Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V.8.

– Dlaczego mieszkałeś akurat w Anglii? – spytała Léa, kiedy już zasiedli przy talerzach pysznych smażonych pierożków z nadzieniem mięsno-warzywnym.

– Wiesz, co najbardziej podoba mi się w dużych metropoliach, takich jak Londyn? – Léon odpowiedział pytaniem.

– Nie wiem.

– Najbardziej lubię, jak cały wielki świat zamknięty w jednym mieście. Znajdziesz tu różne kultury, kuchnie, wszystko bez ruszania się ze swojego miasta.

– Ale w Paryżu też tak jest.

– To prawda, ale tutaj się wychowałem. Chciałem czegoś większego. Wielka Brytania daje możliwości... Dawała – poprawił się. – Do czasu Brexitu. Teraz jest trudniej.

– Nie tęskniłeś za domem?

– Może trochę. Tam było całe moje życie przez ostatnich osiemnaście lat.

– A moje było tutaj – westchnęła Léa.

Léon znów zwątpił w swoją wspaniałość, kiedy zobaczył jej minę. Nie imponowała jej jego zagraniczna kariera, która i tak ostatecznie zakończyła się fiaskiem. Wyrzucała mu, że spędziła pierwsze osiemnaście lat swojego życia bez ojca i w tym akurat miała rację.

– Naprawdę mi przykro.

– Było-minęło. – Léa machnęła ręką, czym przypomniała mu gest, jaki zawsze robił jego ojciec, kiedy nie chciał o czymś rozmawiać. Do tego zmarszczyła brwi zupełnie jak jego matka, Madeleine.

Mój Boże. To naprawdę moje dziecko. Nie da się podrobić takiego podobieństwa. Krew z krwi. – Uświadomił sobie znowu.

– Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz? – spytała zaniepokojona.

– Uświadomiłem sobie właśnie, ja wiele straciłem przez swoją głupotę. Nie widziałem twojego pierwszego uśmiechu, pierwszych kroków, pierwszego dnia w przedszkolu, w szkole, żadnych urodzin...

– Najbliższe będą szesnastego czerwca. Osiemnaste – przypomniała mu.

– I to mnie właśnie martwi. Przestaniesz być dzieckiem, choć dla mnie dopiero zaczęłaś nim być.

– Ech, smęcisz, staruszku. – Léa zachichotała. – Mnie akurat cieszy osiemnastka. Oczywiście, o ile zdam maturę.

– Nazwałaś mnie staruszkiem? – Léon udał oburzenie, choć prawie mu się zakręciła łezka z powodu tego określenia.

– Noooo... w zasadzie to nie wiem, jak powinnam na ciebie mówić.

– A może „tato"?

– A nie uważasz, że to cię postarza? – zażartowała sobie dziewczyna, żeby ukryć poruszenie, które w niej wywołały słowa Léona. Całe życie marzyła, żeby mieć tatę. I tak na niego mówić. „Tato" albo „to jest mój tata", przedstawiając go.

– Nie postarza – zaśmiał się. – Uważam, że dorosłem, żeby tak o sobie myśleć. Będę dumny, jeśli mnie nazwiesz tatą.

– Postaram się, ale nie obiecuję, że to będzie szybko. Muszę... się przyzwyczaić.

– Jasne, poczekam, córeczko.

Léa zamrugała powiekami, żeby poradzić sobie z wzruszeniem bez łez, a potem uśmiechnęła się teatralnie.

– Nie powinniśmy już wracać? – Zmieniła temat. – Mama się będzie martwiła, nie napisałam jej, o której wrócę.

– Jasne, zaraz zapłacę rachunek i cię odwiozę do domu.

Już w samochodzie Léon spytał:

– A kiedy znowu się spotkamy?

– Kiedy masz czas?

– A ty?

– Ja zwykle jestem w domu między szesnastą a osiemnastą. W piątek spotykam się z Damienem. W sobotę to już różnie bywa.

– A co powiesz, żeby odwiedzić moich rodziców w niedzielę?

– Masz dwoje rodziców?

– Tak. Oboje jeszcze żyją, chociaż mają już pewne problemy zdrowotne wynikłe z wieku.

– A więc mam babcię? I drugiego dziadka?

– Tak. Mój tata ma na imię Joseph. A mama Madeleine.

– A oni chcą mnie poznać?

– No wiesz? Jesteś ich jedyną wnuczką!

– Bo mama mówiła, że kazali jej się mnie pozbyć. – Léa nie umiała już powstrzymać szlochu.

Léon zacisnął dłonie w pięści na myśl o tamtej sytuacji, o której powiedziała mu już Nadine.

– Zapewniam cię, że to była pomyłka, Léo. Oni po prostu nie uwierzyli, że jesteś moja. Ale już to naprawiłem. Teraz chcą cię poznać.

– W takim razie się zgadzam, ale jeszcze nie w tę niedzielę. Na razie wolę się spotykać tylko z tobą.

– Jak sobie życzysz.

– Dziękuję.

Léon odwiózł córkę do domu, a potem czekał, aż ona wejdzie do budynku, zanim odjechał. Widział też, jak przez okno na piętrze wyjrzała Nadine. Miała w ręku książkę i wyglądała na zrelaksowaną. Potem zgasiła światło i chyba wyszła z pokoju, bo zapaliła się lampa na klatce schodowej. Widział jak kobieca postać przemknęła po schodach na dół. Pewnie poszła przywitać się z córką. W tym momencie pożałował, że nie mógł tak po prostu tam pójść – zapukać i spytać, czy może zostać z nimi choć przez chwilę.

*

Jean-Luc spotkał się z da Costą na kolacji w renomowanej restauracji. Obaj w garniturach i pod krawatem wyglądali jak dwoje biznesmenów na spotkaniu w interesach. Ivo pochwalił się postępami w kwestii otwarcia firmy, komplementując przy tym Léona Navarro. Jean-Luc przyznał się więc, że ma ambiwalentny stosunek do nowego menedżera, od kiedy dowiedział się, zresztą przypadkiem, że to on jest tajemniczym byłym facetem jego narzeczonej i biologicznym ojcem Lei.

– Rzeczywiście ten świat jest mały – westchnął Ivo, zakładając raz po raz dłuższe nieco i kręcone włosy za ucho.

– Ale rozumiesz? Jest świetny w tym, co robi, a jednak...

– Rozumiem. Martwisz się, że zechce sięgnąć po to, co twoje.

– Tak. Nadine i Léa to jedyna rodzina, jaką mam. Nie mam rodzeństwa, rodzice nie żyją, tata był jedynakiem, a siostra mamy też już nie żyje. Mam daleką kuzynkę, ale ona mieszka w Stanach.

– W takim razie powinieneś poznać kiedyś moją rodzinkę – zaśmiał się Ivo. – Jest duża i głośna. Czasem naprawdę można mieć dość.

– Czasem zazdroszczę ludziom, którzy mają tylu bliskich.

– A ja tym, którzy mają święty spokój i nikt im nie mówi, jak powinni żyć – westchnął Ivo.

– Rozumiem, że twoja rodzina z tych?

– Niestety. Dla nich jedyna opcja to ożenić się i zrobić dzieci. Najlepiej kilkoro. Ale ja uważam, że mam jeszcze na to czas. Mam dopiero trzydzieści sześć lat.

– To tak jak moja Nadie.

– Naprawdę? Przysiągłbym, że jest młodsza.

– Ja też czasem mam wrażenie, że nie różni się od własnego dziecka. Ale chciałbym mieć przynajmniej jedno. Wiesz, kogoś, komu zostawiłbym nie tylko swoje geny, ale wszystko, co w życiu osiągnąłem.

– Rozumiem.

Po kolacji mężczyźni pojechali do Jean-Luka. Ivo nie tylko oddał mu wyprane ubrania, ale też pochwalił się niewielką torbą, w której miał własne rzeczy.

– Widzę, że tym razem jesteś przygotowany na najgorsze – zażartował sobie Jean-Luc.

– No wiesz? Bywam też rozważny i przewidujący – odpowiedział Ivo, śmiejąc się.

Hrabia de Mailly spędził przyjemny wieczór Ivem. Raz nawet wygrał w szachy, ale to dlatego, że tym razem jego nowy przyjaciel wypił zdecydowanie za dużo i niedługo po meczu wymagał odtransportowania do gościnnej sypialni.

Zanim się położył, zajrzał jeszcze na swój telefon, ale nie miał żadnych powiadomień. Był pewien, że Nadine już śpi, więc postanowił zadzwonić do niej rano.

Tej nocy śnił mu się Sabih. Grał z nim w szachy i patrzył mu w oczy wymownie.

Jaki ten świat mały, prawda? Masz jeszcze jakieś ideały z naszych czasów, Jean-Luku? – spytała senna mara.



$$$

Ups, koniec Rozdziału V :-D Czyli jeszcze pięć całych :-) 

Obiecałam Wam quiz, ale w kwestii najbliższych rozdziałów nie bardzo jest o co pytać, bo dotyczą budowania relacji. Czyli po prostu dam wam bonusowy rozdział, a pytanie wymyślę innym razem :-)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro