V.4.
– Powiesz mi, co tam się stało? – spytała Nadine, kiedy już znaleźli się w hotelowym pokoju.
– Naprawdę mi przykro. Nie sądziłem, że takie zbiegowisko się tam zrobi.
– Czy mi się wydaje, czy Ivo da Costa przyjechał za nami z Paryża?
– Na to wygląda. Widocznie wygadałem mu się przy winie o swoich planach. Ale naprawdę nie wiem, jaki mógł mieć interes, żeby przyjeżdżać tu za nami.
– A co z tym... baronem?
– To stary kontrahent, z początków mojej działalności w rodzinnej firmie. Dawno go już nie widziałem. To akurat musiał być przypadek.
– Mówisz, że świat jest mały?
– Chyba tak. Przepraszam, że zepsuli nam kolację.
– To by było nawet zabawne, gdyby nie fakt, że tak się zdenerwowałeś.
– Nie masz mi tego za złe?
– Nie, skarbie. – Nadine podeszła i przytuliła swojego ogromnego mężczyznę. Zawsze to ona czuła się przy nim malutka i zaopiekowana. Raz chciała zrobić coś dla niego. – I naprawdę cieszę się, że wyjechaliśmy z Paryża na ten weekend. Może i świat jest mały, ale większy niż nasze miasto.
– To akurat pewne.
Jean-Luc pierwszy zaczął całować Nadine, ale ona szybko oddała mu pocałunki i po chwili oboje rozbierali się w niezoganizowanym pośpiechu, rozrzucając swoje ubrania po całym pokoju. Kiedy mieli już na sobie tylko bieliznę, mężczyzna wylądował na łóżku, na plecach, ciągnąc za sobą kobietę. Ona wtedy usiadła na nim i zaczęła się ocierać przez bieliznę.
– Czy możemy zgasić światło? – spytał zaskakująco Jean-Luc.
– Jasne. W ciemności zmysły lepiej pracują – zgodziła się i zgasiła lampę.
Zanim wróciła na łóżko, pozbyła się bielizny, a potem wymacała bokserki swojego mężczyzny i pomogła mu je zdjąć. On złapał ją za ręce i przyciągnął do siebie. Dotykali się teraz całą powierzchnią gorących ciał.
– Wiesz, że cię kocham? – spytał.
– Wiem. Ja też cię kocham.
– Zrobisz coś dla mnie, skarbie? – spytał modulowanym głosem.
– Jasne.
– Oprzyj się o ścianę i wypnij do mnie ten śliczny tyłeczek.
Nadine zadrżała, kiedy mocne silne dłonie załapały za jej biodra, a duży członek zaczął zagłębiać się w nią powoli. Rozpieranie było tak przyjemne, że aż jęknęła.
– W porządku, kochanie? – spytał Jean-Luc, starając się być ostrożnym.
– Jeszcze jak – przyznała. – Nie musisz być aż tak delikatny.
Tego mu było trzeba, żeby pogrążyć się w namiętności.
O tak, dobrze...
Nadine chyba pierwszy raz, choć miała orgazm i to bardzo przyjemny, czuła, że Jean-Luc potraktował seks jako temat zastępczy. Zabrakło jej zwyczajnej czułości. Miała wrażenie, że posłużyła mu za środek do rozładowania napięcia i bardzo ją to zaskoczyło. Kiedy po wszystkim przytulił się do jej pleców, nawet się nie odezwał. Ale gdy westchnęła ciężko, zapytał:
– Wszystko w porządku, Nadie?
– Tak, po prostu... jesteś jakiś inny.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj, powiedz, o co chodzi. Od zawsze rozmawialiśmy o wszystkim.
– Zawsze byłaś moją przyjaciółką. A teraz będziesz żoną.
– Czy to coś zmienia między nami?
– Za bardzo cię kocham, żeby obciążać cię swoimi zmartwieniami.
– Ale związek chyba na tym polega.
– To ja mam być wsparciem dla ciebie, Nadie. Ty już dość w życiu przeszłaś.
– Chyba jednak trochę przesadzasz.
Jean-Luc nie odpowiedział, tylko przytulił ją mocno. Dopiero kiedy wyczuł rodzący się w niej protest, oświadczył:
– Jesteś moim największym skarbem. Słoneczkiem, które znalazłem, kiedy myślałem już, że do końca życia będę żył w ciemności. Nie umiałbym bez ciebie funkcjonować. Myśl, że jesteś gdzieś blisko, to najprzyjemniejsze uczucie w całym moim życiu.
Nadine rozluźniła się. Nie miała kontrargumentu na to, co powiedział. Poczuła się za to otulona miłością. Jean-Luc był przy niej zawsze, kiedy go potrzebowała. Wiele razy miała ochotę się poddać, wykrzyczeć swój żal, ale on tylko ją przytulał i mówił, że da radę. I było tak na wiele lat przedtem, zanim zaczęli ze sobą sypiać. Po prostu był jej najlepszym przyjacielem.
– W porządku, ale musisz wiedzieć, że możesz na mnie liczyć i dzielić ze mną swoje problemy.
– Wiem o tym, skarbie. – Pocałował ją w czubek głowy, a potem zapragnął jednak okazać jej, jak ją kocha. Zszedł pocałunkami niżej, obrócił ją na plecy, zaczął całować szyję, dekolt, piersi, brzuch, aż dotarł w miejsce, które bardzo dobrze reagowało na jego język.
Nadine poczuła, że te pieszczoty były przeznaczone tylko dla niej. Tak właśnie kochał się z nią zwykle. Z uczuciem, z dbałością o każdy detal, z maksymalną koncentracją na jej potrzebach, a wreszcie, kiedy wszedł w nią do końca, patrząc jej w oczy, poczuła to.
– Tego mi właśnie brakowało – westchnęła potem, rozkosznie zmęczona, praktycznie zamykając już oczy w jego objęciach.
– Wiem. Śpij już. – Cmoknął ją w czoło i objął tak, żeby mogła swobodnie się ułożyć do snu.
*
Niedzielę Nadine i Jean-Luc poświęcili na zwiedzanie najciekawszych miejsc w Londynie. On bywał już tam wcześniej, ale ona chłonęła wszystko jak dziecko na pierwszej wycieczce. Zaraz po śniadaniu poszli na London Eye, które – pomimo nieciekawej pogody – dawało piękny widok na całe miasto. Nadine zrobiła ze sto zdjęć. Potem poszli na zmianę warty pod Pałac Buckingham. Tam poszła druga setka. Trzecią setkę trzasnęła w Muzeum figur woskowych Madame Tussauds. Jean-Luc miał naprawdę ubaw z jej entuzjazmu.
– Gdybym wiedział, że jesteś taka spragniona zwiedzania, już dawno bym cię tu zabrał – zaśmiał się szczerze.
– Trzeba było zapytać – odpowiedziała mu, robiąc jeszcze jedno zdjęcie, tym razem z nim.
Po lunchu przejechali się piętrowym autobusem z odkrytym dachem, jak zwykli turyści, a potem poszli na Oxford Street zrobić pamiątkowe zakupy. Nadine kupiła sobie kubek, Léi torbę, a ojcu koszulkę z napisem „London", której pewnie i tak nigdy by nie założył, jako rodowity, dumny ze swego miasta paryżanin. Potem Jean-Luc zabrał ją na Sloane Street, gdzie zapłacił za nieco bardziej luksusowe zakupy.
Obładowani torbami wrócili do hotelu w sam raz na kolację.
– Nie wracamy dziś? – zdziwiła się Nadine.
– Nie, mamy lot jutro rano. Będą mniejsze tłumy na lotnisku – zauważył Jean-Luc.
– Ale Léa została sama i jutro muszę iść do pracy – zaprotestowała Nadine.
– Léa sobie poradzi, twoi pracownicy też. Spokojnie, do południa trafisz do biura.
Nadine przewróciła oczami. Nie lubiła takich nieplanowanych akcji, ale może jej facet miał rację. Kiedy miała sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa?
– W porządku, tylko rano muszę zadzwonić do Lydie albo Émilie, że się spóźnię.
– Przypomnę ci przed śniadaniem – zapewnił.
*
Léa spędziła najlepszą niedzielę w swoim życiu. Damien przyszedł do niej z samego rana i został z nią przez cały dzień, słysząc, że ma być sama. Razem przygotowywali posiłki, a raczej to ona gotowała, a on pomagał lub przeszkadzał, w zależności od humoru i poziomu trudności dania. Po śniadaniu poszli na spacer, a po obiedzie urządzili sobie maraton serialowy aż do kolacji. Kiedy po kolacji, kiedy chłopak miał już się zbierać, mama Lei zadzwoniła, żeby powiedzieć, że wróci dopiero jutro, Léa szepnęła Damienowi, że może by został...
Chłopak spojrzał na nią jak na kogoś niespełna rozumu.
– Ty tak poważnie mówisz? Przecież twoi starzy by mnie zabili, gdyby się dowiedzieli, że u ciebie nocowałem. Jesteś niepełnoletnia, Léo.
– Przecież możesz zostać na kanapie.
– I myślisz, że mógłbym tu spokojnie spać, wiedząc, że jesteś na górze? – zaśmiał się chłopak.
– A nie mógłbyś?
– Oj, mała... – westchnął.
– Co?
– Chciałbym spać z tobą. Ale jak znam życie, na spaniu by się nie skończyło i potem miałabyś do mnie pretensje.
– Skąd pomysł, że bym miała pretensje?
– Bo to tak działa. Jak czegoś mocno pragniesz, nie możesz się powstrzymać. A potem przestajesz to kontrolować. I już. Stało się. A później, jak odzyskujesz rozum, dociera do ciebie, że to nie miało być tak.
– Wiesz coś o tym, jak widzę – zakpiła Léa.
– Wiem, nie ukrywam tego.
– I wiesz, że ja nie. – Bardziej stwierdziła niż spytała.
– To też wiem.
– Ale skąd?
– Sama mi się wygadałaś wtedy, kiedy przesadziłaś z alkoholem.
Léa się zawstydziła. A więc tej nocy, kiedy odwiózł mnie do domu, coś się działo.
– I nie masz do mnie o to pretensji?
– Nie. Zaczekam, aż sama będziesz pewna, że tego chcesz.
– A gdybym chciała, żebyś ze mną został?
Damien westchnął ciężko, ale zaraz się roześmiał.
– Uparłaś się, żeby mnie dręczyć?
– To aż takie straszne?
– Wierz mi, bycie blisko ukochanej, kiedy nie możesz nic zrobić, jest straszne.
– W porządku, jedź do domu.
– Pojadę. Uwierz mi, że robię to, bo cię kocham – odparł Damien z niezbyt szczęśliwym wyrazem twarzy. Był pewien, że nie obejdzie się tego wieczoru bez ręcznego pod prysznicem. Ale obiecał sobie przecież, że nie wykorzysta swojej dziewczyny tak, jak pierwsza partnerka wykorzystała jego, kiedy poczuł się jak jednorazowa zabawka. Dla niej to ma być coś wyjątkowego.
– Wierzę, Dam. – Léa przytuliła się do chłopaka, a on pocałował ją w czubek głowy. – Ja też cię kocham.
Damien Pelletier uśmiechnął się od ucha do ucha. To właśnie chciał usłyszeć od tej swojej małej wariatki.
– Pa. Zobaczymy się w tygodniu.
– Tak, ale napisz do mnie jak wrócisz.
– Jak zawsze, maleńka.
$$$
Oto obiecany bonusik 3/3 z okazji 3 rocznicy na Wattpadzie :-D Z tego, co wiem, bonus do wykorzystania za rozwiązanie zagadki ma jeszcze JustynaJcz Nie zwlekaj! :-D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro