X.2.
– Dawno już tak wcześnie nie wstawałem – zażartował sobie, ale to jej nie rozbawiło. Przewróciła tylko oczami.
– A ja nie pamiętam, kiedy spałam dłużej niż dziś. Chyba jak byłam chora.
– A teraz nie jesteś? Kiepsko wyglądasz – zauważył.
– Się komplemenciarz znalazł – syknęła.
– Nie komplemenciarz, tylko się martwię.
– Moje samopoczucie to nie twoje zmartwienie – burknęła.
– A jednak.
Nadine westchnęła ciężko.
– Po co przyszedłeś, Léonie? I czemu uparłeś się, żeby mnie dręczyć akurat dziś?
– Właśnie po to. Powiedzieć, że się martwię. I... – zawahał się – że możesz na mnie liczyć, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
Nadine podniosła na niego zaskoczone spojrzenie znad kubka kawy.
– Ty wiesz w ogóle co znaczy wyrażenie „liczyć na kogoś"? – zakpiła.
– Wyobraź sobie, że niedawno się dowiedziałem – odpowiedział nie zrażony.
– Acha.
– Tak – kontynuował – i postanowiłem zrobić coś dla ciebie. Na przykład dowiedziałem się, że ten pyszałek, który do ciebie startował, notorycznie zdradza żonę.
– I to ma mnie niby pocieszyć? Poznałam go przypadkiem i nie zamierzam kontynuować tej znajomości.
– Wiem. Jesteś mądra.
– Jak widać niewystarczająco. Ale zawsze muszę się sparzyć na kimś niegodnym zaufania, żeby sobie przypomnieć o moim rozsądku – westchnęła.
Léon odczuł to jako przytyk również do siebie. Zresztą słusznie. Poczuł się w obowiązku wytłumaczyć.
– Nadine, miałem wtedy dziewiętnaście lat. Rodzice nie powiedzieli mi o twojej ciąży, a w plotki jakoś nie wierzyłem.
– To nie przeszkadzało ci świetnie się bawić i zapomnieć o mnie. Ja cię kochałam, do cholery! – Trzasnęła pięścią w stół. – A ty nie napisałeś nawet jednej wiadomości przez osiemnaście lat. NIC.
– Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale teraz mam za swoje, za tę głupotę.
– Co niby? Jakie konsekwencje poniosłeś?
– Straciłem całe dzieciństwo Léi, to już nigdy nie wróci. Nigdy nie dowiem się, jak to jest trzymać w ją w ramionach i kołysać do snu. Albo czytać bajki na dobranoc.
– Skąd cię wzięło na takie mądrości? Jeszcze pół roku temu nie wiedziałeś, że masz córkę.
– Ale się dowiedziałem. Spotkałem ją przypadkiem, ale od razu poczułem, że jest kimś wyjątkowym. Myślisz, że mógłbym jej nie pokochać, skoro jest taka cudowna, mądra, śliczna? Taka... podobna do ciebie?
Nadine aż przełknęła ślinę z wrażenia. Słucham???
– Jesteś jedyną kobietą, w której byłem zakochany, Nadine – ciągnął Léon. – Tęskniłem za tobą przez te wszystkie lata, nawet sobie nie zdając sprawy. Śniłaś mi się, ale spychałem cię do podświadomości. Mojej głupocie można by postawić pomnik, ale nie umiem sprawić, żebyś była mi obojętna. Jak to nie jest miłość, to już nie wiem, co nią może być.
Nadine nie wierzyła własnym uszom. Zresztą oczom też nie. Przed nią siedział Léon Navarro i przyznawał się do winy za swoje błędy. I jeszcze wyznawał jej swoje uczucia. To się nie dzieje naprawdę. Ja musiałam zwariować.
– Powiedz coś, proszę – odezwał się po chwili.
– Czy ty się na pewno dobrze czujesz?
– Na tyle, na ile to możliwe, to tak. Pewnie mam przyśpieszony puls – zażartował sobie. – Ale spokojnie, zawał mi nie grozi. Zdrowy ze mnie kawał mięcha.
Nadine zarumieniła się na te słowa, wyobrażając sobie... Nie, nie mogę sobie tego wyobrażać! To kpina z mojej inteligencji!
– Léonie, czy mógłbyś już iść? – spytała za to.
– Ale... czemu?
– Mam wrażenie, że zaraz mi głowa pęknie. Muszę się położyć.
– A zjesz ze mną kolację?
– Nie dziś. Muszę się spotkać z ojcem.
– Jutro?
– Nie wiem. Na litość boską, daj mi spokój! Nie widzisz, że mi mózg paruje? Nie można robić ludziom takich rzeczy!
– A więc nie czujesz już nic do mnie?
– Poza zakłopotaniem? Nie. Mogłeś być dla mnie wszystkim, ale kiedyś wybrałeś inaczej. Nie oczekuj, że nagle rzucę ci się w ramiona. Nawet cię nie lubię. Toleruję cię tylko dlatego, że Léa cię potrzebuje.
– Rozumiem. W takim razie dziękuję za kawę. Będę już się zbierał. – Léon wstał z godnością odniósł filiżankę do zlewu i pożegnał się z Nadine: – Z młodą spotkam się niedługo. Pa.
I wyszedł. Nadine nawet go nie odprowadziła, tak była skołowana. Dopiła kawę i postanowiła wyjść na spacer, żeby pozbierać myśli. Po drodze zmieniła zdanie, bo zadzwoniła do niej firma organizująca śluby, żeby potwierdzić ustalenia na październik. Mój Boże! Z tego wszystkiego nie odwołaliśmy ślubu! – zorientowała się i natychmiast zadzwoniła do Jean-Luka, nie patrząc na to, że w Brazylii była dopiero piąta rano.
Odebrał jednak dość szybko.
– Halo, Nadine?
– Hej, przepraszam, że dzwonię o tej porze, ale pani Le Guénnec uświadomiła mi właśnie, że nie odwołaliśmy żadnej rezerwacji na październik.
– Wszystko w porządku, Nadie. I tak nie mogę się przyzwyczaić do tego czasu. Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałem. Przepraszam. Czy mogłabyś...?
– Jasne. I tak dziś nie pracuję. Zajmę się wszystkim.
– Dziękuję, Nadie. I jeszcze raz przepraszam, że zostawiłem ci to na głowie. Oczywiście, poniosę wszystkie koszty. Nasza niedzielna kolacja aktualna?
– Tak.
– A czemu nie pracujesz?
– Źle się czułam.
– Może jednak wrócę wcześniej i wszystko ogarnę?
– Nie, dam radę. Do zobaczenia – odparła szybko i się rozłączyła.
Teraz przynajmniej miała jakiś cel na ten dzień, żeby nie myśleć o porannej wizycie Léona Navarro.
Czy powiedziała Léonowi prawdę? Poniekąd. Dawno już nie była w nim zakochana. Nawet go nie lubiła. Mimo wszystko jego obecność czasem działała na nią w dziwny, niechciany sposób. Ot, jak wtedy przed kinem, kiedy pomyślała, że jest bardzo przystojny. I wtedy, kiedy wygłupiał się z Léą, jak poczuła coś na kształt wzruszenia. Ale nie mogła się do tego przyznać. Nie po tym, co jej zrobił. Pewnych rzeczy nie można ot tak wybaczyć.
*
Léa wstała późno, ale złe samopoczucie zgoniła na fakt, że poprzedniego wieczoru położyła się późno. Nie mogła zasnąć z emocji.
Zdziwiła się, widząc w zlewie kubek mamy i filiżankę po kawie, ale po prostu włożyła je do zmywarki razem z naczyniami po swoim śniadaniu. Potem się ubrała i pomyślała, że będzie się strasznie nudzić, zanim przyjdzie po nią Damien. Obiecał, że będzie zaraz po egzaminie, tylko się przebierze. To już niedługo! W końcu jednak położyła się z książką na łóżku i zasnęła.
Obudził ją dzwonek telefonu. To był Damien.
– Cześć, słoneczko. Już po egzaminie. Zdałem – oznajmił uradowanym głosem.
– Gratulacje!
– Dziękuję. Zasłużone – zaśmiał się. – Co dostanę w nagrodę?
– A co byś chciał?
– Już ty wiesz, co.
Léa parsknęła śmiechem.
– To czekam na ciebie. Jestem sama w domu – zachichotała.
– Nie mów tak, bo dostanę skrzydeł! Przebieram się i niedługo będę.
– Lepiej, żebyś był – zaśmiała się. – Pa.
Położyła się na łóżku i uśmiechnęła do siebie. Już do mnie jedzie...
Damien rzeczywiście uwinął się wyjątkowo szybko. Niecałe pół godziny później był u niej. Léa zrobiła im lemoniadę i zaprosiła chłopaka na taras, który wychodził na wewnętrzny ogród apartamentowca.
– Lemoniada była pyszna. – Damien się oblizał.
– Cieszę się. Chcesz jeszcze?
– Nie, dziękuję, skarbie. Chciałbym teraz skosztować ciebie – odparł, gładząc dłonią udo Léi aż do linii szortów.
– Chodź. – Pociągnęła go za rękę do środka, a potem po schodach na górę, do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i zarzuciła mu ręce na szyję. – Jestem cała twoja.
– Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy – odpowiedział, a potem ją pocałował. Delikatnie, czule, w końcu coraz intensywniej, przesuwając się jednocześnie z dziewczyną w stronę jej łóżka.
Niecierpliwie ją rozbierał, całując przy tym zachłannie odsłaniane miejsca. A Léa poddała się namiętności. Za każdym razem, kiedy kochała się z Damieniem, odkrywała coś nowego. Tym razem zorientowała się, że dodatkowe poruszanie biodrami daje więcej przyjemności obojgu.
– Hej, lwiczko, poczekaj chwilę, o niecierpliwa – zażartował sobie chłopak. – Wykończysz mnie za szybko, a ja chciałem się tobie przysłużyć.
– Ale ja chcę już, jeszcze, no wiesz... chcę teraz! – jęknęła.
– Chcesz dojść? – zrozumiał.
– Tak.
Damien wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze, a potem włożył dwie ręce pod pośladki dziewczyny i zaczął się poruszać, dociskając się do niej mocno.
– Powiedz mi, czy tak dobrze – poprosił po chwili.
– Yhmm... – przytaknęła tylko i już nie wypowiedziała żadnego słowa, bo zaraz poczuła, jak rozkosz uderza jej do głowy i pozbawia świadomości.
Chłopak wtedy też pozwolił sobie na finisz.
– Następnym razem będzie dłużej, obiecuję. – Pocałował ją i przytulił.
– Było... dobrze – wymruczała mu do ucha.
– Zawsze może być lepiej – odparł cicho.
– Ja lubię, jak jest tak.
– To znaczy? – Podniósł głowę i spojrzał na nią.
– Jak jesteś blisko, przytulasz mnie. Po prostu jesteś. Kocham cię.
– Ja też cię kocham, słoneczko. Jestem, kiedy mogę, wiesz przecież. Ale przez wakacje raczej będę musiał pracować.
– Ale znajdziesz choć kilka dni, żeby spędzić je razem?
– Jasne, coś wymyślę.
Damien i Léa leżeliby jeszcze tak długo, gdyby nie fakt, że usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi na dole.
– To chyba moja mama! – spanikowała Léa. Zrzuciła chłopaka z siebie i kazała mu się ubierać. – Szybko! Ja idę się umyć! – rzuciła i złapawszy swoje porozrzucane ubrania, pobiegła pod prysznic.
Damien ubrał się szybko, ale na wszelki wypadek schował się za łóżkiem Léi, dopóki nie wróciła z łazienki.
– Wszystko w porządku? Czemu się chowasz? – zdziwiła się dziewczyna.
– No... gdyby twoja mama tu przyszła, wolałem się nie pokazywać.
Léa się zaśmiała.
– Ale numer. Ciekawe, co mama robi w domu o tej porze? Chodź – pociągnęła go za rękę. – Lepiej jednak się przyznać, że jesteśmy w domu.
$$$
Rozdział na życzenie dla eliza_boniecka za wygraną w ostatnim quizie :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro