X.8.
Nadine zamknęła oczy, ale nie zasnęła od razu. Analizowała wszystko to, co się działo. Niektóre rzeczy nie mieściły jej się w głowie. Leżę w swoim łóżku z Léonem Navarro. On mnie przytula. I niczego ode mnie nie chce.
– Ty wcale nie śpisz – zauważył.
– Skąd wiesz? – spytała, nie otwierając oczu.
– Poznaję po oddechu. Powiesz mi, o czym myślisz?
– Nie wiem. To dziwne.
– Co?
– Że tak ze mną tu leżysz i mnie przytulasz. Czuję się jak w Matrixie.
– Dlaczego? – spytał rozbawiony tym porównaniem. Pamiętał, jak oglądali ten film w liceum. Obojgu się podobał.
– Pamiętam cię z zupełnie innej strony. Zawsze potrafiłeś być bardzo czarujący, jak ci na czymś zależało. Manipulowałeś mną po mistrzowsku.
– Rodzice nauczyli mnie, że wszystko mi się należy. Byłem rozpuszczonym gówniarzem, Nadine. Nie zaprzeczaj. Tak było.
– Wcale nie zamierzałam zaprzeczać – zachichotała.
– Touché, madame. – Léon teatralnie złapał się za serce.
– No cóż, zapracowałeś sobie na takie zdanie o tobie.
– Wiem. A teraz chciałbym zapracować na lepsze.
– Nieźle ci idzie, choć... jestem zaskoczona, że jesteś taki delikatny i pomocny, i... nie naciskasz na nic. Nie znałam takiego Léona.
– Bo wcześniej znałaś mnie jako nastolatka, a potem... No dobrze, wiem, że nie zrobiłem na tobie najlepszego wrażenie po latach – przyznał w końcu. – Léa otworzyła mi oczy. Nie miałem pojęcia, że to takie wspaniałe uczucie być rodzicem.
– Wszystko rozumiem, ale czego chcesz ode mnie? Przecież możesz być ojcem Léi, nie mieszając mnie w to.
– Nie mogę, Biedroneczko – odparł, przytulając się do niej tak, żeby wyczuła jego pobudzenie. – Bo się w tobie zakochałem – szepnął jej do ucha. – Chcę, żebyś się czuła ze mną dobrze i mi zaufała.
Nadine się jednak spięła.
– Co się stało?
– Ostatni raz nazwałeś mnie Biedroneczką, zanim wyjechałeś do Anglii – westchnęła. – To nie jest najmilsze wspomnienie.
– Zawsze cię tak nazywałem.
– Ale to było dawno. Nie mam już siedemnastu lat. A w twoim życiu pewnie było pełno innych biedronek.
– Nadine, nie twierdzę, że żyłem jak mnich, bo to nieprawda. Ale nigdy nikogo innego tak nie nazwałem.
– Czemu?
– Bo nigdy nie byłem tak zakochany, jak wtedy w tobie... aż do teraz.
Nadine nie miała już pytań ani argumentów przeciw. Léon brzmiał szczerze. Sam wydawał się zakłopotany tą sytuacją, a przede wszystkim faktem, że po raz kolejny przyznał się nie tylko do błędów i słabości, ale też do uczuć.
– Okej, naprawdę muszę się z tym przespać – odparła, znowu zamykając oczy, choć serce waliło jej jak szalone z samego powodu jego obecności w jej łóżku, przy niej. Jednocześnie miała go ochotę stamtąd wyrzucić i kazać mu się rozebrać i ją zerżnąć do utraty tchu. Nie mogła się w tym połapać. Nie mogę się znowu w nim zakochać!
– Nadal nie śpisz – zauważył.
– Nie pomagasz mi w tym. Mam przez ciebie taki kołowrotek myśli, że kręci mi się w głowie.
– Mam sobie pójść, żebyś mogła odpocząć?
– Nie wiem, czy to pomoże.
– A co ci pomoże?
Przestań pytać, bo ci odpowiem!
– Nie mam pojęcia. Przez pierwsze lata po twoim wyjeździe marzyłam o tym, że wrócisz i powiesz, że mnie kochasz i że chcesz razem ze mną wychować Léę. A potem zrozumiałam, że nic z tego. Później poznałam Jean-Luka i...
– Nadal go kochasz? – przerwał jej z żalem w głosie.
– Nie tak jak myślisz. Przez wiele lat był moim przyjacielem i powinien był nim pozostać. Niepotrzebnie poszliśmy z tym dalej. Tak, kocham go. I tak, brakuje mi go. I bardzo mnie zranił. Ale nie czuję się ani w połowie tak źle, jak wtedy, kiedy ty mnie porzuciłeś.
Léon znowu poczuł się paskudnie. Jak to możliwe, że dopiero teraz dociera do mnie, jakim byłem chamem bez serca? – pomyślał, patrząc na cudowną kobietę, leżącą obok niego.
– A więc to przez niego się rozstaliście?
– W pewnym sensie. Ale to nie do końca jego wina. Nie miał wyboru. Ja miałam i zdecydowałam, że go uwolnię.
– A więc wasz ślub...?
– Odwołany.
– To ulga. – Léon dopiero zdał sobie sprawę z tego, jak niewiele brakowało, żeby stracił Nadine na zawsze. Tak niewiele.
– Naprawdę tak uważasz? – spytała urażona.
– Tak. Bo dzięki temu przekonasz się, że jesteśmy dla siebie stworzeni. I że nic nas już nie rozdzieli – odpowiedział z pasją i pocałował ją.
Nadine nadal nie wierzyła w to, co się dzieje, ale kiedy ją pocałował, słowa o przeznaczeniu zabrzmiały bardziej przekonująco. Była gotowa poddać mu się zupełnie, tak jak wtedy, kiedy miała siedemnaście lat, ale... teraz była już dojrzałą kobietą, świadomą ułomności oceny dokonanej pod wpływem emocji. I nie powtórzyłaby już tego samego błędu.
– Może kiedyś uda ci się mnie przekonać, Léonie – odpowiedziała. – Ale potrzeba dużo czasu, żebym znowu ci zaufała. Słodkie słówka już na mnie nie działają. Tylko fakty.
Léon przełknął gorycz odmowy. Rozumiał jednak, po raz pierwszy w życiu, że będzie musiał poczekać na coś ważnego i że tym razem warto być cierpliwym. Bo kolejnej szansy nie będzie.
– Dziękuję, że nie mówisz „nie"' – odpowiedział, po czym cmoknął ją w czoło. – Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, że tym razem nie zawiodę.
– W porządku.
Nadine w końcu zamknęła oczy po raz trzeci, ale tym razem na dobre. Léon przytulił się do śpiącej kobiety i też zamknął oczy. Nie było mu łatwo się uspokoić. Jej obecność działała na niego wybitnie pobudzająco. Czuł jej zapach, miękkość, kobiece kształty, które byłyby na wyciągnięcie ręki, gdyby nie fakt, że mentalnie ich właścicielka była daleko. Więcej cię nie wypuszczę z rąk – obiecał bardziej sobie niż jej. Tym razem tego nie zepsuję.
Oboje musieli być bardzo zmęczeni, ale Léon obudził się pierwszy. Ponieważ Nadine dalej spała, zszedł do kuchni zrobić sobie i jej kawę. Tam zastał go Jean-Luc, który akurat wrócił z Brazylii i nawet jeszcze nie był u siebie w domu, bo przypomniał sobie, że nie oddał Nadine kluczy i zostawił u niej swoje zapasowe.
– Navarro? – zdziwił się, widząc, jak wyszedł do niego z kuchni Léon. – A co ty tu robisz? Jest Léa?
– Mógłbym zadać to samo pytanie – zauważył Léon. – Léi nie ma w domu. Jest w szpitalu.
– Jak to w szpitalu??? W którym? Co się stało? Gdzie Nadine? – spanikował de Mailly.
– Nadine śpi na górze. Przez ostatnią dobę lekarze walczyli o życie naszej córki. Koczowała w szpitalu, była wykończona – wyjaśnił.
– Ale... co tu się stało?
– Léa zemdlała w domu w sobotę po południu.
– I co z nią?
– Już lepiej. Idziemy do niej później.
– Też pójdę.
Léon miał ochotę odpowiedzieć: „Po co? To moja córka", ale powstrzymał się w ostatniej chwili. To ten facet wspierał Nadine i małą przez kilkanaście ostatnich lat, kiedy go nie było.
– Jasne. A właściwie, co tu robisz?
– Przyszedłem do Nadine. Byliśmy umówieni na kolację dziś wieczorem, ale przypomniałem sobie, że nie oddałem jej kluczy i nie zabrałem swoich. Nie chciałem tego robić w restauracji. – Spuścił wzrok zakłopotany. – Czemu pytasz?
– Bo słyszałem, że się rozstaliście i zastanawiam się, jakim trzeba być idiotą, żeby zostawić taką kobietę – prychnął Léon.
Na to Jean-Luc się roześmiał na cały głos.
– Musisz zadać to pytanie najpierw sobie, Navarro – odpowiedział po chwili.
Do Léona dopiero dotarła absurdalność tego, co powiedział.
– Ja już więcej tego błędu nie popełnię – odpowiedział jednak. – Nadine jest wspaniała i zasługuje na wszystko, co najlepsze. Zaczekaj, zobaczę, czy już się obudziła.
Nadine pojawiła się jednak na schodach, zanim zdążył wejść choćby na jeden stopień.
– Cześć – powiedziała cicho do obu.
– Mój Boże, Nadie, co się stało? Czemu nie zadzwoniłaś? Przyleciałbym wcześniej – zaczął Jean-Luc.
– To nie miało sensu, Jean-Luc – zauważyła, podchodząc do niego. – Nie mogłeś pomóc.
Przytulił ją, a ona zaszlochała.
– Hej, ale już dobrze, tak? Léon powiedział, że małej się poprawiło.
– Tak. To on ją uratował. A raczej jego krew. Mają taką samą – wyjaśniła.
Jean-Luc spojrzał z wdzięcznością na Léona.
On jednak nie odwzajemnił uśmiechu. Spinał się na widok hrabiego przytulającego kobietę, którą on kochał. Oni nie mogą do siebie wrócić!
Nadine chyba to wyczuła, bo odsunęła się od Jean-Luka.
– Niedługo idę do Léi. Jak wszystko będzie dobrze, to spotkamy się wieczorem. A właśnie... po coś konkretnego przyszedłeś?
– Tak. Chciałem ci oddać klucze. I wziąć moje. Dam ci te od nowego domu, jak już będę je miał.
– Dziękuję, Jean-Luc, ale nie chcę kluczy od twojego domu. Już o tym rozmawialiśmy.
– Musimy przy nim? – Jean-Luc wskazał na Léona, któremu niewiele brakowało, żeby para uchodziła uszami.
– Nie. Po prostu nie zmienię zdania. Jesteśmy przyjaciółmi. Układaj sobie życie po swojemu, ja to zrobię po mojemu.
W międzyczasie Léon podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Nadine nie zareagowała. Jean-Luc uniósł brwi ze zdumienia.
– Co tu się porobiło, jak mnie nie było? Czy on ci się narzuca, Nadie?
– Nie, wszystko jest w porządku. Léon wspiera mnie i naszą córkę. Jest mile widziany.
– Okej. – Jean-Luc cofnął się trochę. – Ale nasza kolacja aktualna?
– Raczej tak. Dam ci znać, jak wyjdę ze szpitala.
– A... mogę odwiedzić Léę?
– Ale już chyba nie dziś? No i dopiero wróciłeś z egzotycznego kraju, nie wiadomo, czy wpuszczą cię do szpitala.
– Jasne, racja. Zupełnie o tym zapomniałem. – Jean-Luc zakłopotany spuścił wzrok. – Proszę, oto twoje klucze. Wezmę tylko swoje i lecę. – Cmoknął Nadine w policzek, podając jej klucze od mieszkania, a potem wziął swoje ze schowka w kuchni. – Do widzenia, Léonie – dodał, podając rękę mężczyźnie, z którym przecież współpracował.
– Do widzenia – odpowiedział Navarro, również podając mu rękę.
Kiedy drzwi zamknęły się za hrabią de Mailly, Léon nie wytrzymał:
– Jeśli chcesz być z nim, zrozumiem – wypalił.
– Słucham? – Nadine odwróciła się zaskoczona i zobaczyła w czarnych oczach mężczyzny zazdrość. I coś jeszcze. Jakby żal?
– Wcale tak nie powiedziałam.
– Ale widać, że coś do niego czujesz.
– A ty umiałbyś odkochać się z dnia na dzień, nawet, jak ktoś by cię zranił?
– Nie wiem, nikt mnie nigdy nie zranił tak, żebym musiał to rozważać.
– A gdybym teraz wybrała jego?
Léon pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Masz rację. Nie potrafiłbym o tobie zapomnieć.
$$$
Okej, na dziś wystarczy. Jutro reszta :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro