc na niego z czymś na kształt współczucia.

- Proszę nie opuszczać Wrocławia - powiedział starszy. - Ale chyba i tak nie miał pan zamiaru, skoro interesuje pana długoterminowy wynajem domu, prawda?

Arnold uniósł głowę tak gwałtownie, że przez moment obawiał się złamania karku. Zupełnie nie rozumiał co ten facet ma na myśli, ale nie był pewien czy powinien zaprzeczyć, czy potwierdzić. Nie zrobił nic, po prostu patrzył na niego z nadzieją, że jego twarz jest taką samą maską co policjanta... co prawda czerwoną i spoconą, ale nie wyrażającą nic.

- Po co innego byłyby panu potrzebne oferty wynajmu? W dodatku zakreślone długopisem? - zapytał, wskazując na papiery leżące na biurku. Arnold obrócił się automatyczne we wskazanym kierunku i uniósł brwi do góry. Nie przyznał się do tego, ale zupełnie nie wiedział co się do jasnej cholery wyprawia.

- Dziękujemy panie Górecki, będziemy w kontakcie - powiedział młodzik. Skierowali się do drzwi, nie czekając aż wstanie z miejsca i się do nich dotoczy.

Posłali mu ostatnie spojrzenie i zniknęli na korytarzu, zostawiając Arnolda z rodzącymi się w jego sercu rozpaczą, strachem i niezrozumieniem. Nie mógł stracić również Kasi. Była ostatnią namiastką Marioli, jaka mu pozostała. Nawet jeśli rzadko się widywali, wystarczyła świadomość, że gdzieś tam jest, bezpieczna.

Poczuł ogromną chęć, by po raz kolejny zatopić smutki w szklance alkoholu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro