Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 1- ARNOLD

Arnold Górecki był przykładnym obywatelem i pracownikiem zacnej instytucji państwowej zwanej Zakładem Ubezpieczeń Społecznych- znanej bardziej jako, po prostu, ZUS.

Od prawie trzydziestu lat siedział za biurkiem i kontrolował osoby, teoretycznie, nadużywające dobrodziejstw zwolnień lekarskich.

Cała procedura wyglądała zawsze tak samo- system generował losowe osoby, Arnold rozsyłał powiadomienia o kontroli, Kamil - jego współpracownik, młodziak - odwiedzał wylosowanych, ale i tak mniej więcej siedemdziesiąt procent musiało zjawić się w placówce.

Kurewsko nie lubił tej roboty. Od prawie trzech dekad robił to samo, zawsze licząc, że to będzie jutro.Miał nadzieję, że następny dzień przyniesie upragniony awans i wreszcie rzuci to wszystko w cholerę, zajmie się czymś innym, lepszym. Niestety, codziennie spotykał go zawód. Potrzebował dwudziestu długich lat, żeby w końcu przestać się tym tak bardzo gnębić. Po prostu zaczął tracić nadzieję.

Wśród całej ferajny przychodzących osób, zawsze najbardziej irytowały go ciężarne. Jak on nie cierpiał kobiet w ciąży! Nie dość, że to wielkie, rozkapryszone przez rzekome hormony, to jeszcze myśli, że jest pępkiem świata ze względu na pasożyta zamieszkującego brzuch. Przepuść w kolejce, ustąp miejsca, podaj wody, nie denerwuj... przynieś, podaj, pozamiataj. Skacz wokół takiej, a i tak zmiesza cię z błotem, bo przecież "jej się należy".

I jeszcze te tłumaczenia... w swojej karierze słyszał już chyba wszystko. Miał nawet listę standardowych argumentów, na której zawsze stawiał haczyk przy tym konkretnym, użytym podczas rozmowy.

Tak więc nienawidził swojej pracy, a mimo to, nieprzerwanie, wstawał rano i pojawiał się przy biurku punkt siódma trzydzieści. Abstrahując od wszystkich irytujących rzeczy, nie mógł zaprzeczyć, że była to naprawdę ciepła posadka. Nie wspominając o tym, że na lepszą liczyć nie mógł, w niewielkiej miejscowości na śląsku, jakim był Racibórz. Miałby pójść na halę, zapierniczać fizycznie? Brr, nie ma szans, już wolał swoje ciężarne.

Opadł ciężko na krzesło, podsuwając się tak blisko biurka, na ile pozwalał mu duży, odstający brzuch. Ściągnął okulary w cienkich oprawkach, odkrywając małe, bladoniebieskie oczka. Noski okularów, zawsze pozostawiały na nasadzie długiego nosa dwa zaczerwienione punkty, a wąskie usta ukryte pod przydługim wąsem, wykrzywiał niezmienny grymas niezadowolenia.
Przetarł oczy, przeczesał dłonią kilka włosków na czubku głowy, sięgnął po wciąż parującą kawę i upił zdrowy łyk.

Kofeina rozlała się w jego żyłach, nadając blademu ciału nieco kolorów. W trochę lepszym humorze, sięgnął po przygotowane dzień wcześniej teczki, żeby zapoznać z dzisiejszymi sprawami. Trzy ciężarne, jeden facet, na przedłużającym się zwolnieniu. Zapowiadało się, że wyjdzie dziś z pracy szybciej.

Przeglądał akta, kiwając głową i raz po raz sięgając po kawę, gdy do pomieszczenia wszedł wspomniany wcześniej współpracownik, Kamil.

Arnold przywitał młodego chłopaka skinieniem głowy, ale nie zaszczycił spojrzeniem. Nie lubił go. W każdym jego geście, słowie, widział zagrożenie dla siebie i swojej kariery.

Kamil Skrzynecki, bo tak się nazywał, dostał się do tej pracy jedynie po znajomości. Pracował dopiero dwa lata i z pewnością nie tak ciężko jak Arnold, a mimo to, wszystkie kierowniczki skakały wokół niego jak oszalałe. Zawsze miał wolne kiedy chciał, siedział gdzie chciał, nawet ostatnio dostał nowe krzesło, bo stare go uwierało!

Arnold nigdy na nic nie narzekał, pracował jak mała mrówka, stosował się do zaleceń, a mimo to, nigdy nie uzyskał takiego szacunku jak ten młody szczyl. Oj jak on go nie cierpiał...

- Arni? A co ty tu robisz? - Zapytał Kamil zdziwionym tonem. - Nie miałeś być na urlopie? Marta mówiła, że cię wysłała od tego tygodnia...

Pytany wyprostował się na krześle, wbijając brzuch w krawędź biurka i posłał Kamilowi spojrzenie pełne niechęci. Prawdę mówiąc zupełnie nie pamiętał, że od dzisiaj miał mieć wolne.

- I będę - odpowiedział, trochę zbyt gburowato. Postanowił grać i w żaden sposób nie wyjawić, że chłopak go zaskoczył. Nie wykluczał również, że była to manipulacja, dzięki której młodziak próbował pozbyć się go z biura... - Dokończę tylko kilka spraw i idę do pani Marty. Chciała ze mną porozmawiać.

Kłamstwo łatwo opuściło jego usta, nie wykryte tylko dlatego, że patrzył na trzymane w dłoniach papiery. Nie potrafił kłamać i bardzo dobrze o tym wiedział. Każde, choćby najmniejsze oszustwo, było widoczne na jego twarzy w trymiga. Podobno najbardziej zdradzały go oczy... właśnie dlatego postanowił nie patrzeć na Kamila.

Skrzynecki wzruszył ramionami i usiadł za swoim biurkiem. Pokręcił się, coś sprawdził, odchrząknął, po czym złapał za pusty kubek i wyszedł. Standardowa procedura, jak co dzień. Arnold wiedział, że w tym momencie zyskał dodatkowe trzydzieści minut samotności, podczas której Kamil, prawdopodobnie, znowu urabiał kierowniczki.

Marta... dobre sobie. Arnold nigdy nie miał odwagi, żeby mówić do kierowniczki po imieniu mimo, że mógłby być jej ojcem.

Jego myśli na krótki moment uciekły do córki, Kasi, która za nieco ponad miesiąc kończyła studia farmaceutyczne we Wrocławiu. Dawno jej nie widział. Skoro ma urlop, może warto pojechać i ją odwiedzić? Tak, to dobry pomysł. Po pracy spakuje się, złapie pierwszy pociąg jutro z rana i pojedzie do jakiegoś hotelu.

Uśmiech, który na krótki moment pojawił się na jego twarzy znikł, gdy dotarło do niego lekkie pukanie do drzwi. Po chwili się otworzyły i stanęła w nich młodziutka, na oko dwudziestoletnia dziewczyna, z widocznie zaokrąglonym brzuchem, który podkreślała obcisła bluzka. Za jego czasów nie było takiej swawoli. Ciążę chowano pod obszernymi koszulami i tak było lepiej. Ale co on tam wiedział.

- Dzień dobry - powiedział. Jego twarz była zaciętą maską. Po uśmiechu sprzed chwili nie pozostał nawet ślad.

Wiedział, że powinien wstać, podać rękę, ale chwilowo zaklinował się między krzesłem a biurkiem. Guzik koszuli zahaczył o jakąś wyrwę, wprawiając go w niemałą konsternację.

Poczerwieniał na twarzy, przez co dziewczyna wyglądała na jeszcze bardziej przerażoną niż wcześniej.

- Proszę siadać, pani...

- Klaudia Mały - powiedziała. Usiadła ciężko na niewygodnym, rozklekotanym krześle i czule objęła brzuch, jakby się bała, że siedzący za biurkiem Arnold mógłby wyciągnąć jej dziecko bez ostrzeżenia.

Miał ochotę przewrócić oczami i tylko myśl, o niespodziewanym urlopie, powstrzymała go od tego gestu.

- Nazywam cię Arnold Górecki - powiedział, stawiając tabliczkę ze swoim imieniem i nazwiskiem, tuż przed jej twarzą. - Rozumiem, że widziała się pani z lekarzem orzecznikiem. - Zrobił krótką pauzę, łaskawie pozwalając dziewczynie na oswojenie się z sytuacją. Gdy kiwnęła głową, kontynuował. - Czy otrzymała pani jakiś papier w tej sprawie?

Złapał za kartkę, którą wyciągnęła w jego kierunku, poprawił okulary i już więcej na nią nie spojrzał.

*~*~*

Szum pociągu uspokajał jego zmysły, powoli zabierając w otchłań snu.

Wczorajszą pracę, mimo oczekiwań, skończył dużo później niż powinien. Jedna z ciężarnych kobiet nie pojawiła się na wezwanie, mimo że czekał na nią trochę dłużej, niż zakładała ustawa. Doszedł do wniosku, że skoro jest w ciąży, pewnie działa według zasady "wszystko mi wolno" i pojawi się po prostu później, jednak tak się nie stało. Cóż, rozwiązanie tego pozostawił, z niemałą satysfakcją, Kamilowi, który od dzisiaj przejął również jego obowiązki.

Zanim wyszedł, udało mu się jeszcze złapać panią Martę, która wyjątkowo zostawała dłużej w pracy. Okazało się, że rzeczywiście, wysłała go na urlop, bo po pierwsze, "nie wyglądał najlepiej", a po drugie, miał niewykorzystane dni jeszcze z roku poprzedniego. Zakładowi pracy nie uśmiechało się wypłacać należnego ekwiwalentu, tak więc wylądował na trzytygodniowych, wymuszonych wakacjach. Na odchodne, niby mimochodem, wspomniał kierowniczce o natłoku zadań, które po sobie pozostawił. Połowa z nich była wyssana z palca lub już dawno zrobiona, jednak miał nadzieję, że dzięki temu, ten młodzik Kamil, będzie miał co robić i przestanie naciągać czas przerw.

Oparł się wygodniej, przymknął oczy, a na jego wąskie usta wypłynął uśmiech samozadowolenia. Był dumny ze swojej przebiegłości.

Wsłuchał się w kojący szum pociągu, pozwalając, by jego myśli uciekły do żony, Marioli. Cud, nie kobieta. Była jedyną przedstawicielką płci przeciwnej, którą kochał, szanował i dla której zrobiłby dosłownie wszystko - dlatego, gdy ponad dziesięć lat temu zginęła w wypadku samochodowym, całkowicie się załamał.

Zaniedbał swoją czternastoletnią wówczas córeczkę, przestał wsiadać za kółko samochodu, roztył się ... i po prostu zdziadział. Po około roku, gdy córka wykrzyczała mu prosto w twarz, że go nienawidzi, ogarnął się, odbudował relację, ale na jego twarzy już nigdy nie pojawił się ten pełen szczęścia uśmiech, co przy Marioli.

Uśmiechał się, owszem, mniej lub bardziej szczerze, ale nigdy tak jak dawniej.
Katarzyna czasem przypominała swoją matkę, co doprowadzało go do obłędu, wywoływało szybsze bicie serce i rodziło łzy w oczach, gdy przypominał sobie, że już więcej nie zobaczy miłości swojego życia.

Ale to było kiedyś. Już jakiś czas temu zakopał wspomnienie o niej, głęboko w swoim sercu, by czasem, gdy był całkiem sam, powrócić do niego i powspominać najwspanialsze lata jego życia.

*

- Halo, proszę pana! - męski głos przebił się do jego świadomości, drażniąc zmysły. Poderwał się do góry i rozejrzał zdezorientowany. Nawet nie pamiętał kiedy zasnął! Na składanej półeczce pod oknem zobaczył telefon, otwartą gazetę i pusty kubek po kawie, której picia również sobie nie przypominał. Musiał być naprawdę zmęczony. Ta praca zaczynała mieć dla niego zły wpływ.
Przetarł twarz otwartą dłonią i dopiero wtedy spojrzał na przyglądającego mu się, konduktora.

- Jesteśmy na końcowej stacji - powiedział mężczyzna. Wyglądał na nie więcej niż trzydzieści pięć lat, a jego twarz już wykrzywiał wyraz znudzenia. Czy w tym kraju tylko takie osoby jak Skrzynecki były szczęśliwe?

Arnold wyjrzał przez okno, za którym rozpoznał odnowiony, wrocławski dworzec.

Skinął głową, na znak, że zrozumiał, a konduktor zniknął na korytarzu pociągu, kierując się w stronę kolejnych przedziałów.

Westchnął głośno i sięgnął po walizkę, leżącą na półce nad siedzeniami. Była dosyć ciężka, biorąc pod uwagę, że przyjechał co najmniej na cztery dni, więc ściągnięcie jej i wytaszczenie na peron, skończyło się niemałą zadyszką.

Pochylił się, a brzuch oparł na bagażu, dając sobie chwilę na odzyskanie oddechu.

Jego celem był Corner Hostel, zaraz przy rynku - jedna z tańszych opcji jakie znalazł. Kasia nie mogła go przenocować. Wynajmowała pokój jednoosobowy, w którym poza łóżkiem i małym biurkiem, nie mieściło się zupełnie nic. Również było to najtańsze rozwiązanie, na jakie się natknęli. Obydwoje zgodnie stwierdzili, że akademik całkowicie odpada. Już on swoje słyszał na temat orgii, które tam się wyprawiały.

Gdy poczuł, że jest w stanie normalnie oddychać, wyprostował się, złapał za rączkę walizki i ruszył w stronę kolejnej przeszkody - schodów.

Gazeta, pozostawiona przez Arnolda w pociągu, zatrzepotała na wietrze, który wleciał przez otwarte okno, zatoczył koło i się uspokoił. Strona, na której został otwarty dziennik głosiła:

Mafia rosyjska we Wrocławiu? Młode kobiety ofiarami porwań. Co się dzieje z zaginionymi? Czy zostały wywiezione i wykorzystane do prostytucji? Więcej informacji znajdziecie na stronie numer 5 - najświeższe informacje, tylko u nas!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro