17. Wpadłam
– Jak widać – odpowiadam.
– Ty musisz być April, prawda? – mówi rudowłosa kobieta. – Ja jestem Valeria. – Uśmiecha się do mnie, kiedy wszyscy zaczynają się witać ze wszystkimi.
– Tak, miło mi cię poznać. – Odwzajemniam gest.
– Witam – odzywa się żartobliwie szatyn. – James. – Podaje mi dłoń, którą ściskam lekko z uśmiechem.
– April – przedstawiam się i siadam koło Treya, na przeciwko Luki.
– To jak się odnajdujecie tutaj? Dajecie radę? – pyta Valeria, kiedy wszyscy już usiedli. Nerwowo poprawiam włosy. Wiem, że pytanie było zadane wyłącznie z grzeczności i nie miało wywołać u mnie złych emocji, ale nie ukrywam, że nie podoba mi się ono. Zastanawiam się chwilę nad odpowiedzią, bo jak mam powiedzieć, że nie mam pojęcia co tutaj robię?
– Radzimy sobie. – Uśmiecham się do Kate. – Nie jest łatwo, bo to wszystko jest nowe, ale powoli się klimatyzuję – kłamię. Wydaje mi się, że długo to potrwa, jeśli przyzwyczaję się do tego świata, jeśli w ogóle to zrobię. Na razie jestem zajęta niemyśleniem o tym.
– To dobrze, słyszałam, że rada nie pomaga ci wcale w klimatyzowaniu. – Kręci głową. – Ale nie przejmuj się, oni tacy są. Tak naprawdę za tobą przepadają. Muszą tylko budzić postrach, żeby brać ich na poważnie. No wiesz, chcą być niepodważalnym autorytetem. – Parska śmiechem pod nosem.
– Na razie udaje im się tylko być dobrym tematem na żarty – dodaje James, na co uśmiecham się. Cóż, fakt.
– Prawda, ale chyba nam wystarczy tematów na żarty, co? – pyta Valeria z uśmiechem na ustach, na co James przewraca oczami. – No, proszę. Wytłumacz im – mówi dalej kobieta, chwytając kieliszek wina. Chłopak kręci głową, ale zabiera się za opowiadanie.
– Valeria jest niemiła i wypomina mi tak samo niemiłą sytuację – skarży.
– Skądże! – Valeria nie powstrzymuje śmiechu. – To było tak, że mały James...
– Wcale nie taki mały – przerywa chłopak, ale Valeria macha na niego ręką i kontynuuje. – A więc mały James chciał się przypodobać nauczycielce, która była człowiekiem, więc mimo zakazu wszystkich dookoła, pokazał, co potrafi. Wykorzystał swoją energię i zdemolował prawie całą klasę, oczywiście niechcący. Gdybyście tylko widzieli wzrok tej nauczycielki. – Kilka osób śmieje się na to wspomnienie.
– Mówiłem już, że nie powinniśmy się z tego śmiać – mówi Trey, patrząc na nas jak na idiotów.
– Prawda? Nie wolno śmiać się z czyjegoś kosza i jeszcze w tak perfidny sposób – dopowiada James.
– Nie każdy ma szczęście w miłości – mówi Luca, na co chłopak obok mnie mruży na niego oczy i grozi palcem.
– Nie zapominaj tylko, kto... – zaczyna szatyn.
– Nawet się nie waż. – przerywa mu Luca, a James śmieje się i kręci głową.
– Idę chyba do baru, chcecie coś? – pyta Valeria, patrząc, z niewiadomych przyczyn, przede wszystkim na mnie. Kręcę głową, bo czuję się zmuszona do jakiejkolwiek odpowiedzi. – A inni?
– Możesz coś dla mnie wziąć – mówi Trey, a kobieta kiwa głową.
– Idziesz ze mną? – pyta dziewczyna moją przyjaciółkę. Kate wzrusza ramionami i wstaje, podążając za Valerią.
– Nie wystarczy ci po imprezie u April? – pyta Luca Treya.
– A żebyś wiedział, że nie – mówi przemądrzale, na co chłopak śmieje się.
– Coś mnie ominęło chyba. – James z zainteresowaniem przygląda się to jednemu, to drugiemu.
– Trey wyjątkowo mocno uczcił urodziny swojej przyjaciółki. – Wszyscy śmiejemy się. Ja głównie ze względu na to, jak Trey zachowywał się tamtej nocy.
– Każda okazja dobra, żeby się upić. Ty coś o tym wiesz, prawda Trey? – pyta James, na co uśmiecham się jeszcze szerzej. Przez cały ten czas, odkąd przebywam tutaj, skupiam się przede wszystkim na wadach. Ale co, jeśli by tak skupić się na pozytywach? Nie do końca wiem, dlaczego akurat teraz o tym myślę. Może dlatego, że właśnie zdaję sobie sprawę, że "ten świat", nie jest wcale tak odległy, jak myślałam, że jest? Mam na mysli to, że ludzie tutaj nie są wcale inni. Rozumiem tych, co czują sie tu jak w domu. Może niektórzy, jak na przykład Rada, nie są uprzejmie nastawieni do życia, ale ma to w jakimś sensie swój urok? A może myślę tak dlatego, że zwiariowałam. Albo dlatego, że patrzę na uśmiech Luki i wszystko staje się łatwiejsze. Tak, jakby można było cieszyć się nawet z tego, że akurat tutaj trafiłam. Najprawdopodobniej nie chciałabym, aby ułożyło się inaczej, bo teraz, kiedy wiem, co mnie spotyka tutaj, nie jestem już taka pewna, czy dałabym radę żyć, udając, że nie mam o niczym pojęcia. Prawdopodobnie nie. Mimo, że tutaj jest naprawdę trudno, to chyba jeszcze trudniej byłoby żyć normalnie.
– Chyba znudzamy April i Deana. – Powracam do nich, kiedy słyszę swoje imię. Uśmiecham się lekko.
– Zamyśliłam się – odpowiadam, na co James kiwa głową.
– A ty, Dean? Co miałeś lepszego do roboty od słuchania nas? – pyta szatyn, na co Dean ze swoim uśmiechem kręci głową.
– Byłem tak pogrążony w waszej rozmowie, że aż odpłynąłem, słuchając waszych głosów. – Luca krzywi się, ale odpowiada.
– Trochę twórczo, podoba mi się.
– Żartowałem, tak naprawdę myślałem tak ciężko o tym, jak zaprosić April do tańca, bo zanudzacie. – Unoszę brwi do góry, zerkając na chłopaka. – Uratujesz mnie od ich zrzędliwych głosów? – Uśmiecham się.
– Oczywiście.
– No wiesz co, ale żeby być aż tak wrednym? – pyta James, kiedy podnosimy się z krzeseł. – No to co? Zostaliśmy sami – mówi dziwnym tonem, kiedy odchodzimy.
– Szkoda, że puszczają tak słabą muzykę – narzeka, a ja potakuję.
– Później może namówi się kogoś, kto puszcza te marne kawałki, żeby włączył coś dobrego – mówię, kiedy akurat kończy się piosenka.
– Później, kiedy wszyscy będą już wstawieni? – pyta żartobliwie. Zaczyna się właśnie nieco szybszy utwór, więc wymieniamy się spojrzeniami z uśmiechem.
– Otóż to. – Chłopak kiwa głową.
Docieramy na parkiet, gdzie tańczy mnóstwo ludzi i zaczynamy się wygłupiać. Co chwilę się śmieję, bo ten kretyn próbuje wykonać jakiś konkretny ruch klatką piersiową, ale wychodzi to tak, jakby był jakąś małpą. Przy następnym kawałku dołączają do nas lekko wstawione Kate i Valeria. I w takim małym gronie żartujemy, a przez chwilę nawet tańczymy w kółku, dopóki ludzie nie zaczynają patrzeć na nas jak na wariatów. Zaczyna się znowu wolny kawałek, więc mamroczemy jakieś niezrozumiałe słowa pod nosem, zbulwersowani tym, że nie dadzą nam dobrze potańczyć. W trakcie nastęnych piosenek wypijam dwa martini, a moja słaba głowa czuje, że jeszcze jeden i będzie źle. Jak się tańczy to jakoś nie zwraca się uwagi na to, że alkohol magicznym cudem znika.
– Jezu! Ile będzie jeszcze tych smentów – narzekam, wychylając cały kieliszek na raz. Mieszanie to zdecydowanie zły pomysł, ale już za późno.
– O! Patrz, kto idzie – mówi Kate, wskazując za moje plecy. Odwracam się i uśmiecham, kiedy widzę Lukę, rozmawiającego z Jamesem.
– Tańczysz? – pytam, patrząc na Lucę. Właśnie leci jakiś wolny kawałek, a ja nie myślę, co robię. Chłopak marszczy brwi, ale zaraz powraca do neutralności.
– Jasne, że tak. – Wystawia przed siebie dłoń, więc ją chwytam. Przyciąga mnie do siebie i nagle trzeźwieję. Brakuje mi oddechu. A może nie tyle, co brakuje, ale boję się, że jeśli będę oddychać, zauważy coś. Co miałby zauważyć? Nie mam pojęcia, ale naprawdę nie chcę oddychać. – Wiesz, że jeśli mamy tańczyć, to musisz się ruszać? – pyta przy moim uchu, przez co dostaję ciarek. Tak bardzo chce coś odpowiedzieć, tyle, że nie potrafię.
Weź się w garść – myślę i od razu to robię. Przesuwam jedną nogę za drugą, wtulając się w jego klatkę piersiową. Wzdycham i zapamiętuję ten moment. Poprawiam swoje ręcę, bo odzyskuję swoją pewność. I tak tańczymy. Powoli, czerpiąc jak najwięcej z tej chwili. Wsłuchuję się w jego bicie serca i zamykam oczy. Wszystko inne się nie liczy. I może to tandetne, może to nawet żałosne, ale w tym momencie nie mam ochoty na rozmyślanie. Piosenka chyba się kończy, ale to było definitywnie za krótko. Tak naprawdę nie wiem, czy się skończyła, bo ani ja, ani on, nie myślimy o odsunięciu się. Odchylam głowę, bo mam nagłą ochotę spojrzeć na jego twarz. On patrzy się w moje i jak zahipnotyzowana patrzę w jego teńczówki, w których przelewa się niebieska barwa, tworząc pewnego rodzaju iskry. Przesuwam wzrok na dół i na dół po jego twarzy. Tłumaczę to alkoholem, ale zdaję sobie z czegoś sprawę. Wpadłam. Żałośnie wpadłam, nie znając prawie tego człowieka. Nagle zauważam, że jesteśmy jedynymi, którzy nie tańczą. Stoimy, żałośnie patrząc w swoje oczy, próbując wyczytać z nich emocje. Toczymy niemą walkę, kto pierwszy posunie się o krok albo odsunie się. Wiem, że w końcu ktoś musi coś zrobić.
– Luca, jest źle – mówi Dean, który przerywa nasz kontakt wzrokowy. Oboje w tym samym czasie odwracamy się w jego stronę.
– Co się stało? – pyta, zerkając na mnie. Stoję nieruchomo, patrząc, co chce przekazać Dean i nagle to przeczucie. Złe przeczucie, które ogarnia mnie całą.
– Mater, tutaj. – Nagle zjawia się Trey, który z powagą i przerażeniem patrzy na nas.
– Nie możemy powiedzieć nic Radzie – mówi Dean. – Co, jeśli spisują z nimi?
– Musimy. Zaraz może stać się katastrofa. Trzeba ich wszystkich powybijać, a Filię przygotować – mówi stanowczo Luca.
– Tak, musimy im powiedzieć i tak, czy siak – dopowiada Trey, a pode mną prawie uginają się nogi.
– Dean, powiadom Radę. Niech powiedzą kod. Ludzie muszą wiedzieć, że coś się dzieje. Trey, zabierz stąd April, Issaaca i Kate jak najszybciej. Każdy innym samochodem. Adrenalina i strach nie pomagają mi w utrzymaniu spokoju. Chłopacy mówią coś, chyba nawet do mnie, ale czuję tak nieopanowaną panikę, że nie daję sobie z nią rady. W środku toczę ze sobą walkę. Jedna strona chce, żeby się wyłączyć, ukryć, a druga chce się wziąć w garść i pokazać swoją odwagę. Oczywiście pierwsza strona wygrywa, a powieki robią się coraz cięższe, aż zupełnie opadają.
Gdyby ktoś kazałby mi opisać swoje najgorsze uczucie, to opisałabym właśnie to. Bezradność, przez którą nie wiesz zupełnie, co robić. Nie widzisz przyszłości, bo nie wiesz, czy taka nadejdzie. Kiedy tylko myślisz nad tym, czy się jeszcze obudzisz i najgorsze w tym wszystkim jest to, że masz nadzieję, że nie – że to tylko koszmar, który jest wytwórnią twojej wyobraźni. Że to tylko zły obraz, wspomnienie z dzieciństwa, które nie daje ci spokoju. I właśnie to jest najgorsze. To nie jest sen – to twoja rzeczywistość. Otwieram oczy i próbuję sobie przypomnieć, gdzie ja jestem i jak się tutaj znalazłam. Przed sobą widzę rozszalałe, wściekłe morze, które swoimi falami co chwilę oblewa moje nogi, zimnym i nieprzyjemnym chłodem. Ramiona są pokryte ciarkami od zimna, tak jak całe ciało.
Siedzę na klifie, próbując wstać, jednakże nie potrafię się ruszyć. Nie potrafię krzyczeć. Nie potrafię nic zrobić. Zaczynam panikować i w desperacji próbuję poruszać się, ale jak zamrożona, siedzę ciągle w jednym miejscu i patrzę przed siebie. Po chwili, gdy widzę, że wojna nie ma żadnego sensu, a ratunek nie przyjdzie, godzę się ze swoim losem. Nie próbuję zrozumieć, bo wiem, że przegrywam. Morze ma nade mną kontrolę i karmi się moim strachem. Czuję, jak cieszy się, że tak bardzo się boję. Żałośnie wstydzę się tego uczucia, patrząc na nadchodzącą burzę. Nie zamykam oczu. Może nie zasłużyłam na to? Powinnam patrzeć i cierpieć. Na to właśnie zasługuję. Błyskawice pojawiają się nagle na niebie, a ja w zauroczeniu patrzę na nie.
Za każdym razem, kiedy niebo rozbłyska się, zaraz następuje zły grzmot, który przeraża mnie za każdym razem. Przychodzi deszcz i już wiem, że to koniec. Utożsamiam się z każdą kroplą, która spada do wody, upadając najniżej, jak tylko może. Obserwuję krople, próbując nie skupiać się aż tak bardzo na samej burzy. Nad moim końcem. Nagle intuicja mówi mi, że to koniec. Wszystkie wspomnienia przelatują mi przed oczami. Pozwalam sobie na zamknięcie oczu i lekki uśmiech. I nagle silna dłoń wyciąga mnie z klifu i wciąga na ścieżkę. Piorun rozbłyska w miejscu, gdzie siedziałam. Wtulam się w klatkę piersiową, będąc wdzieczna za to, że zostałam uratowana.
Obudzić się. To tak straszne uczucie, dostarczające tak ogromny zawód. Bo w pierwszej sekundzie wiesz, że po prostu jest źle. Nie wiesz dlaczego i co się stało, ale wiesz, że jest źle. I w drugiej sekundzie myślisz nad tym. W trzeciej przypominasz sobie to wszystko i dopiero w czwartej sekundzie otwierasz oczy i widzisz przed sobą wspomnienia z zeszłej nocy. To gorsze niż cokolwiek innego, tymbardziej, kiedy przypominasz sobie koszmar i zdajesz sobie sprawę z tego, że był on szczęśliwszy niż twoja historia. Zamykam ponownie oczy, pragnąc desperacko snu, ale po kilkudziesięciu minutach wiem, że to na nic. Wzdycham i z jękiem wstaję do siadu.
Cała głowa pulsuje, emanując okropnym bólem. Dopiero teraz otwieram oczy i rozglądam się. Zdecydowanie nie jest to mój pokój. Ani ten u taty, ani ten u mnie w domu, ani ten u Treya i nawet nie ten w bazie. W takim razie albo zostałam porwana albo ktoś mnie zabrał do siebie, kiedy byłam dość zajęta.
Ktoś nagle wchodzi do pokoju, prawdopodobnie słysząc mój jęk. To Trey. Uśmiecha się, widząc, że się obudziłam.
– Hej, słońce. Jak się czujesz? – pyta, a ja kiwam głową. To by było na tyle, jeśli chodzi o odpoczynek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro