Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V.5.

Léon całą niedzielę spędził w domu z rodzicami, co okazało się nie być aż takim strasznym doświadczeniem. Jego ojciec, który jeszcze nie mógł wyraźnie mówić, ale bardzo chciał z nim spędzić trochę czasu, poprosił, żeby razem obejrzeli album z dzieciństwa Léona. Madeleine zadbała kiedyś, żeby każde zdjęcie było opisane, więc komentarz był zbędny.

Léon z zaskoczeniem przeglądał kronikę swojego dzieciństwa sporządzoną rękami rodziców. Zdjęcia niemowlęcia, potem pierwsze kroki, pierwszy dzień w przedszkolu, w szkole, urodziny, wakacje, gimnazjum, czasy nastoletnie, liceum, osiemnastka, matura... Dalej były grupowe zdjęcia ze szkół i kilka luźnych fotek z przyjaciółmi.

– Dlaczego zadałaś sobie tyle trudu, mamo? – spytał, wskazując na album.

– Bo najpiękniejsze chwile dzieciństwa nigdy nie wrócą. Są jak ulotne wspomnienia, dopóki się ich nie uwieczni. A ty jesteś naszym najcenniejszym skarbem.

Jego ojciec tylko kiwnął głową z trudem, potwierdzając słowa żony.

– A ja zawsze myślałem, że najważniejsza była firma.

Joseph Navarro pokręcił głową.

– Tata pracował ciężko, żeby niczego nam nie brakowało – wtrąciła Madeleine.

– Ale zamiast waszej uwagi miałem to, co można kupić.

– Jak widzisz, uważnie śledziliśmy twój rozwój i wszystkie sukcesy.

– Ale porażek już nie?

– Synku, ty jesteś urodzonym zwycięzcą. Wiedzieliśmy z tatą od zawsze, że jesteś skazany na sukces.

– Co z tego, że skończyłem elitarne studia i zarobiłem pieniądze, skoro zawsze jest ktoś, kto ma ich więcej ode mnie? Nie mam nic poza tym, wiecie? Wy chociaż na starość macie siebie nawzajem i mnie od biedy. A ja? Kim będę w waszym wieku?

Joseph tylko próbował odchrząknąć, więc Madeleine znowu podjęła próbę ratowania sytuacji:

– Jesteś jeszcze młody. Masz czas, żeby założyć rodzinę, doczekać się dzieci i zapewnić sobie spokojną, ale i szczęśliwą starość.

– Mam trzydzieści osiem lat – burknął. – Czasu coraz mniej.

– A co z tą... dziewczyną?

– Pytacie o moją córkę?

– Tak, o twoją domniemaną córkę z tą... jak jej tam?

– Nadine Baudry.

– No właśnie.

– Léa jest moją córką, mamo. Ma po mnie nos, a po tobie podbródek. Poza tym rzeczywiście jest bardzo podobna do Nadine i tym samym naprawdę śliczna.

– Ale chyba nie zamierzasz uwierzyć jej na słowo bez testów?

– Są niepotrzebne. Mówię wam przecież, że ona jest moją córką.

– Dobrze, skoro tak twierdzisz. W każdym razie chcielibyśmy ją poznać z ojcem.

– Najpierw ja muszę ją poznać. Dajcie nam trochę czasu.

– Jak sobie życzysz, synku. – Madeleine złagodziła ton. – Naprawdę cieszymy się, że wróciłeś do Francji. Brakowało nam ciebie przez te lata.

Mnie też brakowało wielu rzeczy, a nawet o tym nie wiedziałem – pomyślał.

*

W poniedziałek rano Léon wstał wypoczęty i gotów do pracy. Wiedział, że firma Nadine już pracuje nad audytem ABN i w tej sprawie mógł tylko czekać, ale miał przecież jeszcze obowiązki związane z przekształceniem zamku de Mailly w hotel i postanowił tego dnia zająć się właśnie tym. Zaraz po śniadaniu, które zjadł wyjątkowo późno, bo po dziewiątej, wybrał się do zamku de Mailly, żeby zacząć pracę koncepcyjną na prawdziwej bryle i wnętrzach.

Na miejsce dojechał koło dziesiątej, ale z zaskoczeniem stwierdził, że hrabiego nie ma w zamku. Wyjął więc telefon i zadzwonił.

*

– De Mailly, słucham? – Jean-Luc odebrał telefon.

– Panie hrabio, z tej strony Léon Navarro. Jestem na terenie posesji, ale nie ma pana w zamku – zauważył jego rozmówca, którego poznał po głosie – Kiedy mógłbym przyjechać, żeby popracować z bryłą budynku?

– Proszę chwilę zaczekać, zaraz będę – odpowiedział i się rozłączył.

Jean-Luc przed chwilą odwiózł Nadine do domu i już był w drodze do zamku. Poinformował panią Marciano, że w firmie będzie dostępny dopiero jutro i poprosił, żeby przekierowywać do niego tylko najpilniejsze telefony. A teraz musiał pilnie wracać do siebie, żeby umożliwić Navarro pracę.

Rzeczywiście, kiedy dojechał na miejsce, jego nowy menedżer stał przed budynkiem i coś szkicował.

– Dzień dobry, panie Navarro – przywitał się, odrywając mężczyznę od pracy.

– Dzień dobry, szefie. Zauważyłem właśnie, że zamek ma bardzo ciekawą i charakterystyczną bryłę, którą można by wykorzystać w promocji. Proszę zobaczyć. – Pokazał mu swój rysunek.

Jean-Luc musiał przyznać, że facet ma talent. Nie dość, że świetnie uchwycił kontury budynku, to jeszcze zamknął go w kształcie... dyni.

– Świetny rysunek. Ale czemu akurat dynia?

– Panie de Mailly, oryginalność dzisiaj po podstawa. Pominąwszy fakt, że będzie można dużo zarabiać na jesiennych imprezach od września do grudnia, a potem płynnie przejść w świąteczno-noworoczne, charakterystyczny kształt zamku czy hotelu zawsze przyciąga gości.

– Skoro pan tak mówi...

– Wiem, co mówię, szefie. W Anglii takie eventy przyciągają mnóstwo turystów.

– W porządku. Proszę więc projektować dalej.

– Chciałbym wejść do środka, jeśli można. Trochę już zmarzłem.

– Zapraszam.

– Ale nie będę panu przeszkadzał? Do której mogę zostać w zamku?

– Dziś się już nigdzie nie wybieram, przynajmniej nie planuję. Może pan pracować spokojnie. W razie potrzeby będę w swoim gabinecie na piętrze. Łatwo pan znajdzie. Pierwsze drzwi po prawej za schodami.

– Świetnie. Postaram się nie absorbować pana swoją obecnością.

Weszli do środka i Léon Navarro odezwał się znowu:

– Ależ tu są przestrzenie! A jakie możliwości adaptacyjne!

Jean-Luc wzruszył ramionami.

– To pan tak uważa. Proszę pracować, zobaczymy, co z tego wyjdzie. – I poszedł na górę.

*

Léon wziął się do pracy. Oczami wyobraźni widział już nowoczesny i luksusowy hotel z niepowtarzalnym historycznym klimatem, który będzie przyciągał setki, tysiące turystów... Usiadł na kanapie w holu i zaczął rysować.

Praca go pochłonęła tak, że nie zauważył, jak ktoś wszedł przez główne drzwi, do momentu aż usłyszał jej głos:

– A ty co tu, do cholery, robisz, Navarro?

*

Nadine była w niedoczasie, od kiedy Jean-Luc odwiózł ją w poniedziałek rano. Léi już nie było, poszła do szkoły. Kobieta przebrała się więc szybko i pobiegła do biura, żeby współpracownicy nie musieli zbyt długo radzić sobie bez niej.

Na miejscu okazało się, że jej obawy były słuszne. Lydie poinformowała ją, że znaleziono błąd w sprawozdaniu firmy hrabiego de Mailly za czwarty kwartał ubiegłego roku.

– Dajcie mi to od razu, sprawdzę jeszcze raz sama – zarządziła.

– Ale Nadine, może chociaż kawy się napijesz? – zdziwiła się jej pracownica. – Jadłaś coś w ogóle?

– Nie, najważniejsze jest sprawozdanie. Daj mi je – powtórzyła autorytarnym tonem.

Lydie nie kłóciła się już z szefową, tylko przyniosła jej dokument.

Dwadzieścia siedem centymów. Sprawozdanie różni się o dwadzieścia siedem centymów w stosunku do informacji o wykonaniu wydatków. Nie mogła w to uwierzyć. Taki błąd nigdy wcześniej nie zdarzył się w spółce Jean-Luka. Jego księgowa słynęła z perfekcjonizmu. Zresztą, nic dziwnego, mając takiego szefa. A jednak gdzieś był błąd.

Nadine przejrzała całość trzy razy, kiedy wreszcie rzuciła jej się w oczy nieprawidłowość. Taki mały błąd, a tyle pracy zabrał – westchnęła, znajdując w końcu winowajcę. Jedna z kwot na sprawozdaniu wynosiła 3033,96 euro, a powinna wynosić 3033,69. Różnica praktycznie niezauważalna dla ludzkiego oka w rzędzie cyfr. Ale ona była audytorką finansową. Zadowolona, że udało jej się znaleźć błąd tak szybko, postanowiła sama poinformować o tym Jean-Luka. Im szybciej to poprawią, tym lepiej. Wsiadła więc w samochód i pojechała w stronę zamku de Mailly.

Jakie było jej zaskoczenie, kiedy na środku holu siedział... Léon Navarro i w najlepsze sobie rysował.



$$$

* fr. centime = 1/100 euro, inna nazwa eurocent.

Miłego poniedziałku, kochani! <3 JustynaJcz Odbieraj bonus, bo cię koleżanki proszą :-D



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro