VI.8.
Jean-Luc nie czuł się lepiej. Obrazy, które przypominały wydarzenia sprzed ponad dwudziestu lat, nadal były jak żywe w jego pamięci. Drobniejszy i niższy Sabih, który z impetem wpadł na niego i przewrócił na ziemię. A potem bezwładne ciało przyjaciela, coraz cięższe, ciepła strużka krwi na ramieniu. I żądza mordu, która ogarnęła go, kiedy dowiedział się, że przyjaciel nie żyje. Ten rebeliant poniósł zbyt łagodną śmierć, jego zdaniem.
Zaraz spojrzał jednak na ubierającą się w hotelu Nadine i wrócił do żywych. Zupełnie jak wtedy, czternaście lat temu, kiedy zobaczył ją kłócącą się z pracownicą dziekanatu. Żyję dzięki tobie, Nadie. Nawet sobie z tego nie zdajesz sprawy...
Prawie czternaście lat wcześniej, czerwiec 2008
Wiosna tego roku była wyjątkowo piękna w Paryżu. On jednak nie potrafił się nią cieszyć tak, jak kiedyś. Jego myśli były coraz czarniejsze.
Zaczęła się lato. Jean-Luc skończył studia, ale mimo upływu lat nie potrafił poradzić sobie ze stratą, bólem i poczuciem beznadziei. Gdyby nie fakt, że już raz skrzywdził swoich rodziców, po prostu wróciłby na wojnę i postarał się zginąć. Najlepiej, ratując czyjeś życie, dla równowagi i sprawiedliwości. A jednak, widząc ból w oczach mamy i zawód ojca, obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby więcej ich nie zawieść. Przynajmniej, dopóki będą żyli. A potem miał plan do zrealizowania.
Na przeszkodzie stanął mały elf z burzą loków i koszmarnym charakterem, który wywrócił jego odważne, ale i desperackie plany do góry nogami. Od kiedy Jean-Luc poznał Nadine, pomógł jej z profesorem, a potem zaprosił na kawę, nie wyobrażał już sobie życia bez tej dziewczyny. Chciał być przy niej, pomagać jej, znalazł nowy cel w życiu.
A potem okazało się, że Nadine urodziła swoją małą kopię. Inaczej nie dało się określić czteroletniej dziewczynki, która wyglądała jak mała mama. Nie można było jej nie pokochać.
Z czasem Jean-Luc dowiedział się, jak to było, że osiemnastolatka została matką. Nadine nosiła w sercu taki sam ból, jak on, ale jej strata była innego rodzaju. Nie ufała też mężczyznom i nie szukała żadnego. Interesowały ją tylko studia i córka. Pozostało mu więc zaprzyjaźnić się z nią i pomóc na tyle, na ile był w stanie.
Minęło wiele lat, zanim Nadine doceniła jego starania i wpuściła go do swojego życia i serca. Zaufała. Nie miała jednak pojęcia, że jest dla niego jako powietrze. Że żyje tylko dla niej, bo dopóki jej nie poznał, był pewien, że nie umie kochać.
Znowu kwiecień 2022
Po śniadaniu Nadine wyszła, a Jean-Luc przebrał się i wysłał wiadomość do Iva: „Ostatni trening na plaży?" Nie czekał długo na odpowiedź od Brazylijczyka. „Jestem gotowy, a ty?" Uśmiechnął się do telefonu. Ivo da Costa był drugą osobą, która zmuszała go, żeby się uśmiechał. I to prawie codziennie. „Za kwadrans będę na miejscu", odpisał, po czym wrzucił do zapinanej kieszeni sportowych spodni telefon i kartę do pokoju hotelowego, i wyszedł w kierunku plaży.
*
Léa obudziła się i z zaskoczeniem zauważyła, że nie było obok niej Damiena. Kiedy poszła do łazienki, okazało się, że nie ma tam tez jego rzeczy. Zostawił tylko prowizoryczną piżamę, którą mu dała poprzedniego wieczoru. Wrzuciła więc ją do pralko-suszarki razem z ręcznikami.
Po prysznicu zeszła na dół i tam też nie było śladu jej chłopaka. Tak po prostu sobie poszedł? – zastanowiła się i zaraz dotarła do niej niewygodna prawda. Byłam wczoraj do niczego. Nie dałam mu tego, czego pragnął!
W pierwszym odruchu chciała zadzwonić do mamy, ale przypomniała sobie, że od dziewiątej jest na szkoleniu. Nie chciała się skarżyć Jean-Lukowi. Nie zrozumiałby tego. Dziadek w ogóle odpadał. Połamałby Damienowi ręce, gdyby dowiedział się, że u mnie nocował. Albo coś innego. Pomyślała, żeby zadzwonić do Patricii, ale zrobiło jej się wstyd. Jak jej to wyjaśnię? Ale musiała z kimś porozmawiać. Pozostała jedyna osoba, której ufała na tyle, żeby nie zrobić z siebie pośmiewiska. Tata.
*
Léon spał, kiedy zadzwonił jego telefon. Był trochę nieprzytomny po sobotniej imprezie, więc za pierwszym razem nie odebrał. Musiał odespać.
To był udany wieczór. W końcu udało mu się wyrwać kelnerkę, która go nie pogoniła tam, gdzie pieprz rośnie. Melissa okazała się być prawie w jego wieku, ale to nie przeszkadzało jej dobrze się zabawić. Wręcz przeciwnie. Spędził pełną namiętności noc w jej mieszkaniu, ale nad ranem, po jeszcze jednym numerku, kobieta wygoniła go jednak do domu, twierdząc, że musi się wyspać przed wieczorną zmianą. Ale numer swój mu dała. Wrócił więc do rodziców i położył się spać.
Drugi dzwonek wybudził go na tyle, że zajrzał na wyświetlacz. Léa! Kiedy zorientował się, że dzwoni jego córka, odebrał natychmiast.
– Co tam, młoda? – spytał zachrypniętym głosem. – Kto to widział, żeby budzić staruszka tak wcześnie w niedzielę? – próbował zażartować.
– Tato... mówiłeś kiedyś, że gdybym potrzebowała pomocy, żebym dała ci znać.
– To prawda.
– To... mógłbyś do mnie przyjechać? Muszę z kimś porozmawiać – zaszlochała, a on natychmiast otrzeźwiał.
– Co się stało, córeczko? – spytał od razu.
– Nie będę mówiła przez telefon. I tak jest mi wstyd. A mama jest na konferencji w Nicei. Przyjedziesz?
– Jasne. Daj mi... – spojrzał na zegar, który wskazywał prawie dziesiątą – dwadzieścia minut. Chociaż kawę wypiję.
– Wypijesz u mnie. Czekam, pa. – Léa się rozłączyła, a Léon spojrzał zdumiony na swój telefon i zauważył dzwoniła już wcześniej.
Mam nadzieję, że nic jej się nie stało – pomyślał.
Wziął ekspresowy prysznic, ubrał się swobodniej niż zwykle i już miał wsiadać do auta, kiedy zorientował się, że jeszcze nie wytrzeźwiał po wczorajszej imprezie. Zadzwonił więc po taksówkę. Na szczęście, podjechała niedługo.
Przed apartamentowcem, w którym mieszkała jego córka, był kwadrans po dziesiątej. Miał świadomość, że wyglądał na wczorajszego. W niedzielę o tej porze niektórzy dopiero zwlekali się z łóżka. Ale Léa go potrzebowała. Musiał przyjechać.
Léa otworzyła mu drzwi zapłakana. Wszedł i ją przytulił. Wtedy rozpłakała się jeszcze bardziej. Zdezorientowany Léon instynktownie pogłaskał ją po głowie i pozwolił się uspokoić. Dopiero wtedy zapytał:
– Co się stało, córeczko?
– Obiecasz, że nie będziesz się denerwował, dopóki nie usłyszysz całej historii? – spytała.
– Postaram się. Ale naprawdę przydałaby mi się kawa. Nic jeszcze nie piłem i nie jadłem.
Léa spojrzała na ojca. Rzeczywiście wyglądał na wczorajszego.
– Znowu byłeś na imprezie? – spytała, kręcąc głową.
– No co?
– Tato, czasem mam wrażenie, że to ty jesteś nastolatkiem, a nie ja – westchnęła.
– O nie, moja droga. Ja po prostu jestem dojrzałym mężczyzną żyjącym samotnie. To nie znaczy, że nie mam potrzeby... towarzystwa od czasu do czasu.
– Z tym dojrzałym bym nie przesadzała. – Wystawiła do niego język.
– Ej, to ty mnie wezwałaś – przypomniał jej.
– Chodź, zrobię nam kawę. Musisz mi coś doradzić. Nikt tak jak ty nie zna się na porzucaniu dziewczyn – dodała.
To akurat go dotknęło. Nie chciał, żeby dorosła córka ciągle postrzegała go przez pryzmat gówniarza, którym był, kiedy poczęli ją z jej matką. Ale zaczynał już powoli kojarzyć, o co mogło chodzić Lei. Ten chłystek ją zostawił? Dlatego płakała?
Léa zrobiła dwie kawy. Dla siebie mleczną, a dla ojca czarną jak noc. Wyjęła też z chlebaka wczorajsze croissanty, a z lodówki masło i dżem.
– Smacznego.
– Dziękuję. Smacznego, córciu.
Léon upił łyk czarnej kawy i poczuł się odrobinę lepiej. Nadal nie wiedział jednak, jak pomóc córce. Bo jeśli rozstała się z tym Damienem, to tym lepiej dla niej, on mógł tylko się cieszyć. Ugryzł rogalika i myślał dalej.
Pierwsza odezwała się Léa.
– Pamiętaj, obiecałeś, że dasz mi opowiedzieć od końca – przypomniała mu.
– Pamiętam. Mów.
– Damien został wczoraj u mnie na noc.
Léon zagotował się na te słowa córki. Nie tego się spodziewał, oczekując informacji o rozstaniu. Nie, kurwa, nie!
– Jak to?
– Zanim cokolwiek pomyślisz, sama go do tego zmusiłam. I do niczego nie doszło – dodała zaraz. – To znaczy, nie do końca...
– Co masz na myśli? – Starał się zachować spokój, ale krew się już w nim gotowała, że gówniarz tknął jego dziewczynkę.
– Spał u mnie w łóżku. Dotykaliśmy się...
– Naprawdę muszę tego słuchać? Zaraz go znajdę i uduszę!
– Przestań! Obiecałeś!
– Dobrze, mów dalej. – Léon wypuścił powietrze z głośny świstem.
– To była cudowna noc. Wyznaliśmy sobie miłość, zasnęliśmy przytuleni...
– Skarbie, chłopcy zawsze powiedzą, że kochają, jak chcą się dobrać dziewczynie do majtek – parsknął.
– Ty tak zrobiłeś mojej mamie? – Spojrzała na niego z oskarżeniem.
– Nie. Ja... naprawdę ją wtedy kochałem. Ale studia i kariera były dla mnie ważniejsze. Miałem tylko dziewiętnaście lat, do licha! To nie był czas na poważne związki!
– Nie przeklinaj.
– Przepraszam. Co było dalej?
– Nie uprawialiśmy seksu, tato – powtórzyła. – A przynajmniej nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Tylko petting.
– I tak trzymaj!
– Nie jesteś normalny – prychnęła. – Mam osiemnaście lat! Większość moich koleżanek jest już po. Ale Damien jest naprawdę cierpliwy i powiedział, że poczeka, aż będę pewna. Rzecz w tym, że wszystko było w porządku między nami. Ale rano, kiedy się obudziłam, już go nie było.
$$$
Już widzę Leona, jak mentalnie otwiera szampana :-D A wy? Bonus 5/5 ode mnie. Jeszcze Justyna może wykorzystać swój :-D A jak nie, to życzę Wam bardzo przyjemnych świąt <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro