VI.9.
Léon wysłuchał historii córki i z ulgą przyjął fakt, że chłoptaś po prostu zniknął nad ranem, nie robiąc jej żadnej krzywdy.
– Czego więc oczekujesz ode mnie?
– Muszę wiedzieć, dlaczego wyszedł bez pożegnania.
– To czemu jego nie spytasz?
– Bo... wstydzę się.
– Daj mi numer, ja zadzwonię.
– To będzie jeszcze gorzej!
– Léo! Nie będziesz męczyła się i płakała przez jakiegoś tchórzliwego gnojka. Daj ten numer – powtórzył.
Léa posłuchała i podała ojcu swój telefon, wybrawszy numer Damiena. Jakie było ich zaskoczenie, kiedy coś zaczęło dzwonić... w jej pokoju na górze.
Pobiegła po schodach i znalazła telefon chłopaka pod swoim łóżkiem.
– Ale numer. Zostawił telefon! To dlatego nie dał mi znać! – ucieszyła się.
– Co tu się działo? – spytał Léon, wskazując na skotłowane łóżko córki.
– Och, nie pościeliłam z tego wszystkiego.
– Nadal mam ochotę obić buźkę temu twojemu chłoptasiowi.
– A możemy pojechać do niego i oddać mu telefon bez przemocy?
– Córciu, nie przyjechałem samochodem, tylko taksówką. Byłem trochę wczorajszy, jak zadzwoniłaś.
– A nie możemy pojechać metrem?
– A nie masz numeru domowego? Zadzwonimy, powiesz, że masz jego telefon i po krzyku? – Léonowi bardzo nie chciało się jeździć.
– Okej. Zadzwonię do Pat.
– A kto to?
– Siostra Damiena, moja koleżanka.
Léa wybrała numer koleżanki.
– Halo? Léa? – zdziwiła się Patricia. – Co słychać?
– Pat, jesteś sama?
– Nie, jem śniadanie z rodzicami. A co potrzebujesz?
– Możesz pójść na chwilę do swojego pokoju?
– Jasne. – Po chwili szurania w słuchawce usłyszała: – Już jestem. O co chodzi?
– Czy Damien jest w domu?
– Tak. Jest u siebie.
– A czy wszystko z nim... no wiesz... w porządku?
– Tak. Mówił, że wybiera się do ciebie po jedenastej. Jakiś dziwny jest od rana.
– Aaaa... – Léa nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wychodziło na to, że rodzina nie wiedziała, że Damiena nie było w nocy w domu. Czyli musiał wrócić wcześnie. – Okej. To tylko tyle chciałam wiedzieć.
– W porządku. Miłej niedzieli – odpowiedziała jej Patricia. – Ale na przyszłość dzwoń do Damiena, jak chcesz się czegoś o nim dowiedzieć – zaśmiała się.
– Jasne. Dzięki Pat. Pa.
– Pa.
Koleżanka się rozłączyła, a Léa spojrzała na ojca.
– Podobno Damien wybiera się do mnie przed południem. Pewnie po telefon. I może uda nam się wyjaśnić to nieporozumienie.
– Ja mu chętnie wyjaśnię, żeby trzymał ręce przy sobie, a interes w spodniach – burknął w odpowiedzi Léon.
Léa parsknęła śmiechem. Nie wiadomo czemu słowa ojca ją tak rozbawiły. Może bardziej to był sposób, w jaki to powiedział.
– Jesteś niemożliwy!
Léon uśmiechnął się, widząc, że humor córki się poprawił.
– A ja wolę jak się śmiejesz niż płaczesz. Ale poważnie, nie chcę oglądać tego gnojka.
– To może... pójdziesz, zanim on przyjdzie? – zasugerowała nieśmiało.
– Wyganiasz mnie?
– Nie, tato! – Léa założyła ręce za siebie i nadmuchała policzki.
– Przypominam ci, że niecałą godzinę temu prosiłaś, żebym przyjechał.
– No więc zostań. Ale bądź miły dla Damiena.
– Muszę?
– Proszę.
– Dobrze, ale robię to tylko dla ciebie. Nie znoszę gnojka.
– Ale bądź miły. Obiecujesz?
– Obiecuję.
Léa rzuciła się ojcu na szyję i wyściskała go. A potem jeszcze pocałowała w policzek.
– Jesteś super, tato.
– Ty też, skarbie.
– Ale mógłbyś już się ustatkować – dodała zaraz, czym zupełnie zbiła go z pantałyku.
– Słucham???
– No wiesz... moja mama wychodzi za Jean-Luka. Podobno będą się starali o dziecko. O ile już tego nie robią na tym wyjeździe – zachichotała. – Więc może ty też byś mi znalazł jakąś macochę, dorobił siostrę lub brata i żylibyśmy długo i szczęśliwie?
Léon nie chciał przyznać tego nawet przed sobą, ale Léa miała trochę racji. Miał trzydzieści osiem lat i czas płynął nieubłaganie. A świadomość, że Nadine jest taka szczęśliwa trochę go irytowała. No i nie widział żadnej potencjalnej kandydatki na żonę i matkę dla swoich dzieci. Poza tym miał już Léę i dopiero zaczynał się spełniać jako ojciec. Nie uśmiechało mu się wpadanie w pieluchy, skoro dostał już odchowane dziecko. Chciał jej jeszcze tyle przekazać, zabrać ją w różne miejsca, opowiedzieć o swoich pasjach. Czekał tylko aż młoda skończy osiemnaście lat i nie będzie potrzebowała zgody matki na paszport.
– Jeśli spotkam kobietę, z którą chciałbym się związać, na pewno się o tym dowiesz, córciu. A na razie innych dzieci mi nie trzeba. Mam ciebie. – Uśmiechnął się do niej.
– No dobra, wiesz jak się podlizać – zaśmiała się. – Ale to nie zwalnia cię z obietnicy, że będziesz miły dla Damiena – przypomniała.
Po śniadaniu zaprowadziła ojca do salonu i posadziła przed telewizorem.
– Obejrzyj coś sobie. Zaraz wracam, muszę się przebrać.
– A po co? – zdziwił się.
– No przecież Damien przychodzi. – Léa przewróciła oczami.
– Wyglądasz ślicznie, nie musisz się bardziej stroić. Zwłaszcza dla tego patałacha.
– Tato!
– No dobrze już, dobrze.
Léon włączył telewizor i wyszukał ulubiony kanał. Rozsiadł się wygodnie i pomyślał, że Nadine całkiem nieźle się urządziła. Ale Léa długo nie wracała, a on zasnął, zmęczony po nieprzespanej nocy.
Léa wróciła do salonu i zastała tam chrapiącego na kanapie ojca. Chyba rzeczywiście się nie wyspał – pomyślała i wycofała się na palcach.
Kiedy zadzwonił domofon, otworzyła od razu. Po chwili Damien był pod jej drzwiami.
– Cześć – przywitał się, widocznie zakłopotany. – Ale namotałem, co?
– Cześć, wejdź. – Wpuściła go do środka. – Chodź do kuchni, bo w salonie śpi mój ojciec.
– Jak to? To on tu mieszka?
– Nie. Przyszedł do mnie.
W kuchni Léa nie mogła znaleźć sobie miejsca.
– Napijesz się czegoś? – spytała.
– Nie, dziękuję. Masz może... mój telefon?
A więc tylko po telefon przyszedłeś?
– Tak, zostawiłeś go u mnie w pokoju, wpadł pod łóżko – wyjaśniła, próbując zapanować nad emocjami.
– Léa, ja... – Damien podrapał się po głowie. – Pat mi powiedziała, że dzwoniłaś. Przepraszam, że tak wyszedłem z rana. Myślałem, że napiszę do ciebie SMS-a, że wpadnę koło południa, jak się wyśpisz. Nie sądziłem, że to tak wyjdzie.
– Poczułam się dziwnie, jak się okazało, że zniknąłeś bez słowa.
– Wiem, naprawdę przepraszam. Wybaczysz mi? – Spojrzał na nią tymi błękitnymi ślepiami, które uwielbiała.
– Nie, dopóki nie zrozumiem, dlaczego wyszedłeś bez pożegnania.
– Wstydziłem się.
– Ale czego?
– Wczorajszych ubrań i nieustającej ekscytacji na twój widok – szepnął jej do ucha. – Jeśli jeszcze kiedyś zaprosisz mnie na noc, wezmę rzeczy na zmianę i nałykam się bromu – zażartował.
– Głupolu ty! – Szturchnęła go w ramię. – Nie rób mi więcej takich numerów. Myślałam, że mnie zostawiłeś, bo... się nie spisałam.
Damien dopiero zrozumiał, co mogła pomyśleć Léa, kiedy zniknął nad ranem z jej sypialni.
– Jestem idiotą. Nie pomyślałbym o tym – westchnął. – Ale jak ty mogłaś tak pomyśleć? Przecież ja cię uwielbiam.
Léa nie powstrzymywała już łez. Damien objął ją i pocałował w czubek głowy.
– Przepraszam, przepraszam, słoneczko. Ale nigdy nie myśl, że mógłbym od ciebie uciec. Kocham cię. – Podniósł jej twarz i scałował z niej łzy. A potem pocałował ją gorąco.
Léa oddała mu pocałunek, więc przysunął się bliżej i przyciągnął ją za tyłek.
– A co tu się dzieje? – Oboje usłyszeli głos ojca Léi.
$$$
Koniec Rozdziału VI :-) Ciekawi, co dalej? No to się dowiecie po świętach :-D Dzięki JustynaJcz macie bonus - ostatni w tym tygodniu :-P Przed nami całe cztery rozdziały, czyli... całkiem sporo czytania :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro