Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II.7.

Kończył się styczeń, a Léon nie posunął się ani o krok naprzód. Wysłał CV w odpowiedzi na kilka ofert, ale nikt się nie odezwał. Pewnie przez kwotę, którą wpisał jako wymagania finansowe. Nie zamierzał jednak obniżać swoich standardów, do których przywykł w Londynie.

Firma ojca pilnie wymagała audytu, więc w końcu udało mu się przekonać rodziców, żeby wysupłali odpowiednią kwotę na ten cel. Niezależnie od tego, czy miałaby dalej funkcjonować, czy zostać korzystnie sprzedana, bez tego ani rusz.

Léon od miesiąca był w Paryżu i zaczął mu doskwierać brak rozrywki. Siedzenie w domu ze schorowanymi i marudzącymi rodzicami go dobijało, ale dopóki nie zarabiał, nie mógł się od nich wyprowadzić. A do domu nie wypadało nawet sprowadzić sobie panienki. Jedyną opcją pozostawało wyjście na imprezę i poderwanie jakiejś małolaty, która nie będzie liczyła na „żyli długo i szczęśliwie". Mimo skończonych trzydziestu ośmiu lat, a może właśnie dlatego, nadal miał powodzenie zarówno u podlotków, które ledwo odebrały dowód osobisty, jak i u dorosłych kobiet, których przez lata przewinęły się przez jego łóżko dziesiątki, jeśli nie setki. Navarro nie prowadził rejestru. Nie był mu on do niczego potrzebny. Problem z dorosłymi kobietami był jednak taki, że one sobie coś obiecywały po nic nie znaczącym numerku. Gówniary przynajmniej w tej kwestii były rozsądniejsze.

Zamyślił się, przypominając sobie londyńskie i wakacyjne podboje. Przystojny Francuz z hiszpańskobrzmiącym nazwiskiem miał w Anglii ogromne powodzenie. I właśnie pomyślał sobie, że w rodzinnym kraju może być podobnie. Wystarczy wyjść z domu. Zrobił już przecież wszystko, co było w jego mocy, żeby naprawić swoją sytuację finansową. Teraz czas na zabawę i odrobinę relaksu.

– Mamo, tato, nie czekajcie dziś na mnie z kolacją – zakomunikował rodzicom w piątek. – Wychodzę. Wrócę późno.

– Idź, idź, synku. – Jego mama nie miała wątpliwości, że młodemu mężczyźnie należało się odrobinę rozrywki. – Ale chodź lepiej w takie miejsca, gdzie poznasz rozsądną kobietę. Czas już się ustatkować. Wnuków byśmy chcieli z tatą doczekać.

Léon przewrócił oczami. Na znalezienie żony i spłodzenie potomka dał sobie czas do czterdziestki. Nawet on, niebieski ptak, zdawał sobie sprawę, że trzeba. Liczył na to, że pozna kobietę, która będzie ceniła sobie niezależność, tak jak on, ale będzie w stanie poświęcić się dla wspólnego interesu. Najlepiej taką z bogatej rodziny, żeby nie musiał martwić się o kasę.

– Wiem, wiem, mamo. Ale porządne i bogate kobiety nie rosną na drzewach. Trzeba się naszukać – odparł i wrócił do swojego pokoju, żeby przygotować się do wyjścia.

Navarro przejrzał się w lustrze i z zadowoleniem pokiwał głową. Metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, wysportowana sylwetka, czarne włosy bez cienia siwizny, które zawdzięczał dobrym genom. Włożył na siebie czarne dżinsy i koszulę, nucąc pod nosem „tengo la camisa nera", wiecznie żywy hit sprzed lat. Nieraz nabierał laski na swoją urodę latynoskiego amanta i hiszpański akcent, który potrafił przywołać bez problemu. W końcu tak mówił jego dziadek, pierwszy Navarro na francuskiej ziemi z tej rodziny.

Najpierw poszedł na kolację do dobrej restauracji. Stolik zarezerwował tuż przed wyjściem, co zakrawało o cud, bo w piątkowy wieczór na pewno nic by nie znalazł o tej porze. Ale... jego rodzice często jadali w tej knajpie i Léon z przyjemnością stwierdził, że nazwisko Navarro nadal otwiera w Paryżu kilka drzwi. Szczególnie, że stolik dla jednej osoby nie zajmuje zbyt wiele miejsca.

Jedząc, przysłuchiwał się rozmowom ze stolików obok. Szczególnie zaciekawiła go dyskusja dwóch biznesmenów, Francuza i obcokrajowca, która z rozmowy o zakupach, imporcie, giełdzie i papierach wartościowych przeszła płynnie w poklepajkę o niczym dwóch rozbawionych i lekko wstawionych facetów. Léon oniemiał dopiero, kiedy zobaczył, że jeden z mężczyzn klepie drugiego po ramieniu i dotyka sugestywnie jego ręki. Pedały? Drugi zaraz jednak wyprostował się i spoważniał. Czyli jednak nie. Może ewentualnie ten jeden jest jakiś inny.

– A więc mówisz, drogi Ivo, że chcesz otworzyć we Francji firmę i potrzebujesz pomocy? – Biznesmen wrócił do tematów służbowych.

– Tak, Jean-Luku. Myślałem o Wielkiej Brytanii, ale od czasów Brexitu nic się tam już nie opłaca.

– Potwierdzam! – wtrącił się Léon mimowolnie, a kiedy ci dwaj spojrzeli na niego, skinął im głową. – Panowie wybaczą, że się wtrącam, ale właśnie musiałem zamknąć firmę w Anglii, więc doskonale wiem, o czym mowa. – Po czym chciał wrócić do jedzenia, którego już praktycznie nie było na talerzu.

– W takim razie zapraszamy do naszego stolika. – Latynos wskazał mu gestem miejsce.

– Nie chciałbym panom przeszkadzać. – Léon krygował się, choć zaproszenie bardzo mu pasowało.

– Ależ nie przeszkadza pan. Nalegam – dodał drugi facet.

– W takim razie poproszę kelnera o przyniesienie deseru do panów, bo właściwie już skończyłem kolację. – Gestem zawołał kelnera i przekazał mu instrukcje, po czym przysiadł się do biznesmenów.

– My też poprosimy o kawę i desery – rzucił Francuz, a kelner skinął mu głową.

– Léon Navarro. – Léon przedstawił się, podając rękę po kolei obu mężczyznom.

– Jean-Luc de Mailly – przedstawił się wysoki Francuz, a Léonowi zaświeciły się lampki w oczach. Każdy w Paryżu znał rodzinę de Mailly. To była kopalnia pieniędzy. – A to mój kontrahent z Brazylii, Ivo da Costa.

– Teraz rozumiem, czemu chce pan otworzyć firmę w Europie. – Léon uśmiechnął się konspiracyjnie do Brazylijczyka. – Przez piętnaście lat prowadziłem w Londynie firmę organizującą eventy. Od czasu brexitu wiodło nam się coraz gorzej i w końcu podjęliśmy ze wspólnikiem decyzję o zamknięciu działalności. On wrócił do Hiszpanii, a ja do Francji. Nie ma jak w domu. – Puścił oko do mężczyzny.

W tym momencie kelner przyniósł kawy i desery. Okazało się, że wszyscy trzej zamówili czarną kawę i czekoladowy krem. Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się w jednej chwili. Facet wie, kiedy wygrał. Léon tak się właśnie poczuł w tamtym momencie.

– A czym się pan teraz zajmuje? – Po chwili Ivo da Costa podjął przerwaną rozmowę, kierując pytanie do Léona.

– Właśnie wróciłem, próbuję postawić na nogi firmę ojca i oferuję swoje usługi menedżerskie największym firmom w Ile-de-France, ale chyba jestem za drogi jak na francuski rynek – zachichotał Léon. – Przelicznik funta do euro ciągle na korzyść funta – zażartował.

– Ciekawie się składa, bo właśnie szukam menedżera do mojego zamku – zauważył de Mailly, ignorując finansowy żart. Dla niego pieniądze nie miały aż takiego znaczenia. Urodził się wśród nich, pośród nich wyrósł i nauczył się traktować je tak jak się powinno – instrumentalnie.

– A ja potrzebowałbym kogoś, kto pomoże mi otworzyć firmę we Francji – wtrącił da Costa.

Léon pomyślał, że oto trafił na żyłę złota. Przy odrobinie szczęścia, uda mu się przy tych dwóch szybko wzbogacić i będzie mógł się odkuć za porażkę w Londynie.

– No cóż, chętnie zaoferuję panom swoje usługi, ale nie wypada mi tego robić przy kolacji, do której się dosiadłem. Zostawię wizytówkę, bo jestem już umówiony na dziś wieczór, a jeśli panowie się zdecydują, zapraszam do kontaktu. – Léon wyjął z portfela dwie wizytówki i położył na stole. Były jeszcze angielskie, co tyko uwiarygodniało jego historię. Przekreślił tylko brytyjski numer telefonu i dopisał długopisem aktualny, francuski.

Obaj mężczyźni sięgnęli po kartoniki i schowali je do kieszeni, a wtedy Léon się pożegnał:

– Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie do stolika i rozmowę. Mam nadzieję, że do usłyszenia i zobaczenia – dodał, wołając gestem kelnera, który zaraz podszedł.

– Słucham, panie Navarro?

– Poproszę o rachunek. Ja już się będę zbierał.

– A my jeszcze zostaniemy – wtrącił de Mailly.

– Naturalnie. Czyli osobny. – Zrozumiał kelner.

Léon zapłacił, jeszcze raz się pożegnał i wyszedł. Był najedzony i zadowolony, bo prawie ubił interes życia, zupełnie przy okazji.



$$$

* hiszp. noszę czarną koszulę.

** region stołeczny, dosł. Wyspa Francji.

Witajcie w listopadowym świecie... Styczeń w Paryżu wygląda mniej więcej tak samo, jak listopad w Polsce. Rzadko pada śnieg, częściej deszcz. Brrr. Jak oceniacie Leona? ;-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro