V.5.
Léon całą niedzielę spędził w domu z rodzicami, co okazało się nie być aż takim strasznym doświadczeniem. Jego ojciec, który jeszcze nie mógł wyraźnie mówić, ale bardzo chciał z nim spędzić trochę czasu, poprosił, żeby razem obejrzeli album z dzieciństwa Léona. Madeleine zadbała kiedyś, żeby każde zdjęcie było opisane, więc komentarz był zbędny.
Léon z zaskoczeniem przeglądał kronikę swojego dzieciństwa sporządzoną rękami rodziców. Zdjęcia niemowlęcia, potem pierwsze kroki, pierwszy dzień w przedszkolu, w szkole, urodziny, wakacje, gimnazjum, czasy nastoletnie, liceum, osiemnastka, matura... Dalej były grupowe zdjęcia ze szkół i kilka luźnych fotek z przyjaciółmi.
– Dlaczego zadałaś sobie tyle trudu, mamo? – spytał, wskazując na album.
– Bo najpiękniejsze chwile dzieciństwa nigdy nie wrócą. Są jak ulotne wspomnienia, dopóki się ich nie uwieczni. A ty jesteś naszym najcenniejszym skarbem.
Jego ojciec tylko kiwnął głową z trudem, potwierdzając słowa żony.
– A ja zawsze myślałem, że najważniejsza była firma.
Joseph Navarro pokręcił głową.
– Tata pracował ciężko, żeby niczego nam nie brakowało – wtrąciła Madeleine.
– Ale zamiast waszej uwagi miałem to, co można kupić.
– Jak widzisz, uważnie śledziliśmy twój rozwój i wszystkie sukcesy.
– Ale porażek już nie?
– Synku, ty jesteś urodzonym zwycięzcą. Wiedzieliśmy z tatą od zawsze, że jesteś skazany na sukces.
– Co z tego, że skończyłem elitarne studia i zarobiłem pieniądze, skoro zawsze jest ktoś, kto ma ich więcej ode mnie? Nie mam nic poza tym, wiecie? Wy chociaż na starość macie siebie nawzajem i mnie od biedy. A ja? Kim będę w waszym wieku?
Joseph tylko próbował odchrząknąć, więc Madeleine znowu podjęła próbę ratowania sytuacji:
– Jesteś jeszcze młody. Masz czas, żeby założyć rodzinę, doczekać się dzieci i zapewnić sobie spokojną, ale i szczęśliwą starość.
– Mam trzydzieści osiem lat – burknął. – Czasu coraz mniej.
– A co z tą... dziewczyną?
– Pytacie o moją córkę?
– Tak, o twoją domniemaną córkę z tą... jak jej tam?
– Nadine Baudry.
– No właśnie.
– Léa jest moją córką, mamo. Ma po mnie nos, a po tobie podbródek. Poza tym rzeczywiście jest bardzo podobna do Nadine i tym samym naprawdę śliczna.
– Ale chyba nie zamierzasz uwierzyć jej na słowo bez testów?
– Są niepotrzebne. Mówię wam przecież, że ona jest moją córką.
– Dobrze, skoro tak twierdzisz. W każdym razie chcielibyśmy ją poznać z ojcem.
– Najpierw ja muszę ją poznać. Dajcie nam trochę czasu.
– Jak sobie życzysz, synku. – Madeleine złagodziła ton. – Naprawdę cieszymy się, że wróciłeś do Francji. Brakowało nam ciebie przez te lata.
Mnie też brakowało wielu rzeczy, a nawet o tym nie wiedziałem – pomyślał.
*
W poniedziałek rano Léon wstał wypoczęty i gotów do pracy. Wiedział, że firma Nadine już pracuje nad audytem ABN i w tej sprawie mógł tylko czekać, ale miał przecież jeszcze obowiązki związane z przekształceniem zamku de Mailly w hotel i postanowił tego dnia zająć się właśnie tym. Zaraz po śniadaniu, które zjadł wyjątkowo późno, bo po dziewiątej, wybrał się do zamku de Mailly, żeby zacząć pracę koncepcyjną na prawdziwej bryle i wnętrzach.
Na miejsce dojechał koło dziesiątej, ale z zaskoczeniem stwierdził, że hrabiego nie ma w zamku. Wyjął więc telefon i zadzwonił.
*
– De Mailly, słucham? – Jean-Luc odebrał telefon.
– Panie hrabio, z tej strony Léon Navarro. Jestem na terenie posesji, ale nie ma pana w zamku – zauważył jego rozmówca, którego poznał po głosie – Kiedy mógłbym przyjechać, żeby popracować z bryłą budynku?
– Proszę chwilę zaczekać, zaraz będę – odpowiedział i się rozłączył.
Jean-Luc przed chwilą odwiózł Nadine do domu i już był w drodze do zamku. Poinformował panią Marciano, że w firmie będzie dostępny dopiero jutro i poprosił, żeby przekierowywać do niego tylko najpilniejsze telefony. A teraz musiał pilnie wracać do siebie, żeby umożliwić Navarro pracę.
Rzeczywiście, kiedy dojechał na miejsce, jego nowy menedżer stał przed budynkiem i coś szkicował.
– Dzień dobry, panie Navarro – przywitał się, odrywając mężczyznę od pracy.
– Dzień dobry, szefie. Zauważyłem właśnie, że zamek ma bardzo ciekawą i charakterystyczną bryłę, którą można by wykorzystać w promocji. Proszę zobaczyć. – Pokazał mu swój rysunek.
Jean-Luc musiał przyznać, że facet ma talent. Nie dość, że świetnie uchwycił kontury budynku, to jeszcze zamknął go w kształcie... dyni.
– Świetny rysunek. Ale czemu akurat dynia?
– Panie de Mailly, oryginalność dzisiaj po podstawa. Pominąwszy fakt, że będzie można dużo zarabiać na jesiennych imprezach od września do grudnia, a potem płynnie przejść w świąteczno-noworoczne, charakterystyczny kształt zamku czy hotelu zawsze przyciąga gości.
– Skoro pan tak mówi...
– Wiem, co mówię, szefie. W Anglii takie eventy przyciągają mnóstwo turystów.
– W porządku. Proszę więc projektować dalej.
– Chciałbym wejść do środka, jeśli można. Trochę już zmarzłem.
– Zapraszam.
– Ale nie będę panu przeszkadzał? Do której mogę zostać w zamku?
– Dziś się już nigdzie nie wybieram, przynajmniej nie planuję. Może pan pracować spokojnie. W razie potrzeby będę w swoim gabinecie na piętrze. Łatwo pan znajdzie. Pierwsze drzwi po prawej za schodami.
– Świetnie. Postaram się nie absorbować pana swoją obecnością.
Weszli do środka i Léon Navarro odezwał się znowu:
– Ależ tu są przestrzenie! A jakie możliwości adaptacyjne!
Jean-Luc wzruszył ramionami.
– To pan tak uważa. Proszę pracować, zobaczymy, co z tego wyjdzie. – I poszedł na górę.
*
Léon wziął się do pracy. Oczami wyobraźni widział już nowoczesny i luksusowy hotel z niepowtarzalnym historycznym klimatem, który będzie przyciągał setki, tysiące turystów... Usiadł na kanapie w holu i zaczął rysować.
Praca go pochłonęła tak, że nie zauważył, jak ktoś wszedł przez główne drzwi, do momentu aż usłyszał jej głos:
– A ty co tu, do cholery, robisz, Navarro?
*
Nadine była w niedoczasie, od kiedy Jean-Luc odwiózł ją w poniedziałek rano. Léi już nie było, poszła do szkoły. Kobieta przebrała się więc szybko i pobiegła do biura, żeby współpracownicy nie musieli zbyt długo radzić sobie bez niej.
Na miejscu okazało się, że jej obawy były słuszne. Lydie poinformowała ją, że znaleziono błąd w sprawozdaniu firmy hrabiego de Mailly za czwarty kwartał ubiegłego roku.
– Dajcie mi to od razu, sprawdzę jeszcze raz sama – zarządziła.
– Ale Nadine, może chociaż kawy się napijesz? – zdziwiła się jej pracownica. – Jadłaś coś w ogóle?
– Nie, najważniejsze jest sprawozdanie. Daj mi je – powtórzyła autorytarnym tonem.
Lydie nie kłóciła się już z szefową, tylko przyniosła jej dokument.
Dwadzieścia siedem centymów. Sprawozdanie różni się o dwadzieścia siedem centymów w stosunku do informacji o wykonaniu wydatków. Nie mogła w to uwierzyć. Taki błąd nigdy wcześniej nie zdarzył się w spółce Jean-Luka. Jego księgowa słynęła z perfekcjonizmu. Zresztą, nic dziwnego, mając takiego szefa. A jednak gdzieś był błąd.
Nadine przejrzała całość trzy razy, kiedy wreszcie rzuciła jej się w oczy nieprawidłowość. Taki mały błąd, a tyle pracy zabrał – westchnęła, znajdując w końcu winowajcę. Jedna z kwot na sprawozdaniu wynosiła 3033,96 euro, a powinna wynosić 3033,69. Różnica praktycznie niezauważalna dla ludzkiego oka w rzędzie cyfr. Ale ona była audytorką finansową. Zadowolona, że udało jej się znaleźć błąd tak szybko, postanowiła sama poinformować o tym Jean-Luka. Im szybciej to poprawią, tym lepiej. Wsiadła więc w samochód i pojechała w stronę zamku de Mailly.
Jakie było jej zaskoczenie, kiedy na środku holu siedział... Léon Navarro i w najlepsze sobie rysował.
$$$
* fr. centime = 1/100 euro, inna nazwa eurocent.
Miłego poniedziałku, kochani! <3 JustynaJcz Odbieraj bonus, bo cię koleżanki proszą :-D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro